11 kwietnia 2018

Od Mishabiru cd. Dorina [+ walka z Ruczszem]

  Widocznie im obojgu brakowało pomysłów, a czas nieubłagalnie uciekał. Aż w końcu Mishabiru pstryknął palcami, zapowietrzając się, dzięki czemu zwrócił uwagę swojego partnera. Zwracali nawet parę innych oczu, ale musieli zachowywać się niezbyt podejrzanie. Alvarez bez słowa wstał od stolika i podszedł do jednego z kelnerów, który był zajęty wklepywaniem zamówień do systemu. Poprosił o dwie szklanki wody oraz jakąś dobrą przegryzkę, z zaznaczeniem, że nie interesuje go cena. Po tymże śmiałym zamówieniu niespiesznie powrócił do stolika, cicho każąc nowemu znajomemu schować mapę.
Kiedy picie dotarło wraz z jedzeniem, mogli przejść do sedna.
  - Mamy dwa wejścia, które odpowiadają naszej liczbie – zaznaczył basior, w palcach obracając kawałek dopiero ugryzionego, smażonego mięsa. – Zrobię zamieszanie przy mocniej obstawionym wejściu, a wtedy ty wykorzystasz ich dezorientację i pozbędziesz się tych drugich. To oczywiste, że tam, gdzie stoi ich więcej, jest pułapka. Spodziewają się nas. Obstawiają również, że jesteśmy szaleńcami, którzy rzucą się od razu na głębszą wodę. Zamierzam utwierdzić ich w tym przekonaniu.
  - A jeśli w obu przypadkach jest pułapka? – zapytał mężczyzna, popijając swe pytanie wodą.
  - Pewnie tak będzie, ale jeśli rozdzielimy się na samym początku, zgłupieją, bo nie będą wiedzieli, czy któryś z nas został złapany, czy przedarł się dalej. Pierwszym zadaniem zaraz po wejściu jest odnalezienie typów, którzy utrzymują kontakt z obserwatorami przez kamery. Im więcej zamieszania, tym lepiej.
  - Po prostu mamy na samym początku wprowadzić chaos?
Alvarez przytaknął. Najprostsze rozwiązania bywają najlepsze. Dalszą rozmowę ciągnęli specjalnie, lecz już nie na temat Senatu, a wymyślonych firmowych spraw. Spędzili tak czterdzieści minut, po czym Mishabiru zapłacił i rozeszli się w dwie różne strony, zaznaczając swoje kulturalne pożegnanie na oczach wszystkich.
Basior, tak jak zakładał plan, musieli trochę odczekać w nieco oddalonych miejscach, by upewnić się, że nikt ich nie słyszał. Niecałe pięć minut oczekiwania strasznie się dłużyło, lecz w końcu mogli przystąpić do akcji. Białowłosy w ciszy, bez najmniejszego problemu, podszedł najbliżej mocniej obstawionego miejsca. Ukrył się za wielkim kontenerem na śmieci, z którego dolatywały niezbyt przyjemne dla nosa zapachy, oraz bliżej niezidentyfikowane dźwięki. Z tej pozycji nie widział drugiego wyjścia, ponieważ znajdowało się całkowicie po innej stronie. Cały chaos miał rozpocząć jako pierwszy.
Ledwo zdążył wstać, gdy poczuł, że coś usiadło mu na nodze. Kiedy się obejrzał, miał ochotę zacząć krzyczeć. Chmara ruczszczy zaczęła go obłazić, zaś Paralysis nie za bardzo chciało działać. Gołymi dłońmi zrzucał te obrzydlistwa, aż się wkurzył i przebił dwa ze szczuropodobnych stworzeń swoimi katanami. Wtedy wpadł na pomysł. Nadzwyczaj głupi.
Zaczął miotać gryzoniami w strażników pod wejściem. To się nazywa element zaskoczenia, rodem z filmów. Nie zważając na zadrapania oraz pogryzione dłonie, strząchnął z siebie ostatnie sztuki i ruszył ku wejściu. Z pomocą rękojeści ogłuszył piątkę spanikowanych mężczyzn, z czego jednego przycisnął do drzwi, dzięki czemu klucze wiszące u paska dosięgnęły do zamka.
Po wejściu do środka zapadła podejrzana cisza, zaraz przerwana przez piski ruczsza przyczepionego do materiału jego płaszcza. Rzucił stworzeniem o podłogę, doprowadzając je do utraty przytomności. Ciasny, szary korytarz prowadził do kolejnych drzwi. Mishabiru schował jedną z katan do pochwy, drugą zostawiając do obrony. Przejście prowadziło na klatkę schodową, gdzie schody prowadziły w górę oraz w dół. Rzecz, po którą przybyli, znajdowała się w piwnicy, więc wybór był oczywisty.
Jak nisko miał zbiec, nie miał pojęcia, lecz obstawiał najniżej, jak się da. Stukot podkutych butów basiora roznosił się echem wśród kilkunastu pięter, jednak on sam nie wyłapywał żadnych podejrzanych odgłosów. Pomimo tego, iż schodził, narzucił sobie zbyt duże tempo, przez co będąc już na samym dole, próbował uregulować oddech. Jedyne co przed sobą zastał, to zwyczajne drzwi. Bez alarmu, bez wzmocnień, czy nawet obstawy.
Niczego nie podejrzewając przekroczył ich próg, ze zdziwieniem znajdując się między rzędami metalowych szafek. Na prawo od nich było kolejne przejście. Za nim znalazł się na rozwidleniu w kształcie litery T. Zdecydował pójść w lewo, dla małej odmiany. Tamże zastał wnękę i dwie windy. Jedna z nich znajdowała się na poziomie 0, zaś druga właśnie zjeżdżała poniżej. Czy jego nowy znajomy mógł być tak głupi, że skorzystał z windy? Mishabiru schował się za rogiem, wyczekując. Głupia wina za bardzo zwróciła jego uwagę, przez co paru strażników zaszło go od tyłu, nadzwyczaj głośno go wołając.
Basior poderwał się na równe nogi, a w tym samym momencie z windy wybiegła kolejna grupa ochroniarzy. Alvarez ruszył biegiem przed siebie, jednocześnie starając się zapamiętać układ korytarzy. Najgorszym utrudnieniem były kamery, które śledziły każdy jego ruch. Kiedy wpadł do stołówki pełnej ludzi odzianych w kitle różnych barw, zgłupiał. Przegnał pomiędzy stolikami, zmierzając do kolejnych drzwi, które prowadziły do kuchni. Duchota, odór starego oleju oraz zszokowane miny kucharzy mówiły same za siebie.
Mishabiru ledwo znalazł się na idealnym środku pomiędzy stanowiskami, kiedy z naprzeciwka wpadła kolejna trójka na ciemno ubranych typów, karmionych prawdopodobnie sterydami. Cisza przedłużała się, zaś basior nie miał ochoty na niepotrzebne starcia. Schował drugą katanę, po czym złapał za stojącą obok frytkownicę pełną gorącego oleju i rzucił pod nogi nowoprzybyłym. Tamci odskoczyli w porę, lecz ciecz zrobiła swoje ochlapując ich buty. W chwili wymijania ich oraz plamy oleju, jeden z rosłych mężczyzn był wystarczająco szybki, aby złapać basiora za rękaw. Szarpnięty wilkołak odwrócił się na pięcie i pięścią wolnej ręki trafił prosto w skroń agresora.
Uwolniony ruszył przed siebie, póki tamci byli zajęci oszołomionym kolegą tarasującym przejście. Kolejna partia strażników wyskoczyła mu z prawej oraz na twarz. Do kolejnego rozwidlenia niewiele mu zostało, kiedy właśnie stamtąd wyskoczyli kolejni. Wpadł w niemałe tarapaty, ponieważ już cały budynek wiedział o ich obecności. Białowłosy zaczął się cofać w pobliską, ciasną wnękę, wyciągając obie katany. Nie zamierzał dać się łatwo złapać. Miał też nadzieję, że jego partnerowi poszło lepiej.
W pewnym momencie wpadł na coś plecami, a wręcz się odbił, przez co adrenalina drastycznie mu podskoczyła. Tym kimś był właśnie jego partner, o którym ledwie zdążył pomyśleć. Przyprowadził również nowych znajomych.
- Jak ci idzie? – zapytał Mishabiru, stykając się z nim plecami.
- Zgodnie z planem, nie widać? – Sarkazm obleciał każdego z ochroniarzy, którzy właśnie zacieśniali krąg.
Na komitet powitalny nie wyglądali. Każdy z nich przy widocznym pasku miał kaburę z pistoletem. Część z nich już dawno celowała w ich najważniejsze organy. Nagle Mishabiru poczuł dziwny ciężar na plecach. Po odwróceniu się, zostało mu tylko złapanie nieprzytomnego towarzysza w ramiona. Od razu zauważył, co było tego przyczyną. Paralizator.
Sęk w tym, że nawet po trafieniu Alvareza w gołą dłoń, prąd z tak małego urządzenia nawet go nie musnął, gdyż wyższe napięcie miał w swoim ciele. Uśmiechnął się nadzwyczaj kpiąco, kiedy następne, co poczuł, to bliżej nieokreślony w skali ból szyi, który aż nim szarpnął. Po tym został pochłonięty przez ciemność.

< Dorin? Dziękuję za cierpliwość :) >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits