16 kwietnia 2018

Od Dorina C.D Mishabiru

Został sam przy mniej strzeżonym wejściu. Z braku lepszego miejsca został zmuszony do zaczekania na akcję na jakiejś ławeczce przed wejściem, bo przy owym wejściu nie było niczego za czym można by się schować, żadnych kontenerów na śmieci, samochodów... Nie było nic, tylko jakiś skwerek z kilkoma ławeczkami i drzewkami jakby miejsce przed tym zamczyskiem było idealnym miejscem na wypoczynek. Krzyki magicznych istot ciepiących katusze gratis.
Czuł się trochę głupio, siedząc tak i po prostu gapiąc się na ten budynek, ale cieszył się też, że nie musi siedzieć teraz przy jakimś śmierdzącym, tfu "brzydko pachnącym" kontenerze. Ciekawe, jakie miejsce do przeczekania tych beznadziejnie długich pięciu minut trafiło się jego partnerowi. Zastanawiał się też jak pozbyć się tych czterech strażników, którzy stali obok jego wejścia. Miał miecz i kilka sztyletów w zanadrzu, ale jeśli na chodnik posypią się głowy to zwróci na siebie za dużą uwagę. Z drugiej strony czegoś lepszego niż akcja "wbijamy na chama" raczej nie wymyśli, mówi się trudno.
Czas nie płynął nazbyt szybko, a on sam po prostu obserwował przechadzających się ludzi. Nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi, nawet strażnicy zdawali się go ignorować, co było mu bardzo na rękę. Znów miał naciągnięty kaptur na głowę, przez co wyglądał jak jakiś koleś czekając na swojego ziomka, żeby później przejść się z nim do najbliższego monopolowego.
Pięć minut minęło. Od strony drugiego wejścia, które zamierzali zaatakować dobiegły krzyki. Białowłosy odczekał kilka sekund, uważnie obserwując strażników, którzy zaniepokojenie rzucali dookoła niespokojne spojrzenia. Po chwili wstał gwałtownie z ławki i szybko podbiegł do mężczyzn. Nie tracąc pędu, uderzył jednego prosto w skroń, przez co strażnik upadł na ziemię. Jeden z głowy. Wciąż wykorzystując moment zaskoczenia, podciął nogi drugiemu i mężczyzna rąbnął mocno o bruk. Błyskawicznie dobył miecza i trzeciego uderzył z całej siły głowicą. Czwarty z nich dostał płaską częścią miecza i jak jego towarzysze upadł, a raczej zwalił się na chodnik. Białowłosy czym prędzej chwycił klucz do wejścia, który wisiał przy pasku jednego ze strażników i pospiesznie wsadził go do dziurki. Drzwi otworzyły się z wyraźnym skrzypnięciem, a basior czekał na kolejną falę strażników, która powinna go dopaść zaraz po wejściu.
Nic takiego nie nastąpiło, chłopak rozejrzał się zdziwiony po świecącym pustkami korytarzu. Nic, żywej duszy, żadnego strażnika. To wydawało się zbyt łatwe. To był Senat, ktoś powinien stać przy drzwiach... Zignorował narastające uczucie niepokoju i poszedł dalej. Korytarz był szary i nie było w nim nic szczególnego, bo był zupełnie pusty. Szybko dotarł do jakiejś klatki schodowej. Zawahał się przez chwilę, ale szybko przypomniał sobie, że istoty, które mieli uratować znajdowały się w piwnicy, więc wybrał schody na dół. Starał się jak najszybciej zbiec na sam dół, bo najpewniej tam znajdzie swój cel. Przez chwilę zastanawiał się jak sobie radzi jego partner, ale to nie zajęło mu zbyt dużo czasu, bo z korytarza jednego z pięter, przez które przechodził wypadło na niego kilku strażników. Przyspieszył, słysząc za sobą ich głośne kroki.
Schody nagle się skończyły, a przed sobą miał teraz najzwyklejsze w świecie drzwi. Czarne proste, z okrągłą klamką, bez żadnego zabezpieczenia. Nie sprawdzając nawet czy są zamknięte, kopnął je z całej siły, żeby zamek ustąpił. Strażnicy byli coraz bliżej niego, ale nie schodzili tak szybko jak on. Wbiegł do pomieszczenia, do którego prowadziły drzwi. Kolejny raz został zaskoczony, bo to była najzwyklejsza w świecie szatnia. Wszędzie stały metalowe szafki na ubrania, które trwożyły niemalże labirynt. Białowłosy wbiegł pomiędzy nie, starając się mniej więcej przejść na drugą stronę szatni. Wciąż nie mógł się pozbyć wrażenia, że coś tu jest mocno nie tak, bo przecież nie trzymaliby nikogo w jakiejś tam szatni. Chyba, że znalazł się na złym piętrze. Przeklął cicho pod nosem, ale nawet nie próbował się wrócić, bo miał na ogonie kilku strażników.
Z szatni wbiegł prosto do kolejnego pomieszczenia, w którym na podłodze walała się masa jakiegoś materiału, chyba pościeli, jak zdążył zauważyć i stało kilkadziesiąt pralek w równych szeregach. Do pomieszczenia wpadli strażnicy, więc białowłosy nawet się nie zastanawiając, wskoczył na pierwszą z maszyn. Później skoczył na kolejną z nich, która stała dalej i dziękował wszystkim bogom jakich znał, że ktoś ustawił je tak, że można było spokojnie wskoczyć z jednej na drugą. Mężczyźni, którzy oczywiście byli typowymi mięśniakami, więc nawet nie próbowali pójść jego śladami, tylko próbowali przebiec przez stosy brudnej pościeli. Przeskakując z prali na pralkę czuł się niczym primabalerina na jednym z bardziej wymagających przedstawień. Szeregi maszyn szybko się skończyły, a on brodząc po kolana w materiale próbował wydostać się z pomieszczenia.
Wychodząc pralni, prawie, że zderzył się z jednym ze strażnikiem, który nagle wybiegł z jakiegoś bocznego korytarza. Udało mu się w porę odbiec od mężczyzny zanim ten zdążył go złapać, ale za to naprzeciw niego nagle wyrosło pięciu rosłych facetów, którzy zdecydowanie zjedli zbyt dużo dokładek u babci, bo ledwo mieścili się w wąskim korytarzu. Chłopak ledwo się wyrabiając skręcił w lewo, a później jeszcze w prawo chcąc zgubić strażników,  ale kolejna fala mężczyzna zalała go nagle ze wszystkich stron. Został mu tylko jakiś wąski korytarz, który wyglądał na ślepy. Nie miał zbytniego wyboru, więc idąc tyłem obserwował podążających jego śladem mężczyzn. Dobył miecza, o co to to nie, nie da się tak łatwo złapać. Miał nadzieję, że tylko on zaliczył taką wpadkę.
Nagle uderzył w kogoś, prawie dostając zawału. Spojrzał szybko przez ramię, na szczęście to tylko jego partner... Cholera jasna, jemu też się nie udało, a na dodatek za nim też podążało kilkunastu strażników.
 – Jak ci idzie? – zapytał jego towarzysz, przywierając do niego plecami.
– Zgodnie z planem, nie widać? – odparł sarkastycznie, a mężczyźni powoli zacieśniali krąg wokół nich.
Niektórzy strażnicy wyciągnęli broń, mierząc w nich uważnie. Jeden z nich miał coś co do końca nie wyglądało jak pistolet... Chłopak za późno zrozumiał z czego w niego mierzą, to był taser. Próbował się jeszcze cofnąć, żeby uniknąć trafienia elektrodami, ale napotkał plecy swojego partnera. Poczuł jak w klatkę piersiową wbijają mu się haczyki. Poczuł ogromny strach i ból, później był tylko ten okropny paraliż aż w końcu zemdlał.

~~~

Obudził się, czując rwący ból w całym ciele. Podniósł się do siadu i rozejrzał się zdezorientowany po miejscu, w którym się znalazł. Było to zwykłe, całkowicie czarne pomieszczenie z toaletą w rogu i dwoma materacami rzuconymi na podłogę. Na przeciwległej ścianie były potężne, dobrze zabezpieczone drzwi i tyle, nie było żadnych okien, kret, kamer. Nie, jedna jednak była, ale zauważył ją dopiero po chwili. Przetarł twarz dłonią, chcąc się troszeczkę rozbudzić. Dotknął miejsca gdzie trafiły go elektrody, dać się zamknąć w tak debilny sposób... Ze zdziwienie zobaczył pod bluzą śwież opatrunek. Ugh, zadbali o nich, a to nie zwiastowało raczej niczego dobrego. Spojrzał na swojego partnera, który leżał na drugim materac. Był cały poobdrapywany, a na szyi miał paskudnego siniaka. Zastanawiał się co go zaatakowało, siniak był pewnie dziełem jednego ze strażników, ale te zadrapania... Najwyżej, o ile jego moc będzie współpracować, to go później wyleczy. Wolał na razie nie zdradzać się aż tak, robiąc to przed kamerami, niech sobie jeszcze pocierpi.
Odwrócił wzrok od mężczyzny, uznając, że to już podchodzi pod gapienie się i uważniej przyjrzał się drzwiom. Na dole znajdowała się mała klapka, najpewniej do podawania jedzenia, ale oprócz tego drzwi wydawały się nie do przejścia zwłaszcza, że każdy ich ruch był obserwowany przez kamery, chociaż miał dziwne wrażenie, że nie zabawią tu zbyt długo.
Nagły ruch zwrócił jego uwagę. Spojrzał znowu na swojego partnera, który poruszył się niespokojnie, a jego czerwone oczy otworzyły się szeroko.
– Widzę, że śpiąca królewna się obudziła – rzucił do mężczyzny.
Ten odpowiedział mu jakimś nie zrozumiałym pomrukiem. Białowłosy powoli zaczynał się zastanawiać nad byciem troszeczkę milszym dla swojego partnera, bo w końcu spędzą ze sobą zapewne sporo czasu zanim się wydostaną z tego Senatu, o ile nadal byli w tym przeklętym budynku. Na razie, jednak uznał, że nie warto aż tak się do niego przymilać.


<Sizu? Cieszę się, że wróciłaś <3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits