02 kwietnia 2018

Od Artura, CD Ktoś

Oczywiście, tym musiałem zająć się po raz kolejny samodzielnie. Powoli przestawałem rozumieć dlaczego w ogóle współpracuję z tą bandą idiotów, imbecyli do potęgi entej, każde kolejne określenie, jakie im nadawałem, brzmiało coraz gorzej i sam zaczynałem się czuć jak osoba na nieco niższym poziomie niż przeciętny przedstawiciel społeczeństwa. Lata organizowania testów, uwarunkowania kulturowe i psychiczne, fortuna wydana na badania psychologiczne, mające wykreować profil idealnego pracownika do każdej roboty, a teraz oni dzwonią i twierdzą, że widzieli smoka. Zwykłe polowanie na człowieka w trakcie zadania, a takie komplikacje.
Smoka, pfy, też co, od razu widać, że zalali się pewnie w jakimś miejscowym barze, a w tym czasie obiekt, którego powinni pilnować uciekł gdzieś ukradkiem. Nawet bym się w sumie nie zdziwił, a to wszystko oznacza, że za bardzo popuściłem młodzieży pasa i należało z powrotem dać im po dupie, żeby zaczęli wykonywać swoje obowiązki.
Współpracę zazwyczaj kończyłem, gdy osoby, w których pokładałem nadzieję, okazywały się całkowicie martwe. Czasem z powodu źle dobranej misji, a czasem w wyniku kary nałożonej za niesubordynację. Potrafiłem zrozumieć, gdy ktoś się wahał i miał problem z wykonaniem danego zlecenia, tak długo, jak wszystkie wątpliwości konsultował ze mną lub moją asystentką. Samowola i doprowadzenie do porażki skutkowało natomiast nieprzyjemnymi konsekwencjami. Wszyscy powinni znać w końcu swoje miejsce?
Ale ta gadzina była jednak dzika, przeszkodziwszy w planach zespołu. Tym razem wysłałem ze sobą trójkę moich ludzi, dwóch magów i wilkołaczycę, którzy mieli zaczaić się na małżonkę jakieś wyjątkowo ważnego polityka, żeby dostarczyć ją następnie do odpowiednich ludzi. Gdzieś tam zbliżały się wybory, wiece, a przede wszystkim pokaźna sumka za darowanie życia ukochanej kobiety na czyimś koncie.
Żyć, nie umierać, tylko ten pierdolony smok. Wpatrywałem się w bestię wielkimi oczyma, gdy zespół stał z boku, mrużąc oczy i starając się nie spąsowieć z różu. Za ten mój brak wiary w nich, to chyba nawet na premię zasłużyli.
— Co jest... — zacząłem, zanim się zorientowałem, że paskuda podleciała, zdmuchnęła nas wszystkich na ziemię potężnym machnięciem skrzydłami, zanim jednym z kolców na jego ogonie oderwała mój wisiorek.
Spoglądałem z niedowierzaniem połączonym ze wściekłością, jak obrączka błyska w świetle słonecznym dnia
Ta szuja niedorobiona...
Nie zważając na ostrzegawcze okrzyki reszty ekipy, pognałem przed siebie, goniąc rozjuszone stworzenie, zastanawiając się, czy łuski będą odrywać mu na żywo czy może najpierw przypiekę sobie jego zacny pancerzyk (oczywiście, gdy właściciel nadal będzie dychał) nad wykurwiście wielkim ogniskiem. I właśnie kiedy miałem już pstrykać palcami, przywoływać różdżkę, wołać zaklęcie, gdy znaleźliśmy się na w miarę dobrym terenie, praktycznie zza krzaków wyskoczył jakiś kurdupel, szarżując na smoka. Z uniesioną lewą brwią spoglądałem, jak bezproblemowo radzi sobie z gadziną, zabijając ją w kilku efektownych ruchach.
Takie niskie toto, a takie skuteczne. Warto zapamiętać. Ruszyłem do przodu, pstrykając palcami i przywołując z powrotem do siebie moją zgubę, magia przywoławcza jest trudna do otrzymania w przypadku poruszania się obiektu do przeniesienia, więc wcześniej było to niemożliwe.
— No, no, kogo ja tu widzę — rzuciłem, wpatrując się w, bądź co bądź, jeszcze raczej dziecko czy nastoletnią osóbkę przede mną.

<Quest 3 do zaliczenia>



/Niestety, czasu coraz mniej, dlatego od razu ostrzegamy, 
że Arturek odpisuje już TYLKO w weekendy/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits