Syknąłem z irytacji, odkładając kawałek materiału od rany na głowie
i spoglądając z nieskrywaną złością na kolejne już dziecko uczepione
mojej nogi.
- Niech ktoś wreszcie zabierze ode mnie tę pijawkę. —
rzuciłem mimowolnie, próbując wyrwać kończynę z uścisku. Niestety, na
daremno — Odczep się, no już.
Ten mały pomiot Szatana za nic miał jednak moje słowa, swoimi
zdeformowanymi, przypominającymi nieco macki ośmiornicy rękoma jeszcze
ciaśniej owijając się wokół mojej nogi. Już przemilczę lepiej to, że w
ciągu ostatniej godziny jego miejsce zajęło co najmniej 10 innych
dzieciaków, które w podobny sposób chciały chyba okazać swoją
wdzięczność za uratowanie ich przed pewną śmiercią. Najwidoczniej nie
rozumiały jednak naszego języka, przez co nadal chodziły za nami, nie
odstępując ani mnie, ani Vipera nawet na krok. Odruchowo spojrzałem w
kierunku chłopaka, licząc chyba na to, że to od niego uzyskam pomoc w
pozbyciu się tego zbędnego balastu. Nie zdziwiło mnie jednak to, że do
niego również uczepił się jakiś bachor, który, nawiasem mówiąc, chyba
odcinał mu dopływ tlenu przez zbyt silny uścisk wokół szyi. Przez chwilę
zastanawiałem się, jak udało mu się znaleźć na jego plecach, skoro
ledwo od ziemi odrastał, ale widząc małe, nietoperze skrzydła wystające z
jego pleców, sam dopowiedziałem sobie resztę. Wzdychając, ponownie
zwróciłem uwagę na chłopca uczepionego mojego uda, który patrzył na mnie
z niemal nabożną czcią. Ja niestety miałem tego serdecznie dość, przez
co ponownie potrząsnąłem prawą nogą, dając mu w ten sposób znać, aby
wreszcie mnie puścił. Kiedy jednak ten nadal obstawiał przy swoim, nie
miałem najmniejszej ochoty dłużej się z nim męczyć. Dopiero po mocnym
chwyceniu za kark i odciągnięciu siłą ode mnie, ten spojrzał na mnie z
zapytaniem, zapewne nie wiedząc, co ma robić dalej. Wówczas jak na
zawołanie, wszystkie oczy małych zbiegów zwróciły się w moją stronę.
Kątem oka zauważyłem, że syn Wilkobójcy również pozbył się swojego
adoratora, tak więc nie pozostało mi nic innego, jak:
- Już, wynocha. — rzuciłem, a widząc ich brak reakcji,
zacząłem wykonywać trudne do opisania ruchy rękoma, przywodzące na myśl
odganianie niewidzialnej muchy — Nie rozumiecie? Spierdalać mi stąd, do
diabła!
To jakby ich natychmiast orzeźwiło. Pomimo tego, że na ich
twarzach znów pojawiły się te dziwaczne uśmiechy, całe to stado zaczęło
machać nam na pożegnanie, na odchodnym... powtarzając dwa ostatnie
słowa, jakie do nich skierowałem. Patrzyłem na to wszystko z szeroko
otwartymi oczami, ciesząc się zarazem, że nie powiedziałem tego słowa na
„k” oraz „m”. Kiedy jednak te dalej odbiegały, radośnie podskakując i
wykrzykując te słowa, nie mogłem powstrzymać się od niemal wzorowego
facepalma. Niestety w momencie, kiedy moja dłoń spotkała się z czołem,
przypomniałem sobie o ranie tam się znajdującej. Aua, zabolało.
Przeklęta deltowska dziura, gdzie magia nie działa, przez co wyleczenie
się w trybie natychmiastowym było niemożliwe. Pierdolona wioska
pomyleńców, przez których muszę chodzić z rozbitą głową. Popieprzony
statek, któremu zachciało się podziurawić akurat tutaj.
Moja wyliczanka mogłaby trwać, lecz tak zacny plan przerwany
został przez odgłos kroków na pokładzie łodzi znajdującej się za moimi
plecami. Odwróciwszy się w tamtą stronę, ujrzałem Vipera opierającego
się o burtę i patrzącego gdzieś przed siebie, a dokładniej w stronę
lasu, z którego niedawno wyszliśmy. Jego wzrok był najzwyczajniej w
świecie pusty, a ja byłem niemal w 100% pewien, że nie zwróciłby uwagi
na moje słowa skierowane do niego, nawet jeśli wykrzyczałbym mu je
wprost do ucha. Pomimo tego, musiałem zadać mu jedno, podstawowe
pytanie:
- Co teraz? — odezwałem się dopiero wtedy, gdy wszedłem na statek.
Jak można się jednak było spodziewać, ten nie uraczył mnie
żadną odpowiedzią czy też reakcją oznaczającą, że moje słowa dotarły do
niego. Wciąż wpatrywał się bowiem w puszczę przed sobą zupełnie, jakby
chciał zapamiętać każdy, nawet najmniejszy jej szczegół. Nie chcąc mu
zatem przeszkadzać, obrzuciłem spojrzeniem cały pokład, a nie znajdując
na nim nic wartego uwagi, ruszyłem w stronę zejścia na dół statku.
Wówczas zdałem sobie sprawę z tego, iż jestem tam praktycznie po raz
pierwszy, gdyż to właśnie Tyks sprawdzała wtedy stan techniczny łodzi od
wewnątrz. Odruchowo spojrzałem w kierunku dziury, która była głównym, a
zarazem jedynym powodem, dla którego cała nasza trójka poszła do tego
lasu. Dzięki pomocy tych zdeformowanych dzieciaków, wraz z chłopakiem
zdołaliśmy ją załatać, co było chyba jedyną zaletą całej tej
pochrzanionej sprawy. Czemu pochrzanionej? Tamta wygrana z piratami
chyba za bardzo napompowała nam nasze ego, przez co myśleliśmy, że i tym
razem damy radę kilkukrotnie przewyższającej nas liczbowo grupie
przeciwników. Teraz kiedy ja chodzę z rozciętą głową, w połowie pokrytą
krwią, Viper może pochwalić się niebywale twarzową śliwą pod lewym
okiem, a Tyks została uprowadzona przez tamte prymitywy, nawet moje
poczucie własnej wartości jest na niebywale niskim poziomie. A to bardzo
źle wróży. Wzdychając głęboko, rozejrzałem się dookoła. Kilka beczek z
rumem, zepsute armaty, walające się kule, sieci, hamaki zawieszone
między słupkami, skrzynki... Zainteresowany ostatnim znaleziskiem,
podszedłem do jednej stojącej najbliżej mnie, z zaciekawieniem
zaglądając do środka. W momencie, gdy zobaczyłem jej zawartość, ktoś
stojący obok mnie mógłby usłyszeć obracające się w mojej głowie trybiki,
które pociągały za sobą kąciki ust. Ciesząc się niczym dziecko ze
swojego znaleziska, zabrałem je i czym prędzej ruszyłem na górę. Tam
odszukałem wzrokiem syna Wilkobójcy, który aktualnie siedział na
schodach prowadzących do koła sterowego. Z szatańskim uśmieszkiem
położyłem skrzynkę u jego stóp w taki sposób, aby swobodnie mógł zajrzeć
do środka i przeczytać napis na znajdujących się wewnątrz przedmiotach,
który brzmiał „DYNAMITE”.
- Może i nie darzę Tyks zbyt wielką sympatią, z wzajemnością z
resztą, ale nie mam w zwyczaju zostawiać swoich na pewną śmierć, nawet
tak bardzo irytujących, jak ona. Chociaż nie ukrywam, perspektywa
zostawienia jej tutaj jest bardzo kusząca. — w tym momencie skinieniem
wskazałem na skrzynkę pomiędzy nami — Tutejsi nie wiedzą, co ich omija.
Co ty na to, aby urządzić im spóźnionego 4 lipca? Tyle że nieco bardziej
wybuchowego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!