Byłam przerażona. Nogi miałam jak z waty. Po drewnianej desce o szerokości
zaledwie pół metra prowadziło mnie dwóch mężczyzn. Jeden z nich ciągną mnie za
ręce, a drugi pchał od tyłu. Nawet nie mogłam porządnie się zaprzeć, bo z
przerażenia wszystkie moje mięśnie krzyczały „NIE”. Wejście na statek było
wystarczająco traumatyczne, a co dopiero sam rejs. To był mój pierwszy raz, gdy
opuszczałam tę wyspę. To był mój pierwszy w życiu rejs. Od samego początku
miałam złe przeczucie…
Znajdując się na pokładzie, nie zbliżyłam się do barierki bliżej niż dwa metry.
Cały czas kręciłam się blisko szalup ratunkowych. Nie chciałam tonąć. Słyszałam
tyle tragicznych historii o statkach, które zatonęły, że wolałam nie oddalać
się od nich za bardzo. Faktem było to, że umiałam latać, ale nie wiedziałam,
czy oderwałabym się od pokładu, widząc wszędzie tylko wodę. Potwornie bałam się
oceanu. Ogólnie głęboka woda sprawia, że dostaję gęsiej skórki. Ta trauma mnie
męczy, odkąd miałam pierwszą wizję topielca… Żyjąc na wyspie nie trudno o
takie sny. Zdążyłam się przekonać, jak niszczycielskim żywiołem jest woda.
Ile potrafi utopić istnień w swoich odmętach. Tam, gdzie woda sięga mi po
kolana, tam jest moja granica. Głębiej nie dam rady wejść.
Brzeg powoli zanikał, robiąc się coraz mniejszy. Wpływając na bezkres oceanu,
moja rodzinna wyspa zniknęła z horyzontu. Wszędzie tylko błękit. Postanowiłem
zejść pod pokład, usiąść i postarać się zapomnieć gdzie jestem. Było to jednak
niemożliwe. Wygodnie rozsiadając się na kanapie, fale bujające statkiem
sprawiały, że miałam ochotę się zamknąć w jakimś pomieszczeniu, w którym będę
miała poczucie bezpieczeństwa. Statek nie był zbyt duży, więc każda większa
fala unosiła go delikatnie do góry. Byłam na statku za ledwie godzinę, a już
chciałam tam umierać. Zacisnęłam oczy i starałam się zasnąć w jednej z sal do
tego przeznaczonych. Nie było tam wiele ludzi i to, co najbardziej mi
odpowiadało, nie było tam ani jednego okna. Panował tam raczej spokój, ale nie
mogłam odpłynąć tak szybko przez sam fakt, iż wiedziałam, gdzie się właśnie
znajduję.
Mając zamknięte oczy i siedząc wygodnie, mogłam w pewnym stopniu odpocząć. Nie
mogłam spać, będąc cały czas spięta, ale czułam się już ździebko lepiej.
Wszystko jakoś szło, do czasu kiedy na statku nie zaczęła wyć syrena. W jednej
chwili wybuchła wrzawa paniki, a ja byłam jej królową. Wybiegłam co sił na
pokład, by rozeznać się z sytuacji i mieć w razie czego miejsce w szalupie.
Stając na ostatnim schodku, ujrzałam dwa czarne śmigacze płynące na
wprost nas. Były to małe, ale bardzo szybkie i zwrotne statki pod piracką
banderą. Ludzie krzyczeli: „Kryć się!”, „Ratuj się kto może!”, „Piraci!!!”.
Sama chciałam coś z siebie wykrzyczeć, ale zamarłam przez ułamek sekundy. Co
teraz? Nie można tak tu wszystkich zostawić. Trzeba natychmiast działać. Ludzie
biegali po pokładzie jak mrówki po mrowisku, w który wepchnie się kij. Nie
patrzyli pod nogi. Ktoś szturchnął mnie, wybiegając na pokład, później zostałam
popchnięta w drugą stronę. Kolejna osoba, zbiegając pod pokład, zepchnęła mnie
ze schodów. Wpadłam w tłum ludzi i uderzyłam głową o barierkę. Chciałam wstać,
ale ludzie jak zwierzęta zaczęli przeskakiwać nad moją głową.
Prawdziwa wrzawa zaczęła się, kiedy w stronę naszego statku poleciały krótkie
serie z broni maszynowej. To już nie był zwykły krzyk. Ludzie ostatnim
tchnieniem oddawali swoje dusze. Zatkałam mocno uszy. Już nikt nie odważył się
wbiegać po schodach. Wszyscy zaczęli chować się pod pokładem. Wszystko na
pokładzie ucichło, słychać było wyraźny warkot silników obcych jednostek.
Podniosłam się z ziemi i wolnym krokiem wyszłam na pokład. Stanęłam,
zasłaniając rękoma wejście pod pokład.
- Nikt tędy nie przejdzie. – powiedziałam do siebie i czekałam na pojawienie
się nieprzyjaciół, którzy właśnie wspinali się po burcie.
Ledwo wychylił swoją głowę zza burty i już wymierzyły we mnie swoją broń.
- Fatoritis! – krzyknęłam, kierując swoje dłonie w jego stronę.
Mężczyzna, pociągając za spust, spowodował rozpad lekkiego karabinku na części.
Stał zaskoczony, trzymając w jednej ręce magazynek, a w drugiej rączkę od
pistoletu maszynowego. Na pokład zaczęło ich przybywać coraz więcej. Rzucałam
różnymi zaklęciami na krzyż. Pierwsze lepsze, które przychodziło mi do głowy.
Poleciała fala światła, osłupienie i w końcu magiczna tarcza, która była
podstawą podstaw. Na pokładzie zrobiło się czarno od wrogo nastawionych
nieprzyjaciół. Nie byłam w stanie pomóc nikomu, kto został zraniony na
pokładzie.
- Przestańcie, proszę! – krzyknęłam do nich, lecz nikt się nie ulitował.
Cała ściana pocisków jak grad zaczął uderzać w moją przeźroczystą barierę o
kształcie koła i średnicy nieco większej niż rozpiętość moich ramion. Każdy z
tych pocisków był odczuwalny jak lekarska igła od szczepionki wbijana pod
skórę. Wiedziałam, że żaden pocisk nie zrobi mi krzywdy, dopóki będę twardo
stała na nogach. Ból jednak zaczynał się robić nie do zniesienia. Nikt głupi
nie staje twarzą w twarz przed plutonem egzekucyjnym. Popatrzyłam tylko na
ciała, leżały bez ruchu na pokładzie, zalewając się krwią. Nikt nie przeżył… To
jest tylko jeden z moich koszmarów, prawda? Poczułam, jak ciepła ciecz spływa
mi po ustach. Zerknęłam w dół, a wtedy z mojego nosa zaczęła ściekać krew. Mam
nadzieję, że dałam wszystkim wystarczająco dużo czasu, by się pochowali.
Zaczęłam kroczyć w tył po schodach, trzymając swoją tarczę przed sobą. Kiedy
odwróciłam swoją głowę i sprawdziłam, ile jeszcze zostało chodów, coś z dużą
siłą uderzyło w magiczną barierę. W porównaniu do poprzedniej amunicji to było
jak spadająca kula do kręgli, ale cała jej energia była skoncentrowana na małej
powierzchni. Nie mogłam się domyślić, co to było. Magia może jakiś cięższy
kaliber? Tarcza powoli zaczęła się kruszyć od miejsca jej przebicia. Była to
drobna dziurka, ale straciłam kontrolę nad swoją mocą. Tarcza sypnęła się jak
szklana tafla. Będąc w szoku, spojrzałam na siebie, niczego specjalnego poza
chłodem nie czułam. Moja prawa ręka opadła bezwładnie, stając mi się ciężarem,
a z jej ramienia zaczęła sączyć się krew. Złapałam się za zdrętwiałe ramię i
bezwładnie zsunęłam się po schodach na sam dół. To ostatnia rzecz, jaką
pamiętam, za nim obudziłam się tu. W tym przedziwnym miejscu. Gdzie ja
jestem?
Ktoś?
(Mroku, Haylee, Darkness, lub inne chciwe oblicze?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!