12 marca 2018

od Ruperta do Nany

Właśnie kończył sprzątać po swoim ostatnim zleceniu. Markowy garnitur jednego z senatorów,  któremu ubzdurało się, że może od tak, zakpić z rządu, już mu się raczej nie przyda. Właśnie wychodził, gdy spod rękawa skórzanej kurtki wyczuł lekkie wibracje. Uporczywe drgania doczekały się odpowiedzi. Na nadgarstku Ruperta wyświetlił się numer i dane kontaktowe. Szybkim ruchem dłoni odebrał połączenie. Słuchał uważnie o niedawnej strzelaninie w jednej z jego włości. Zapytał jeszcze informatora czy maja namierzonych sprawców i kto został ranny. Po chwili siedział już na swoim motorze i gnał przez prawie opustoszałe ulice miasta w dół, ku coraz mniej estetycznym okolicą. W czasie jazdy upewnił się co do dokładnej lokalizacji. Mapa wyświetliła najkrótszą trasę na wewnętrznej stronie kasku. Rupert uwielbiał nowinki techniczne, były dla niego bardziej obiecujące od magi. Imperium świetnie udowadniało, że bez niej da się przeżyć i osiągnąć znacznie lepsze rezultaty, niż przez obcowanie z całym tym magicznym gównem. Znamię na łopatce delikatnie piekło.
Zaparkował pod barem w którym znajdowali się sprawcy strzelaniny. Rupert nie miał wątpliwości, że były to jedynie marionetki. Nie zamierzał jednak dziś dowiedywać się kto trzyma sznurki, do tego potrzebowałby żywych, co psuło całą zabawę.
Lokal nie wyróżniał się niczym na tle tysięcy innych zlokalizowanych w biedniejszych dzielnicach, przepełniał go zapach taniego alkoholu i równie tanich perfum. Wszedł nie zdejmując kasku. Zdjęcia wraz z danymi przeskakiwały szybko. Było ich dwunastu- na kanapach namierzył pięciu, jeszcze jeden z nich blondyn szedł w stronę baru przepychając się przez tłum. Dwójka tańczyła obmacując okoliczne panny. Brakowało mu już tylko czwórki do pełni szczęścia dziś. Postanowił pobawić się w polowanie. Z zadowoleniem odnotował, że brakowało największych szych, które stały na czele gangu. Szybko i sprawnie ruszył skryty w cieniu przy ścianie do stolika z kanapami. Nici załatwiły sprawę, kobiety siedzące pomiędzy nimi nawet nie zorientowały się, że ich towarzysze nie żyją. Niczym żmija przemykał się między tańczącymi. Dwa ciała upadły wywołując lekkie zamieszanie. Tłum dalej falował jakby nigdy nic, nie oni pierwsi nie oni ostatni skończyli dzisiejszego wieczoru całując brudne deski podłogowe. Blondyn który dotarł w końcu do baru próbował właśnie poderwać jakąś laskę, Rupert postanowił pozostawić go sobie na deser. Skierował swoje kroki na tyły lokalu gdzie gang miał swoją nieoficjalną siedzibę. Drzwi pilnowało dwóch dryblasów, którzy zdołali tylko dostrzec jakiś ruch, lecz nie zdążyli już zareagować.
-zapukaj- usłyszał w głowie dobrze znany mu głos. Przez lata nauczył się go słuchać, gdy tylko polecenia nie zdawały mu się sprzeczne z jego planami. Tym razem nie widział powodu aby nie spełnić jego życzenia, jedna ręka powędrowała w stronę kabury. W tym samym czasie dało się słyszeć głośnie pukanie i głos po drugiej stronie. Rupert cicho zaklął, najwidoczniej w środku znajdował się tylko jeden z jego celów. Mówi się trudno, kula przeszyła drewno, gładko przebijając się na wylot przez czaszkę jednego z bossów. Polowanie jeszcze się nie skończyło, choć wyglądało to bardziej jak zabawa z dziećmi. Idąc korytarzem z powrotem w stronę głównej sali minął na oko dziesięcioletnią dziewczynkę. Obok baru, tuż za plecami jego wisienki na torcie, stała czarnoskóra kobieta dyskutując z ożywieniem z właścicielem. Dwa cele obok siebie, oba zajęci rozmową z kobietami. Miał już ruszyć, gdy zatrzymał go dotyk niewielkiej dłoni na plecach. Nieśpiesznie obrócił się.
-Przepraszam- zaczęła małolata -nie wie Pan gdzie znajdę toaletę?- mówiąc to przebierała w miejscu.
Ruchem głowy wskazał jej kierunek. Gdy tylko zniknęła mu z pola widzenia odwrócił się ponownie w stronę swoich celów. Blondyn zniknął mu z pola widzenia. Właściciel dalej rozmawiał z kobietą lubieżnie spoglądając na nią. Aby poprawić sobie widoczność skierował się na prawo. Wycelował i strzelił. Ciało upadło w ramiona zszokowanej rozmówczyni. Miał już szukać blondyna by szybciej znaleźć się w swojej menażerii. Blondyn okazał się jednak szybszy i pomocniejszy, stał celując w niego z gnata i zasłaniając się wcześniej poznaną przez Ruperta dziewczynką, która zdarzyła już wyjść z toalety. Jak widać dziś będzie o jedną nadwyżkową ofiarę więcej. Koji pociągnął ramieniem w bok, naciągając tym samym nić którą uprzednio zaczepił o kołnierz ostatniej z ofiar, na jego drodze stała mała. Bez śladu zawahania oddzielił blond głowę od reszty ciała, zostawiając na policzku dziewczynki krwawy ślad. Zdziwiony spojrzał za siebie. Czarnoskóra stała tuż za nim dysząc z wysiłku, w dłoni ściskała jedną z jego nici. Krew ściekała po niej w stronę dziecka niczym laserowa wiadomość. Mała drgnęła i ruszyła w stronę matki. W lokalu równocześnie zawrzało, spanikowany tłum kierował się ku wyjściu. Płotki gangu powyciągały właśnie spluwy i noże widząc co się stało. Grad kul poleciał w stronę trójki. Rupert instynktownie złapał nieznajoma wraz z dzieckiem w ramiona obracając się w raz z nimi by uniknąć kul. Jeszcze jeden ruch lśniących żyłek które spowodowały wystrzelenie stolików w powietrze, skutecznie zasłaniając ich przed lufami wycelowanych w nich pistoletów. W deszczu drzazg pognali w stronę zaplecza. Parę nieznacznych ruchów dłońmi po drodze i byli już na zewnątrz, gdzie stał samochód z szoferem. Koji wepchnął w jego wnętrze towarzyszącą mu dwójkę, sam siadając na swojej maszynie.
-Jedz- rozkazał i napiął całe swoje ciało. Z wnętrza lokalu dało się słyszeć tupot buciorów ścigających i ciche syczenie gazu z przerwanej instalacji. Patrząc w twarze niedobitków Rupert z uśmiechem strzelił we wnętrze lokalu i szybko odjechał ścigany przez ścianę ognia.
Na szczęście tym razem nie musiał być dyskretny. Wręcz przeciwnie zależało mu aby wiadomość o odwecie jak najszybciej dotarła do jego wrogów.
Samochód posłusznie podążał za motorem do rezydencji. Na miejscu Koji zastanawiał się co począć z dzieckiem i matką. Trochę mu zaimponowały, lecz nie na tyle by chciał coś dalej z nimi robić. W rezydencji pozbył się kasku i skórzanej kurtki.
-to było Supeeeer!- odezwała się młoda przerywając cisze i z fascynacją patrząc w jego twarz.
-cicho Hanka- matka pociągnęła dziewczynkę bliżej siebie zasłaniając ją swoim ciałem -co zamierzasz z nami zrobić?- zapytała prosto z mostu.
 Robert sam jeszcze nie wiedział co bardziej go kusi, natychmiastowa ich śmierć i obiecująca po niej cisza i spokój.
-jednak w takim razie po co było je ratować?- głos w głowie myślał wraz z nim.
Czy raczej spróbować znaleźć dla nich jakieś konstruktywne zajęcie i dalej poobserwować ptaszyny z bliska.
-kuszące- przemówił znów głos przepełniony tym razem rozkoszą i żądzą. Rupert miał już plany na wieczór, które nie mogły dłużej czekać. Postanowił że ta dwójka jeszcze trochę pożyje. Nie odpowiadając na pytanie wyszedł z pokoju by zamienić kilka słów ze swoim asystentem. Polecił by ulokować dwójkę w jednym z pokoi zapewniając max wygód i dokładnie ich pilnować. Sam zamierzał wrócić nad ranem, jeśli stan jego ulubieńców z menażerii będzie na to pozwalał. Ubrany już w czyste ciuchy opuścił rezydencję.


Nana? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits