25 marca 2018

Od Nany C.D. Ruperta

— Szybko się uczysz. — To nie był dobry uśmiech, ten, który rozświetlał każdego dnia pomieszczenie, jak tylko udało mi się szczerze rozbawić mężczyznę jakąś kąśliwą uwagą. To było suche podsumowanie człowieka, który uświadomił sobie, że sam ma wpływ na bardzo niewiele spraw. Zamurowało mnie na moment, gdy te oczy praktycznie oślepły z wszystkich emocji, które wcześniej tak łatwo byłam w stanie czytać. 
 — Szybka nauka, długotrwałe owoce — odparłam słabo, zanim rozeszliśmy się każdy do swojego pokoju. Rupert dotrzymał obietnicy, otrzymałyśmy z Hanką odpowiednie miejsce w domu pracowniczym, proste mieszkanie, ale nadto wystarczające jak na nasze skromne potrzeby. Suka przyszła za nami, nie mogłam odmówić tego dziecku, a Rupert tylko machnął ręką, mówiąc, że to w końcu pies Młodej. Spędzałam nieco mniej czasu w laboratorium, starając się bywać na treningach mężczyzny z córką, z obojgiem spędzając miłe chwile. Nie jedliśmy już razem wszystkich posiłków i na dobrą sprawę był to jedyny moment dnia, gdy cała nasza trójka spędzała wspólnie popołudnie. Zazwyczaj ja przesiadywałam w laboratorium, ewentualne wytyczne na temat dalszych projektów otrzymując przez Adama, z którym powoli zaczęłam się zaprzyjaźniać. Zresztą, razem z Kurtem, bo stworzyliśmy miłą, prostą ekipę zwariowanych, aczkolwiek niezrozumiałych, szalonych naukowców, produkując coraz dziksze pomysły, urzeczywistniając najdziwniejsze konstrukcje i wprawiając w zdumienie (oraz żałość na widok naszych "dziecięcych" wygłupów) resztki grona pracowniczo-mechanicznego. 
 — Hej, Nana, co robisz w piątek? — Obejrzałam się przez ramię na Adama, krzątającego się przy swoim stole, w czasie, gdy sama jednocześnie przeklęłam, upuszczając na ziemię klucz. 
 — A co trzeba zrobić? — dopytałam, wyczuwając jakąś robotę, związaną pewnie z nadgodzinami i dodatkowymi zmianami.
— Kolację — odparł rozbawiony, odwracając się w moją stronę i opierając o stół. Przewróciłam oczami, bo jeżeli chłopakom się wydawało, że stereotyp "Panna przy garach". 
— Jeżeli potrzebujesz kucharza, to zamów tajskie, polecam z całego serduszka, każda panienka nie zaprzeczy — prychnęłam pod nosem, wracając do składania mniejszego systemu, elementu napędzającego większą maszynerię. 
 — A rozwódka? — Odskoczyłam, trzaskając wierzchem dłoni w stół. 
 — Dobra, gadaj o co chodzi, Adam? — rzuciłam, ściągając usmarowane olejem rękawiczki. — Co ty kręcisz, koleś? 
— Czyli jednak lecisz na szefa? — Zamrugałam zaskoczona, nie wiedząc początkowo, co odpowiedzieć, ale krok wykonany w moją stronę przez mężczyznę bynajmniej nie nastawiał pozytywnie. Szlag, trzeba chyba zwiać i pozwolić obojgu ochłonąć, zanim nam się tu całkiem kwitnąca powoli przyjaźń rozjebie. 
 — Na nikogo nie lecę, jestem pięknym kwiatkiem, który nie lubi być zapylanym przez losowe pszczółki, więc z łaski swojej poszukaj innej stokrotki, czy coś — odparłam kąśliwie, unosząc nieco wyżej głowę, starając się nie wycofać, gdy mężczyzna zrobił kolejne kroki w moim kierunku. 
— Wiesz... To zawsze mogłoby wyglądać... — Adam nie dawał za wygraną.
— Inaczej? — wyrwał się jakiś głos z nagle otwartych drzwi w tym całym zamieszaniu, gdy Adam położył ręce na moich ramionach. Zerknęłam znad jego przesłaniającego mi widok barku, prosto na stojącego w drzwiach Ruperta. 
 — To zdecydowanie nie jest dobry dzień — westchnęłam, wyswobadzając się na bok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits