— Szybka nauka, długotrwałe owoce — odparłam słabo, zanim rozeszliśmy się każdy do swojego pokoju. Rupert dotrzymał obietnicy, otrzymałyśmy z Hanką odpowiednie miejsce w domu pracowniczym, proste mieszkanie, ale nadto wystarczające jak na nasze skromne potrzeby. Suka przyszła za nami, nie mogłam odmówić tego dziecku, a Rupert tylko machnął ręką, mówiąc, że to w końcu pies Młodej. Spędzałam nieco mniej czasu w laboratorium, starając się bywać na treningach mężczyzny z córką, z obojgiem spędzając miłe chwile. Nie jedliśmy już razem wszystkich posiłków i na dobrą sprawę był to jedyny moment dnia, gdy cała nasza trójka spędzała wspólnie popołudnie. Zazwyczaj ja przesiadywałam w laboratorium, ewentualne wytyczne na temat dalszych projektów otrzymując przez Adama, z którym powoli zaczęłam się zaprzyjaźniać. Zresztą, razem z Kurtem, bo stworzyliśmy miłą, prostą ekipę zwariowanych, aczkolwiek niezrozumiałych, szalonych naukowców, produkując coraz dziksze pomysły, urzeczywistniając najdziwniejsze konstrukcje i wprawiając w zdumienie (oraz żałość na widok naszych "dziecięcych" wygłupów) resztki grona pracowniczo-mechanicznego.
— Hej, Nana, co robisz w piątek? — Obejrzałam się przez ramię na Adama, krzątającego się przy swoim stole, w czasie, gdy sama jednocześnie przeklęłam, upuszczając na ziemię klucz.
— A co trzeba zrobić? — dopytałam, wyczuwając jakąś robotę, związaną pewnie z nadgodzinami i dodatkowymi zmianami.
— Kolację — odparł rozbawiony, odwracając się w moją stronę i opierając o stół. Przewróciłam oczami, bo jeżeli chłopakom się wydawało, że stereotyp "Panna przy garach".
— Jeżeli potrzebujesz kucharza, to zamów tajskie, polecam z całego serduszka, każda panienka nie zaprzeczy — prychnęłam pod nosem, wracając do składania mniejszego systemu, elementu napędzającego większą maszynerię.
— A rozwódka? — Odskoczyłam, trzaskając wierzchem dłoni w stół.
— Dobra, gadaj o co chodzi, Adam? — rzuciłam, ściągając usmarowane olejem rękawiczki. — Co ty kręcisz, koleś?
— Czyli jednak lecisz na szefa? — Zamrugałam zaskoczona, nie wiedząc początkowo, co odpowiedzieć, ale krok wykonany w moją stronę przez mężczyznę bynajmniej nie nastawiał pozytywnie. Szlag, trzeba chyba zwiać i pozwolić obojgu ochłonąć, zanim nam się tu całkiem kwitnąca powoli przyjaźń rozjebie.
— Na nikogo nie lecę, jestem pięknym kwiatkiem, który nie lubi być zapylanym przez losowe pszczółki, więc z łaski swojej poszukaj innej stokrotki, czy coś — odparłam kąśliwie, unosząc nieco wyżej głowę, starając się nie wycofać, gdy mężczyzna zrobił kolejne kroki w moim kierunku.
— Wiesz... To zawsze mogłoby wyglądać... — Adam nie dawał za wygraną.
— Inaczej? — wyrwał się jakiś głos z nagle otwartych drzwi w tym całym zamieszaniu, gdy Adam położył ręce na moich ramionach. Zerknęłam znad jego przesłaniającego mi widok barku, prosto na stojącego w drzwiach Ruperta.
— To zdecydowanie nie jest dobry dzień — westchnęłam, wyswobadzając się na bok.
— To zdecydowanie nie jest dobry dzień — westchnęłam, wyswobadzając się na bok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!