Tak, nie nadawałam się do walki, zwłaszcza, gdy mój przeciwnik był
wielokrotnie silniejszy i sprawniejszy fizycznie, a moja magiczna moc
mogła co najwyżej dzięki specyfice Imperium ładnie wyglądać na obrazkach
podglądowych.
— Pozwól, że ci coś pokażę — rzucił luźno, na co nie mogłam nie przewrócić oczami.
— Może cię to zdziwić, ale naoglądałam się w swoim życiu ścian różnej
maści i choćby najzajebiściej wyglądająca tapeta czy farba nie zmieni
mojego zdania! — fuknęłam, robiąc krok jednak w kierunku ściany.
Cho#lera jasna, co tu się zaczynało wyprawiać, czy ten facet kompletnie
zwariował?
I właśnie wtedy moim oczom ukazało się niebo na ziemi. Przepiękny ciąg
maszynerii, niezwykła konstrukcja, która potrafiłaby zadziwić
najwybitniejszych techników, aż ślinka ciekła, gdy człowiek spoglądał z
bliska na złożony system, napędzający pewnie całą rezydencję. Czym był
zasilany, w jaki sposób można było nim kierować? Ruch dłoni wskazywał
czujniki, pytanie; rozmieszczone swobodnie w przestrzeni czy może
wbudowane w podskórnie? Ręce świerzbiły, żeby zabrać się za klawiaturę,
spróbować rozebrać skomplikowany mechanizm, pozwalając sobie zatopić się
w kilku godzinach świetnej zabawy.
— Jak widzisz, mała całkiem dobrze dogaduje się ze szczeniakiem. —
Przewróciłam oczami, bo byłoby dziwne, gdyby się nie dogadywała. Prosiła
mnie o cholernego psa od wieków, a ja doskonale wiedziałam, że przy
naszym trybie życia mogłam tylko odmówić.
— Jasne, że fajnie. Tylko nie ty później będziesz musiał tłumaczyć jej,
że szczeniaczek musi zostać, a ona musi się obejść bez niego. Nie ty
będziesz słuchać płaczu w nocy, bo mały piesek to dla nas za dużo, w
momencie kiedy muszę się martwić o to, by ona sama miała co jeść i gdzie
spać. Tak w ogóle to genialny pomysł, dać dziewczynce do zabawy pieska i
cała tą późniejszą brudną robotę pozostawić matce. Bo czemu by nie. —
Wyrzuciłam w końcu z siebie z irytującym stęknięciem na samym końcu,
zaczynając się powoli nakręcać.
— Lubię psy, są lojalne i oddane. Zdolne dla swojego pana do
największych poświęceń. Tu w rogu siedzi matką tego szczeniaka. —
Przełknęłam głośno ślinę, wpatrując się w widoczne na ekranie zwierzę.
Nie, nie, nie, błagam, proszę nie.
— Generalnie suki nie są skore do dopuszczania do szczeniąt nieznanych
im osobników. Mają parę twarzy. Jedna z nich to twarz matki, która boi
się o swoje młode. — Hanka, nie rób tego, nie jesteś głupia, cholera
jasna! — Jest jeszcze twarz sługi, który spełni każdy rozkaz swego Pana.
— Gwizd. Przysięgam, że to był pierdolony gwizd, od którego jeżyły mi
się włosy. Spojrzenie mężczyzny przeniosło się na mnie, gdy sama wciąż
wpatrywałam się z zaciśniętymi wargami w psa.
— Od ciebie zależy co będziemy oglądać dalej. — O ty chuju, jeszcze
zobaczymy, miałam już coś powiedzieć, ale tylko podskoczyłam nerwowo,
gdy drzwi otworzyły się ze stukotem.
—To członkowie mojego zespołu badawczego. Adam i Kurt. Niedawno zleciłem
im pracę nam nowym projektem. Niestety w trakcie zdarzył się niewielki
wypadek, w efekcie czego doszło do usterki. — A ze mną miało to taki
związek jak z koziej dupy...
— Masz półtorej godziny by znaleźć przyczynę. — Serio, jesteś pierdolnięty, koleś, przepraszam ja cię bardzo.
— Chyba sobie kpisz! Mam półtorej godziny na grzebanie w jakimś,
jakimś... czymś tam! Czego w ogóle nie znam, ani nie wiem do czego służy
i do tego po cholerę ci moja osoba?! skoro masz już tych całych Adamów i
Kurtów, którzy sobie najwyraźniej poradzą z całym tym ustrojstwem!!! —
zaczęłam wrzeszczeć, bo taka była prawda. Mechanika pozwalała na
znajomość ogólnej zasady działania, może nawet byłam w stanie wypatrzeć
znajome mechanizmy, ale każde nowe rozwiązanie skutkowało zwolnionym
tempem nauki, a w przypadku braku świadomości, jak dana rzecz powinna
działać, trudno stwierdzić, że działa niepoprawnie.
— Straciłaś, Nano, cenne 2 minuty. — No co ty nie powiesz... Miałam już
coś odwarknąć, ponownie fuknąć, może nawet rzucić się znowu na niego z
pięściami, ale Hanka nadal tam była, wystawiona na sukę, która w każdej
chwili mogła zanurzyć kły w gardle mojego dziecka. A ja doskonale
rozumiałam potrzebę bronienia potomstwa. — Gdybym nie wierzył, że jesteś
w stanie to zrobić, nawet bym ci tego nie proponował. Masz w sobie
wiedzę i umiejętności które bardzo sobie cenie. Pokaż mi, że się nie
myliłem, a skorzystamy na tym wszyscy troje. — Odetchnęłam głęboko, gdy
ciepły oddech owiał mój policzek. Troje.
— A jeśli się myliłeś i wcale tego nie potrafię? — prychnęłam, bo nawet jeżeli on wierzył, to ja już zdecydowanie mniej.
— Wtedy będziesz mogła odkryć kolejną z psich twarzy. Minęło 7 minut.
Radzę ci zacząć działać i to już. — Pierdolony Rupert, pierdolona praca,
pierdolony Robertson. Koniec, absolutny koniec z facetami, wciąganiem
się w kabały, pracą na lewo, nic tylko skoczyć z mostu. Narzekałam przy
akompaniamencie pomruków ze strony mężczyzn, którzy przedstawiali mi
projekt. O dziwo mechanizm nie okazał się szczególnie skomplikowany,
prędzej... nazbyt masywny i całkowicie niepotrzebnie udziwniony, gdy
optymalizacja nie zajęłaby aż tak dużo czasów czy materiałów. Widać
było, że starali się korzystać z najlepszych dostępnych na rynku źródeł i
to był ich błąd, bo wtłoczenie nowych, niezbadanych jeszcze technik do
projektów tego rodzaju, co najwyżej spowalniało pracę. Od tego były
laborki i certyfikaty, żeby kołować bardziej po swojemu, aniżeli wydawać
fortunę na rzeczy, których mocy nie potrafiło się wykorzystać.
Jedna śrubka. Wystarczyła jedna śrubka, żeby obsunąć wewnętrzny dysk i spowodować cały ten bałagan.
A potem dalej historia potoczyła się sama.
— Każdej z was należy się nagroda. Od teraz to jej pies i może robić z
nim co tylko chce. Będzie ją chronił i nie zrobi jej krzywdy. Zapewniam
cię. — Płakałam, dając się bezwiednie pocieszać mężczyźnie, przynajmniej
za to wzięłam jego ocieranie moich łez. Nagroda. Jakby to, kur#wa,
ponownie wróciło do okresu, o którym chciałam zapomnieć, gdy wszystkie
działania należało rozliczyć i nic nie robiono dla samego robienia.
Chyba nie płakałam nawet z żalu czy zmęczenia, prędzej z bezsilności, bo
zaczynałam rozumieć, że z tej sytuacji nie było i nigdy nie będzie
wystarczająco dobrego wyjścia, żebym mogła zabrać Hankę i odciąć się od
wszystkiego. — Zapewnię wam ochronę tak długo, jak będziesz u mnie
pracować. Potrzebuje kogoś z twoimi zdolnościami. A wy potrzebujecie
kogoś, kto zapewni wam ochronę. Pozwól, że coś jeszcze ci pokażę. — Może
na krótki moment mogłam udawać, że maska wcale nie opadła i nie
rozryczałam się jak głupia przez nowym... szefem? Prześladowcą? Tyranem?
Czas pokaże.
x X x
— Dobrze się bawisz? — Odskoczyłam, fukając wrogo i upuszczając na
ziemie kolejne narzędzia. Odwróciłam się z oburzeniem w kierunku
mężczyzny, który raz po raz straszył mnie swoją bliskością. A to głos
rozlegał się koło ucha, gdy właściciel przemykał niezauważony
korytarzem. A to zwyczajne nachodzenie w środku pracy.
Nadal nie wiedziałem, czym konkretnie jest zainteresowany. Czego
oczekuje Czy sprawdza tylko nowy, pracowniczy nabytek, czy po prostu ja
nie łapię jakiejś ukrytej w atmosferze puenty, która sprawia, że
uśmiecha się za każdym razem w ten wyjątkowy, nieco kąśliwy, ale po
prostu rupertowy sposób.
— Oczywiście, że dobrze się bawię, pracuję z imbecylami — poinformowałam
go z irytacją, odstawiając zebrane z ziemi narzędzia na stół, zanim
ruszyłam w kierunku mężczyzny. Tylko jeden krok, nic szczególnego, ale
powoli zaczynałam się przekonywać, że nie mam do czynienia z kolejnym
Diabłem w ludzkiej skórze. — Twoi ludzie nie potrafią odróżnić
mechanizmu Verxa od schematu Gausta. Czy ty w ogóle wiesz, że jak
poprosiłam ich o klucz szczeliniowy, to mi przynieśli nową wiertarkę? —
zaczęłam jak zwykle się produkować, zerkając kątem oka na mężczyznę, ale
ponownie wycofując się bliżej stołu. Dalej kontynuowałam moje codzienne
narzekania, starając się posprzątać po sobie bałagan. — Która godzina? —
spytałam w końcu, mrugając na widok podniesionych brwi mężczyzny, który
cierpiał moje marudzenie w milczeniu.
— Wieczór — poinformował mnie z rozbawieniem, gdy jak na zawołanie
zaburczało mi w brzuchu. Przewróciłam oczami, starając się nie spąsowieć
za bardzo, choć na mojej skórze rumieńce i tak nie byłyby aż tak
zauważalne. Ruszyliśmy razem korytarzem, raczej bezwiednie, bez chwili
zastanowienia, gdy kontynuowałam kolejną z moich tyrad o niczym, a
Rupert w milczeniu przewracał oczami i uśmiechał się w ten rozbawiony
sposób. Zatrzymałam się na środku korytarza, przed drzwiami prowadzącymi
do jadalni, nie wiedząc, gdzie zmierza mężczyzna.
A może to był impuls, żeby złapać go za ramię, delikatnie dotknąć dłonią
nadgarstka, sygnalizując chęć faktycznej rozmowy. Nie wiem czy bardziej
był zaskoczony dotykiem, faktem, że w ogóle w końcu dotknęłam czy tym,
że nagle zamilkłam.
— Dziękuję — rzuciłam. — Za Hankę. Za pracę. No i za całą resztę, wiesz?
— dodałam, odsuwając się nieco mocniej po chwili, praktycznie wtapiając
się w ścianę, bo to jednak ciągle nie było coś, do czego jestem
przyzwyczajona. Przyznać jednak musiałam, nie znajdywałam nic złego w
zachowaniu mężczyzny. Pomijając rozpieszczanie i rozpasanie mojej córki
do granic możliwości, ale o tym, że nie ma podważać moich zasad jako
rodzica mogliśmy porozmawiać później, jak tylko ponownie opierdolę Hankę
za ucieczkę z lekcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!