22 marca 2018

Od Jean - Quest #47

   Rudowłosa suka patrzyła się przed siebie. Przez jej pysk przeszedł pewien grymas, można by powiedzieć, że cień uśmiechu. Zmierzchało już, a Jeanette była sama na bezdrożach. Tylko ona i jej czarne autko, które kochała najbardziej na świecie. W bagażniku był jej MP5, glock, a także skrzynka wódki oraz głośniki, które tylko czekały na zamontowanie. Rozejrzała się jeszcze raz, po czym przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła przed siebie. Muzyka była głośna, bardzo głośna, ale Jeanette ani trochę to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Uwielbiała głośną muzykę. Czuła się tak jakoś.. bezpieczniej. Lepiej. Pomagało jej to odegnać te wszystkie czarne myśli, które zazwyczaj ją dręczyły. Czarny prochowiec leżał na siedzeniu pasażera, prawdę mówiąc, mimo tak późnej pory nadal było ciepło. Przez kilka minut zastanawiała się, czy nie zdjąć dachu i nie zrobić ze swojego miniaturowego czołgu cabrioleta, ale szybko odrzuciła ten pomysł. Uchylony szyberdach i wszystkie szyby będą musiały wystarczyć. Przed nią było tylko jedno wielkie nic. Ziemia i niebo zlewały się ze sobą, a horyzont cały czas się przesuwał do przodu, nigdy nie będąc doścignionym. Kochała takie wieczory. Nikt jej nie niepokoił, a mogła bez żadnych ograniczeń patrzeć na ten błękit nieba. Wywoływało to w niej to dziwne poczucie bycia wolną, które przecież już dawno utraciła. I czuła się obojętna. Wiele osób nie zrozumie tego, jednak po prostu czuła się obojętna wobec tego wszystkiego. Tak, jakby po prostu od zawsze była tutaj i od zawsze spełniała swoją niezbyt znaczącą rolę w przyrodzie. Chrzęst żwiru pod kołami, agresywne granie ulubionych kapeli, dźwięk przeładowywanego pistoletu, aby tak dla podtrzymania wprawy oddać kilka pustych strzałów do wyimaginowanego celu.. to wszystko w dziwny sposób ją koiło i pozwalało zachować się przy zmysłach. Jak najlepszy narkotyk, jak jego pierwsza dawka. Jedno wkłucie i już wszystko jest pięknie. Tak właśnie się czuła. Wolna. 
     Nie jechała zbyt szybko, a może po prostu nie czuła tego wiatru we włosach. Tu nie było żadnych kontroli, żadnych fotoradarów, żadnej drogówki, żadnych ograniczeń. Jakby poza granicami cywilizacji wszystko przestawało mieć swoje znaczenie, jakby już się nie liczyło. A może tak właśnie było. Po prostu w pewnym miejscu już nie było nic. Nic, czym należało się przejmować. I Jean cieszyła się, że należy do tego osobliwego nie-świata, jak to lubiła nazywać. Wystawiła rękę za okno, jakby jeszcze raz chciała się upewnić, że to naprawdę się dzieje. Poruszała jeszcze przez chwilę palcami, delektując się tymi łagodnymi pieszczotami wiatru. Następnie odpaliła papierosa i wsunęła go sobie do ust, żeby nakarmić raka, jak to niektórzy z jej znajomych określali. Niektórzy palili po seksie, inni w chwilach stresu, a Jean była gdzieś pomiędzy. Zahaczała o obie grupy, nigdy jednak się nie identyfikując tylko z jedną z nich. Miała zresztą ważniejsze rzeczy do roboty niż szukanie dla siebie jakiejkolwiek grupy, do której mogłaby przynależeć. Nie pasowała nigdzie. Wystawiła rękę za okno, strzepując popiół. Za bardzo szanowała swój samochód, żeby zostawiać go w środku. Kątem oka spojrzała na wyświetlacz swojego telefonu. Ktoś próbował się z nią połączyć, więc szybko zaakceptowała połączenie i przerzuciła się na głośnomówiący. Nie miała ochoty wpakować się w drzewo przy najbliższej okazji. 
 — Jean, zaraza, czy ty znowu jesteś w drodze? — usłyszała znajomy głos z głośników. Uśmiechnęła się delikatnie. — Pojęcie stałego domu jest zbyt abstrakcyjne dla takich jak ty, no nie?  
 — A wiesz, że nawet żeś zgadł? — odpowiedziała, skręcając w jedną z rzadziej uczęszczanych dróg. O ile w ogóle można to było nazwać drogą. Bardziej wydeptaną ścieżką, którą znała tylko Jean i kilku jej znajomych. — Gdzie jesteś? Gdzieś niedaleko? Ja zaraz będę na klifie. Za jakieś pięć minut. Jak się pośpieszę.
 — Oh, to w takim razie ja też tam zaraz będę. Bez odbioru. — rzucił, chwilę potem kończąc połączenie.
Suka tylko wzruszyła ramionami. Dorien zawsze był jakiś taki stuknięty, ale dzisiaj to już przechodził sam siebie. Jego ton był inny niż zwykle, jeszcze bardziej zimny i jeszcze bardziej oschły. Może kolejna dziewczyna go rzuciła albo znów pokłócił się z kimś ważnym dla niego. Jean nie miała ochoty bawić się w zgadywanie. Zmieniła swój kurs i przyśpieszyła, kierując się na umówione miejsce. [...]

   Siedziała na zimnej, wilgotnej jeszcze trawie. Pozwoliła, aby chłodny powiew zmierzwił jej sierść na całym ciele, a włosy swobodnie opadły na jej plecy. Jej wzrok był utkwiony w morzu, tak samo zabójczym jak pięknym. Wiele osób stąd skakało, jeśli chciało zakończyć swoje życie. I może właśnie to w tym tkwiło jego piękno. Dawało i zabierało, przez lata rzeźbiąc w skale, która potem zamieniła się w klif, ukochane miejsce do spotkań i przemyśleń. Nagle usłyszała ciche kroki za sobą. To było takie niepodobne do Doriena, który zazwyczaj swoją obecność sygnalizował głośnym darciem mordy. Obróciła się gwałtownie i poderwała z ziemi, jakby spodziewała się tam ujrzeć kogoś innego. Nie, to był ten sam znajomy blondyn. Jednak z dziką zawziętością i paraliżującym chłodem w oczach. Uśmiechnęła się i już chciała podejść, ale on był szybszy. Chwycił ją za nadgarstek i gwałtownie przyciągnął do siebie, przez co suka straciła równowagę. Stali tuż nad otchłanią. Jean mogła usłyszeć szum morza. Kopnęła w ziemię, chcąc się oswobodzić. W oczach Doriena zagrała nienawiść, czysta nienawiść.
— Stary, co ty robisz? — zapytała, szerzej otwierając oczy. — Pochrzaniło cię? Myślisz, że to śmieszne? Muszę cię rozczarować..
— Zamknij pysk! — przerwał jej gwałtownie, szarpiąc nadgarstek. Pod jej butami kawałek ziemi osunął się, spadając do morza. Suka przełknęła ślinę. — Wy wszyscy powinniście zginąć.. a ty będziesz pierwsza. Nienawidzę was. Wszystkich po równo. Ale tego świata nienawidzę jeszcze bardziej, wiesz? Zabiorę was w lepsze miejsce, o tak.. zawsze lubiłaś to miejsce. Doskonałe okoliczności by umrzeć, prawda? 
Co on chrzanił? Czy to możliwe, żeby z dnia na dzień tak diametralnie się zmienił? Źrenice suki zwęziły się, kiedy dostrzegła jeden, zupełnie niepasujący do tego wszystkiego szczegół. Igła wystająca z jego żyły, ułamana. Ten pieprzony ćpun zaaplikował sobie coś, co najwyraźniej nie miało dla niego zbyt dobrego wpływu. Korzystając z tego monologu, jak i również ze swojego niewielkiego wzrostu, Jeanette po prostu uderzyła go z główki, wbijając się prosto w krtań. Zatoczył się i puścił ją, na co dziewczyna od razu zareagowała uskokiem w bok. Dorien chwycił się za gardło i zacharczał, próbując jeszcze raz przygwoździć ją do ziemi. Na szczęście rudowłosej była ona szybsza, więc szybko znalazła się po dobrej stronie lądu. Szybkim, zwinnym ruchem uderzyła blondyna w tył głowy, na co ten upadł na ziemię jak martwy. 
— Jedziesz, kurwa, na odwyk. — wydyszała, ciągnąc go za sobą. — Narkotyk, który wywołuje takie rzeczy.. Czas znowu wejść na czarny rynek.

Zaakceptowany.
Liczba słów: 1073
Nagroda: 900 monet, 800 punktów do dowolnej umiejętności!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits