03 stycznia 2018

Od Alexa C.D Tyksony, Vipera

Może lepiej byłoby, gdybym nie przytoczył teraz słów, które pojawiły się w mojej głowie jako komentarz na wydarzenia rozgrywające się aktualnie przede mną. Jak bowiem inaczej zareagować na fakt, iż mój naprędce wymyślony plan legł praktycznie w gruzach? Nie ma co ukrywać, że wina leżała także po mojej stronie — mogłem przecież wyjawić Tyks cały pomysł na rozegranie tej sytuacji. Ja niestety powiedziałem jej zaledwie połowę tego, co miałem. I w taki oto sposób dochodzimy do chwili obecnej, podczas której, wedle planu, mieliśmy się stąd wszyscy ewakuować poprzez najzwyczajniejsze w świecie użycie teleportacji. Niestety, nie przewidziałem jednego — chłopak, którego mieliśmy uratować, zechce uratować debila, czytaj: mnie. I w tym właśnie momencie wszystko się wali, a mnie pozostało już praktycznie tylko jedno. Ze względu na ograniczoną ilość broni przy sobie, walka na czterech łapach, podobnie zresztą jak Viper, była chyba najkorzystniejsza. W taki oto sposób ukryłem się w całości za armatą, a padające w moją stronę sekundę później strzały odbiły się od metalowej powłoki armaty. I pomyśleć, że to całe żelastwo byłoby we mnie... w sumie całkiem fajnie. Miałbym święty spokój.
Korzystając z chwilowej nieuwagi piratów, czego przyczyną był skaczący w tę i z powrotem syn Wilkobójcy, rzuciłem się na tego stojącego najbliżej mnie. Ten nie zdążył w porę zareagować, zatem nikogo nie zdziwi to, iż sekundę później jego ciało drgało w ostatnich pośmiertnych drgawkach, a powiększająca się pod nim plama jaskrawoczerwonej cieczy szpeciła wyczyszczony niemal na połysk pokład. Zamiast jednak dłużej rozpaczać nad umorusanym krwią drewnem, wolałem skupić się na mierzącym do mnie z broni piracie, lata swojej młodości mającego już dawno za sobą. Świadczył o tym nie tylko jego brak całkowitego uzębienia oraz wygląd zewnętrzny, ale także drżąca dłoń, zdradzająca początki reumatyzmu. I pomimo wpajanych od najmłodszych lat zasad dotyczących szacunku dla starszych, w tej sytuacji bez większego problemu uniknąłem kiepsko wymierzonego pocisku, w następnej kolejności rzucając się do gardła swojemu przeciwnikowi i to dosłownie. Skończywszy przerabiać je na mielonkę, rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu nowej ofiary. Niestety, tak się złożyło, iż tym razem to ja nią zostałem. Przecinający ze światem powietrze nad moim pyskiem topór zapewne pozbawiłby mnie tej ważniejszej części ciała, gdyby nie czyiś krzyk. A dokładniej należący do mojej towarzyszki podróży, która w następnej sekundzie wskoczyła na mojego przeciwnika, owijając się nogami wokół jego szyi. Następnie z niebywałą precyzją odchyliła się do tyłu, rękami wspierając się o pokład i wykonując przewrót w tył. Niestety, tamten pechowiec ciągle był uwięziony w tej jakże zmyślnej pułapce, przez co i on musiał wykonać ten sam ruch, co Tyks. Na swoje nieszczęście musiał opuścić kilka lekcji z gimnastyki, gdyż zamiast ponownie wylądować na nogach, chwilę później leżał plackiem na pokładzie. Nim jednak zdążył się przynajmniej ruszyć, dziewczyna wciąż uczepiona jego szyi dość skutecznie ogłuszyła go, wykorzystując do tego nieznanego pochodzenia kij. Widząc tak silny cios w potylicę, szczerze zacząłem się cieszyć, że ta kobieta guma wyruszyła razem z nami, a i jest po naszej stronie.
Wyczuwając na sobie czyiś uważny wzrok, przerwałem swoje rozmyślania, mrugając kilkukrotnie. W sam raz, by uchwycić jakby pytające spojrzenie swojej towarzyszki podróży, jak i kolejnego z piratów, który za dzisiejszy cel swojego życia wyznaczył sobie pozbawienie naszej dwójki głów. Kolejny topór przeciął ze światem powietrze, zamiast jednak w nas zagłębiając się w nodze jego kompana, również szykującego się do ataku. Jakby rozumiejąc się z Tyks tylko i wyłącznie poprzez kontakt wzrokowy, bez chwili zawahania ruszyłem na topornika, podczas gdy ona rzuciła się na tego drugiego, ze świeżą raną na udzie. Po kilku skokach moje pazury wybite już były w jego kark, a szczęka zaciśnięta na głowie tego nieszczęśnika. W następnej bowiem sekundzie nieco zbyt mocno obróciłem jego głowę wokół osi kręgosłupa, co poskutkowało głośnym trzaskiem kręgów, a w efekcie zwiotczenie mięśni oraz niefortunny upadek na pokład. Niefortunny, gdyż przy okazji to wielkie cielsko liczące ponad 110 kg przygniotło mnie, zabierając wszelki tlen znajdujący się w płucach. Będąc w wilczej postaci, niemiałbym szans na wydostanie się, toteż pozostało mi tylko jedno. Przybierając ludzką formę, wykorzystałem całą drzemiącą we mnie siłę, dopiero po kilku próbach uwalniając się spod tego Snorlaxa. Wtedy także pozwoliłem sobie na gwałtowne zaczerpnięcie powietrza oraz rozejrzenie się dookoła.
Walka już się skończyła. Nie licząc mnie, na pokładzie leżały albo trupy, albo nieprzytomni piraci, od czasu do czasu jęczący z bólu. Pośrodku zaś tego zbiorowiska stała dwójka moich towarzyszy, patrząca to na mnie, to na siebie nawzajem. Nim jednak zdążyłem zrobić chociażby jeden krok w ich stronę, poczułem, jak coś niesamowicie ostrego naciska skórę na mojej szyi, a zwisające dotąd ręce zostały skrępowane.
- Myślałeś, że dam się wykiwać takiej bandzie bachorów jak wy? — usłyszałem zza pleców, a każdy wykonywany przez pirata krok w tył, ze względu na znajdujący się na mojej szyi nóż, zobowiązał mnie do powtarzania jego ruchów. Chwilę później zwrócił się do mnie — Straciłem przez ciebie kilka tysięcy, Midnight. W ramach spłaty długu oferuję wymianę. — w tym momencie wskazał palcem wolnej ręki na Vipera — Podobno jesteś synem dość ważnego Jegomościa. Dlatego albo pójdziesz ze mną, albo ta tu ślicznotka skończy życie, pływając z rybkami.
Na moją twarz wpłynął trudny do opisania uśmiech, zbijający z tropu dwójkę stojącą naprzeciw mnie. Pirat nie miał jednak możliwości tego zobaczyć, toteż zobaczywszy, iż stoimy już przy samej burcie, zrobiłem chyba najgłupszą rzecz w swoim życiu. A przynajmniej najgłupszą rzecz na dzisiaj. Trudno bowiem wytłumaczyć głośne prychnięcie ze strony osoby, której grozi śmierć, a następnie jakby z ironią wypowiadane słowa:
- Masz niebywałego pecha, kapitanie. — rzuciłem, uśmiechając się jeszcze szerzej, niemal szatańsko — Trafiłeś bowiem na samobójcę.
I nim ktokolwiek zdążył zareagować, z całej siły odepchnąłem się od pokładu, jednocześnie wychylając za barierkę. Efekt tego mógł być tylko jeden, a nagle zmieniająca się wokół mnie sceneria była potwierdzeniem na to, iż mi się udało. Nie czekając jednak, aż moje ciało zderzy się z niemal betonową taflą wody, wyrywając się z przerażonego uścisku pirata lecącego razem ze mną, po wykonaniu gestu nasuwającego na myśl salutowanie żołnierza, zniknąłem. Tak po prostu zamieniłem się w czarną mgłę, pozostawiając kapitana w jego ostatniej podróży życia samego. Zamiast tego wolałem pojawić się ponownie na statku, rozglądając dookoła w poszukiwaniu pozostawionej na nim dwójki. Zastałem ich wychylających się przez burtę, z której wypadłem jakiś czas temu. Sprawiali wrażenie, jakby szukali tam czegoś... albo kogoś. Chcąc poznać powód, czemuż to tak kuszą los, podszedłem do nich, pytając:
- Zgubiliście coś?

Tyks? Wybacz czas oczekiwania i to coś na górze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits