Może lepiej byłoby, gdybym nie przytoczył teraz słów, które
pojawiły się w mojej głowie jako komentarz na wydarzenia rozgrywające
się aktualnie przede mną. Jak bowiem inaczej zareagować na fakt, iż mój
naprędce wymyślony plan legł praktycznie w gruzach? Nie ma co ukrywać,
że wina leżała także po mojej stronie — mogłem przecież wyjawić Tyks
cały pomysł na rozegranie tej sytuacji. Ja niestety powiedziałem jej
zaledwie połowę tego, co miałem. I w taki oto sposób dochodzimy do
chwili obecnej, podczas której, wedle planu, mieliśmy się stąd wszyscy
ewakuować poprzez najzwyczajniejsze w świecie użycie teleportacji.
Niestety, nie przewidziałem jednego — chłopak, którego mieliśmy
uratować, zechce uratować debila, czytaj: mnie. I w tym właśnie momencie
wszystko się wali, a mnie pozostało już praktycznie tylko jedno. Ze
względu na ograniczoną ilość broni przy sobie, walka na czterech łapach,
podobnie zresztą jak Viper, była chyba najkorzystniejsza. W taki oto
sposób ukryłem się w całości za armatą, a padające w moją stronę sekundę
później strzały odbiły się od metalowej powłoki armaty. I pomyśleć, że
to całe żelastwo byłoby we mnie... w sumie całkiem fajnie. Miałbym
święty spokój.
Korzystając z chwilowej nieuwagi piratów, czego
przyczyną był skaczący w tę i z powrotem syn Wilkobójcy, rzuciłem się
na tego stojącego najbliżej mnie. Ten nie zdążył w porę zareagować,
zatem nikogo nie zdziwi to, iż sekundę później jego ciało drgało w
ostatnich pośmiertnych drgawkach, a powiększająca się pod nim plama
jaskrawoczerwonej cieczy szpeciła wyczyszczony niemal na połysk pokład.
Zamiast jednak dłużej rozpaczać nad umorusanym krwią drewnem, wolałem
skupić się na mierzącym do mnie z broni piracie, lata swojej młodości
mającego już dawno za sobą. Świadczył o tym nie tylko jego brak
całkowitego uzębienia oraz wygląd zewnętrzny, ale także drżąca dłoń,
zdradzająca początki reumatyzmu. I pomimo wpajanych od najmłodszych lat
zasad dotyczących szacunku dla starszych, w tej sytuacji bez większego
problemu uniknąłem kiepsko wymierzonego pocisku, w następnej kolejności
rzucając się do gardła swojemu przeciwnikowi i to dosłownie. Skończywszy
przerabiać je na mielonkę, rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu nowej
ofiary. Niestety, tak się złożyło, iż tym razem to ja nią zostałem.
Przecinający ze światem powietrze nad moim pyskiem topór zapewne
pozbawiłby mnie tej ważniejszej części ciała, gdyby nie czyiś krzyk. A
dokładniej należący do mojej towarzyszki podróży, która w następnej
sekundzie wskoczyła na mojego przeciwnika, owijając się nogami wokół
jego szyi. Następnie z niebywałą precyzją odchyliła się do tyłu, rękami
wspierając się o pokład i wykonując przewrót w tył. Niestety, tamten
pechowiec ciągle był uwięziony w tej jakże zmyślnej pułapce, przez co i
on musiał wykonać ten sam ruch, co Tyks. Na swoje nieszczęście musiał
opuścić kilka lekcji z gimnastyki, gdyż zamiast ponownie wylądować na
nogach, chwilę później leżał plackiem na pokładzie. Nim jednak zdążył
się przynajmniej ruszyć, dziewczyna wciąż uczepiona jego szyi dość
skutecznie ogłuszyła go, wykorzystując do tego nieznanego pochodzenia
kij. Widząc tak silny cios w potylicę, szczerze zacząłem się cieszyć,
że ta kobieta guma wyruszyła razem z nami, a i jest po naszej stronie.
Wyczuwając
na sobie czyiś uważny wzrok, przerwałem swoje rozmyślania, mrugając
kilkukrotnie. W sam raz, by uchwycić jakby pytające spojrzenie swojej
towarzyszki podróży, jak i kolejnego z piratów, który za dzisiejszy cel
swojego życia wyznaczył sobie pozbawienie naszej dwójki głów. Kolejny
topór przeciął ze światem powietrze, zamiast jednak w nas zagłębiając
się w nodze jego kompana, również szykującego się do ataku. Jakby
rozumiejąc się z Tyks tylko i wyłącznie poprzez kontakt wzrokowy, bez
chwili zawahania ruszyłem na topornika, podczas gdy ona rzuciła się na
tego drugiego, ze świeżą raną na udzie. Po kilku skokach moje pazury
wybite już były w jego kark, a szczęka zaciśnięta na głowie tego
nieszczęśnika. W następnej bowiem sekundzie nieco zbyt mocno obróciłem
jego głowę wokół osi kręgosłupa, co poskutkowało głośnym trzaskiem
kręgów, a w efekcie zwiotczenie mięśni oraz niefortunny upadek na
pokład. Niefortunny, gdyż przy okazji to wielkie cielsko liczące ponad
110 kg przygniotło mnie, zabierając wszelki tlen znajdujący się w
płucach. Będąc w wilczej postaci, niemiałbym szans na wydostanie się,
toteż pozostało mi tylko jedno. Przybierając ludzką formę, wykorzystałem
całą drzemiącą we mnie siłę, dopiero po kilku próbach uwalniając się
spod tego Snorlaxa. Wtedy także pozwoliłem sobie na gwałtowne
zaczerpnięcie powietrza oraz rozejrzenie się dookoła.
Walka
już się skończyła. Nie licząc mnie, na pokładzie leżały albo trupy, albo
nieprzytomni piraci, od czasu do czasu jęczący z bólu. Pośrodku zaś
tego zbiorowiska stała dwójka moich towarzyszy, patrząca to na mnie, to
na siebie nawzajem. Nim jednak zdążyłem zrobić chociażby jeden krok w
ich stronę, poczułem, jak coś niesamowicie ostrego naciska skórę na
mojej szyi, a zwisające dotąd ręce zostały skrępowane.
-
Myślałeś, że dam się wykiwać takiej bandzie bachorów jak wy? —
usłyszałem zza pleców, a każdy wykonywany przez pirata krok w tył, ze
względu na znajdujący się na mojej szyi nóż, zobowiązał mnie do
powtarzania jego ruchów. Chwilę później zwrócił się do mnie — Straciłem
przez ciebie kilka tysięcy, Midnight. W ramach spłaty długu oferuję
wymianę. — w tym momencie wskazał palcem wolnej ręki na Vipera — Podobno
jesteś synem dość ważnego Jegomościa. Dlatego albo pójdziesz ze mną,
albo ta tu ślicznotka skończy życie, pływając z rybkami.
Na
moją twarz wpłynął trudny do opisania uśmiech, zbijający z tropu dwójkę
stojącą naprzeciw mnie. Pirat nie miał jednak możliwości tego zobaczyć,
toteż zobaczywszy, iż stoimy już przy samej burcie, zrobiłem chyba
najgłupszą rzecz w swoim życiu. A przynajmniej najgłupszą rzecz na
dzisiaj. Trudno bowiem wytłumaczyć głośne prychnięcie ze strony osoby,
której grozi śmierć, a następnie jakby z ironią wypowiadane słowa:
-
Masz niebywałego pecha, kapitanie. — rzuciłem, uśmiechając się jeszcze
szerzej, niemal szatańsko — Trafiłeś bowiem na samobójcę.
I
nim ktokolwiek zdążył zareagować, z całej siły odepchnąłem się od
pokładu, jednocześnie wychylając za barierkę. Efekt tego mógł być tylko
jeden, a nagle zmieniająca się wokół mnie sceneria była potwierdzeniem
na to, iż mi się udało. Nie czekając jednak, aż moje ciało zderzy się z
niemal betonową taflą wody, wyrywając się z przerażonego uścisku pirata
lecącego razem ze mną, po wykonaniu gestu nasuwającego na myśl
salutowanie żołnierza, zniknąłem. Tak po prostu zamieniłem się w czarną
mgłę, pozostawiając kapitana w jego ostatniej podróży życia samego.
Zamiast tego wolałem pojawić się ponownie na statku, rozglądając dookoła
w poszukiwaniu pozostawionej na nim dwójki. Zastałem ich wychylających
się przez burtę, z której wypadłem jakiś czas temu. Sprawiali wrażenie,
jakby szukali tam czegoś... albo kogoś. Chcąc poznać powód, czemuż to
tak kuszą los, podszedłem do nich, pytając:
- Zgubiliście coś?
Tyks? Wybacz czas oczekiwania i to coś na górze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!