Od
najmłodszych lat każdemu dzieciakowi rodzice oraz nauczyciele wpajają
różne stwierdzenia. Nie pal papierosów, bo zachorujesz na raka i przez
to umrzesz. Nie pij alkoholu, bo będziesz mieć wrzody na żołądku i przez
to umrzesz. Nie bierz prochów, bo zniszczysz w ten sposób swój organizm
i przez to umrzesz. I tak w kółko, bez końca. Często mówili także o
tym, aby nie przyjmować żadnych napoi od obcych czy też zostawiać
swojego "bez opieki". A co zrobił Pan Mądry Alex?
Po rozdzieleniu z dziewczyną - to był na pewno jakiś spisek, mówię wam -
zostałem zaciągnięty siłą na drugi koniec pomieszczenia, gdzie na
początek zaoferowano mi jeden z niewinnie wyglądających drinków mających
pełnić funkcję toastu za zdrowie solenizantki. Nie widząc więc w tym
nic podejrzanego, bez cienia wątpliwości przechyliłem niemały kieliszek,
opróżniając go w mgnieniu oka. Podobnie sprawa miała się z drugim,
trzecim, czwartym... praktycznie straciłem rachubę po piątej porcji. Coś
jednak zdecydowanie mi w tym wszystkim nie pasowało. Zazwyczaj taka
dawka alkoholu miała praktycznie znikomy wpływ na mój organizm. Teraz
jednak czułem coś jakby... lekkość? Spokój? Bezproblemowość życia? Nie
wiem, jak to dokładnie nazwać. Stan ten trwał tak długo, dopóki gdzieś w
tłumie nie mignęła mi czarno-różowa sukienka. Ten chwilowy urywek
obrazu podziałał na mnie lepiej niż 100 litrów kawy wypitej wczesnym
porankiem. Mózg zaczął tak jakby na nowo funkcjonować, przebijając się
przez tą całą powłokę mówiącą, a raczej krzyczącą "Kochajmy się wszyscy
nawzajem!". Zacząłem rejestrować coraz więcej szczegółów, między innymi
fakt, że jakaś pijawka przyssała się do mojej szyi, a moje ręce do dość
strategicznego dla kobiet miejsca. Chwila przeznaczona na uświadomienie
sobie, co ja tak właściwie robię, by wykręcając się obietnicą
przeniesienia następnych drinków odsunąć od siebie nieco zbyt nachalną
oraz pewną siebie dziewczynę. Nim jednak zdążyłem odejść, ta bezkarnie
włożyła każdą z dłoni do osobnej tylnej kieszeni moich spodni, tym samym
ponownie zmniejszając dystans między nami i szepcząc mi do ucha:
- Przyjdź z nimi prosto na górę, pierwsze drzwi po prawej. Pobawimy się tam troszkę, mój ty szkodniku jeden.
Nim odeszła posłała w moją stronę zalotne spojrzenie, po czym ruszając w
kierunku schodów kręciła biodrami o wiele bardziej, niż wymagał tego
zwyczajowy chód. Odprowadziłem ją wzrokiem do czasu, aż zniknęła na
piętrze, by po tym ponownie rozejrzeć się po salonie. Miałem już dosyć
tej imprezy, dlatego najszybciej jak to możliwe chciałem się stąd urwać.
Jednak żeby to zrobić, muszę najpierw znaleźć Venus. A to może nie być
zbyt łatwe, kiedy dookoła jest tyle ludzi. Westchnąłem głęboko, ruszając
w stronę barku, przy którym ostatni raz się widzieliśmy. Pomimo iż z
zewnątrz starałem się tego nie pokazywać, w myślach modliłem się wręcz o
to, by moje przypuszczenia dotyczące jak najbardziej wyglądającego na
trzeźwy marsz były prawdziwe. Na szczęście - albo i nie - znalazłem
dziewczynę jeszcze przed dotarciem do wcześniej wyznaczonego sobie celu.
Jednak tutaj plusy się kończą. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć leżącą z
głową na stole Ven, kiedy obok niej siedział jakiś ledwo kontaktujący ze
światem zewnętrznym chłopak, którego ręka nieco za bardzo się
zagalopowała? Coraz bardziej dający o sobie znać wypity jakiś czas temu
alkohol "z wkładką" nie pozwalał o sobie zapomnieć, dlatego czym prędzej
zabrałem swoją towarzyszkę od tamtego cieniasa (i nie, wcale mu nic nie
zrobiłem), po czym wyprowadziłem na korytarz. Zaledwie pół minuty
później była już przytomna, wspominając coś o wolnym pokoju na górze.
Niewiele myśląc, wciąż odczuwając skutki niedoboru snu oraz zażycia tego
czegoś w drinkach, ochoczo przystałem na tą propozycję. Kiedy jednak
stanąłem w drzwiach pokoju mającego dość ciekawe dekoracje, zacząłem
poważnie zastanawiać się nad swoją decyzją. W tej wątpliwości utrzymało
mnie także to, co wydarzyło się chwilę później. Nie wiedziałem nawet, na
co najpierw zwrócić uwagę. Czy na niewygodną pozycję, gdzie moje plecy
dzielił na skos niezbyt miękki dywan, którego krawędzie wbijały się
niemiłosiernie w żebra, kręgosłup oraz łopatkę. A może jednak lepiej
skupić się na... hmmm... bardzo ciekawskich dłoniach dziewczyny? Czy też
na fakcie, że ma na sobie tą sukienkę, która pomimo tego, iż w połowie
jest różowa, - czyli zawiera mój najbardziej znienawidzony na świecie
kolor - na niej wygląda o wiele lepiej niż na jakiejkolwiek innej
osobie. Po chwili namysłu porzuciłem te wszystkie trzy myśli, całkowitą
uwagę poświęcając na znajdującą się milimetry od mojej twarz Venus.
Wystarczyłoby się tylko lekko podnieść, by po raz pierwszy od dłuższego
czasu złożyć na jej ustach choć krótki pocałunek. Co więc powstrzymywało
mnie od tego, by to zrobić? To samo, co wcześniej. Fakt, iż ona nie
pamięta niemal niczego związanego ze mną od czasu wypadku. Ani mnie, ani
żadnych wspólnych chwil, niczego. Świadomość postanowiła jej jednak
pozwolić zatrzymać tak błahe oraz mało znaczące informacje, o których
równie dobrze mogę powiedzieć jej teraz. Choć przypuszczam, że aktualnie
byłby to nie najlepszy pomysł. Dlatego postanowiłem powstrzymać się jak
na razie od tego, próbując znaleźć jakieś inne wyjście z tej ciszy.
Wykazując się więc typowym dla mnie debilizmem, uśmiechnąłem się lekko
do dziewczyny, mówiąc:
- Wyglądasz nadzwyczaj słodko z tym kolorkiem na policzkach. Do twarzy ci w nim, Śpiąca Królewno. Naprawdę.
W odpowiedzi blado różowy kolor zmienił
się na mocniejszy, niemal pochodzący pod czerwień. Oczy natomiast
straciły jakiekolwiek znaki zaskoczenia, zastąpione przez wszech
czytelną złość. Ręce najwidoczniej jednak dalej były jakby
sparaliżowane, czego dowodem mogło być ciągłe pozostawanie ich w tym
samym miejscu nawet wtedy, kiedy reszta ciała unosiła się już ku górze
zapewne w zamiarze zejścia ze mnie. Nie wiadomo dlaczego (taa... na
pewno), nie chciałem jej na to pozwolić. Aby więc przeszkodzić jej w tej
jakże zmyślnej próbie ewakuacji, razem z nią podciągnąłem się do
pozycji siedzącej, jednocześnie obejmując ją rękoma w pasie. Z początku
próbowała się wyrwać, jednak widząc bezsens swoich działań, w końcu
zaprzestała walki zgadzając się równocześnie na usadowienie się na moich
kolanach. Stopą zatrzasnąłem wciąż otwarte drzwi, zapewniając nam w ten
sposób co najmniej minimum prywatności.
- Puśc mnie, zboczenicu. - wymamrotała niewyraźne Ven, starając się mnie odepchnąć - Na zpyt wiele sobie boswalasz.
Nie mogąc się pohamować, uniosłem jedną brew w geście kpiny, żałując zabierania głosu już w chwili, gdy zacząłem mówić:
- Mnie nazywasz zboczeńcem? A tamten na dole to co, telefonu szukał przy
twoich nogach? A może mu soczewki wypadły, przez co szukał ich pod
twoją sukienką? No dalej, podaj mi jakąś inną odpowiedź, która to mnie
ukazałaby jako zboczeńca, a nie jego. - po dłuższej chwili ciszy,
dodałem - Śmiało, mów. Jestem ciekaw twojego punktu widzenia.
Na reakcję musiałem nieco poczekać. Zgadywałem, że powoli zaczynała
wracać do niej świadomość, o czym świadczył zmniejszony poziom
seplenienia w jej następnej wypowiedzi.
- Nie moszesz mi zabronić się dobrze bafić z kimś innym niż ty. Tak
faktycznie mało pofinno cię interesować, co robię, z kim i jak. To moje
życie, a ty masz w nim gófno do gadania.
Nie powiem, moje ego dostało mocno po dupsku. Słowa dziewczyny, mimo iż
wymyślone po pijaku, zabrały mi mowę na chwilę. Mnie nie ma interesować,
co się z nią dzieje? Dobry żart!
- Masz rację. - zacząłem, starając się zachować obojętny ton głosu. Nie
wiem jednak, z jakim skutkiem - Czyli twoim zdaniem powinienem był
zostawić cię w tym salonie na pastwę tego idioty, co nawet ze światem
zewnętrznym nie kontaktował, a potem nie szukać cię w którymś z tych
pokoi tylko ewentualnie w jakiś krzaczorach? Nie ma problemu, mogę cię
zaraz odnieść na dół i zostawić sam na sam ze swoim nowym kolegą.
- Weź przestań, dobrze wiem, że przemawia przez ciebie zazdrość. -
Zaoponowała natychmiast, a jej wypowiedź dało się już zrozumieć bez
żadnych domysłów.
Spojrzałem na nią nie lada zaskoczony, lecz dość szybko otrząsnąłem się z tego dziwnego uczucia. Że chę?!
- Ja? Zazdrosny? - prychnąłem - Musiałaś mnie z kimś pomylić albo po
prostu nie widzieć różnicy między zazdrością a troską, bo ja z tym
słowem na "z" nie jestem w stanie normalnie funkcjonować.
Ta w odpowiedzi zaśmiała się cicho pod nosem, kręcąc przy okazji głową.
Następnie podniosła wzrok i z początku sprawiała wrażenie, jakby chciała
coś powiedzieć. Nim jednak zdążyła wydusić z siebie choć słowo, jej
spojrzenie zawisło na dłużej na mojej szyi. Już chciałem się zapytać, co
też ciekawego tam zobaczyła, gdy ta mnie wyprzedziła:
- Kto ci to zrobił? - jej głos, gdyby mógł zostać ukazany za pomocą
przedmiotów, zapewne przedstawiałby lodowe sztylety wbijane z każdą
głoską głębiej w ciało swojej ofiary, czytaj: mnie.
Z początku kompletnie nie wiedziałem, o co jej chodzi. Dziewczyna,
najwyraźniej widząc moje niezrozumienie, oderwała ciągle znajdującą się
poniżej pasa dłoń, przykładając ją do mojej skóry w pobliżu prawego
obojczyka. Dopiero w tamtym momencie zdałem sobie sprawę z tego, o co
chodzi.
- Mnie dajesz wykłady o tym, z kim nie powinnam była się bawić... -
zaczęła, przejeżdżając palcem wskazującym po zapewne bladoróżowym
śladzie -... a tymczasem sam pewnie obściskiwałeś się z jakąś lalunią na
korytarzu. Mam tylko nadzieję, że jej mózg był większy niż orzeszek i
nie pozwoliła ci się do siebie zbliżyć bardziej niż to było konieczne.
Aż mi jej szkoda...
Powoli zaczęła się we mnie gotować krew. Dotychczas jeszcze nikomu nie
udało się wyprowadzić mnie z równowagi, a tymczasem Venus jest na dobrej
drodze do tego, by ten szczytny cel osiągnąć.
- Nie ładnie porównywać mózg swojej koleżanki, a zarazem dzisiejszej
solenizantki do orzeszka. Poza tym pragnę zaznaczyć, że to ty sama
pozwoliłaś na to, by Isabelle nas rozdzieliła. Ty ćpałaś i pozwoliłaś
się obmacywać jakiemuś frajerowi, a ja w tym czasie byłem zdany na łaskę
oraz kaprysy jakieś nachalnej blondyny. Można więc powiedzieć, że
jesteśmy kwita, prawda? - rzuciłem, nie potrafiąc ukryć sarkazmu.
Przez chwilę zapadła między nami grobowa cisza, w czasie której
rozegrała się niema bitwa, gdzie broń zastępowały wręcz mordercze
spojrzenia utkwione w przeciwniku. Nie mam pojęcia, ile to trwało,
jednak odpowiedź dziewczyny zdawała się oczekiwać na ujrzenie światła
dziennego przez wieki.
- W takim razie co ty tu jeszcze robisz? Dalej! Idź do niej! Niech wie,
że przyciąga uwagę nawet takich imbecyli jak ty! Ona będzie zadowolona,
a twoje ego przerośnie kosmos! Poza tym, skoro tak bardzo zależy ci na
przeleceniu jakiejś, to co cię powstrzymuje? Ja za to będę mieć spokojną
głowę oraz życie bez takiego natręta jak ty! Widzisz? Same plusy!
Nie, tego już było za wiele. Niemal
słyszałem krew szumiącą w uszach, a szczęki mimowolnie zwiększyły siłę
nacisku na siebie. Jedna z dłoni dziewczyny, ciągle znajdująca się na
mojej klatce piersiowej, na 100% była w stanie wyczuć coraz szybciej
bijące serce, kiedy to dodatkowo wspomagany przez wciąż krążący po ciele
alkohol z wkładką, odpowiedziałem:
- A żebyś wiedziała, że zaraz do niej pójdę. Tak się akurat składa, że
Isabelle czeka na mnie już od dobrych 10 minut w którymś właśnie z tych
pokoi, zapewne zastanawiając się, gdzie też jestem. Ja jednak o wiele
bardziej wolałem ciebie oraz naszą idiotyczną rozmowę, zamiast
skorzystać z chętniej i naprutej w trzy litery laski. Im dłużej tu
jednak siedzę, tym coraz bardziej zaczynam sądzić, że to był zły wybór.
Mikrosekundę po tym, jak wypowiedziałem ostatni wyraz, już żałowałem, że
nie ugryzłem się w język. Świadczyła o tym także twarz Ven, wyrażająca
swego rodzaju ból oraz zranienie, ale także coraz bardziej narastający
gniew. Chciałem coś dodać, aby moja wcześniejsza wypowiedź nie
zabrzmiała tak okrutnie, lecz nie potrafiłem niczego wymyślić. Między
nami ponownie zawisła grobowa cisza, w czasie której z niebywałym
wyczekiwaniem wypatrywałem reakcji dziewczyny na moje słowa. Ów chwila
zdawała się przeciągać w nieskończoność, a jakby na domiar złego drinki
wypite w salonie po raz kolejny zaczęły dawać o sobie znać poprzez coraz
bardziej dokuczliwy, tępy ból głowy. W końcu jednak doczekałem się
jakiegokolwiek znaku życia ze strony Venus, jakim było odwrócenie głowy w
bok, zrywając tym samym kontakt wzrokowy. W następnej sekundzie
zamknęła oczy tylko i wyłącznie po to, by po głębokim westchnięciu
ponownie je otworzyć, wzmacniając jednocześnie nacisk swoich dłoni na
moją klatkę piersiową, sygnalizując w ten sposób chęć odsunięcia się ode
mnie najbardziej, jak to możliwe, ze słowami:
- Wypuść mnie. Skoro tak bardzo żałujesz, nie będę zabierała ci twojego
jakże cennego czasu. Idź do Isabelle i zapewnij jej niezapomnianą noc, a
potem nie waż pokazywać mi się na oczy. Mam już ciebie dość, rozumiesz?
Zamiast jednak zabrać ręce z jej pleców spełniając tym samym jej prośbę,
przyciągnąłem ją jeszcze bliżej siebie, wzrokiem niemal prosząc o
chociażby jedno spojrzenie w moją stronę. Kiedy jednak ta nadal twardo
upierała się przy swoim, oderwałem ciągle tkwiącą na jej plecach lewą
dłoń, kładąc ją następnie na policzku dziewczyny, sugerując jej tym
gestem przynajmniej zerknięcie w moją stronę. Nie mam pojęcia, jak
beznadziejne musiałem mieć spojrzenie, ale widząc już całą twarz
dziewczyny, nie tracąc czasu, powiedziałem:
- Venus... Ja przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. W
ogóle nie chciałem tego mówić, ale tak jakoś... Po prostu proszę, nie
bierz tego do siebie. I nie bądź zła.
Ta jednak w ramach odpowiedzi po raz kolejny odwróciła twarz, tym razem w
swoją lewą stronę. Westchnąwszy głęboko, opuściłem lekko głowę,
trącając następnie czołem co jakiś czas szczękę dziewczyny, cichym
głosem powtarzając "No weź..." albo "Nie fochaj się" - tak, jak to
robiłem podczas wcześniejszych kłótni. Ona pozostawała jednak
niewzruszona, ciągle opierając się wszelkim moim próbom przeprosin oraz
zwrócenia na siebie uwagi. Kiedy to nie przynosiło jednak większych
efektów, zrezygnowany przywróciłem bezrobotną aktualnie lewą dłoń na
swoje poprzednie miejsce, samemu podnosząc głowę, wzrok wbijając w jakiś
nieokreślony punkt po lewej stronie. W pewnym momencie dłonie
dziewczyny w znaczącym stopniu przestały mnie od niej odpychać, co z
początku wziąłem za pierwszą oznakę wybaczenia. Kiedy jednak z nadzieją
spojrzałem na twarz Ven, nie zauważyłem na niej nic innego aniżeli zimną
obojętność oraz nieugiętość.
- Trzeba myśleć, co się mówi. - zaczęła, krzyżując ręce w okolicy klatki
piersiowej, równocześnie jakby chcąc się skurczyć, by nie dotykać mnie w
większej mierze, niżeli jest to konieczne - A teraz na serio mnie puść.
Brzydzę się tobą, rozumiesz? Jesteś egoistycznym, zazdrosnym i mającym
poczucie nadmiernej wartości dupkiem, który nie potrafi przyjąć do
siebie, że coś może być nie po jego myśli. Ponadto...
Ciąg epitetów mnie określających trwał dalej, lecz ja nieco mało się tym
interesowałem - jak zawsze zresztą, kiedy ktoś mnie obraża. Moją uwagę
jednak coraz bardziej zaczęła przykuwać wręcz wyeksponowana w tej pozie
szyja dziewczyny, nie wspominając o odsłoniętych dzięki krojowi sukienki
obojczykach, zdawających się zachowywać jak magnes. Nie wiedzieć czemu,
podciągając nogi usiadłem się po tak zwanym turecku, dalej nie
zwracającą na mnie uwagi Ven usadawiając na moich kostkach. Ona
natomiast dalej wymieniała określające mnie przymiotniki, nie
zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. A ta szyja ciągle tam była,
podobnie jak jej barki nieprzykryte żadnym materiałem. Nim się
obejrzałem, już pochylałem się nad prawym ramieniem dziewczyny, z
początku jedynie chłonąc jej zapach. W nozdrza, podobnie jak
dzisiejszego poranka, wgryzła się woń fiołków zmieszanych z różami,
przyprawiająca o lekkie zawroty głowy. Lecz tak jak można było
przypuszczać, nie poprzestałem na tym. Venus urwała w pół słowa niemal w
tym samym momencie, kiedy całkowicie zmniejszyłem dystans między swoimi
ustami a jej skórą, składając na niej delikatny pocałunek, który można
było nawet zabrać za zwykłe muśnięcie. Nie widząc jednak żadnych
protestów czy chociażby patelni, - nie do końca wiem, jak mogłaby się
tutaj znaleźć, ale jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony - ani
myślałem przestać. Zwinnie przesunąłem jedną z dłoni nieco wyżej,
opierając ją w okolicy łopatek, drugą zaś pozostawiając mniej więcej
gdzieś w pobliżu bioder. Z każdą sekundą posuwałem się kawałek dalej,
coraz śmielej dotykając jej obojczyk. W końcu jednak ustąpił on miejsca
szyi, której ułożenie zmusiło mnie do zmiany kierunku ruchu. Tam
niespiesznie podążałem ku górze, próbując ignorować coraz szybciej
bijące serce, dające o sobie znać najczęściej w najmniej odpowiednich
momentach. Dotarłszy już w okolice kości szczęki, wbrew mojej woli
ugryzłem ją lekko w płatek ucha, szepcząc jednocześnie:
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Żadnych więcej określeń czy też obelg pod moim adresem?
Ta w odpowiedzi westchnęła cicho, po czym
ku mojemu największemu zdziwieniu - oraz nie powiem, zadowoleniu czy
też radości - przerzuciła obie ręce przez moje barki, jedną z nich
kładąc z tyłu mojej głowy, drugą natomiast gdzieś w okolicy karku.
- Jesteś także na swój sposób wredny oraz zakłamany... - ciągnęła dalej,
ruchem dłoni zachęcając mnie do wcześniej przerwanej czynności.
Nie mając więc większego wyboru, tym razem zwróciłem uwagę na drugie z
ramion, o wiele śmielej niż wcześniej oraz zdecydowanie zbyt szybko
zmierzając do drugiej strony jej twarzy. W tym samym czasie dziewczyna
dalej wymieniała, jakiż to niedobry jestem oraz jak bardzo mnie nie
znosi. Nie umilkła nawet wtedy, gdy mijając jej ucho podążałem dalej
wzdłuż linii wyznaczonej przez zarys kości policzkowych. Epitety
przestały przecinać ciszę panującą w pokoju dopiero w momencie, gdy
znalazłem się bardzo blisko kącika jej ust. Zamiast jednak wykorzystać
tą chwilę na maxa, ja tak jakoś... wolałem zaczekać. Opierając więc
swoje czoło o jej, mając zaszczyt patrzenia w tak cudowne oczy z małej
odległości, powiedziałem cicho:
- Dziękuję. - widząc niezrozumienie oraz nielekkie zaskoczenie, dodałem
wyprzedzając zapewne jej pytanie - Dziękuję ci za to, że pomimo tych
wszystkich wad, o których przed chwilą wspomniałaś, ciągle tu jesteś. To
wiele dla mnie znaczy, naprawdę.
I to był właśnie ten moment. Wystarczy się jedynie jeszcze bardziej
pochylić w jej stronę, eliminując wręcz odległość między naszymi
twarzami, by móc po raz kolejny ją poczuć. Aż wstyd przyznać, ale
stęskniłem się za nią. Za dotykiem jej dłoni, bezwiednie błądzącej po
moich plecach czy też samych jej warg, skutecznie odcinających mnie od
świata zewnętrznego oraz wszelkich innych błahostek. Tęskniłem za nią
samą z czasów sprzed wypadku, a także za jej wspomnieniami, które jakby
wyparowały w jednej sekundzie. W gruncie rzeczy ostatkami sił
powstrzymywałem się przed dotknięciem jej ust swoimi, w głowie wciąż
powtarzając sobie "to nie jest dobry moment" . Nie pomagało także
spojrzenie Venus, które albo mi się zdawało, albo stanowiło coś na
kształt ponaglenia oraz zniecierpliwienia. Wiedziałem jednak, że oboje
nie jesteśmy w pełni trzeźwi, co jest niemałym zaskoczeniem dla osób,
które miały już okazję pić z nami alkohol. Powtarzałem więc to sobie w
myślach, próbując przekonać do ów stwierdzenia, że to co chciałem zrobić
było złym pomysłem w naszym obecnym stanie. Metoda okazała się
skuteczna jedynie w połowie, gdyż i tak nie byłem w stanie oprzeć się
tak wielkiej pokusie w całości. Jak na razie zwykłe muśnięcie jej ust
oraz zdecydowanie bardziej pewne dotknięcie kącika ich kącika musiało mi
wystarczyć. Nie chcąc jednak zbyt szybko przerywać kontaktu, opierając
się swoim policzkiem o jej, powiedziałem cicho wprost do ucha
dziewczyny:
- Chodź, wracamy do domu. Nikt nawet nie zauważy naszej nieobecności, a i raczej się nie obrazi. Jeśli jednak, to ma problem.
Venus w odpowiedzi skinęła jedynie głową, dając w ten sposób znak, że
się zgadza. Żadne z nas nie miało jednak jak najmniejszej ochoty na
opuszczanie tego pokoju, toteż trwaliśmy w tej pozie jeszcze przez długi
czas, aż w końcu jakaś zdesperowana para zaczęła dobijać się do drzwi
"naszego" pokoju, zza których dochodzące dźwięki świadczyły o jedynym z
możliwych powodów, dla jakiego chcą tu wejść. Westchnąłem więc głęboko,
przymykając lekko oczy i pozwalając otoczyć naszą dwójkę przez czarną
mgłę. Chwilę później już znajdowaliśmy się w pokoju dziewczyny, trwając w
tej samej pozycji co w domu Isabelle. Najwyraźniej żadne z nas nie
chciało tego zmieniać, lecz coraz bardziej ciążące powieki nie pozwalały
mi już normalnie funkcjonować. Dlatego wbrew chęciom powoli stanąłem na
równe nogi, ciągnąc za sobą lokatorkę ów pomieszczenia, która podobnie
jak ja miała już chyba dosyć wrażeń jak na jeden dzień. Po
poinformowaniu o pójściu do łazienki, zostawiła mnie samego w pokoju. Ja
natomiast niczym żywy trup usiadłem na materacu, wyjątkowo zdejmując
buty bez rozwiązania sznurówek, by następnie pozbyć się górnej części
garderoby. Niewiele myśląc od razu położyłem się na krańcu łóżka,
obiecując sobie jedynie na chwilę zamknięcia oczu. Te kilka sekund
przeciągnęło się jednak o wiele bardziej, bowiem lekko uginający się z
drugiej strony posłania pod czyimś ciężarem materac spowodował wyrwanie
mnie z krótkiej drzemki. Chwila poświęcona na rozeznanie się w sytuacji,
by śpiącym głosem powiedzieć, lekko się podnosząc:
- Jeśli chcesz, mogę spać na podłodze, dla mnie to nie jest problem...
- Mnie to nie przeszkadza, dopóki nie będziesz zbyt nachalny. -
Odpowiedziała niemal natychmiast, kładąc się na lewym boku, plecami w
moją stronę.
Nie wiedząc co tak właściwie robię, przysunąłem się bliżej niej, obejmując ją prawą ręką w pasie, pytając jednocześnie:
- Czy to jest zbyt nachalne? - Błagam, niech odpowie "nie", bo chyba zwariuję.
- Jesteś już na tej cienkiej granicy, więc ani mi się waż robić coś więcej. - Alleluja!
Mruknąłem w odpowiedzi, a odgłos ten można było porównać do czegoś w
stylu "w porządku". Cisza, która zapanowała w pokoju po tym dźwięku była
tak kojąca dla zmęczonych poprzednim hałasem uszu, że ciche pytanie
dziewczyny z ledwością zostało zarejestrowane przez mój mózg.
- Dlaczego się o mnie troszczysz? - zapytała na chwilę przed moim
zaśnięciem, po czym dodała - Mówiłeś, że to nie zazdrość tylko troska. O
co ci wtedy chodziło?
Mimowolnie się uśmiechnąłem, wspominając jednocześnie naszą wcześniejszą
rozmowę. Poprawiłem ułożenie swojej głowy na niewielkim, wyznaczonym
przez siebie fragmencie poduszki, a także przerzuconej przez jej pas
ręki, odpowiadając:
- Troszczysz się o kogoś, kiedy na tym kimś ci zależy. A mnie na tobie
zależy, i to bardzo. Teraz idź spać, Śpiąca Królewno. Dobranoc.
Nim jednak zdążyłem do końca zamknąć oczy, kolejne pytanie opuściło usta dziewczyny:
- Dlaczego Śpiąca Królewna? Przecież nie przesypiam całych dni.
Nie mogąc się pohamować, ziewnąłem przeciągle, pozwalając w końcu oczom na odpoczynek i nawet nie próbując ich potem otworzyć.
- To jest pytanie na inną okazję. Teraz śpij, bo z tymi pytaniami
zaczynasz przypominać Czerwonego Kapturka. A w tej bajce ja mógłbym być
tylko albo Drwalem, albo złym wilkiem. Niestety, żadna z tych ról mi nie
odpowiada. No, może tak trochę ta druga.
Nie mam pojęcia, czy uzyskałem jakąś odpowiedź czy nie. Najzwyczajniej w
świecie zasnąłem, regenerując siły na następny - wbrew pozorom ciekawy
oraz wymagający pełnej odporności psychicznej - dzień.
<Venus? Wybacz za beznadziejność ;-;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!