02 sierpnia 2017

Od Alexa C.D Venus

Od najmłodszych lat każdemu dzieciakowi rodzice oraz nauczyciele wpajają różne stwierdzenia. Nie pal papierosów, bo zachorujesz na raka i przez to umrzesz. Nie pij alkoholu, bo będziesz mieć wrzody na żołądku i przez to umrzesz. Nie bierz prochów, bo zniszczysz w ten sposób swój organizm i przez to umrzesz. I tak w kółko, bez końca. Często mówili także o tym, aby nie przyjmować żadnych napoi od obcych czy też zostawiać swojego "bez opieki". A co zrobił Pan Mądry Alex?
Po rozdzieleniu z dziewczyną - to był na pewno jakiś spisek, mówię wam - zostałem zaciągnięty siłą na drugi koniec pomieszczenia, gdzie na początek zaoferowano mi jeden z niewinnie wyglądających drinków mających pełnić funkcję toastu za zdrowie solenizantki. Nie widząc więc w tym nic podejrzanego, bez cienia wątpliwości przechyliłem niemały kieliszek, opróżniając go w mgnieniu oka. Podobnie sprawa miała się z drugim, trzecim, czwartym... praktycznie straciłem rachubę po piątej porcji. Coś jednak zdecydowanie mi w tym wszystkim nie pasowało. Zazwyczaj taka dawka alkoholu miała praktycznie znikomy wpływ na mój organizm. Teraz jednak czułem coś jakby... lekkość? Spokój? Bezproblemowość życia? Nie wiem, jak to dokładnie nazwać. Stan ten trwał tak długo, dopóki gdzieś w tłumie nie mignęła mi czarno-różowa sukienka. Ten chwilowy urywek obrazu podziałał na mnie lepiej niż 100 litrów kawy wypitej wczesnym porankiem. Mózg zaczął tak jakby na nowo funkcjonować, przebijając się przez tą całą powłokę mówiącą, a raczej krzyczącą "Kochajmy się wszyscy nawzajem!". Zacząłem rejestrować coraz więcej szczegółów, między innymi fakt, że jakaś pijawka przyssała się do mojej szyi, a moje ręce do dość strategicznego dla kobiet miejsca. Chwila przeznaczona na uświadomienie sobie, co ja tak właściwie robię, by wykręcając się obietnicą przeniesienia następnych drinków odsunąć od siebie nieco zbyt nachalną oraz pewną siebie dziewczynę. Nim jednak zdążyłem odejść, ta bezkarnie włożyła każdą z dłoni do osobnej tylnej kieszeni moich spodni, tym samym ponownie zmniejszając dystans między nami i szepcząc mi do ucha:
- Przyjdź z nimi prosto na górę, pierwsze drzwi po prawej. Pobawimy się tam troszkę, mój ty szkodniku jeden.
Nim odeszła posłała w moją stronę zalotne spojrzenie, po czym ruszając w kierunku schodów kręciła biodrami o wiele bardziej, niż wymagał tego zwyczajowy chód. Odprowadziłem ją wzrokiem do czasu, aż zniknęła na piętrze, by po tym ponownie rozejrzeć się po salonie. Miałem już dosyć tej imprezy, dlatego najszybciej jak to możliwe chciałem się stąd urwać. Jednak żeby to zrobić, muszę najpierw znaleźć Venus. A to może nie być zbyt łatwe, kiedy dookoła jest tyle ludzi. Westchnąłem głęboko, ruszając w stronę barku, przy którym ostatni raz się widzieliśmy. Pomimo iż z zewnątrz starałem się tego nie pokazywać, w myślach modliłem się wręcz o to, by moje przypuszczenia dotyczące jak najbardziej wyglądającego na trzeźwy marsz były prawdziwe. Na szczęście - albo i nie - znalazłem dziewczynę jeszcze przed dotarciem do wcześniej wyznaczonego sobie celu. Jednak tutaj plusy się kończą. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć leżącą z głową na stole Ven, kiedy obok niej siedział jakiś ledwo kontaktujący ze światem zewnętrznym chłopak, którego ręka nieco za bardzo się zagalopowała? Coraz bardziej dający o sobie znać wypity jakiś czas temu alkohol "z wkładką" nie pozwalał o sobie zapomnieć, dlatego czym prędzej zabrałem swoją towarzyszkę od tamtego cieniasa (i nie, wcale mu nic nie zrobiłem), po czym wyprowadziłem na korytarz. Zaledwie pół minuty później była już przytomna, wspominając coś o wolnym pokoju na górze. Niewiele myśląc, wciąż odczuwając skutki niedoboru snu oraz zażycia tego czegoś w drinkach, ochoczo przystałem na tą propozycję. Kiedy jednak stanąłem w drzwiach pokoju mającego dość ciekawe dekoracje, zacząłem poważnie zastanawiać się nad swoją decyzją. W tej wątpliwości utrzymało mnie także to, co wydarzyło się chwilę później. Nie wiedziałem nawet, na co najpierw zwrócić uwagę. Czy na niewygodną pozycję, gdzie moje plecy dzielił na skos niezbyt miękki dywan, którego krawędzie wbijały się niemiłosiernie w żebra, kręgosłup oraz łopatkę. A może jednak lepiej skupić się na... hmmm... bardzo ciekawskich dłoniach dziewczyny? Czy też na fakcie, że ma na sobie tą sukienkę, która pomimo tego, iż w połowie jest różowa, - czyli zawiera mój najbardziej znienawidzony na świecie kolor - na niej wygląda o wiele lepiej niż na jakiejkolwiek innej osobie. Po chwili namysłu porzuciłem te wszystkie trzy myśli, całkowitą uwagę poświęcając na znajdującą się milimetry od mojej twarz Venus. Wystarczyłoby się tylko lekko podnieść, by po raz pierwszy od dłuższego czasu złożyć na jej ustach choć krótki pocałunek. Co więc powstrzymywało mnie od tego, by to zrobić? To samo, co wcześniej. Fakt, iż ona nie pamięta niemal niczego związanego ze mną od czasu wypadku. Ani mnie, ani żadnych wspólnych chwil, niczego. Świadomość postanowiła jej jednak pozwolić zatrzymać tak błahe oraz mało znaczące informacje, o których równie dobrze mogę powiedzieć jej teraz. Choć przypuszczam, że aktualnie byłby to nie najlepszy pomysł. Dlatego postanowiłem powstrzymać się jak na razie od tego, próbując znaleźć jakieś inne wyjście z tej ciszy. Wykazując się więc typowym dla mnie debilizmem, uśmiechnąłem się lekko do dziewczyny, mówiąc:
- Wyglądasz nadzwyczaj słodko z tym kolorkiem na policzkach. Do twarzy ci w nim, Śpiąca Królewno. Naprawdę.
W odpowiedzi blado różowy kolor zmienił się na mocniejszy, niemal pochodzący pod czerwień. Oczy natomiast straciły jakiekolwiek znaki zaskoczenia, zastąpione przez wszech czytelną złość. Ręce najwidoczniej jednak dalej były jakby sparaliżowane, czego dowodem mogło być ciągłe pozostawanie ich w tym samym miejscu nawet wtedy, kiedy reszta ciała unosiła się już ku górze zapewne w zamiarze zejścia ze mnie. Nie wiadomo dlaczego (taa... na pewno), nie chciałem jej na to pozwolić. Aby więc przeszkodzić jej w tej jakże zmyślnej próbie ewakuacji, razem z nią podciągnąłem się do pozycji siedzącej, jednocześnie obejmując ją rękoma w pasie. Z początku próbowała się wyrwać, jednak widząc bezsens swoich działań, w końcu zaprzestała walki zgadzając się równocześnie na usadowienie się na moich kolanach. Stopą zatrzasnąłem wciąż otwarte drzwi, zapewniając nam w ten sposób co najmniej minimum prywatności.
- Puśc mnie, zboczenicu. - wymamrotała niewyraźne Ven, starając się mnie odepchnąć - Na zpyt wiele sobie boswalasz.
Nie mogąc się pohamować, uniosłem jedną brew w geście kpiny, żałując zabierania głosu już w chwili, gdy zacząłem mówić:
- Mnie nazywasz zboczeńcem? A tamten na dole to co, telefonu szukał przy twoich nogach? A może mu soczewki wypadły, przez co szukał ich pod twoją sukienką? No dalej, podaj mi jakąś inną odpowiedź, która to mnie ukazałaby jako zboczeńca, a nie jego. - po dłuższej chwili ciszy, dodałem - Śmiało, mów. Jestem ciekaw twojego punktu widzenia.
Na reakcję musiałem nieco poczekać. Zgadywałem, że powoli zaczynała wracać do niej świadomość, o czym świadczył zmniejszony poziom seplenienia w jej następnej wypowiedzi.
- Nie moszesz mi zabronić się dobrze bafić z kimś innym niż ty. Tak faktycznie mało pofinno cię interesować, co robię, z kim i jak. To moje życie, a ty masz w nim gófno do gadania.
Nie powiem, moje ego dostało mocno po dupsku. Słowa dziewczyny, mimo iż wymyślone po pijaku, zabrały mi mowę na chwilę. Mnie nie ma interesować, co się z nią dzieje? Dobry żart!
- Masz rację. - zacząłem, starając się zachować obojętny ton głosu. Nie wiem jednak, z jakim skutkiem - Czyli twoim zdaniem powinienem był zostawić cię w tym salonie na pastwę tego idioty, co nawet ze światem zewnętrznym nie kontaktował, a potem nie szukać cię w którymś z tych pokoi tylko ewentualnie w jakiś krzaczorach? Nie ma problemu, mogę cię zaraz odnieść na dół i zostawić sam na sam ze swoim nowym kolegą.
- Weź przestań, dobrze wiem, że przemawia przez ciebie zazdrość. - Zaoponowała natychmiast, a jej wypowiedź dało się już zrozumieć bez żadnych domysłów.
Spojrzałem na nią nie lada zaskoczony, lecz dość szybko otrząsnąłem się z tego dziwnego uczucia. Że chę?!
- Ja? Zazdrosny? - prychnąłem - Musiałaś mnie z kimś pomylić albo po prostu nie widzieć różnicy między zazdrością a troską, bo ja z tym słowem na "z" nie jestem w stanie normalnie funkcjonować.
Ta w odpowiedzi zaśmiała się cicho pod nosem, kręcąc przy okazji głową. Następnie podniosła wzrok i z początku sprawiała wrażenie, jakby chciała coś powiedzieć. Nim jednak zdążyła wydusić z siebie choć słowo, jej spojrzenie zawisło na dłużej na mojej szyi. Już chciałem się zapytać, co też ciekawego tam zobaczyła, gdy ta mnie wyprzedziła:
- Kto ci to zrobił? - jej głos, gdyby mógł zostać ukazany za pomocą przedmiotów, zapewne przedstawiałby lodowe sztylety wbijane z każdą głoską głębiej w ciało swojej ofiary, czytaj: mnie.
Z początku kompletnie nie wiedziałem, o co jej chodzi. Dziewczyna, najwyraźniej widząc moje niezrozumienie, oderwała ciągle znajdującą się poniżej pasa dłoń, przykładając ją do mojej skóry w pobliżu prawego obojczyka. Dopiero w tamtym momencie zdałem sobie sprawę z tego, o co chodzi.
- Mnie dajesz wykłady o tym, z kim nie powinnam była się bawić... - zaczęła, przejeżdżając palcem wskazującym po zapewne bladoróżowym śladzie -... a tymczasem sam pewnie obściskiwałeś się z jakąś lalunią na korytarzu. Mam tylko nadzieję, że jej mózg był większy niż orzeszek i nie pozwoliła ci się do siebie zbliżyć bardziej niż to było konieczne. Aż mi jej szkoda...
Powoli zaczęła się we mnie gotować krew. Dotychczas jeszcze nikomu nie udało się wyprowadzić mnie z równowagi, a tymczasem Venus jest na dobrej drodze do tego, by ten szczytny cel osiągnąć.
- Nie ładnie porównywać mózg swojej koleżanki, a zarazem dzisiejszej solenizantki do orzeszka. Poza tym pragnę zaznaczyć, że to ty sama pozwoliłaś na to, by Isabelle nas rozdzieliła. Ty ćpałaś i pozwoliłaś się obmacywać jakiemuś frajerowi, a ja w tym czasie byłem zdany na łaskę oraz kaprysy jakieś nachalnej blondyny. Można więc powiedzieć, że jesteśmy kwita, prawda? - rzuciłem, nie potrafiąc ukryć sarkazmu.
Przez chwilę zapadła między nami grobowa cisza, w czasie której rozegrała się niema bitwa, gdzie broń zastępowały wręcz mordercze spojrzenia utkwione w przeciwniku. Nie mam pojęcia, ile to trwało, jednak odpowiedź dziewczyny zdawała się oczekiwać na ujrzenie światła dziennego przez wieki.
- W takim razie co ty tu jeszcze robisz? Dalej! Idź do niej! Niech wie, że przyciąga uwagę nawet takich imbecyli jak ty! Ona będzie zadowolona, a twoje ego przerośnie kosmos! Poza tym, skoro tak bardzo zależy ci na przeleceniu jakiejś, to co cię powstrzymuje? Ja za to będę mieć spokojną głowę oraz życie bez takiego natręta jak ty! Widzisz? Same plusy!
Nie, tego już było za wiele. Niemal słyszałem krew szumiącą w uszach, a szczęki mimowolnie zwiększyły siłę nacisku na siebie. Jedna z dłoni dziewczyny, ciągle znajdująca się na mojej klatce piersiowej, na 100% była w stanie wyczuć coraz szybciej bijące serce, kiedy to dodatkowo wspomagany przez wciąż krążący po ciele alkohol z wkładką, odpowiedziałem:
- A żebyś wiedziała, że zaraz do niej pójdę. Tak się akurat składa, że Isabelle czeka na mnie już od dobrych 10 minut w którymś właśnie z tych pokoi, zapewne zastanawiając się, gdzie też jestem. Ja jednak o wiele bardziej wolałem ciebie oraz naszą idiotyczną rozmowę, zamiast skorzystać z chętniej i naprutej w trzy litery laski. Im dłużej tu jednak siedzę, tym coraz bardziej zaczynam sądzić, że to był zły wybór.
Mikrosekundę po tym, jak wypowiedziałem ostatni wyraz, już żałowałem, że nie ugryzłem się w język. Świadczyła o tym także twarz Ven, wyrażająca swego rodzaju ból oraz zranienie, ale także coraz bardziej narastający gniew. Chciałem coś dodać, aby moja wcześniejsza wypowiedź nie zabrzmiała tak okrutnie, lecz nie potrafiłem niczego wymyślić. Między nami ponownie zawisła grobowa cisza, w czasie której z niebywałym wyczekiwaniem wypatrywałem reakcji dziewczyny na moje słowa. Ów chwila zdawała się przeciągać w nieskończoność, a jakby na domiar złego drinki wypite w salonie po raz kolejny zaczęły dawać o sobie znać poprzez coraz bardziej dokuczliwy, tępy ból głowy. W końcu jednak doczekałem się jakiegokolwiek znaku życia ze strony Venus, jakim było odwrócenie głowy w bok, zrywając tym samym kontakt wzrokowy. W następnej sekundzie zamknęła oczy tylko i wyłącznie po to, by po głębokim westchnięciu ponownie je otworzyć, wzmacniając jednocześnie nacisk swoich dłoni na moją klatkę piersiową, sygnalizując w ten sposób chęć odsunięcia się ode mnie najbardziej, jak to możliwe, ze słowami:
- Wypuść mnie. Skoro tak bardzo żałujesz, nie będę zabierała ci twojego jakże cennego czasu. Idź do Isabelle i zapewnij jej niezapomnianą noc, a potem nie waż pokazywać mi się na oczy. Mam już ciebie dość, rozumiesz?
Zamiast jednak zabrać ręce z jej pleców spełniając tym samym jej prośbę, przyciągnąłem ją jeszcze bliżej siebie, wzrokiem niemal prosząc o chociażby jedno spojrzenie w moją stronę. Kiedy jednak ta nadal twardo upierała się przy swoim, oderwałem ciągle tkwiącą na jej plecach lewą dłoń, kładąc ją następnie na policzku dziewczyny, sugerując jej tym gestem przynajmniej zerknięcie w moją stronę. Nie mam pojęcia, jak beznadziejne musiałem mieć spojrzenie, ale widząc już całą twarz dziewczyny, nie tracąc czasu, powiedziałem:
- Venus... Ja przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. W ogóle nie chciałem tego mówić, ale tak jakoś... Po prostu proszę, nie bierz tego do siebie. I nie bądź zła.
Ta jednak w ramach odpowiedzi po raz kolejny odwróciła twarz, tym razem w swoją lewą stronę. Westchnąwszy głęboko, opuściłem lekko głowę, trącając następnie czołem co jakiś czas szczękę dziewczyny, cichym głosem powtarzając "No weź..." albo "Nie fochaj się" - tak, jak to robiłem podczas wcześniejszych kłótni. Ona pozostawała jednak niewzruszona, ciągle opierając się wszelkim moim próbom przeprosin oraz zwrócenia na siebie uwagi. Kiedy to nie przynosiło jednak większych efektów, zrezygnowany przywróciłem bezrobotną aktualnie lewą dłoń na swoje poprzednie miejsce, samemu podnosząc głowę, wzrok wbijając w jakiś nieokreślony punkt po lewej stronie. W pewnym momencie dłonie dziewczyny w znaczącym stopniu przestały mnie od niej odpychać, co z początku wziąłem za pierwszą oznakę wybaczenia. Kiedy jednak z nadzieją spojrzałem na twarz Ven, nie zauważyłem na niej nic innego aniżeli zimną obojętność oraz nieugiętość.
- Trzeba myśleć, co się mówi. - zaczęła, krzyżując ręce w okolicy klatki piersiowej, równocześnie jakby chcąc się skurczyć, by nie dotykać mnie w większej mierze, niżeli jest to konieczne - A teraz na serio mnie puść. Brzydzę się tobą, rozumiesz? Jesteś egoistycznym, zazdrosnym i mającym poczucie nadmiernej wartości dupkiem, który nie potrafi przyjąć do siebie, że coś może być nie po jego myśli. Ponadto...
Ciąg epitetów mnie określających trwał dalej, lecz ja nieco mało się tym interesowałem - jak zawsze zresztą, kiedy ktoś mnie obraża. Moją uwagę jednak coraz bardziej zaczęła przykuwać wręcz wyeksponowana w tej pozie szyja dziewczyny, nie wspominając o odsłoniętych dzięki krojowi sukienki obojczykach, zdawających się zachowywać jak magnes. Nie wiedzieć czemu, podciągając nogi usiadłem się po tak zwanym turecku, dalej nie zwracającą na mnie uwagi Ven usadawiając na moich kostkach. Ona natomiast dalej wymieniała określające mnie przymiotniki, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. A ta szyja ciągle tam była, podobnie jak jej barki nieprzykryte żadnym materiałem. Nim się obejrzałem, już pochylałem się nad prawym ramieniem dziewczyny, z początku jedynie chłonąc jej zapach. W nozdrza, podobnie jak dzisiejszego poranka, wgryzła się woń fiołków zmieszanych z różami, przyprawiająca o lekkie zawroty głowy. Lecz tak jak można było przypuszczać, nie poprzestałem na tym. Venus urwała w pół słowa niemal w tym samym momencie, kiedy całkowicie zmniejszyłem dystans między swoimi ustami a jej skórą, składając na niej delikatny pocałunek, który można było nawet zabrać za zwykłe muśnięcie. Nie widząc jednak żadnych protestów czy chociażby patelni, - nie do końca wiem, jak mogłaby się tutaj znaleźć, ale jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony - ani myślałem przestać. Zwinnie przesunąłem jedną z dłoni nieco wyżej, opierając ją w okolicy łopatek, drugą zaś pozostawiając mniej więcej gdzieś w pobliżu bioder. Z każdą sekundą posuwałem się kawałek dalej, coraz śmielej dotykając jej obojczyk. W końcu jednak ustąpił on miejsca szyi, której ułożenie zmusiło mnie do zmiany kierunku ruchu. Tam niespiesznie podążałem ku górze, próbując ignorować coraz szybciej bijące serce, dające o sobie znać najczęściej w najmniej odpowiednich momentach. Dotarłszy już w okolice kości szczęki, wbrew mojej woli ugryzłem ją lekko w płatek ucha, szepcząc jednocześnie:
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Żadnych więcej określeń czy też obelg pod moim adresem?
Ta w odpowiedzi westchnęła cicho, po czym ku mojemu największemu zdziwieniu - oraz nie powiem, zadowoleniu czy też radości - przerzuciła obie ręce przez moje barki, jedną z nich kładąc z tyłu mojej głowy, drugą natomiast gdzieś w okolicy karku.
- Jesteś także na swój sposób wredny oraz zakłamany... - ciągnęła dalej, ruchem dłoni zachęcając mnie do wcześniej przerwanej czynności.
Nie mając więc większego wyboru, tym razem zwróciłem uwagę na drugie z ramion, o wiele śmielej niż wcześniej oraz zdecydowanie zbyt szybko zmierzając do drugiej strony jej twarzy. W tym samym czasie dziewczyna dalej wymieniała, jakiż to niedobry jestem oraz jak bardzo mnie nie znosi. Nie umilkła nawet wtedy, gdy mijając jej ucho podążałem dalej wzdłuż linii wyznaczonej przez zarys kości policzkowych. Epitety przestały przecinać ciszę panującą w pokoju dopiero w momencie, gdy znalazłem się bardzo blisko kącika jej ust. Zamiast jednak wykorzystać tą chwilę na maxa, ja tak jakoś... wolałem zaczekać. Opierając więc swoje czoło o jej, mając zaszczyt patrzenia w tak cudowne oczy z małej odległości, powiedziałem cicho:
- Dziękuję. - widząc niezrozumienie oraz nielekkie zaskoczenie, dodałem wyprzedzając zapewne jej pytanie - Dziękuję ci za to, że pomimo tych wszystkich wad, o których przed chwilą wspomniałaś, ciągle tu jesteś. To wiele dla mnie znaczy, naprawdę.
I to był właśnie ten moment. Wystarczy się jedynie jeszcze bardziej pochylić w jej stronę, eliminując wręcz odległość między naszymi twarzami, by móc po raz kolejny ją poczuć. Aż wstyd przyznać, ale stęskniłem się za nią. Za dotykiem jej dłoni, bezwiednie błądzącej po moich plecach czy też samych jej warg, skutecznie odcinających mnie od świata zewnętrznego oraz wszelkich innych błahostek. Tęskniłem za nią samą z czasów sprzed wypadku, a także za jej wspomnieniami, które jakby wyparowały w jednej sekundzie. W gruncie rzeczy ostatkami sił powstrzymywałem się przed dotknięciem jej ust swoimi, w głowie wciąż powtarzając sobie "to nie jest dobry moment" . Nie pomagało także spojrzenie Venus, które albo mi się zdawało, albo stanowiło coś na kształt ponaglenia oraz zniecierpliwienia. Wiedziałem jednak, że oboje nie jesteśmy w pełni trzeźwi, co jest niemałym zaskoczeniem dla osób, które miały już okazję pić z nami alkohol. Powtarzałem więc to sobie w myślach, próbując przekonać do ów stwierdzenia, że to co chciałem zrobić było złym pomysłem w naszym obecnym stanie. Metoda okazała się skuteczna jedynie w połowie, gdyż i tak nie byłem w stanie oprzeć się tak wielkiej pokusie w całości. Jak na razie zwykłe muśnięcie jej ust oraz zdecydowanie bardziej pewne dotknięcie kącika ich kącika musiało mi wystarczyć. Nie chcąc jednak zbyt szybko przerywać kontaktu, opierając się swoim policzkiem o jej, powiedziałem cicho wprost do ucha dziewczyny:
- Chodź, wracamy do domu. Nikt nawet nie zauważy naszej nieobecności, a i raczej się nie obrazi. Jeśli jednak, to ma problem.
Venus w odpowiedzi skinęła jedynie głową, dając w ten sposób znak, że się zgadza. Żadne z nas nie miało jednak jak najmniejszej ochoty na opuszczanie tego pokoju, toteż trwaliśmy w tej pozie jeszcze przez długi czas, aż w końcu jakaś zdesperowana para zaczęła dobijać się do drzwi "naszego" pokoju, zza których dochodzące dźwięki świadczyły o jedynym z możliwych powodów, dla jakiego chcą tu wejść. Westchnąłem więc głęboko, przymykając lekko oczy i pozwalając otoczyć naszą dwójkę przez czarną mgłę. Chwilę później już znajdowaliśmy się w pokoju dziewczyny, trwając w tej samej pozycji co w domu Isabelle. Najwyraźniej żadne z nas nie chciało tego zmieniać, lecz coraz bardziej ciążące powieki nie pozwalały mi już normalnie funkcjonować. Dlatego wbrew chęciom powoli stanąłem na równe nogi, ciągnąc za sobą lokatorkę ów pomieszczenia, która podobnie jak ja miała już chyba dosyć wrażeń jak na jeden dzień. Po poinformowaniu o pójściu do łazienki, zostawiła mnie samego w pokoju. Ja natomiast niczym żywy trup usiadłem na materacu, wyjątkowo zdejmując buty bez rozwiązania sznurówek, by następnie pozbyć się górnej części garderoby. Niewiele myśląc od razu położyłem się na krańcu łóżka, obiecując sobie jedynie na chwilę zamknięcia oczu. Te kilka sekund przeciągnęło się jednak o wiele bardziej, bowiem lekko uginający się z drugiej strony posłania pod czyimś ciężarem materac spowodował wyrwanie mnie z krótkiej drzemki. Chwila poświęcona na rozeznanie się w sytuacji, by śpiącym głosem powiedzieć, lekko się podnosząc:
- Jeśli chcesz, mogę spać na podłodze, dla mnie to nie jest problem...
- Mnie to nie przeszkadza, dopóki nie będziesz zbyt nachalny. - Odpowiedziała niemal natychmiast, kładąc się na lewym boku, plecami w moją stronę.
Nie wiedząc co tak właściwie robię, przysunąłem się bliżej niej, obejmując ją prawą ręką w pasie, pytając jednocześnie:
- Czy to jest zbyt nachalne? - Błagam, niech odpowie "nie", bo chyba zwariuję.
- Jesteś już na tej cienkiej granicy, więc ani mi się waż robić coś więcej. - Alleluja!
Mruknąłem w odpowiedzi, a odgłos ten można było porównać do czegoś w stylu "w porządku". Cisza, która zapanowała w pokoju po tym dźwięku była tak kojąca dla zmęczonych poprzednim hałasem uszu, że ciche pytanie dziewczyny z ledwością zostało zarejestrowane przez mój mózg.
- Dlaczego się o mnie troszczysz? - zapytała na chwilę przed moim zaśnięciem, po czym dodała - Mówiłeś, że to nie zazdrość tylko troska. O co ci wtedy chodziło?
Mimowolnie się uśmiechnąłem, wspominając jednocześnie naszą wcześniejszą rozmowę. Poprawiłem ułożenie swojej głowy na niewielkim, wyznaczonym przez siebie fragmencie poduszki, a także przerzuconej przez jej pas ręki, odpowiadając:
- Troszczysz się o kogoś, kiedy na tym kimś ci zależy. A mnie na tobie zależy, i to bardzo. Teraz idź spać, Śpiąca Królewno. Dobranoc.
Nim jednak zdążyłem do końca zamknąć oczy, kolejne pytanie opuściło usta dziewczyny:
- Dlaczego Śpiąca Królewna? Przecież nie przesypiam całych dni.
Nie mogąc się pohamować, ziewnąłem przeciągle, pozwalając w końcu oczom na odpoczynek i nawet nie próbując ich potem otworzyć.
- To jest pytanie na inną okazję. Teraz śpij, bo z tymi pytaniami zaczynasz przypominać Czerwonego Kapturka. A w tej bajce ja mógłbym być tylko albo Drwalem, albo złym wilkiem. Niestety, żadna z tych ról mi nie odpowiada. No, może tak trochę ta druga.
Nie mam pojęcia, czy uzyskałem jakąś odpowiedź czy nie. Najzwyczajniej w świecie zasnąłem, regenerując siły na następny - wbrew pozorom ciekawy oraz wymagający pełnej odporności psychicznej - dzień.

<Venus? Wybacz za beznadziejność ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits