11 czerwca 2017

Od Alex'a cd. Venus "A może lepiej pozwolić jej... zapomnieć?"

Dziewczyna zniknęła kilka sekund później, pozostawiając po sobie swego rodzaju zdziwienie oraz ból w okolicach potylicy. Próbowałem rozmasować lewą dłonią wciąż dające o sobie znać miejsce spotkania skóry z naczyniem kuchennym, które swoim pulsowaniem przypominało drugie serce. A tak poza tym, co to za pomysł okładać kogoś patelnią?! Gdybym coś jej zrobił albo powiedział nie tak, nie miałbym wtedy żadnych pretensji. Ale przecież nic takiego nie miało miejsca, prawda? Dobra, może lepiej zostawić ten temat na później, skupiając się na ważniejszych sprawach. Wątpię bowiem, aby Venus żartowała. Co racja to racja, dziewczyna potrafi łgać w żywe oczy. Wiem też jednak, iż nie jest w stanie wciskać mi nawet najbardziej realnego kitu dłużej niż jeden dzień. Poza tym, jej oczy nie ukazywały nawet chwili zawahania czy też zwątpienia, kiedy to mówiła o rzeczywistości nieco innej niż ta prawdziwa. A jeśli to prawda? Czy to w ogóle możliwe, żeby w przeciągu kilku godzin zapomnieć o niemal całej przeszłości, chociaż... A może jednak nie całej? W myślach szybko przeanalizowałem sobie ostatnie rozmowy z dziewczyną, poszukując jakiś wskazówek na to, że ciągle pamięta o Delcie. W sumie sam fakt, iż zna swoje imię oraz nie czuła się zagubiona po przebudzeniu świadczył o resztkach wspomnień. Co więc zostało "usunięte"? Zdążyłem już wywnioskować, że sama moja obecność w jej życiu czy też w szpitalu. Ba, nawet nie zna imienia... A może to i lepiej? Sama zresztą przyznała się do tego, że dla niej niemożliwy jest związek będący czymś więcej niż przyjaźnią. Przypomniałem sobie nawet jej żartobliwy tekst, że kiedyś miłość wyglądała dla niej jak druga bajka, przepełniona wróżkami i elfikami. Ona natomiast żyła w tej pierwszej, przejętej przez reżysera meksykańskiej masakry piłą mechaniczną. Czy więc warto po raz kolejny wciągać ją w to bagno, jak sama to kiedyś nazwała? Może to też sygnał dla mnie samego, że lepiej dać zarówno jej, jak i sobie z tym spokój? Ja to przeżyję bez żadnego problemu, a przynajmniej tak twierdzi moje ego. Ona natomiast i tak mnie nie pamięta, a więc nie zrobi jej to żadnej różnicy. Wystarczy przecież tylko, że pomyślę o jakimkolwiek miejscu na Ziemi, zniknę w cieniu, przy czym całkowicie usunę się z jej życia. To przecież nic trudnego zrobić kilka kroków w stronę komody, a efekt będzie pozytywny, przynajmniej z punktu widzenia Ven. Nie będzie musiała mnie wyrzucać przez okno ani zastanawiać, czy następnym razem uderzyć mnie patelnią w to samo miejsce, czy w inne, bardziej czułe.
Jak otumaniony zrobiłem jeden krok naprzód, który wbrew pozorom w znacznym stopniu zmniejszył odległość między mną a meblem. W głowie pojawiła się mała, czerwona lampka, która wraz z następnym pokonanym metrem zaczęła jarzyć się ostrą poświatą mówiącą jakby "nie będzie odwrotu". Nie zwracałem jednak na to uwagi, ponownie zmniejszając dystans. Ów maskarada trwała jeszcze kolejne kilka sekund, które zakończyły się wraz z dotknięciem czubkiem buta jednej ze ścianek mebla. Spojrzałem wtedy praktycznie nic niewidzącym wzrokiem w tą czarno-szarą pustkę, starając zmusić się do kolejnego - ostatniego już - ruchu. Niby było to takie proste, lecz tak naprawdę przypominało to wspinanie się na Everest bez jakiegokolwiek przygotowania lub sprzętu. Zupełnie tak, jakby ktoś zabrał zwykłego człowieka niemalże z samej ulicy, zostawił u podnóża góry i powiedział: "Wchodź na szczyt". Ja jednak byłem tutaj, w jej domu. A raczej na poddaszu, szukając sam już nie wiem, czego. Właściwie nie tyle co szukając, a próbując zgubić, zostawić. Zapomnieć. Starałem się zmusić do tego, by w końcu ruszyć te swoje cztery litery i odejść stąd, nim Venus zdąży wrócić. Moje nogi jednak zachowywały się tak, jakby zespolone podeszwami butów z podłogą tworzyły całość. Dłonie po chwili zmieniły swoje ułożenie, przyjmując kształt pięści, które wraz z niezbyt ładnym słownictwem wkrótce spotkały się z najbliższą ścianą. A więc po raz pierwszy moje ego mnie zawiodło. Nie potrafię bowiem odejść od tej z pozoru oziębłej oraz niemogącej nie być kąśliwą dziewczyny, która tak naprawdę skrywa przeciwstawne do powierzchowności wnętrze. I może zabrzmi to teraz dziwnie, ale za to najbardziej ją cenię. Kontekst wolny do interpretacji.

Westchnąłem głęboko, obracając się na pięcie i po raz pierwszy rozglądając się po pokoju należącym zapewne do dziewczyny. Pierwszym, co przykuwało wzrok, były szare i fioletowe kolory ścian, odbijające światło słoneczne wpadające przez wciąż uchylone okno. Znajdowało się ono naprzeciwko drzwi, umieszczone w jednym z dłuższych murów, dzieląc go w ten sposób na dwie mniej więcej równe części. Naprzeciwko mnie, to znaczy po lewej stronie pomieszczenia, stała duża, wręcz ogromna, szafa. Tuż obok ustawione zostało biurko, na swoim blacie mające miejsce dla komputera pamiętającego lepsze czasy. W kącie zauważyłem nawet drabinę prowadzącą zapewne na dach. Podłogę zdobił natomiast biały, okrągły dywan, na pierwszy rzut oka sprawiający wrażenie miękkiego oraz puszystego. Za moimi plecami, po prawej od wejścia, była ta nieszczęsna komoda, sięgająca mi ledwo do pasa. Jej górna ścianka zastawiona została różnymi rzeczami, których nie warto ruszać, jeśli nie jest się ich właścicielem. W pobliżu stało łóżko, do niedawna będące moją kryjówką. Nie to jednak najpierw rzucało się w oczy, a znajdujące się niemal na każdej ścianie zdjęcia oraz obrazy przedstawiające nieznane mi osoby. Ich ilość była jednak niczym w porównaniu do ogromnej jakby chmury fotografii, przykrywającej praktycznie całą ścianę. Na niektórych z nich widniała twarz właścicielki tego pokoju, jednak rzadko była sama. Niemal z każdej fotografii uśmiechała się dwójka postaci, chłopca oraz dziewczynki. Kartki, które były już lekko wyblakłe, przedstawiały ich jako małe dzieci. Te wyraźniejsze natomiast pokazywały, jak powoli owe buzie się zmieniały, tracąc tą radość oraz "niewinność", jeśli można to tak nazwać. Zupełnie, jakby stracili chęci do życia.
Nie mam pojęcia, jak długo wpatrywałem się w tą różnokolorową ścianę. Wiem jedynie to, że oderwałem od niej wzrok dopiero w momencie usłyszenia cichych kroków na schodach, dla niektórych zapewne brzmiących podobnie jak innych, dla mnie jednak mające wyjątkowe, wręcz niepowtarzalne brzmienie. Odwróciłem się w stronę wejścia w sam raz na to, aby zobaczyć opadającą pod naciskiem zza drzwi klamkę. Chwilę później po pomieszczeniu rozszedł się odgłos zamykania, a właścicielka pokoju stała już przy biurku, postawiając na nim jakiś talerz, mówiąc przy okazji:
- Jeszcze tu jesteś? Miałam nadzieję, że będziesz mieć choć trochę oleju w głowie i uciekniesz stąd na drugi koniec kraju.
Jej ton głosu wyrażał coś na kształt dezaprobaty oraz rozżalenia, zupełnie jakby tak naprawdę chciała powiedzieć: "Chyba przed chwilą powiedziałam ci, co masz zrobić, no nie?". Ja jednak, jak to zawsze praktycznie, postanowiłem trochu ją podpuścić. Nie dlatego, że mi się nudziło. Dlatego, że miałem w tym pewien plan.
Kilka wypowiedzi później, paru przekleństwach i ręcznych próbach uciszenia mnie, nasza rozmowa jak zwykle przerodziła się w sprzeczkę. Nie ma co ukrywać, że "wtedy" też nam się zdarzały. Niemal 99% z nich było efektem mojej głupoty, ale to już teraz mniej ważne. Aby jeszcze bardziej wyprowadzić dziewczynę z równowagi, dodałem do wcześniejszego zdania:
- Ty możesz iść, ale naleśniki zostaw. Przecież dobrze wiesz, jak je lubię. Na dowód tego przyniosłaś nawet mój ulubiony krem czekoladowy, chociaż dobrze wiesz, że jestem na odwyku od niego. Ty niedobra kobieto... Nawet teraz patrzysz mnie roztyć.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Niemal w tym samym momencie, w którym przestałem mówić, talerz z moim przyszłym posiłkiem minął moją głowę o kilka centymetrów, lądując wraz z zawartością na zapewne świeżo nałożonej pościeli. Po pomieszczeniu rozległa się głośna łacina, gdy Venus podbiegła szybko do narzuty, próbując uratować ją przed tłustymi plamami. Ja natomiast stałem obok i niemal modliłem się o jedno: przypomnij sobie. To był bowiem mój plan - zdenerwuj ją tak, jak zawsze. Mów to, co zawsze. Zwracaj się do niej tak, jak zawsze. Rób to, co zawsze.
- Biedna czekolada... Ona chciała żyć... - Moje słowa przelały czarę, ponownie zwracając uwagę ciemnowłosej.
Po kolejnym słowotoku jej autorstwa, w dłoniach ponownie pojawiła się ta przeklęta patelnia. Nim jednak jej podstawa odbyła kolejne już spotkanie z moją twarzą, w porę uniknąłem ciosu, pochylając głowę. Na niewiele się to jednak zdało, gdyż po spudłowaniu dziewczyna wykonała szybki ruch dłonią, przez co koniec końców i tak oberwałem. Nie wiem, czy to ze zdziwienia czy ogólnego szoku, ale najpierw spojrzałem na nią niemało zaskoczony, dopiero potem pozwalając sobie na wiązankę łaciny i zakrycie nosa prawą ręką. Zerknąłem w kierunku Venus na ten swój jedyny i niepowtarzalny sposób (jak to zwykła mawiać wcześniej), co z początku przywołało na jej twarz coś w stylu "Co ja zrobiłam?". W myślach pojawiła się iskierka nadziei, iż być może wróciły do niej resztki wspomnień. Ów wiara została jednak wnet rozwiana przez śmiech lokatorki pokoju, w którym obecnie przebywaliśmy. Wymachując narzędziem zbrodni przed moimi oczami, po opanowaniu śmiechu powiedziała:
- Przed patelnią nie uciekniesz, a to jest kara za irytowanie mnie. Mówiłam że masz przestać, ale oczywiście musiałeś po swojemu. Przynajmniej teraz masz nauczkę żeby więcej tak nie robić. I wiesz, że krwawi ci z nosa? - w tamtym momencie westchnęła, rozglądając się po pokoju - W szafie jest kremowa pościel. Ściągnij tą brudną i załóż świeżą. Ja pójdę po jakąś ścierkę, plamy krwi dość długo się zmywają... I nawet nie myśl, że przeproszę. Ostrzegałam przed tym wszystkim, a to że nie posłuchałeś to już twoja wina. A mi jakoś nie zależy, abyś wyszedł z stąd cało, ale po prostu wyszedł.
Po tych "rozkazach" ponownie opuściła pokój, pod nosem mrucząc niezbyt miłe słowa skierowane pod moim adresem. Ja natomiast stałem skołowany przy oknie, nie wiedząc, czy dziewczyna sobie z mnie kpi w tym momencie czy mówiła na serio. Nie poruszałem się jeszcze przez kilka sekund, po czym - znając już możliwości zdenerwowanej Venus niepamiętającej o mnie - podszedłem do szafy. Tak jak mówiła, znalazłem tam nową narzutę, ułożoną w równą kostkę. Nie byłem jednak w stanie zmienić pościeli, bowiem kolejna kropla tej czerwonej cieczy omal nie zabrudziła nowego materiału trzymanego w lewej ręce. Powstrzymując słowa ciskające się w tamtym momencie na usta, wytarłem nadmiar krwi z okolic nosa w rękaw bluzy, której czarny kolor dość dobrze maskował barwę krwi. Niestety, kiedy próbowałem ponownie zabrać się do wykonania zadania narzuconego przez Ven, to samo co wcześniej wstrzymało moją pracę. Trwało to przez kolejne kilka minut, w ciągu których ciemnowłosa zdążyła już wrócić do pomieszczenia. Po kolejnej małej sprzeczce, dostaniu w twarz mokrą ścierką, a następnie narzutą, dziewczyna w końcu wygładziła świeżo założoną pościel, oddychając przy okazji głęboko. Ja natomiast, idąc za jej radą, sprowadziłem się do stanu względnej normalności, ścierając krew z twarzy. Następnie, w ramach "przeprosin" i za karę, gdyż to ja miałem zająć się zmianą poszewek, zmuszony zostałem do starcia pozostałych plamek, widocznych na podłodze.
- Tam jeszcze ominąłeś jedną... Tam. Bardziej na prawo. Chyba musisz użyć do tego więcej siły, bo już zaschnęła... No co ty, ślepy jesteś?
Wykonywałem tą pracę właśnie z takimi wskazówkami, znosząc je cierpliwie, tak jak wszystkie docinki zarówno tej, jak i poprzedniej Venus. Nie mogłem jednak wytrzymać jednego.
- Przestaniesz w końcu wymachiwać mi tą patelnią przed nosem? Już bardziej go rozwalać nie musisz, a zastraszanie jest zbędne. Sprzątam z czystej przyjemności.
Ta jednak nie zważała na moje słowa, dalej mówiąc swoje i coraz częściej ledwo unikając ponownego spotkania mojego ciała z tym przebrzydłym naczyniem kuchennym. W końcu jednak praca dobiegła końca, przez co mogłem się wyprostować, stając w ten sposób naprzeciwko dziewczyny. Przez chwilę mierzyliśmy się nawzajem wzrokiem, lecz nagle dłoń dziewczyny uniosła się ku górze. Szybciej oczekiwałem jednak ciosu z liścia niż:
- Eee... Hmm... Venus? Co ty do diabła robisz z moimi włosami?
- Są przetłuszczone. - odpowiedziała, przeczesując kolejne kosmyki. Widząc moje spojrzenie w stylu "i co z tego?", dodała - Musisz się wykąpać.

<Venus? Dzięki za lepszy pomysł i propozycję ( ͡° ͜ʖ ͡°)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits