Miło
sobie czasem dla odmiany wyskoczyć na jakiegoś stworka. Stworka, który
właśnie próbuje zeżreć mi śledzionę. Ale zacznijmy od początku.
(dwie godziny wcześniej)
Był doprawdy piękny dzień: słoneczko świeci, ptaszki śpiewają.
Postanowiłam, że pora sobie trochę poćwiczyć. W tym celu udałam się
do lasu. Było spokojnie i przyjemnie. Ćwiczenia na zwiększenie mocy, siłowe,
czy po prostu zręcznościowe. Robienie ich dawało mi niesamowitą
satysfakcję. Do czasu. Zobaczyłam jakiś ruch na trawie. Próbowałam to
zobaczyć, ale było już za późno. Coś wpełzło na moje ramię i ani się
obejrzałam wlazło do ucha. Gdy zdałam sobie sprawę z tego, co to jest,
oblał mnie zimny pot. Ederliczek. Słyszałam o tym stworzeniu. Wpełza przez
uszy i wyżera wnętrzności. Nagle poczułam okropny ból w okolicy brzucha.
Zgięłam się w pół. Po chwili zaczęłam dosłownie wymiotować krwią. Po
chwili znów się podniosłam. I w ten sposób dotarliśmy do tego miejsca. Nie
mam pojęcia, jak mogę pozbyć się lokatora, jak najmniej raniąc siebie.
Poczułam kolejną falę przyćmiewającego bólu. Dam radę. Starałam się
skupić. Do lekarza za daleko. Własną bronią też się nie potnę, bo szansa
trafienia w tego małego cholernika jest doprawdy niższa od zera. Stałam przez
chwilę w bezruchu zrozpaczona, po czym nagle mnie olśniło. Elektryczność.
Pomimo bólu uśmiechnęłam się szatańsko i skorzystałam z mojej mocy. Po
całym moim ciele zaczął rozchodzić się prąd elektryczny, na początku
dość słaby, a potem coraz silniejszy.
-Żryj wolty, paszczurze! - wydarłam się na całą okolicę, ale po niecałej
sekundzie zaniosłam się krwawym kaszlem. Walczy do końca skórnik jeden. Nie!
Ja się nie poddam dziadowi jednemu. Jeszcze zwiększyłam moc prądu w moim
ciele i po chwili ból ustał. Czułam tylko nieprzyjemne uwieranie gdzieś tam
w środku. Z niewielkim zdenerwowaniem wyjęłam z mojej torby apteczkę.
Wzięłam mój miecz i po sekundzie zawahania zaczęłam rozcinać skórę.
Bolało jak cholera. Na szczęście stwór nie był głęboko, więc po chwili
zobaczyłam jego ogon. To było nieco obrzydliwe. Odrzuciłam miecz i wyjęłam
truchło z brzucha. Potem, korzystając z apteczki, przemyłam ranę (bo nie
wiadomo, czy jakiegoś choróbska nie przenosi), następnie zaszyłam ranę i
zabandażowałam ją. Spojrzałam na zakrwawioną kreaturę. Dla pewności,
wbiłam w niego miecz, po czym (po wzięciu swoich rzeczy) powoli udałam się w
drogę powrotną do domu. Nigdy więcej paszczurów przy śledzionie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!