Po
chwili poczułam pustkę. Znowu byłam sobą. Tą normalną Evangeline. Wredną
bździągwą. Ale byłam sobą. Jednak coś dziwnie mi doskwierało. I była to
samotność. Gdy udało mi się połączyć wszystkie fakty, zatkało mnie.
Dotarło do mnie do kogo należał ten płaszcz i dlaczego tej osoby teraz nie
ma przy mnie. W moich oczach pojawiły się łzy, ale szybko je wytarłam.
Nie!!! Nie będę płakać. Uratuję i Zdrajcę i tą całą Fox. Nie lubię
jej, ale nie zasługuje na śmierć zadaną przez Śmierć. Nie zamierzam się
poddać! Co to to nie! Ściągnęłam płaszcz Śmierci i schowałam go do
worka. Wstałam z ziemi.
-Przyjdź tu pierdolony staruchu z nożycami! Czy tam z kosą! - wydarłam się.
Cisza - No co?! Boisz się mnie cholerny paszczurze! - Cisza. Po chwili przede
mną zmaterializowała się jakaś ciemna postać.
KTOŚ PRAGNIE NIEDŁUGO ZGINĄĆ? odezwała się postać. Może tylko w mojej
głowie.
-Tak - krzyknęłam - Ty głupia krowo! - Złapałam kamień i rzuciłam w
twarz Śmierci, krzycząc - Żryj beton bydlaku! - niestety kamień przeleciał
na wylot przez jego twarz, nie robiąc mu najmniejszej krzywdy. Śmierć
podleciał do mnie i po sekundzie poczułam na mojej szyi zimne i długie palce.
Nieco mnie to dusiło, ale jak to mówią: złapałam słowiańskiego wkurwa i
nie zamierzałam się przejmować jakimś próbującym mnie zabić
skurczybykiem.
-Nie za szyję schizofreniczna glisto! Zabierz mnie do Zdrajcy, ale już!!!
JEŚLI CHCESZ powiedział. Cała sceneria się zmieniła. Byliśmy teraz w
jakichś kamiennym lochu w opuszczonym zamku. No. Prawie opuszczonym. NIKT
NIE WYJDZIE STĄD ŻYWY
-No to świetnie - powiedziałam, zdejmując jego palce ze swojej szyi - Bo ja
nie zamierzam, a ty.... Ty i tak nie wyjdziesz. - Nie no Elviś, piękna wrzuta.
Ruszyłam korytarzem w losowym kierunku, a Śmierć podążył za mną. Po
chwili usłyszałam żałosne jęki.
-Kto to? - zapytałam.
JĘK POTĘPIEŃCÓW, DO KTÓRYCH DOŁĄCZYSZ odezwał się głos tuż za moimi
plecami, który przyprawił mnie o mały zawał i jeszcze większy wkurw.
-Rany... Człowieku.... Znaczy: Śmierciu... Nie myśl, że ktokolwiek się
jeszcze tego boi. No bo jak to wygląda?! - odwróciłam się do niego,
stanęłam na palcach i uniosłam ręce do góry, mówiąc:
-JESTEM ŚMIECIEM. ZNACZY ŚMIERCIĄ. WSZYSCY SIĘ MNIE BOJĄ. ZARAZ ZGINIECIE.
HAHAHA - spojrzałam na niego z politowaniem - To dobre dla małych dzieci.
Pffff. Śmieć się znalazł. Gdzie jest Zdrajca sukinkocie?
MYŚLISZ, ŻE CI POWIEM, ŚMIERTELNICZKO?!
-MYŚLĘ, ŻE TAK, BOŚ GŁUPI.
TAK?
-A I OWSZEM, PADALCU!
HAHAHAHAHA. TO CO POWIESZ NA TO?! po tych słowach Śmierć wprowadził mnie do
jednego z pokoi. Były tam dwie postacie. Przejrzyste jak duchy. Nieuchwytne. Na
ich twarzach widniał wyraz, który oznaczać mógł tylko skrajne cierpienie.
Całe ich ciała były poranione. Byli to mężczyzna i kobieta. Moi rodzice. Z
moich ust wydarł się dziki krzyk.
-Ty cholerny sadysto! - wydarłam się na Śmierć. W tym momencie postacie
zwróciły na mnie swoje spojrzenia. Ich usta ułożyły się w coś na kształt
uśmiechu, ale było to tak sztuczne, jakby ktoś próbował się uśmiechnąć
nie mając głowy. - Tato? Mamo? - kiwnęli głowami
I CO? zapytał Śmierć z podekscytowaniem CO TERAZ ZROBISZ,
"ELVISIU"? Właśnie tak nazywali mnie rodzice.
-A teraz. Teraz to Cię zabiję - wypchnęłam go z powrotem z pokoju. Ostatnie
co zobaczyłam, przed zamknięciem drzwi to to, że duchy moich rodziców
właśnie się przytulili. Teraz już wiedziałam, że robię dobrze. Wkurw mode
on again.
-Nie żałuj umarłych. Żałuj żywych - zaczęłam bardziej do siebie niż do
Śmiecia - A zwłaszcza tych, którzy umrą za kadencji tego Śmierci. -
rzuciłam się na niego z mieczami. Przechodziły przez niego jak przez
powietrze, więc właściwie mogłam się tylko bronić przed kosą tego
cholernika. Muszę z nim wygrać. Po kilku minutach miałam już kilka(naście)
nowych pręg i bruzd do mojej kolekcji. Wspaniale. Ale pokonam go. Po chwili
wpadłam na genialny pomysł. Odrzuciłam miecze na bok i odbiegłam jak
najdalej od Śmierci. Miałam tylko dwie, no może trzy sekundy. Błyskawicznie
wyciągnęłam z mojego worka płaszcz Śmierci. A sam Śmierć był tuż tuż.
Dlatego więc niewiele myśląc rzuciłam się na niego i przykryłam go
płaszczem. Wtedy Śmierć po prostu zniknął. Nie było go. Podniosłam
płaszcz. Były pod nim trzy rzeczy. Mapa (zapewne tego zamczyska), pierścień
z czarnym jak słoma błyszczącym kamieniem oraz miniaturowa wersja kosy.
Wzięłam wszystkie trzy rzeczy. Płaszcz schowałam do worka, a miecze z
powrotem do pokrowców. Założyłam pierścień na palec i poczułam naprawdę
wielką moc.
WIĘC BĘDĘ POTRAFIŁA TERAZ TAK MÓWIĆ? zapytałam sama siebie, po czym
zachichotałam (co w gruncie rzeczy zabrzmiało dość złowieszczo jak na
zwyczajny, damski, niewinny chichot[no ale cóż zrobić, Śmierć raczej
chichotać nie będzie]). Tak właściwie, to kim ja teraz byłam. Śmiercią, a
może Śmierciową? Śmiercionośną? No nie ważne, w końcu to tylko na
chwilę. Kosę schowałam do kieszeni (jak to w ogóle brzmi?!). Otworzyłam
mapę. Można powiedzieć, że była... mobilna. W środku był rozkład całego
zamczyska. Byli też zapisani ludzie. Gdzie są, gdzie idą. I elegancko
podpisani. Normalnie jak dla mnie. Zaśmiałam się (złowieszczo) i wyszukałam
Zdrajcę. Na szczęście nie był daleko. Ruszyłam w tamtą stronę z
uśmiechem. Po chwili podeszłam do drzwi, za którymi miał się znajdować i
otworzyłam je. Za nimi był niewielki pokój. Wszędzie były świecące na
biało lampy. Na ziemi leżał Zdrajca. Miał zamknięte oczy. Klasnęłam
dwukrotnie w dłonie, a światła po prostu zgasły (panie to je luksus!).
Podeszłam do Zdrajcy i kontrolnie dźgnęłam go lekko w brzuch, mówiąc:
WSTAWAJ, KOLEŻKO. Chyba leżenie w cieniu dobrze mu zrobiło, bo po chwili
otworzył oczy i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-O mój Boże, Ev! Co się z tobą stało?!
TO? A! TO NIC, PO PROSTU CHWILOWO JESTEM ŚMIERCIOWĄ zachichotałam. Zdjęłam
pierścień z palca i schowałam go do kieszeni, po czym przytuliłam się do
Zdrajcy (prawie go dusząc, ale co tam[i tak już bardziej nie zginie])
-Myślałam, że nie żyjesz - powiedziałam - Zdajesz sobie sprawę z tego, że
jesteś głupi?
-Chyba tak - zaśmiał się.
-Świetnie - odrzekłam - opieprzyłabym cię, ale mi się nie chce - wstałam z
ziemi, ciągnąc ze sobą Zdrajcę. - Chodź - mruknęłam - Muszę ożywić
jeszcze jedną osobę. - wyszliśmy z pokoju, a ja, po zerknięciu na mapę,
udałam się w kierunku "celi" Fox.
-Kogo? - zapytał Zdrajca.
-Pewną małą, rudą miotłę.
-Jesteś pewna?
-Tak.
-Hmmm - zaczął po chwili Zdrajca - Gdzie jest Śmierć?
-No... Jakby to powiedzieć.... Nie żyje. A! Właśnie! - wyciągnęłam z
worka płaszcz Zdrajcy i oddałam go właścicielowi - To chyba było twoje, co
nie? Pomimo tego, że wyglądam w nim niezwykle stylowo i pociągająco, to
chyba tobie jednak w tym lepiej - uśmiechnęłam się. - To właśnie przez to
zginął Śmierć.
-Ale... Jak to możliwe?
-Zanim postanowiłeś, że tak się wyrażę, idiotycznie podstawić się
Śmierci powiedziałeś mi, że pozwala ukryć się przed Śmiercią.
-Bo to prawda - wtrącił - Ale nie widzę związku....
-No więc postanowiłam przykryć go tym płaszczem. Śmierć sam przed sobą
się nie ukryje. Więc chyba go trochę... no... rozpierdaczyło. Na atomy.
Które są gdzieś tam, hen daleko! A bez pierścienia i kosy nic nie zdziała -
podeszliśmy do drzwi i przeszliśmy przez nie. W środku stała zjawa Fox.
Dałam Zdrajcy znak, żeby pozostał przy drzwiach. Założyłam pierścień i
wyjęłam Kosę, która w moich dłoniach stała się śmiercionośną bronią.
Nie wiedziałam skąd wiem co mam robić. Po prostu czułam, że tak trzeba.
FOX, TO NIE BYŁA PORA NA CIEBIE. TWOJA GODZINA JESZCZE NIE WYBIŁA. WRÓĆ DO
SWEGO ŻYCIA I WIERNIE SŁUŻ TEMU, W CO WIERZYSZ. W IMIĘ ŚMIERCI, PRZYWRACAM
TWOJE ŻYCIE. Cała dziewczyna zaczęła nabierać kolorów. Jej skóra nabrała
trochę rumieńców. Włosy odzyskały różowo-rudą barwę. Spojrzała na nas
i wybełkotała:
-Ło panie, jużem myślała, że to koniec mój był!
NIE. odrzekłam. Zdjęłam pierścień. Podeszłam do Fox i położyłam jej
rękę na ramieniu, mówiąc:
-Śmierć nie żyje. Myślę, że zdecydujesz dobrze, kto ma zostać nowym
Śmiercią - podałam jej pierścień - Na razie myślę, że ty najlepiej się
sprawisz na tym... stanowisku. Ale podejmij decyzję. A teraz... Czy mogłabyś
odstawić nas na Deltę, pani Śmierć? - dziewczyna uśmiechnęła się (też
jakby po śląsku) i kiwnęła głową. Założyła atrybut Śmierci na palec i
położyła nam dłonie na ramionach, mówiąc:
A DZIĘKOWAĆ PAŃSTWU ZA RATUNEK, DZIĘKOWAĆ. Po chwili wszystko zniknęło.
Potem pojawił się przed nami dobrze znany krajobraz Delty. Roześmiałam się
szczerze, patrząc na Fox i Zdrajcę. Udało mi się ich uratować.
(Zdrajca? Fox? Było 2/10, czy trochę lepiej? ;P)
Szczerze to puaquam ze śmiechu :') pięknie :')
OdpowiedzUsuńŚmierć pokonana? Hahaha, jestem pod wrażeniem. Ułatwiłaś mi życię, dzk. -KTS
OdpowiedzUsuńEj, ale to nie tak, że Śmierci nie ma. Zmieniła się po prostu władza XDD
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTeraz Śmierć jest po prostu trochę bardziej... hmmm... Śląska ;D
Usuń