29 kwietnia 2017

Od Alex'a do Venus

Od ostatniej "narady" w domu Vipera minęło dość sporo czasu. Nieco trudno było mi wytłumaczyć się z połamanego i posklejanego na nowo stołu, jednak oprócz zrezygnowanego spojrzenia chłopaka oraz kary w postaci wyniesienia resztek mebla z pokoju nic innego nie świadczyło o zdenerwowaniu Alphy. Podejrzewałem nawet, że cieszył się z tego, że pod jego nieobecność dom nie poszedł z dymem. Resztki po butelkach posprzątałem jeszcze tej samej nocy, tak więc pozostawało mi wierzyć w to, iż gospodarz niezbyt szybko zorientuje się w jak dużym stopniu zmniejszyliśmy jego zapasy alkoholu. Próbowałem także często nie zerkać na zawieszoną pod salonowym sufitem lampę, nie tyle co krzywo wiszącą oraz wygiętą, ale także otoczoną siateczką pęknięć wokół podstawy stykającej się z tynkiem. Niestety, nie miałem usprawiedliwienia na wyważone drzwi prowadzące do łazienki, lecz właściciel lokum chyba sam domyślił się, co też mogło się tam wydarzyć. Po skończonym kazaniu zostałem niezbyt uprzejmie wyrzucony z domu, przy okazji zyskując zaszczyt wyniesienia śmieci.
Teraz - niemal dwa tygodnie po tym wszystkim - ciągle zastanawiam się, co nam odwaliło. Poprawka: co mnie odwaliło, zakładając się z początku z innym członkiem WKJN o to, który z nas ma mocniejszą głowę, a potem... no właśnie. Co było później? To samo pytanie zadawałem sobie przez kilka następnych dni, zamiast koncentrować się na pracy. Jak jednak rozumieć zniknięcie dziewczyny z pokoju jeszcze przed porankiem, po tej jakże długiej "naradzie" wcześniejszej nocy? Nie wiem nawet kiedy wyszła, mimo iż do białego rana chodziłem po lokum i próbowałem przywrócić go do stanu względnej czystości, z małym skutkiem oraz jeszcze mniejszym rezultatem niestety. Gdy więc poszedłem zobaczyć, czy jeszcze śpi, zastałem jedynie puste łóżko, nieco pogniecioną narzutę, a także porzucony na podłodze koc. Żadnego śladu jej obecności, żadnej informacji, nic. Nie spotkałem jej ani tamtego dnia, ani następnego, ani przez cały następny tydzień. Skłamałbym, gdybym powiedział, że w ogóle o niej nie myślałem. To samo przydarzyło mi się i tym razem, kiedy moja głowa była bardziej zaprzątnięta rozmyślaniem o tej z pozoru zwyczajnej dziewczynie niż pracą.
- Młody, prowiant się skończył! Masz wolne, idź do sklepu!
Skrzywiłem się, słysząc tą niezbyt przyjemną dla ucha i wygodnej pozycji w nagrzanym fotelu prośbę. Mając więc cichą nadzieję, odkrzyknąłem w odpowiedzi swojemu pracodawcy, który nawiasem mówiąc siedział kilka metrów ode mnie:
- Teraz pracuję, pójdę za jakieś dwie godziny! Wytrzymasz tyle!
Ze strony Max'a dało się słyszeć dość kpiarskie prychnięcie, po czym rzucił:
- Siedzisz nad tym od godziny, a nawet nie zrobiłeś konturów. Te gryzmołki po bokach raczej szkicem nie są, więc nie wciskaj mi tutaj kitu z pracowaniem. Kasa jest tam gdzie zawsze, ilość ta sama. Do sklepu, ale już. - widząc brak reakcji z mojej strony, dodał - Bo obetnę ci i tak już marną wypłatę oraz nie dam wolnego, kiedy ciebie najdzie taka ochota. Zastanów się nad tym.
Spojrzałem na to, co zdaniem mojego "szefa" przypominało zwykły zbiór kółek i kresek. W moich oczach wyglądały one natomiast jak scena z wojny secesyjnej toczącej się po obu stronach kartki, środek pozostawiając pusty. Westchnąłem głęboko, patrząc na ciągle przeskakujący między moimi palcami ołówek, lepsze dni mający już dawno za sobą. W następnej sekundzie trzymany przeze mnie szkicownik wylądował z cichym "klaps!" na pobliskiej szafce, a ja - ignorując karcące spojrzenie - ruszyłem w stronę kuchni. Otworzyłem szafkę zawieszoną przy lodówce, sięgając po pudełko z kaszą i wyciągając z niego banknot o dość dużym nominale. Dlaczego pieniądze są ukryte w opakowaniu po jęczmiennej? A jaki normalny złodziej szukałby tam gotówki albo chciał ukraść tą z pozoru zwykłą oraz zawierającą tanią zawartość paczkę? Pokręciłem lekko głową, zatrzaskując szafkę i idąc w stronę wyjścia. Po drodze zauważyłem pełne triumfu spojrzenie współpracownika, myślącego zapewne o swojej udanej próbie szantażu. Prawda jest jednak taka, że mało obchodziły mnie jego groźby. Od dłuższego czasu rozmyślam o zmianie pracy, a co za tym idzie - mieszkania. Lecz najpierw muszę jeszcze znaleźć inne miejsce zarobku, a z tym kiepsko w mieście. Przynajmniej dla ludzi mojego pokroju. Wychodząc, przy okazji trzasnąłem drzwiami. Następnie ruszyłem przed siebie z niemałym zadowoleniem wymalowanym na twarzy, którego powodem było głośno wypowiedziane przekleństwo autorstwa faceta pozostawionego w mieszkaniu. Radość nie trwała jednak długo, gdyż dobry humor opuścił mnie wraz z momentem wyjścia na zewnątrz, gdzie odległość została ograniczona do kilku metrów z powodu zacinającego deszczu. Westchnąłem z irytacją, naciągając na głowę kaptur oraz wkładając ręce do kieszeni, następnie ruszając dość żwawym krokiem w stronę najbliższego sklepu. W czasie drogi rozmyślałem o tym, czy jest sposób na wsypanie do zamkniętej puszki z piwem sody oczyszczonej i jaki byłby tego efekt. W końcu doszedłem jednak do wniosku, że ja też będę musiał kiedyś skorzystać z łazienki, a przez moją małą "zemstę" mógłbym nie mieć takiej okazji. Zanim myśli po raz kolejny zwróciły się w kierunku tamtego pijackiego wieczoru, zobaczyłem neonowy wręcz napis obwieszczający dotarcie do sklepu. Wbiegłem po ślizgich stopniach, omal nie zaliczając całkowitej gleby, lecz w tamtej chwili chciałem jak najszybciej ukryć się przed ulewą. Wewnątrz lokalu powitało mnie przyjemne ciepło oraz przede wszystkim zerowa kolejka przy kasie. Niestety miało to też minus, gdyż wkrótce znów stałem na deszczu. I albo zaczynałem świrować, albo ktoś podążał tą samą drogą co ja. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że owa osoba, której kroki rozbrzmiewały kilka metrów za mną wraz z każdym pokonanym przeze mnie metrem, nakładała drogi w tym deszczu. Kiedy więc skręciłem w kolejną - równoległą do mojej prawdziwej drogi do domu - aleję, przyspieszyłem i wszedłem w uliczkę będącą skrótem łączącym sąsiednie dzielnice. Torbę z zakupami pozostawiłem pośrodku wybrukowanego, wąskiego przejścia, sam chowając się w cieniu futryny pobliskich drzwi wejściowych czyjegoś domu. Zabrałem głęboki, aczkolwiek cichy oddech, wsłuchując się w odgłosy ciągle trwającej ulewy i zamykając oczy w celu większego skupienia. Jednak jedynymi dźwiękami nie były same krople czy też bębnienie w dach, ale też te same kroki co wcześniej. Ucichły one na moment zapewne w chwili, gdy owa postać stanęła u wylotu dróżki. Przez chwilę panowała cisza, lecz niebawem odgłos się powtórzył, z każdym cichym "kap!" będąc bliżej mnie. Nie mam nawet pojęcia, kiedy w dłoniach znalazły się dwa noże. Nie zwracałem jednak na to większej uwagi, poprawiając uścisk lewej dłoni, pewniej chwytając broń. Otworzyłem oczy na sekundę przed tym, nim owa tajemnicza postać zatrzymała się przed pozostawioną przeze mnie torbą, następnie obracając się przez lewe ramię i przeczesując wzrokiem otoczenie. I być może zabrzmi to nieco dziwnie, ale nie rozpoznałem dziewczyny dzięki twarzy, która nawiasem mówiąc była zakryta przez kaptur. Mój wzrok zawiesił się na jej butach, jakże oryginalnych oraz nie dających się zapomnieć. Podobnie zresztą jak o ich właścicielce.
- Wystarczyło podejść i się przywitać. - Rzuciłem, wychodząc z ukrycia na spotkanie z deszczem oraz postacią.
Po drodze schowałem ostrza na ich poprzednie miejsce, nie spuszczając nawet na sekundę wzroku z Venus.

<Wybacz bezsens, ale tak jakoś nie było pomysłu na to, jak zacząć>

3 komentarze:

  1. Wiesz moja część będzie jeszcze bardziej bez sensu, chciałam w pon. Ci wysłać opko, ale ześ mnie wyprzedził i teraz musiałam trochę pozmieniać :P Chociaż i tak mnie znienawidzisz za to co napisałam, tylko proszę nie zabijaj Ven xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem dlaczego, ale zaczynam się bać tego, co tam napisałaś :D Nie no, Venus jeszcze trochę pożyje... Kogoś trzeba przecież wkurzać, no nie? XD

      Usuń

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits