A mogłem siedzieć w domu.
Jeśli kiedykolwiek spotkam jeszcze to czarne, glutowate coś, uduszę,
zabiję, pokroję na frytki i usmażę w głębokim tłuszczu. Niekoniecznie w
tej kolejności.
Bezceremonialnie wypchnięto nas z wozu. Po chwili przechodziliśmy już
przez bramę, której pilnowało 10 strażników. Każdy z nich miał pas z
bronią palną, policyjnymi pałkami i latarką. Jednak nie to zwróciło moją
uwagę, a snajperka przewieszona przez ramię każdego z nich. Rozejrzałem
się dookoła. Wszyscy, którzy należeli do "tych dobrych", mieli podobny
sprzęt, trzymany aktualnie w pogotowiu. Zerknąłem w stronę chłopaka
idącego obok mnie. Ten przyglądał się z uwagą budynkowi, w kierunku
którego zmierzaliśmy. Westchnąłem cicho i podobnie jak Syriusz
skierowałem wzrok na więzienie.
Bladoszara, trzypiętrowa budowla o surowym wyglądzie zdawała się łypać
na nas swoim zachłannym okiem. Każdą kondygnację wyznaczał rząd małych,
wręcz maleńkich okienek, przez które nie przecisnął by się zapewne nawet
dwulatek. Następnie zwróciłem uwagę na dach- płaski, z piorunochronem i
wystającymi gdzieniegdzie kominami. I kamery. Wszędzie, na każdym rogu,
znajdowały się te wszystkowidzące oczy Boga. Odwróciłem się przez
ramię, przyglądając murowi: wysoki na jakieś 3 metry, zwieńczony gęstym
zwojem drutu kolczastego. Plac pomiędzy budynkiem a "bramą do wolności"
podzielony był na trzy części- jedna większa od drugiej. W wolnych
przestrzeniach od czasu do czasu przechadzał się strażnik ze swoją
bronią i wiernym kompanem: jakże popularnym owczarkiem niemieckim,
szczerzącym kły w momencie, kiedy go mijaliśmy.
Gdy znaleźliśmy się w środku, od razu poczułem zapaszki więźniów.
Wymiociny, pot i inne wonie, których nie będę wymieniać. Na końcu
korytarza jeden ze strażników pociągnął mnie w lewą stronę, wprowadzając
do jakiegoś pomieszczenia. Nie wiem, co się stało z Syriuszem, bowiem
gdy tylko przeszedłem przez próg, zatrzaśnięto za mną drzwi. Bez
zbędnych ceregieli wręcz rzucono mnie na krzesło. Ręce, które wciąż
zakute były w kajdankach, utrudniały mi utrzymać równowagę. Kiedy
zająłem miejsce, przy moim boku pojawił się strażnik. Rozejrzałem się po
pokoju. Wyglądał jak typowa sala przesłuchań, rodem z filmu: stół, dwa
krzesła i popularne lustro weneckie po mojej lewej stronie. W
przeciwległym rogu pod sufitem zawieszona była kamera. Brakowało jedynie
dobrego i złego gliny oraz talerzyka z pączkami.
Nie trwało dług, kiedy w pomieszczeniu pojawiła się dwójka mężczyzn.
Strażnik wyszedł bez słowa, zatrzaskując za sobą drzwi. Jeden z nowo
przybyłych wyglądał jak dość udana podróba sławnego Vina Diesla. Trzymał
on w rękach średniej wielkości pudło. Drugi natomiast ubrany był w
elegancko skrojony garnitur, a pod pachą trzymał podejrzanie wyglądającą
teczkę, którą spuścił z łoskotem na stół. Kilka sekund później podobny
los spotkał pudło, a z jego wnętrza wyciągnięto dyktafon. Gość w
garniturze nacisnął jeden z guzików, przedstawił się, podał numer sprawy
i usiadł na krześle naprzeciwko mnie.
- Dobra, nie będziemy owijać w bawełnę. - zaczął Pan Elegant - Nie chcę
słuchać bredni, że jesteś niewinny. Znaleźliśmy ciebie i twojego
wspólnika na miejscu zbrodni. Chociaż zbrodnia to zbyt delikatne
określenie na czyn, którego się dopuściliście. Muszę jednak postępować
według kanonów i zapytać beznadziejnie, czy masz coś na swoją obronę?
Popatrzyłem na niego z niemałym zaskoczeniem.
- Skoro nie chcesz słuchać bredni, to nie mam ci nic ciekawego do powiedzenia. - Rzuciłem, opierając się wygodniej o krzesło.
Sobowtór Vina Diesla walnął rozłożoną dłonią w stół.
- Dajemy ci szansę na wybronienie się z kilkudziesięcioletniego wyroku. Pomyśl, nim coś powiesz. - Warknął.
- A co mogę wam powiedzieć? Przecież i tak jestem ponoć winny. - Odpowiedziałem.
Ci popatrzyli na siebie. Przez chwilę panowała cisza.
- Zacznijmy od początku. - powiedział gość w garniturze - Podaj nam swoje dane osobowe.
- Sean Matthew Dagger, urodzony 15 marca 1998 roku w Vancouver. Podać godzinę? - Rzuciłem bez mrugnięcia okiem.
- Masz jakieś dokumenty? - usłyszałem pytanie "Vina Diesla".
W jego głosie usłyszałem niemałe zdziwienie. Nieczęsto zdarza im się pewnie taki więzień.
- Lewa kieszeń bluzy.
Po szybkim przeszukaniu, kilka sekund później na stole leżał mój
portfel- zawierający jedynie kilka monet i dowód. Podrobiony,
oczywiście.
Mężczyźni przejrzeli moje dokumenty. Gość w garniturze otworzył teczkę i
wyciągnął z niej plik kartek. Podsunął mi jedną z nich pod nos.
Patrzyłem teraz na twarz chłopaka łudząco podobnego do Syriusza. Na
pierwszy rzut oka można było uznać, że to jedna i ta sama osoba.
Jednak...
- Nie wiem, jak ci się przedstawił, ale właśnie patrzysz na Richarda D.,
niedawno zbiegłego z więzienia w Meksyku.Dostał dożywocie za znęcanie
się pod względem fizycznym jak i psychicznym nad rodziną, popełnienie
morderstwa na ojcu, matce i dwójce młodszego rodzeństwa, a na koniec,
żeby było ciekawiej, dopuszczenie się nekrofilstwa.
Siłą woli powstrzymałem się przed wybuchnięciem śmiechem. W porównaniu do Darknessa ten Richard wypadł jakoś blado.
- I pokazujecie mi to ponieważ..? - zapytałem, skinieniem wskazując na fotografię.
- A kto godzinę temu zamordował całą rodzinę? - uzyskałem odpowiedź.
Pomyślałem chwilę. Czy warto bronić Syriusza? Znam go zaledwie od kilku godzin, więc nie mam ku temu powodów...
- Jeśli wam powiem, że znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu i w
nieodpowiednim czasie, a ten tutaj - mówiąc, wskazałem na zdjęcie - to
całkiem inna osoba niż facet, który był ze mną, uwierzycie mi?
Sobowtór Vina Diesla westchnął głęboko i zwrócił się do tego drugiego, marudząc:
- Wiedziałem, że też zacznie zgrywać niewiniątko.
- A macie jakieś dowody na to, że coś zrobiłem? - rzuciłem.
W odpowiedzi z pudła wyciągnięto owinięte w folię moje oba ostrza, po
czym bezceremonialnie rzucono je na stół. Ostatkiem sił wstrzymałem się
od sięgnięcia po nie.
- Niecodziennie spotyka się kogoś chodzącego z taką bronią za pasem.
Nawet w naszym mieście. - zaczął Pan Elegant - Potrzebujemy teraz
jedynie twojego odcisku palców, żeby cię udupić. A na tym żelastwie na
pewno się jakieś znajdą.
Po raz pierwszy od dość długiego czasu uśmiechnąłem się szeroko. Nie
dlatego, że nie rozumiałbym logiki mordercy, który nie dotknąłby nawet
ofiary czy też najpierw wcodził przez drzwi, by następnie wyjść na
zewnątrz i wskoczyć przez okno, nie raniąc się przy tym. Bardziej
rozśmieszał mnie fakt, iż w momencie, kiedy nazwał moje noże
"żelastwem", w głowie pojawił się obraz Pana Eleganta w sosnowej trumnie
w zakładzie pogrzebowym Darka.
- Niczego na mnie nie macie. - powiedziałem, odczuwając triumf - Nie
znajdziecie żadnego dowodu na to, że maczałem w tym palce. Na tego
drugiego również.
Starałem się unikać imienia Syriusza. Być może posłużył się jakimś
innym, podobnie jak ja. Może także w ogóle nic nie mówić, jednak jeśli
jest inaczej, pozostaje mi tylko wierzyć, że też nie szasta
niepotrzebnie informacjami na prawo i lewo. O ile także jest
przesłuchiwany.
Wymiana zdań trwała jeszcze dość długo. Strażnikom znudziła się rozmowa
po dobroci, dlatego po wyłączeniu kamery, delikatnie rzecz ujmując,
dostałem niezłego kopa. Po skończonym przesłuchaniu zaprowadzono mnie do
jednej z cel. Nie mam pojęcia, ile ich było. Nie miałem nawet za bardzo
jak się odwrócić, aby przyjrzeć się dokładniej korytarzowi, którego
sklepienie kończyło się jakieś 15 metrów powyżej. Nie pozwalał mi na to
ból rozchodzący się po ciele z każdym krokiem. Do teraz pamiętam ten
cudowny moment, kiedy na chwilę przed utratą przytomności z powodu
uderzenia, splunąłem prosto w twarz sobowtóra Vina Diesla. Wszystko
zaczęło się od tego, że nie odpowiadałem na pytania dotyczące mojego
miejsca zamieszkania jak i dotyczące moich "znajomych", w tym Syriusza.
Znalazłem się w jednej celi z facetem, tak na oko, lekko ponad
trzydziestoletnim. Po upewnieniu się z jego strony, że nie jestem
pedofilem ani homo, wrócił do wcześniej czytanej gazety.
Przebrałem się w więzienne wdzianko, przyglądając nowo powstałym
siniakom. Mój współlokator rzucił tylko na to okiem, po czym wrócił do
lektury. Czułem, jak prawe oko pulsowało żywym bólem. Powolnym krokiem
podszedłem do półki i zabrałem z niej metalowy kubek. Nie zważając na
protesty faceta zacząłem wystukiwać nim rytm. Ten sam, który wybijałem w
drodze do więzienia. Akustyka więzienia sprawiła, że dźwięk rozchodził
się po całym budynku.
Trzy szybkie uderzenia, jedno wolne. Trzy szybkie, jedno wolne. Trzy
szybkie, jedno wolne. Trzy szybkie, dwa wolne. I tak w kółko. Po
trzeciej powtórce usłyszałem protesty z sąsiednich cel.
- Gdzie jesteś, durniu? - mruczałem pod nosem.
W końcu, po kilkuminutowej serii nawoływań, usłyszałem odpowiedź. Piętro wyżej, po przeciwnej stronie, trzecia cela od lewej.
Odłożyłem kubek na miejsce i usiadłem na swoim łóżku.
Dobra, teraz tylko trzeba wymyślić, jak stąd zwiać.
<Syriusz? No comment...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!