„Gdzie ja jestem?” - To pierwsza rzecz jaka przyszła mi do
głowy, gdy rozglądałam się po pokoju. W pomieszczeniu było niesłychanie
gorąco a w dodatku nie przenikniona ciemność sprawiały, że czułam jakby
opuszczały mnie siły. Rozejrzawszy się, dostrzegłam drewniane drzwi.
Podniosłam się z posadzki i ruszyłam w ich stronę. Na szczęście były
otwarte. Mimo oślepiającego światła postawiłam zdecydowany krok w przód i
to był mój błąd. Nie poczułam żadnego podłoża. Próbowałam
złapać się framugi drzwi. Nie zdążyłam. Zaczęłam spadać. Gdy
tylko próbowałam otworzyć oczy tajemniczy, blask zamykał je. Powietrze
stało się gęste, trudne do oddychania, a do moich uszu zaczęły docierać
zniekształcone głosy. Krzyczały, płakały, śmiały się, radziły... Nie
pamiętam co dokładnie mówiły.
Rena... - szepnął z czułością jeden z nich. Powtórzył jeszcze parę razy.
Za każdym razem czułam się coraz spokojniejsza. Miałam wrażenie, że
skądś go znam lecz nie mogłam go sobie przypomnieć.
Rena, obudź się. - usłyszałam ciepły, kobiecy głos. Był on
zachrypnięty mimo to dla mnie brzmiał piękniej niż koncert słowika.
Zaraz po tych słowach poczułam grunt. Otworzyłam lekko oczy. Światło już
tak nie raziło, więc rozejrzałam się. Siedziałam na kwiatowym kobiercu obok
mnie stała własnej roboty harfa. Na resztę nie warto było patrzeć –
wszędzie gdzie okiem sięgnęłam snuła się biała pustka. Lekko musnęłam
jedną ze strun, gdy miejsce spowiła mgła.
Pięknie grasz. - znów się odezwał głos.
Znów szarpnęłam tą samą strunę, tym razem troszkę mocniej, a głos znów
przemówił
Skarbie, zostań tutaj z Tsuru i słuchaj się brata. Idę na polowanie. Wrócę
niedługo. -każdym kolejnym słowem stawał się on słabszy i cichszy. Nagle
przeszył mnie nie pokój. Odsunęłam się od harfy i wstałam. Chciałam
znaleźć wyjście jednak za każdym razem wracałam do tego samego miejsca.
Znużona spoczęłam na kobiercu i w milczeniu wpatrywałam się w
śnieżnobiałą pustkę. Trwało to tak długo,że straciłam rachubę gdy w
ten z mgły wyłoniły się cztery małe tygryski. Zawsze gdy kierowałam na nie
oczy mój wzrok stawał się zniekształcony i zamglony. Największy z nich
zbliżył się do mnie. Wctym samym czasie usłyszałam szepty dziecięcych
głosików. Kociak zahaczył o mą rękę po czym otarł się o Harfę.
Siostro, zagraj coś. - usłyszałam chłopięcy głosik.
Prosimy...
Tak, prosimy! - błagał dziewczęcy.
Rena, zrobisz to dla nas? Tak ładnie grasz.
Uległam. Do tej pory tego żałuję. Podeszłam do instrumentu. Kocięta
przysiadły się nie daleko mnie. Leniwie zahaczałam to o jedną to o drugą
strunę dopóki nie milkły. W końcu zaczęłam mocniej i szybciej ciągnąć
struny sprawiając by melodia nabrała tempa. Wtedy też moje palce przestały
należeć do mnie. Wbrew mnie zaczęły one szarpać tak mocno jakby chciały
powyrywać je wszystkie,sprawiając że to co wcześniej było muzyką teraz
nawet „rzępolenie” byłoby pochwałą. Pociemniało a przerażone tygryski
uciekły. Ja trwałam w obłędzie nie mogąc przestać. Struny stały się
ostre niczym brzytwa. Każde szarpnięcie sprawiało mi wielki ból. Nawet
kwiaty nie wytrzymały mojej gry i zwiędły. Mgła stała się gęstsza, a
powietrze jeszcze rzadsze. Temperatura rosła aż w końcu struny pękły a po
moich palcach ciekła ciepła krew. Odzyskałam władzę nad ciałem. Ciecz nie
przestawała płynąć. Chciałam jak najszybciej wydostać się z tamtego
chorego miejsca. Ruszyłam w głąb mgły z nadzieją że znajdę wyjście –
daremnie. Myślałam , że szlak mnie trafi gdy znalazłam ślady mojej własnej
krwi. Mimo to ruszyłam za nimi z iskierką nadziei, że w punkcie startu jest
wyjście którego nie zauważyłam. Jakaż ja głupia. Krwi było już tak
dużo, że brodziłam w niej po kostki. W końcu mgła zrzedła.
Obiecuję... - ledwo wysapał głos, który w ty samym momencie zmroził me
serce. Ujrzałam ciało mojej matki. Zmasakrowane, bez nawet cienia życia
ciało tygrysicy. Przestałam normalnie myśleć. Ślady kłów. To musiały
być te przeklęte wilki. Szukałam, błądziłam ale wciąż polowałam na
sprawce. Moje ciało... jakby ciało bestii. Nie mogłam się opanować.
Przewracałam się, podnosiłam i biegłam. Szukałam i polowałam. Chciałam
się zemścić.
Już wystarczy, już jest dobrze. - przeszył me myśli głos chłopca. Ten sam
co wcześniej. Zaczęłam się jeszcze żywiej tropić mordercę.
Nie jesteś już zmęczona? Dlaczego nie przestaniesz? Poddaj się. Zemsta do
niczego nie prowadzi Rena.
Zamknij się, Tsuru. -krzyknęłam. Upadłam na kolana. Dopiero teraz poznałam
głos mojego brata. Więcej się nie odezwałam.
W takim razie... idę pierwszy czyż nie? Będę... na was czekał... -odparł z
trudem łapiąc oddech, tym razem już dojrzały głos Tsuru. To były jego
ostatnie słowa jakie wypowiedział przed śmiercią. Mimo zaciśniętych uszu
doskonale słyszałam kolejne słowa pożegnalne mego rodzeństwa. Miałam
dość. Nim ostatnia z nich dokończyła swój monolog poderwałam się na nogi
i zaczęłam z krzykiem biec nie przejmując się że brudzę krwią moje jedyne
ubranie.
Nagle poczułam wielki ból głowy, po czym wszystko znikło. Otworzyłam oczy
lekko zdezorientowana. Obok mnie leżał kamień. Naprzeciw mnie stała Hope z
pogardliwą miną. Rozejrzałam się dla pewności wokół siebie. Byłam na
polanie w środku lasu, gdzie mam w zwyczaju robić sobie drzemki podczas
roboty. Upał dawał mi nieźle w kość przez co usiałam mieć głupią minę.
Widząc moją reakcję, zazwyczaj milcząca wadera „zaszczyciła” mnie
rzucając w mą stronę groźbę, że jeśli jeszcze raz przyłapie mnie na
obijaniu się w robocie pożałuję. Czasem jednak lepiej, żeby sen pozostał
tylko snem.
Jestem beznadziejną pisarką ^^
OdpowiedzUsuńHunterek twierdzi inaczej c:
Usuń