13 grudnia 2016

Od Huntera

Siódmy dzień. Już tydzień minął, odkąd postanowiłem odmienić swoje samotne i puste życie łowcy. Moje łapy miarowo uderzały o podłoże, wywołując cichy chrzęst w cienkiej warstwie puchu, pokrywającej leśną ściółkę. Dźwięk ten zdawał się być potęgowany przez znajdujące się dookoła mnie drzewa, odbijając się od nich i trafiając wprost do moich czułych na dźwięki uszu. Dla większości wilków dźwięk ten mógłby się wydawać prawie niesłyszalny, jednak ja, przyzwyczajony do poruszania się bezszelestnie, uważałem go za denerwująco głośny. Nie mogłem jednak zwolnić, aby stać się cichszym, jeśli miałem nadzieję odnaleźć godne zamieszkania miejsce w najbliższym czasie. Biegnąc, czułem się odkryty i widoczny dla wszystkich, a przy tym bezbronny jak rycerz bez swojej zbroi albo wojownik bez broni. Pragnienie polepszenia życia było jednak dla mnie ważniejsze niż obawa przed byciem zauważonym przez niepożądane oczy.
Każdy fragment otaczającej mnie przestrzeni przywodził mi na myśl moją poprzednią watahę. Nawet śnieg przypominał mi zimę spędzoną poza granicami stada, a co za tym idzie - godziny tułaczki w mrozie, aby wyżywić wilki, które wyrzuciły mnie ze swojej wspólnoty z powodu zbrodni, którą popełniłem nieumyślnie. Nie, to nie jest wytłumaczenie. To wciąż moja zbrodnia i to ja za nią odpowiadam, pomyślałem. Muszę ponieść odpowiedzialność za swoje czyny.
W okamgnieniu wróciły wszystkie wspomnienia z ostatnich lat, wzbudzając kumulację uczuć związanych z odrzuceniem i samotnością. Zebrałem całą swoją siłę, żeby odrzucić wszystkie powstałe w mojej głowie myśli i skupić się na wędrówce.
Wspiąłem się na jedną z większych skał, aby znaleźć swój nowy potencjalny cel. Czyniłem tak już od dłuższego czasu i, choć nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów, dawało mi wrażenie, że mój cel gdzieś tam jest, a moja podróż nie jest tylko niekończącą się bezcelową tułaczką.
Stanąłem na szczycie, zadzierając wysoko głowę i spoglądając w dal. Wpatrywałem się w las, który przemierzałem już od kilku dni, gdy kątem oka uchwyciłem jakiś ruch. Zaczęłam mu się bliżej przyglądać i po krótkim namyśle trzema skokami zeskoczyłem ze skały.
Puściłem się biegiem przez las, klucząc między drzewami. Pogoń za tajemniczą postacią przypominał mi jedno z tak wielu polowań, które prowadziłem.
Wkrótce dotarłem na miejsce. Postanowiłem się nie skradać, aby nie zrobić złego wrażenia na... och, tak, to wadera. Mimo woli poczułem lekkie rozczarowanie. Wyobrażałem sobie, że trafię na samca Alfę, który zaprowadzi mnie prosto do swojej watahy i mianuje na członka. A przecież wadera nie może pełnić aż tak ważnego stanowiska jak głowa watahy, prawda? Pozostaje mi mieć nadzieję, że ta panienka doprowadzi mnie do swojego stada. O ile takowe posiada.
Tymczasem samica zdawała się mnie nie dostrzegać. Hm, typowe, pomyślałem. To pewnie zbieraczka, którą nieodpowiedzialny partner wysłał, żeby nazbierała pożywienia. Pełno było takich przypadków w mojej poprzedniej watasze.
-Ekhem, przepraszam? - zwróciłem się do nieznajomej.
Ona odwróciła się w moim kierunku. Jej pysk był pozbawiony emocji, co trochę mnie zaintrygowało - byłem przyzwyczajony bardziej do zaskoczenia i strachu, jakie wywołałbym, gdyby postać mnie nie zauważyła.

<Tytanio? Może naprostujesz staromodne przekonania Huntera dotyczące płci pięknej?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits