Siódmy dzień. Już tydzień minął, odkąd postanowiłem odmienić swoje
samotne i puste życie łowcy. Moje łapy miarowo uderzały o podłoże,
wywołując cichy chrzęst w cienkiej warstwie puchu, pokrywającej leśną
ściółkę. Dźwięk ten zdawał się być potęgowany przez znajdujące się
dookoła mnie drzewa, odbijając się od nich i trafiając wprost do moich
czułych na dźwięki uszu. Dla większości wilków dźwięk ten mógłby się
wydawać prawie niesłyszalny, jednak ja, przyzwyczajony do poruszania się
bezszelestnie, uważałem go za denerwująco głośny. Nie mogłem jednak
zwolnić, aby stać się cichszym, jeśli miałem nadzieję odnaleźć godne
zamieszkania miejsce w najbliższym czasie. Biegnąc, czułem się odkryty i
widoczny dla wszystkich, a przy tym bezbronny jak rycerz bez swojej
zbroi albo wojownik bez broni. Pragnienie polepszenia życia było jednak
dla mnie ważniejsze niż obawa przed byciem zauważonym przez niepożądane
oczy.
Każdy fragment otaczającej mnie przestrzeni przywodził mi na myśl moją
poprzednią watahę. Nawet śnieg przypominał mi zimę spędzoną poza
granicami stada, a co za tym idzie - godziny tułaczki w mrozie, aby
wyżywić wilki, które wyrzuciły mnie ze swojej wspólnoty z powodu
zbrodni, którą popełniłem nieumyślnie. Nie, to nie jest wytłumaczenie.
To wciąż moja zbrodnia i to ja za nią odpowiadam, pomyślałem. Muszę
ponieść odpowiedzialność za swoje czyny.
W okamgnieniu wróciły wszystkie wspomnienia z ostatnich lat, wzbudzając
kumulację uczuć związanych z odrzuceniem i samotnością. Zebrałem całą
swoją siłę, żeby odrzucić wszystkie powstałe w mojej głowie myśli i
skupić się na wędrówce.
Wspiąłem się na jedną z większych skał, aby znaleźć swój nowy
potencjalny cel. Czyniłem tak już od dłuższego czasu i, choć nie
przynosiło to oczekiwanych rezultatów, dawało mi wrażenie, że mój cel
gdzieś tam jest, a moja podróż nie jest tylko niekończącą się bezcelową
tułaczką.
Stanąłem na szczycie, zadzierając wysoko głowę i spoglądając w dal.
Wpatrywałem się w las, który przemierzałem już od kilku dni, gdy kątem
oka uchwyciłem jakiś ruch. Zaczęłam mu się bliżej przyglądać i po
krótkim namyśle trzema skokami zeskoczyłem ze skały.
Puściłem się biegiem przez las, klucząc między drzewami. Pogoń za
tajemniczą postacią przypominał mi jedno z tak wielu polowań, które
prowadziłem.
Wkrótce dotarłem na miejsce. Postanowiłem się nie skradać, aby nie
zrobić złego wrażenia na... och, tak, to wadera. Mimo woli poczułem
lekkie rozczarowanie. Wyobrażałem sobie, że trafię na samca Alfę, który
zaprowadzi mnie prosto do swojej watahy i mianuje na członka. A przecież
wadera nie może pełnić aż tak ważnego stanowiska jak głowa watahy,
prawda? Pozostaje mi mieć nadzieję, że ta panienka doprowadzi mnie do
swojego stada. O ile takowe posiada.
Tymczasem samica zdawała się mnie nie dostrzegać. Hm, typowe,
pomyślałem. To pewnie zbieraczka, którą nieodpowiedzialny partner
wysłał, żeby nazbierała pożywienia. Pełno było takich przypadków w mojej
poprzedniej watasze.
-Ekhem, przepraszam? - zwróciłem się do nieznajomej.
Ona odwróciła się w moim kierunku. Jej pysk był pozbawiony emocji, co
trochę mnie zaintrygowało - byłem przyzwyczajony bardziej do zaskoczenia
i strachu, jakie wywołałbym, gdyby postać mnie nie zauważyła.
<Tytanio? Może naprostujesz staromodne przekonania Huntera dotyczące płci pięknej?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!