Spoglądałem pełnym skupienia wzrokiem na moją, można tak powiedzieć,
panią. W moim sercu pojawiła się dzika, niepohamowana euforia. O, tak,
nikt nie zadrze z Hunterem. A już na pewno nie wadera.
Gdyby ktoś w tej chwili zbadał mój puls, pewnie sporo przekroczyłby
normę. Ręce już nieco zdrętwiały od naciągania cięciwy, jednak byłem
zbyt pochłonięty triumfem, żeby zwracać na to uwagę. Każda komórka
mojego ciała zdawała się drgać w oczekiwaniu na wystrzał. Teraz, teraz,
podpowiadał każda po kolei. I niechybnie bym ich posłuchał, gdyby nie
dziwny spokój malujący się na twarzy mojej potencjalnej ofiary. Mało
brakowało, a wręcz wypuściłbym z rąk łuk. Zamiast odruchowo poluzować
uchwyt, jeszcze mocniej zacisnąłem palce na cisowym ramieniu łuku.
-Proszę bardzo, strzelaj. - Wadera wyzywająco spojrzała mi w oczy.
Drgnąłem nerwowo. Chwila moment, przecież teraz powinna mnie błagać o litość, prawda?
Tytania robiła jednak coś zupełnie przeciwnego, burząc wszelkie moje
pojęcia o waderach, jakich w całym swoim życiu zdążyłem się nauczyć.
Próbowałem naprostować myśli w kierunku mojego zadania: zabić waderę,
wrócić do watahy i powiedzieć Alfie o zamiarze Tytanii, jakim miał być
napad na Watahę Zachodu. Jednak w mojej, mimo wszystko honorowej,
głowie, pojawiła się myśl, że to nie jest do końca w porządku.
Oczywiście, nie mogłem pozwolić waderze na zamach na stado, którego
byłem członkiem, a już tym bardziej pomóc jej w nim, ale kolejne
zabójstwo również mi się nie uśmiechało.
W tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem wydawało się być nakłonienie
Tytanii do puszczenia mnie wolno. Pobiegłbym natychmiast do Kelley i o
wszystkim jej opowiedział. I może tak powinienem zrobić. Przyszedł mi
jednak na myśl nieco inny, głupio odważny pomysł. Próba sabotażu. Idea
ta była dość... nietypowa, biorąc pod uwagę fakt, że nawet nie
wiedziałem, na czym moje zadanie ma polegać. Coś wymyślę, kiedy już się
dowiem, pomyślałem. Jakoś nie przyszła mi do głowy myśl, że tym
wyborem mogę wszystko zawalić.
Tak naprawdę głównym powodem nie zabicia wadery, do którego nie
przyznawałem się nawet przed samym sobą, było po prostu to, że nie
potrafiłem puścić cięciwy, kiedy patrzyłem w oczy Tytanii. Na ułamek
sekundy w mojej pamięci powrócił obraz gasnących ślepi mojego byłego
prześladowcy, który zginął z moich rąk, budząc we mnie na powrót wstręt
przed zabijaniem.
Tak więc, mając świadomość, że może to być największy błąd w moim życiu,
opuściłem łuk. Na twarzy Tytanii pojawił się uśmiech, ale nie
potrafiłem odczytać, czy miał on zabarwienie pozytywne, czy negatywne.
Podeszła do mnie jak gdyby nigdy nic i mruknęła:
-Bardzo głupia decyzja.
Po czym, nawet na mnie nie patrząc, weszła do namiotu.
Kiedy ochłonąłem, wciąż stojąc w tym samym miejscu, przypomniałem sobie,
co samica mówiła wcześniej o jakichś cieniach. Uzmysłowiłem sobie, że
nie mógłbym jej zabić tak łatwo. Ale w takim razie dlaczego po prostu
mnie nie unieruchomiła, skoro najprawdopodobniej potrafiłaby to zrobić?
Czy to miał być rodzaj... testu?
<Tytania? Ale pokręciłam :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!