Siedziałem w sali i czekałem, aż Max wróci.
Zapewne niezbyt radośnie przyjął wiadomość, że musi mnie odebrać z
pobliskiego szpitala. A już tym bardziej nie ucieszyło go to, że
przywiozła mnie tam policja.
Podeszła do mnie dość puszysta pielęgniarka w średnim wieku, odsunęła moją dłoń i przyjrzała się memu oku.
- Wkrótce pojawi się siniak, ale nie widzę nic podejrzanego.
Puściła mój podbródek i zmieniła okład chłodzący mój prawy policzek.
Przyjąłem go bez większego entuzjazmu, bo i tak sądziłem, że ta strona
twarzy zamarzła już chyba na kość.
Nim kobieta wyszła, odwróciła się w moją stronę i patrzyła przez chwilę, po czym powiedziała:
- Taki młody, a już bójki. Jak tak dalej pójdzie, będziemy musieli przyjmować przedszkolaków.
Spojrzałem na nią chłodno, jednak nic nie powiedziałem. Bo co to niby miałoby być? Tłumaczyć się przed nią nie będę.
Gdy tylko wyszła na korytarz, jej miejsce zajął mój szef.
- Coś ty znowu narobił? - zapytał na wstępie.
Odrzuciłem od siebie chłodny worek, mruknąłem do niego w odpowiedzi i
wstałem, żeby w końcu opuścić ten szpital. Nienawidzę jego zapachu a
także patologii rozgrywającej się w jego murach. Przyjechałem tu tylko i
wyłącznie dlatego, że przyprowadziło mnie trzech ważniaków w mundurach z
bronią za pasem. Nie interesowało mnie moje podbite oko i rozcięta
warga.
Max dogonił mnie w połowie drogi do rejestracji.
- Powiesz chociaż, o co poszło? - zapytał z lekką zadyszką.
Westchnąłem głęboko i zwolniłem nieco. Niestety, mój kumpel nie jest wielbicielem sportu.
Mijając szklane drzwi przyjrzałem się swojej twarzy. Pod prawym okiem zaczęła wykwitać purpurowa plama, a krew zniknęła.
- Powiem ci tylko tyle, że nie wnoszą oskarżenia. Jakoś ich do tego
przekonałem, więc błagam - nie rób powtórki. - Powiedział mój kumpel.
Skinąłem głową.
Gdy w końcu dotarliśmy do miejsca wypisu myślałem, że zaraz policjanci
będą mieli znów coś do roboty. Na końcu pomieszczenia, skuleni na
krzesłach, siedzieli moi przeciwnicy. Po chwili nasze spojrzenia się
spotkały a ja odczułem satysfakcję, kiedy w ich oczach obok arogancji i
pewności siebie zobaczyłem strach.
To miało być zwykłe wyjście na spacer. Zaczyna się jak dobra historia.
Zdążyłem już przejść dość spory kawałek, kiedy ich spotkałem.
Na początku ignorowałem ich zaczepki typu "Zapomniałeś, że jesteś
facetem?!" czy też "Patrz! Idzie patyczak!". Jak gdyby nigdy nic szedłem
dalej, jednak ci nie odstępowali mnie na krok. Ich docinki były coraz
bardziej wymyślne, jednak ja ich nie słuchałem. Aż do momentu, gdy jeden
z nich rzucił coś, czego nie powtórzę, a czego dotyczyło mojej siostry.
Heather...
To wystarczyło. Cała samokontrola ulotniła się w mgnieniu oka.
I tak oto znalazłem się w szpitalu, odprowadzony przez obstawę
mundurowców. Ja - z podbitym okiem i rozciętą wargą. Oni - złamany
nadgarstek. skrzywiony nos, lekki wstrząs mózgu, nie wspominając o
siniakach na całym ciele wszystkich trzech napastników.
Odwróciłem się w stronę lady, aby podpisać jakieś papierki. Kiedy
skończyłem, odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę drzwi.
Max, najwyraźniej szczęśliwy wyszedł przede mną. Ja jednak zatrzymałem się w progu.
Mimo oż patrzyłem prosto przed siebie, czułem na sobie wzrok trójki
chłopaków. Nie wiem, z jakiej racji siedzą na poczekalni, skoro mi
kazali siedzieć w pokoju. Hmm... Może chodzi o to, że ja mam
ubezpieczenie? Mniejsza z tym.
Powoli odwróciłem głowę w ich kierunku. Nasze spojrzenia się spotkały.
Użyłem na nich zaledwie cząstki mocy mojego spojrzenia, ale ci i tak
skrzywili się z bólu. Uśmiechnąłem się chytrze i wyszedłem.
Jednak jak to bywa, kiedy nie patrzysz przed siebie często na kogoś wpadasz.
Tak jak ja.
<Berbali?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!