25 września 2016

Od. Tyksony Team "Shadow" - Pokój V



Cóż, najgorsze było już za nami. Strasznie kręciło mi się w nosie po tym ostatnim. Czemu? Ta iluzja chyba źle na mnie wpływa. Kiedy weszliśmy do kolejnego pokoju, po tym jak ten mały wilk odkrył "sekret centaura", sprawdziliśmy kolejne pomieszczenie, pełne postaci i różnych iluzji. Ze względu na niektóre uniedogodnienia musieliśmy przejść od razu do następnego pokoju. Tytanię najwidoczniej nie obchodziły już skrzynki. Ja jednak cały czas uważałam, że trzeba się wziąć w garść i ruszyć dalej. Nie mogłam zresztą patrzeć na liżącą się dwójkę młokosów.  Nienawidzę "całusów". teraźniejszy pokój był całkowicie czarny, bez żadnych udogodnień czy innych pierdów. W pomieszczeniu znajdowały się za  to przykryte meble. Podeszłam do czegoś, co wyglądało jak łóżko i odsłoniłam je. Ku mojemu przerażeniu zobaczyłam...samą siebie. Leżałam i wpatrywałam się w lusterko. W dodatku miałam narzuconą na siebie szatę, jakby królewską. Była ona jednak niedbale założona, jakbym za chwilę i tak miała ją z siebie zrzucić. Pamiętam to. Wtedy zaciągnęłam po raz pierwszy do łóżka samą alphę, Warrena. Był to tylko jeden raz. Nie wiem do tej pory, co mnie takiego podkusiło, żeby go uwieść. Był seksowny i przystojny. Podszedł do "mnie" i oparł swoją głowę na ramieniu khajiit. Ta zaczęła cicho mruczeć i spojrzała mu głęboko w oczy.
- A więc jednak tego chcesz?
- Oboje wiemy, że tego pragnę. - opowiedział, po czym zaczął rozbierać mojego sobowtóra.
Będę szczera - nie zamierzałam sobie przypominać stosunku z alphą. Zarzuciłam więc płachtę na oba wilki w ludzkiej, oraz "kahjiitowej" formie. O dziwo, mebel znowu wyglądał, jakby nikt na nim nie siedział. Pamiętam wciąż ten dzień, w którym zrobiłam Ellanie największe świństwo w życiu. Dobrze, że chociaż wtedy byliśmy zabezpieczeni, bo inaczej dzisiaj miałabym bachora na karku, albo skończyłabym z nim w grobie. I tak wystarczył mi Viper. Właśnie...Percy. Do oczu zaczęły napływać mi łzy. Usiadłam na już zakrytym łożu i zaczęłam płakać, jak małe, niedorozwinięte szczenię. Bałam się o niego. Będę szczera - byłam do niego bardziej przywiązana, niż do Tytanii, chociaż miałam oboje na karku. Nie byłyśmy z Tytanią nawet przyjaciółkami. Można powiedzieć, że znajomymi. Ona zawsze była zamknięta w sobie, niedostępna. Otworzyła się jednie przed Razem. Gdybym mogła, nigdy bym nie zgłosiła się do tych cholernych igrzysk. Z jednej strony - Raz, który był moim, właściwie, kumplem, no i Tytania, która pomimo, iż nie była dla mnie taka dobra, jak dla swojego przyszłego, i tak czułam do niej jakiejś przywiązanie. W końcu w przeszłości opiekowałam się nimi oboje. Z drugiej strony - Viper. Słodki kurdupel, który kiedyś nieświadomi uratował mi życie. Miał wtedy cztery latka. Poza tym, była w końcu dumną "matką chrzestną" tego sukinsyna.
Po chwili wstałam i otarłam łzy. Ruszyłam w stronę pobliskiego mebla, również okrytego płachtą w kolorze ciemnego grafitu. Miałam teraz cichą nadzieję, że nie zobaczę samej siebie. Jednak się myliłam. Odkryłam potężne akwarium, w którym zamiast ryb, pływały mini trytony. Każdy z nich był widocznie niezadowolony z tego, że musi pływać w tak ciasnej przestrzeni. Nad trytonami, na jakiejś wysepce pływającej po akwarium, zauważyłam samą siebie, Vipera, Werrana, oraz jakiegoś basiora. Nie pamiętam nawet, jak się nazywał.  O ile się jednak nie mylę, był to bliski przyjaciel Ellanie. Mocno nieufny wobec Warrena. Poruszył niespokojnie łapą i spojrzał w stronę bawiącego się czterolatka w wilczej formie. Viper, jeszcze w brązowym futrze, ścigał motylki.  Właściwie, to każdy był na tej "makiecie"  w wilczej formie. Darkoss opierał się o głowę wadery i czujnie obserwował swoje dziecko. Ja tymczasem chodziłam sobie po plaży i zbierałam muszelki. Oglądałam je uważnie z każdej strony.  Do mnie podbiegł czarny basior. Uśmiechnął się i powiedział:
- Tyskie! Weź coś zrób, bo ten skurwiel dziecka nie pilnuje.
Odwróciłam się i spojrzałam głęboko w oczy basiora, po czym wycedziłam:
- Nie nazywaj mnie tak!
Basior poirytowany wyrwał mi z pyska muszelkę i rzucił do wody. Mój sobowtór warknął w jego stronę i spróbował łapą wyłowić muszelkę. Niestety, kiedy tylko dotknął ją pazurem, wpadła do wody i coś zaczęło ciągnąć ją za ogon. Bała się odwrócić głowę. Próbowała płynąć. Nieustannie machała łapami. Nie była jednak w stanie znowu wrócić na powierzchnię. Byłabym pewna, że zaraz się utopi, gdyby nie to, że wiedziałam, co będzie dalej.  Czarny wilk nawet do mnie nie podszedł. Nie pomógł. Wtem zjawił się mój wybawiciel. Młody Viper skoczył do wody, jak gdyby nigdy nic i pociągnął mojego sobowtóra za ucho. Wywlekł go w ten sposób z wody i zawołał radośnie do rodziców, wpatrujących się z podziwem na młokosa.
- Tyksia pływała! Tyksia pływała! Mamo! Tato!
Warren skinął tylko na syna głową, aby poszedł do matki, a sam do nie podszedł. Przemienił się w człowieka i zdjął z siebie polar, którym mnie okrył. Drżałam cały czas i miałam po tym trudności z oddychaniem. W dodatku kręciło mi się w głowie. Mężczyzna wziął mnie na ręce i zarzucił przez ramie jak worek, po czym zabrał mnie z wyspy.
Po tym wydarzeniu zakryłam płachtą kolejny przedmiot i ruszyłam zaciekawiona w stronę następnego. Przypominał kształtem jakiś wysoki filar. Odsłoniłam go. Sobowtór Vipera opierał się o kolumnę. Był wykończony dzisiejszym treningiem. Było to pięć dni przedtem, zanim nas zaatakowano. Chłopak wyglądał też na trochę zniecierpliwionego. Nagle odwrócił głowę i zniesmaczony rzekł:
- No nareszcie!
Obok mnie pojawiła się nagle moja podobizna. Przypatrywała się Viperowi z ogromnym zaciekawieniem i po chwili rzekła beznamiętnie:
- Głodny?
Na samą myśl o jedzeniu Viperowi aż zaburczało w brzuchu. Uśmiechnęłam sie więc i pokazałam mu hot doga, wcześniej ukrytego za moimi plecami. Zadowolony chłopak zatarł ręce i podszedł do mnie z niemałym zainteresowaniem. Ukradł mojemu sobowtórowi hot doga i zaczął się nim zajadać. Tutaj nie było akurat nic ciekawego w tej scenie. Raczej miałam z tym przykre wspomnienia, może nawet jeszcze gorsze niż te, opisujące skok w bok z Darknessem. Przykryłam płachtą filar i ruszyłam spokojnym krokiem w stronę kolejnego przedmiotu. To coś przypominało dużą skrzynię. Odsłoniłam to. Ku mojemu przerażeniu obok skrzyni pojawił się nagle Darkness z tym swoim wrednym uśmieszkiem.
- I jak? Podobają ci się igrzyska?
Tym razem jednak zwracał się bezpośrednio do mnie. Na wszelki jednak wypadek odwróciłam głowę, aby sprawdzić, czy to jednak prawda. I tak, była to prawda. Darkness wyciągnął swoją kosę i zaczął ją czyścić jakąś czerwoną szmatką.
- Myślałem, że zechcesz poroz..
- NIE CHCE! - wrzasnęłam i rzuciłam się w stronę skrzynki, ale Darkness odparł atak. Uderzył mnie w brzuch.  Stęknęłam z bólu. Uderzenie było bardzo mocne.
Mężczyzna prychnął i odwrócił się do mnie plecami zniesmaczony.
- Tęsknisz za Viperem. Wiem to. Kochasz go, jak młodszego brata albo nawet...jak syna. Nie łudź się jednak. Nie możesz mu pomóc, a wkrótce może nawet przyczynisz sie do jego śmierci. Niedaleka przyszłość jest dosyć brutalna. W głębi duszy chcesz, aby to Tytanie przegrała i kto wie...może nawet niedługo się to sprawdzi? W każdym razie nie będę cię tu zatrzymywał. Zapraszam do kolejnego room'u!
Po chwili Warren podał mi skrzynkę i zniknął tak nagle, jak się pojawił. Nie znam dobrze angielskiego, jedynie podstawy, ale wiedziałam, co oznacza słowo: room. Z zaciekawieniem otworzyłam skrzynkę. Po głowie jednak cały czas chodziły mi te słowa Darknessa. Czy ja naprawdę życzyłam tej słodkiej dziewczynce pecha? Lubiłam ją. Nawet. Trochę. W każdym razie, nie chciałam, aby ona zginęła, podobnie jak Viper. Po chwili jednak znowu zaczęłam się skupiać na skrzynce...
"Tyks w skrzynce znajduje: butlekę z wodą (+40 HP) oraz 400 punktów do rozdania. Następna pisze: TYTANIA"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits