Wyszłam z wody i skierowałam się w stronę domku. Odetchnęłam głęboko. Byłam prze szczęśliwa jak jeszcze nigdy dotąd. Weszłam do domu i poszłam do kuchni i zajrzałam do lodówki. O dziwo była zapełniona po brzegi. I teraz zasadnicze pytanie… Co tu zrobić z moim beztalenciem do gotowania…?
Usiadłam na blacie i wyjęłam telefon. Wyszukałam pierwsze lepsze przepisy i zaczęłam je czytać.
- Nie… To też nie… Niewykonalne… W życiu! – mruknęłam oglądając przepis za przepisem. W końcu po 15 minutach odłożyłam telefon i westchnęłam. Zero pomysłów…
Otworzyłam jedną z szafek, gdzie także było wszystko co potrzebne. Wyjęłam mąkę… Jakieś tam przyprawy, oliwę… Jajka itd. Ułożyłam to wszystko przede mną i zaczęłam się w to wgapiać.
- Omlet… - mruknęłam, kiedy dostałam olśnienia. Ale moim zdaniem omlet musi być z miętą. Tylko skąd ją wziąć…? Okej… poświęcę moje liście na herbatę…
Wyjęłam patelnię i zaczęło się piekło…
***
- No… jakoś to wyszło… - mruknęłam spoglądając na nawet apetyczne dwa omlety. Więcej nie dałam rady.
Usiadłam na ladzie i zaczęłam czekać na Amira. „Za chwilę przyjdę…” – yhm, jeśli chwila to godzina to rzucam tą robotę!! I właśnie w tej chwili do domu wparował Amir. Usiadł na krześle i uśmiechnął się. Miał rozczochrane włosy, jakby nie czesał ich od dwóch miesięcy. Ciało rozgrzane, a jego wzrok iskrzył. Szczerze mówiąc i tak wyglądał słodko(zresztą jak zawsze). Jednak taki widok widziałam pierwszy raz. Ale cóż, dam się chłopakowi wyszaleć, bo ze mną łatwo mieć nie będzie. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się. Podeszłam do niego i wygładziłam włosy, a następnie go przytuliłam.
- I jak? – zapytałam zamykając oczy i wdychając jego cudowny zapach.
- A dobrze… - uśmiechnął się i zaciągnął mnie na swoje kolana.
- Yhm… - mruknęłam zadowolona, i zarzuciłam mu ręce na szyję.
- Oswoiłem konia… - ciągnął dalej. Na słowo „konia” podniosłam głowę.
Wstałam i podeszłam do okna. Kilkanaście metrów przed domem, do drzewa był przywiązany kary ogier.
- Śliczny, jak się nazywa? – zapytałam siadając na parapecie.
- Midori… -chłopak odpowiedział z uśmiechem.
Kilka minut wpatrywałam się w konia, aż…
- O Boże! – krzyknęłam, kiedy przypomniałam, że omlety stygną, a zimne są do d*py. Ale niestety, zapomniałam, że siedzę na parapecie, i dawno leżałabym wyciągnięta na podłodze. Leżałabym…
- Uważaj na siebie… - Amir uśmiechnął się trzymając mnie w ramionach. – Niedługo będę bał się ciebie samą w domu zostawić… - powiedział opiekuńczo.
- Tym lepiej dla mnie. – uśmiechnęłam się i go pocałowałam. Po chwili(czytaj 5 min.) wstałam i podałam Amirowi jeszcze ciepłego omleta. Ja jednak z niego zrezygnowałam, bo cudownym cudem głód znikł, a wpychać w siebie nie będę po jeszcze przytyję. Usiadłam przed nim i uśmiechnęłam się.
Mina Amira była dziwna. Wyglądał jakby chciał odmówić, ale jednocześnie nie chciał mnie urazić.
- Nie chcesz – nie jedz… Rozumiem… - uśmiechnęłam się i odniosłam talerz.
Ale nie… Nie byłam na niego zła czy coś w tym stylu… Wręcz przeciwnie. Nawet cieszę się, że tego nie zjadł bo mógłby się pochorować…
Spojrzałam na zegarek… 20:46… Tak będę małym dzieckiem i idę spać…
- No, to ja lecę… - powiedziałam i powoli zaczęłam się kierować, w stronę schodów.
- Gdzie tak beze mnie…? – Amir wyszeptał mi do ucha i złapał mnie w talii.
- Yhm… - mruknęłam zaspana. Uśmiechnęłam się i poszłam po schodach.
Rzuciłam się na łóżko, lecz przed tym wzięłam szybki prysznic. Zgasiłam światło i wtuliłam się w Amira.
- Komach cię… - mruknęłam i zasnęłam.
***
Tak, przyznam, że jestem przyzwyczajona do jego ciepła. Tylko przy nim mogę zasnąć. Ale kiedy nie ma go przy mnie po prostu się budzę. I tak było teraz.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegar w telefonie.
- 1:23… - mruknęłam. – Gdzie on jest…?
Wstałam z łóżka i przeszukałam trochę bez sensu cały dom. Nie było go.
Zatrzymałam się w kuchni i nalałam sobie wody. Pijąc sobie spokojnie, nagle poczułam zapach krwi.
Podeszłam do źródła zapachu i to był… but. Na bucie Amira była mała plamka krwi. Że też wcześniej tego nie poczułam…
O tym z nim pogadam… Ale dopiero kiedy przyjdzie… Tylko pytanie kiedy…?
I tak minęły ładne dwie godziny…
W domu było zgaszone światło. Usłyszałam delikatne otwieranie drzwi, i stąpanie na palcach.
- To zbędne… - mruknęłam i zapaliłam światło.
- P-prim? – Amir miał zaskoczoną minę. Tak, znowu wyglądał jak wcześniej.
- Gdzie byłeś…? I co robi ta krew? – zapytałam i rzuciłam mu buta.
(Amir? Jak z tego wybrniesz…? :3)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!