08 maja 2016

Od. Tytanii do Raza

Opanowałam oddech. Zamknęłam oczy i zaczęłam cicho śpiewać. Sen omal mnie nie znużył. Po policzku spłynęła mi łza. Spojrzałam raz jeszcze na swoje bandaże. Modliłam się w duchu, żeby Darkness jak najszybciej mi to zszył. Coś mam ostatnio pecha do urazów. Stłumiony krzyk. Ledwo co stłumiony. Mężczyzna jeszcze raz pokropił moją ranę wodą utlenioną. Ból był nieznośny.
- Dlaczego nie możesz wyjąć mi po prostu tych kul, zszyć te rany i posklejać żebra oraz nogę? Darkness nie odpowiedział. Dalej robił swoje. Ból był tak silny, że dziewczyna nie mogła się powstrzymać i tym razem krzyknęła. Po chwili Darkoss zabandażował wreszcie rany i powiedział cicho:
- Dopiero co przywrócono ci życie. Jesteś zbyt osłabiona. Poza tym, dom Mephisto to nie szpital, czy sala zabiegowa. Od tak cię nie uleczę.
- To chociaż spróbuj!
Darkness warknął cicho, a ja zdołałam się jakoś uspokoić. Dlaczego nie mógł mnie traktować "normalnie?". Nienawidziłam go, a jednocześnie było mi go szkoda. Miałam co do tego wszystkiego mieszane uczucia. Z jednej strony: morderca i psychopata, ale to w końcu mój ojciec. No a jego zachowanie było po części usprawiedliwione. Ja również nie byłabym przy zdrowych zmysłach, gdyby ktoś zamordowałby mi moją podopieczną, którą kochałabym jak własną córkę, albo wyniszczył rodzinę, lub w przeszłości zrył całkowicie psychikę. Darkness nie miał dobrego dzieciństwa. Chociaż w sumie ja też nie. Nigdy nie miałam wsparcia. Szkoła to było totalne dno. Wychowywałam się przez większą część mojego życia bez rodziców, za to z braćmi. A Darkoss miał jedynie matkę, która i tak później zginęła. Chociaż nic nie usprawiedliwia próby mojego zabójstwa. Co ja mu zrobiłam? Skoczyłam na niego tylko, ale byłą to samoobrona. Gdy tylko mój ojciec wyszedł z pokoju, ja sięgnęłam po telefon komórkowy. Chciałam dodzwonić się do Vipera. Ale najbardziej chciałam porozmawiać z Razem. Brakowało mi go. Po chwili odłożyłam jednak urządzenie, bo do głowy przyszła mi inna myśl. Wiedziałam też jedno: nie mogę dłużej tutaj zostać. Jeżeli Książę znowu stanie się demonem, nie przeżyje tego. Albo mnie zgwałci, albo zabije. Przemieniłam się więc w waderę i z trudem zeszłam z łóżka. Dokuczała mi tylna łapa, żebra oraz brzuch. Oczywiście jeszcze przednia, dziwnie zaczerniona kończyna, na której widniały ślady pazurów jakiegoś dużego zwierzęcia. Z kim Mroku mogła stoczyć pojedynek? Z pewnością nie były to wilk, nawet taki duży. Rozłożyłam skrzydła.. Na szczęście były na nich tylko niewielkie zadrapania, które również byłam zmuszona przyjąć. Zastanawiałam się, czy w takim stanie będzie mogła latać. Próbowałam się tylko unieść, jednak po chwili łapa z raną zadaną przez Mroku z broni palnej, od razu dała mi się we znaki. Zwinęłam więc skrzydła z powrotem. Postanowiłam cicho pokuśtykać w stronę drzwi. Nie natknęłam się na nikogo. Miałam dzisiaj ogromne szczęście. Otworzyłam cicho drzwi pyszczkiem i ruszyłam przed siebie kuśtykając i co chwilę sycząc z bólu, który mnie opętywał, niczym Mroku swoje ofiary. Przełknęłam ślinę z ogromnym trudem. Każdy oddech palił. I niby Darkness ma się za chirurga! Gdyby naprawdę był chirurgiem, to bez względu na pomieszczenia i sprzęt, który zresztą i tak mógłby sobie wyczarować, zlepiłby mi te cholerne żebra i wyjął te durne kule! A póki co jedynie obłożył mnie bandażami i zaczął torturować wodą utlenioną! Po dłuższej chwili stanęłam przed jakimś budynkiem. Był to mój dom. Z trudem utrzymując równowagę zaczęłam drapać w drzwi zdrową łapą.
- Viper! BŁAGAM OTWÓRZ! - krzyknęłam, pomimo okropnego bólu pomiędzy żebrami.
Jednak nikogo nie było. Próbowałam w myślach zawołać brata, jednak "nie było zasięgu". Rzadko nam się to zdarzało. Westchnęłam ciężko i przemieniłam się w dziewczynę. Na szczęście Darkness unieruchomił mi nogę. Rozglądnęłam się i dzięki Bogu zobaczyłam spory patyk. Pokuśtykałam do niego. Nadawał się. Zaczęłam się o niego opierać. Co prawda, nie mocno, bo by się złamał, ale zawsze była to jakaś podpórka. Spróbowałam usiąść na pobliskiej ławce i poczekać, ale akurat wtedy upadłam. Byłam jednak zbyt wycieńczona. Mięśnie nie wytrzymały. Przeszyła mnie fala paraliżującego jak cholera bólu. Zadarłam się. Do oczu napłynęły mi łzy. Nieznośny ból. Zamknęłam oczy. Usłyszałam czyjeś kroki. Najpierw były powolne. Później ten ktoś przystanął, a później zaczął biec w moją stronę. Kroki były coraz głośniejsze. Poczułam dotyk.
- Tiff?
Otworzyłam szeroko oczy. Nade mną stał Raz. Był widocznie zaniepokojony moim stanem. Jednak cieszyło mnie to, że był żywy. Ja za to byłam ledwo żywa. Podsunęłam się z trudem do czarnowłosego i objęłam jego szyję swoją zdrową ręką, po czym szepnęłam:
- Proszę, zabierz mnie stąd.
Chłopak wziął mnie na ręce, a ja przytuliłam się mocniej do jego piersi, abym nie spadła, chociaż nie tylko dla tego. Raz również mnie przytulił, ale gdy tylko zauważył, że wydałam z siebie cichy syk, od razu przestał. Zamknęłam oczy. Nie wiedziałam, gdzie mnie niesie. Czy do szpitala, czy przechodni, czy swojego domu. Głowa zaczęła mnie boleć, a ja zrobiłam się nagle senna i bardzo zmęczona. Straciłam styczność ze światem. Miałam wrażenie, że wszystko jest jakby zamglone. Głosy przypadkowych ludzi były tylko niewyraźnym bełkotem. Zapachy również były osłabione. Straciłam poczucie czasu i miejsca, jakbym była tylko pyłkiem w jakiejś ogromnej przestrzeni. Po chwili poczułam, że czarnowłosy kładzie mnie na jakiejś gładkiej, aczkolwiek mało wygodnej powierzchni. Jakby na stole. Otworzyłam oczy nadal wycieńczona.
<Raz? Mam nadzieję, że nikt nam tym razem nie przeszkodzi w pisaniu opowiadań, bo fajnie mi się z tobą piszę.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits