Siedząc dobrze ukryty między gęstymi krzakami obserwowałem całą
sytuację, która na szczęście przerwała ten monotonny dzień. Na ziemi
kilka metrów przede mną leżała śnieżnobiała wadera. Przed chwilą spadła z
nieba, dosłownie, nie mówię tu o żadnym aniele, ona najnormalniej w
świecie spadła z wysokości około pięćdziesięciu metrów. Z hukiem
wylądowała na ziemi wzbijając przy tym tumany kurzu w powietrze,
próbowała się podnieść jednak już po chwili zaprzestała tego. Nad jasną
waderą wylądowali dwaj krukoni i po chwili przybrali ludzkie formy.
Pierwszy z nich, odziany w ciemny, poszarpany i dziurawy płaszcz,
pochylił się nad wilczycą i złapał ją za sierść na łbie, uniósł pysk
wadery w górę oglądając ją.
- Patrz jaka piękna zdobycz nam się trafiła – zaśmiał się jeden z nich spoglądając na wilczyce.
Śnieżnobiała wadera próbowała wyszarpać się z żelaznego uścisku jednak
każdy ruch sprawiał jej najwidoczniej ból. Chyba nie powinienem się
dziwić, w końcu spadła z tak dużej odległości, to oczywiste, że coś
sobie złamała a przynajmniej stłukła. Drugi z krukonów wziął zamach nogą
szykując się do kopnięcia wadery. Miał na sobie porządne buciory, już
na samą myśl o oberwaniu czymś takim czułem ból. Zanim jednak to zrobił,
wyskoczyłem na niego i nim zdążył zareagować, leżał już na ziemi z
rozprutą krtanią, z której na wszystkie strony tryskała krew. Jego
towarzysz wypuścił waderę i cofnął się o krok. Zmierzył mnie
przenikliwym wzrokiem.
- Czego tu?! – warknął wyjmując sztylet z kieszeni spodni.
Zdecydowanie był silniejszy oraz masywniejszy niż ja. Zamiast skoczyć ku
jego szyi, podciąłem go, a gdy ten upadł na ziemię przygwoździłem go
stopą do podłoża. Szybkim ruchem wykończyłem go i spojrzałem na swoje
dzieło. Dwaj martwi krukoni leżeli w kałuży szkarłatnej cieczy.
Przyglądałem się temu cudownemu widokowi przez dobre kilka sekund zanim
otrząsnąłem się z pokusy posmakowania ich krwi, nie jestem żadnym
demonem ale widok krwi był dla mnie bardzo zachęcający. Moje ubranie
również nie prezentowało się zbyt dobrze, cały, od stóp do głowy byłem
umazany krwią. Odwróciłem się w kierunku leżącej wadery. Patrzyła na
mnie przez zmrużone powieki. Chciała się podnieść jednak ból
przeszkodził jej w tym.
A właśnie!
Chyba powinienem jej pomóc. Nie bardzo jednak wiedziałem jak się za to
zabrać, nigdy nie miałem bliskiego kontaktu z medycyną i niewiele
wiedziałem na ten temat. Rozejrzałem się naokoło w poszukiwaniu jakichś
zielsk. Pod niewysokim drzewem rosła roślina o rozłożystych acz cienkich
liściach postrzępionych na końcówkach. Zerwałem kilka z nich i
zmoczyłem je w pobliskim strumieniu a następnie zmiąłem i porwałem.
Powstało z nich coś podobne do zielonej papki. Wróciłem do wadery i
rozłożyłem mokre liście na jej karku oraz łapach. Spoglądała na mnie
niepewnym wzrokiem jednak po chwili znów zamknęła oczy. Chyba mój
„zabieg” przynosił efekty. Oparłem się o pobliskie drzewo czekając aż
wadera odzyska siły. Nie wiedziałem ile jej to zajmie ale w obecnej
chwili smacznie spała.
Podskoczyłem gdy usłyszałem dźwięk łamanej gałęzi. Otworzyłem zaspane
oczy i przetarłem je łapą. Zasnąłem. Wadera również się obudziła. Chyba
też usłyszała tajemniczy odgłos. Zapadał zmrok a my dalej tkwiliśmy w
lesie. Wilczyca podniosła się z miejsca i usiadła, chyba już mniej ją
wszystko bolało. To aż dziwne, że nic sobie nie złamała przy upadku.
- Co mi zrobiłeś? – zapytała podejrzliwie przyglądając mi się – jak to zrobiłeś, że już nic mnie nie boli?
- Nie mam bladego pojęcia – odpowiedziałem z uśmiechem na twarzy –
obłożyłem cie od stóp do głowy jakimś zielskiem bo o ile dobrze
pamiętam, to pomaga ono w złagodzeniu bólu.
Właściwie to nie kłamałem, pamiętałem tylko, że takie zielsko służyło
jako coś w rodzaju opatrunku. Kolejny odgłos łamanej gałęzi. Wadera w
jednej chwili postawiła uszy nasłuchując kolejnych dźwięków. Zapadła
cisza po której z odległości kilkunastu metrów dobiegł nas zirytowany
głos.
- Gdzie ci idioci się podziali?! Że też to akurat my mamy ich szukać!
Krukoni. Najwidoczniej szukali swoich towarzyszy, szkoda tylko, że ci już dawno nie żyli.
- Trzeba się ukryć – powiedziałem ściszonym głosem.
Wadera pokiwała głową na zgodę i wstała. Skrzywiła się z bólu,
najwyraźniej wciąż była trochę obolała. Schowaliśmy się w krzakach
obserwując sytuacje. Nie paliłem się do walki, dodatkowo miałem jeszcze
na karku dość poturbowaną waderę, której imienia nawet nie znałem.
Bronić siebie, jak i jej, przeciwko nie wiadomo ilu krukonom wydawało
się być dość nieprzyjemnym wydarzeniem.
<Moon? Mój ty obolały wilczku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!