28 lutego 2016

Od Kano cd. Moon

Siedząc dobrze ukryty między gęstymi krzakami obserwowałem całą sytuację, która na szczęście przerwała ten monotonny dzień. Na ziemi kilka metrów przede mną leżała śnieżnobiała wadera. Przed chwilą spadła z nieba, dosłownie, nie mówię tu o żadnym aniele, ona najnormalniej w świecie spadła z wysokości około pięćdziesięciu metrów. Z hukiem wylądowała na ziemi wzbijając przy tym tumany kurzu w powietrze, próbowała się podnieść jednak już po chwili zaprzestała tego. Nad jasną waderą wylądowali dwaj krukoni i po chwili przybrali ludzkie formy. Pierwszy z nich, odziany w ciemny, poszarpany i dziurawy płaszcz, pochylił się nad wilczycą i złapał ją za sierść na łbie, uniósł pysk wadery w górę oglądając ją.
- Patrz jaka piękna zdobycz nam się trafiła – zaśmiał się jeden z nich spoglądając na wilczyce.
Śnieżnobiała wadera próbowała wyszarpać się z żelaznego uścisku jednak każdy ruch sprawiał jej najwidoczniej ból. Chyba nie powinienem się dziwić, w końcu spadła z tak dużej odległości, to oczywiste, że coś sobie złamała a przynajmniej stłukła. Drugi z krukonów wziął zamach nogą szykując się do kopnięcia wadery. Miał na sobie porządne buciory, już na samą myśl o oberwaniu czymś takim czułem ból. Zanim jednak to zrobił, wyskoczyłem na niego i nim zdążył zareagować, leżał już na ziemi z rozprutą krtanią, z której na wszystkie strony tryskała krew. Jego towarzysz wypuścił waderę i cofnął się o krok. Zmierzył mnie przenikliwym wzrokiem.
- Czego tu?! – warknął wyjmując sztylet z kieszeni spodni.
Zdecydowanie był silniejszy oraz masywniejszy niż ja. Zamiast skoczyć ku jego szyi, podciąłem go, a gdy ten upadł na ziemię przygwoździłem go stopą do podłoża. Szybkim ruchem wykończyłem go i spojrzałem na swoje dzieło. Dwaj martwi krukoni leżeli w kałuży szkarłatnej cieczy. Przyglądałem się temu cudownemu widokowi przez dobre kilka sekund zanim otrząsnąłem się z pokusy posmakowania ich krwi, nie jestem żadnym demonem ale widok krwi był dla mnie bardzo zachęcający. Moje ubranie również nie prezentowało się zbyt dobrze, cały, od stóp do głowy byłem umazany krwią. Odwróciłem się w kierunku leżącej wadery. Patrzyła na mnie przez zmrużone powieki. Chciała się podnieść jednak ból przeszkodził jej w tym.
A właśnie!
Chyba powinienem jej pomóc. Nie bardzo jednak wiedziałem jak się za to zabrać, nigdy nie miałem bliskiego kontaktu z medycyną i niewiele wiedziałem na ten temat. Rozejrzałem się naokoło w poszukiwaniu jakichś zielsk. Pod niewysokim drzewem rosła roślina o rozłożystych acz cienkich liściach postrzępionych na końcówkach. Zerwałem kilka z nich i zmoczyłem je w pobliskim strumieniu a następnie zmiąłem i porwałem. Powstało z nich coś podobne do zielonej papki. Wróciłem do wadery i rozłożyłem mokre liście na jej karku oraz łapach. Spoglądała na mnie niepewnym wzrokiem jednak po chwili znów zamknęła oczy. Chyba mój „zabieg” przynosił efekty. Oparłem się o pobliskie drzewo czekając aż wadera odzyska siły. Nie wiedziałem ile jej to zajmie ale w obecnej chwili smacznie spała.
Podskoczyłem gdy usłyszałem dźwięk łamanej gałęzi. Otworzyłem zaspane oczy i przetarłem je łapą. Zasnąłem. Wadera również się obudziła. Chyba też usłyszała tajemniczy odgłos. Zapadał zmrok a my dalej tkwiliśmy w lesie. Wilczyca podniosła się z miejsca i usiadła, chyba już mniej ją wszystko bolało. To aż dziwne, że nic sobie nie złamała przy upadku.
- Co mi zrobiłeś? – zapytała podejrzliwie przyglądając mi się – jak to zrobiłeś, że już nic mnie nie boli?
- Nie mam bladego pojęcia – odpowiedziałem z uśmiechem na twarzy – obłożyłem cie od stóp do głowy jakimś zielskiem bo o ile dobrze pamiętam, to pomaga ono w złagodzeniu bólu.
Właściwie to nie kłamałem, pamiętałem tylko, że takie zielsko służyło jako coś w rodzaju opatrunku. Kolejny odgłos łamanej gałęzi. Wadera w jednej chwili postawiła uszy nasłuchując kolejnych dźwięków. Zapadła cisza po której z odległości kilkunastu metrów dobiegł nas zirytowany głos.
- Gdzie ci idioci się podziali?! Że też to akurat my mamy ich szukać!
Krukoni. Najwidoczniej szukali swoich towarzyszy, szkoda tylko, że ci już dawno nie żyli.
- Trzeba się ukryć – powiedziałem ściszonym głosem.
Wadera pokiwała głową na zgodę i wstała. Skrzywiła się z bólu, najwyraźniej wciąż była trochę obolała. Schowaliśmy się w krzakach obserwując sytuacje. Nie paliłem się do walki, dodatkowo miałem jeszcze na karku dość poturbowaną waderę, której imienia nawet nie znałem. Bronić siebie, jak i jej, przeciwko nie wiadomo ilu krukonom wydawało się być dość nieprzyjemnym wydarzeniem.
<Moon? Mój ty obolały wilczku?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits