28 lutego 2016

Od. Hope - ,,Sny dające do myślenia."

Eastern Forest Dragon Room Guardian by AnyaBoz



Wstałam i wyprostowałam się. Czemu widzę tak... nisko?! Wyciągnęłam ręce do przodu i spojrzałam na nie. O cholera. TO SĄ ŁAPKI! Nawet nie...  Wyglądają jak... Jak... Dłonie małp. Orzesz w mordę... W dodatku są RÓŻOWE! To najgorszy kolor jaki istnieje. Nad tymi... Kończynami było, na szczęście, czarne futro. Z lekkim przestrachem co zobaczę dalej skręciłam łeb. O... CZY JA MUSZĘ BYĆ KOLOROWA JAK TĘCZA?! Zaraz zwymiotuję! Całe podbrzusze i tylne nogi są czarne. Może być... Później... O fuu.. Błękit, biel i zieleń w jednym pasie. O.K.R.O.P.N.E. A grzbiet... No cóż... Mogło być gorzej. Pasy niczym na zebrze.  Rozglądnęłam się. Ooo... Woda! Podeszłam do niej, jednakże nie naruszyłam jej spokoju. Moja mina w sekundę wyrażała zażenowanie. No cholera jasna... Za nosem, wystawała para wąsów. Co ja w mężczyznę się zmieniam?! Nie wiarygodne! To powinno być karygodne i za takie klątwy na czyjeś ciało skazywać na śmierć! Dwie pary śnieżnobiałych kłów... O shit... Rogi?! Na prawdę?! Rooogi?! Trzeba było mnie w jelenia zmienić! Nie! Lepiej w jednorożca! Krwawe oczy. Okej... Przynajmniej to. Wąsy.. One... Się ruszają! Otworzyłam pysk. Przestały. Uff... Odwróciłam się, a moim oczom ukazały się, o zgrozo, "góry" przepełnione  piachem i śmieciami. Co to ma być? Bajka na Cartoon Network?! Zmrużyłam oczy patrząc na szczyt tej góry. Tam... Jakieś postacie się poruszały... Hyh. Idę tam. Rozejrzałam się po bokach. Yyy... Mam jakieś zwidy? Wszystkie drzewa zniknęły! Teraz tam jest tylko i wyłącznie piach. Podeszłam do tej "ściany". Tylko jak tam wejść, skoro dalej jest to samo? Cóż... Może mam moce mrówki i potrafię chodzić do góry nogami. Podniosłam lewą łapkę i przystawiłam ją do piaszczystej ścianki. O dziwo się nie rozsypywała. Przystawiłam drugą kończynę. Teraz stałam na tylnych nogach. Wykonałam kolejny ruch łapkami i znajdowałam się nad ziemią, powoli idąc w górę. Jakie to fajne! Posiadam moce mrówek! Podciągnęłam swoje ciało i spojrzałam na piaszczysty krajobraz, który niestety zakłócały śmieci. Wyprostowałam się.
-O! Patrzcie! Patrzcie! Ktoś nowy! Ktoś nowy! -Ktoś krzyknął, a za mną rozniosły się podekscytowane szepty.
Odwróciłam się.
-Jak tu trafiłaś?
Znowu ten sam głos. Jego właścicielem był pluszowy miś. Co proszę? Od kiedy pluszowe misie, przypominające Teddy'iego gadają?!
-Yyy...
Tylko to z siebie wydusiłam. Zastanawiało mnie jedno. Jak się tu znalazłam?
-Nie wiem. -Zmrużyłam oczy patrząc na wszystkie te dziwne stworki.- A kim Wy do cholery jesteście?!
Wskazałam po kolei na różową Pandę, zielonego Okonia, białego smoka, niebieską rybę i... BRĄZOWEGO KRETA O ZŁOTYCH KOŃCZYNACH I OCZACH?! Co to jest?!
-Co to ma być? Komedia, tak? Jakaś powalona ruska komedia?!
Czułam jak sierść na grzbiecie się stroszy. Wąsy latały w każdą stronę, a z oczu leciały krwiste płomyki. Rogi się wydłużyły tworząc długą i zabójczą broń.
-Tożto Niespotykany Wilk Wszechświata! -Krzyknął ktoś w tłumie i rzucił się na ziemię w geście pokłonu.
Niespotykany Wilk Wszechświata? O czym oni do reszty piep***ą? Naćpali się? Wszyscy?! To nienormalne! Po tym głosie wszyscy byli przy ziemi. Ich ukłon był niski, nie było widać niczyjej twarzy. Teddy Bear mamrotał coś pod nosem.
-Bardzo przepraszam, Pani. Jestem skruszony własnym zachowaniem, Pani. Bardzo Panią przepraszamy za to. Jeśli Pani pozwoli wytłumaczę gdzie się Pani znajduje. Jeszcze raz bardzo Panią przepraszam. Zgadza się Pani na moją prośbę? Będę zaszczycony, jeśli się Pani zgodzi. Wszyscy będziemy zaszczyceni zdaniem Pani.
Ile razy on powiedział pani? W każdym możliwym zdaniu! Kim ja więc jestem? Znaczy... Kim ten świat jest?
-Nie mówcie do mnie pani... Jestem Hope.
Usłyszałam zdziwione odgłosy. Taa... Bo ja coś z tego ogarnę.
-Możecie proszę wstać?
Wykonali moją prośbę. Moją uwagę przykuł ten kret. Cholerne krety, ale ja ich nienawidzę...
-Rozejść się. -Warknęłam.- A Ty. Zostajesz.
Krecisko zatrzymało się w pół kroku. Misiek również się zatrzymał i odwrócił.
-To chce Pani mojej pomocy?
-NIE! -Ryknęłam zirytowana.- ZJEŻDŻAJ STĄD!
Teddy odwrócił się i rozpoczął ucieczkę. Jak najdalej ode mnie. I dobrze.
-Kim jesteś?
-Zwę się Golden... -To coś, a raczej ona unikała mojego wzroku.
Byłam ogólnie potężniejsza od zwierząt jakie się tu znajdowały.
Zmierzyłam zwierzątko wzrokiem.
-Uciekaj. -Burknęłam.
Jaki, iż je tępię nie dam jej, ot tak odejść.
Odwróciła się i powoli odchodziła. Będąc 10 metrów ode mnie już biegła. Ruszyłam za nią. Obejrzała się, a gdy chciała zwolnić ja się odezwałam.
-BIEGNIJ! -Ryknęłam, a to przerodziło się w przerażający warkot.
Jestem dumna, że sieję w tym czymś strach. Kret przyśpieszył, a następnie wszedł w ziemię. Nie, nie ziemię. Piach. Chociaż...  Bardziej żwir albo.. Coś innego. Psychiczny uśmiech wpełzł na moją twarz. Zwierzę wyszło z ziemi i będąc daleko ode mnie zatrzymało się odwracają. Ona też się uśmiechała. Bardzo szeroko. Potknęłam się i uderzyłam w coś twardego głową. W pysku poczułam metaliczną ciecz. Ostatnie co usłyszałam przed ciemnością to:
-NIESPOTYKANY WILK WSZECHŚWIATA NIE ŻYJE! NIESPOTYKANY WILK WSZECHŚWIATA NIE ŻYJE! NIE...
Reszta słów rozegrała się w ciemności.
Otworzyłam oczy, kurczowo trzymając czyjąś dłoń. To Aaron. Powalony sen... Mocniej przytuliłam się do chłopaka, a raczej jego nagich i ciepłych pleców. Mruknął coś zadowolony. Uśmiechnęłam się do siebie i ponownie zamknęłam oczy.


Krzyk uciekł z moich ust. Biegłam najszybciej jak potrafiłam ale mi nie wychodziło. Ponownie się potknęłam. Prędko wstałam i dalej biegłam. Co jakiś czas zderzałam się z tymi nie wiernymi drzewami, które się przyjacielsko uśmiechały. Chwila moment... OD KIEDY DRZEWA SIĘ UŚMIECHAJĄ?!
-Pomóc? -Odezwało się drzewo.
Jeszcze lepiej.
-NIE! WALCIE SIĘ WSZYSCY! -Krzyknęłam ratując się przed upadkiem.
Mniejsza o to. Goniło mnie zwierzę z ulubionego filmu! Thanator'y są takie pięknie, ale jakie agresywne! Przyśpieszyłam. Teraz żadna moja moc nie działała. Tak jakbym była zwyczajnym wampirem. Mam nadzieje, że przeżyję.
Z tyłu usłyszałam łamiące się drzewo i gardłowe ryknięcie. O ile to było możliwe biegłam szybciej. Przede mną znajdował się złamany pień. Raczej drzewo, które leżało na drugim. Wbiegłam na nie i na szczęście utrzymałam równowagę. Koniec olbrzymiej rośliny. Zatrzymałam się i odwróciłam. Drapieżnik  ukazując zęby i warcząc zbliżał się do mnie. Przeklęłam cicho. Krok w tył. Rozłożyłam ramiona i uśmiechnęłam chamsko.
-Żegnaj.
Odchyliłam się do tyłu i zaczęłam spadać. W dół. Niczym w przepaść, która nie ma końca. Nogami w dół wpadłam do wody. Wypłynęłam na powierzchnię powoli tracąc oddech. O cholera... Rzeka i wodospad. Świetnie. Zatrzymałam się na wystającej skale. Podciągnęłam się i stanęłam na nogach. Wiem, że to było lekkomyślne, ale nie miałam wyjścia. Spojrzałam w górę. Przyznam, że kamień był dość długi. Powoli podeszłam do drugiego końca. Kilka długich kroków. Wyskoczyłam w górę z wyciągniętymi rękoma do sporej gałęzi. Złapałam się jej krawędzi i desperacko zaczęłam podciągać do góry. Chciałam szybko znaleźć się w tej bezpieczniejszej strefie. W mojej głowie szalała podświadomość.
Idiotko trzeba było spadać w dół! Teraz sobie kości połamiesz!
Miała rację... Ale się nie poddam!
Trzask.
-Masz pięć sekund.
Odezwał się jakichś głęboki głos. Zapewne drzewa. Wspinałam się coraz wyżej. Czas. Czas. Czas.
Ciągle to sobie powtarzałam, dopóty gałąź nie zaczęła się łamać.
-POMÓŻ MI, PROSZĘ! -Ryknęłam zażenowana.
Czy on mnie wysłuchał? Czy właśnie DRZEWO mi pomaga?
Wokół mojej nogi owinęła się inna gałąź.
-Nikomu ani słowa. -Dopowiedział.
Postawił mnie na ziemi. Wyprostowałam się by zachować te resztki straconej dumy.
-Bardzo dziękuje.
Ukłoniłam się. Teraz biegłam w drugą stronę od gadającego drzewa. Dobrze, że mi pomógł inaczej skończyłabym z pięknie wygiętymi kończynami. Zwolniłam i związałam włosy w kucyka. Kilka kosmyków opadło na moją twarz. Przede mną pojawił się ten... Kret?! No nie wierzę. Uśmiechnął się złowrogo i zapadł  pod ziemią. Po sekundzie zobaczyłam jak dokopuje się do mnie. Prędko się odwróciłam i zaczęłam biec. Czułam ucisk w płucach, ale biegłam dalej. Znalazłam się na polanie, a później w... parku. Mhm. Tak to można nazwać. Na środku polanki siedziało w dużych, a nawet olbrzymich odległościach pięć osób. Viper, Anubis, Tiffany, Aaron i jakiś dziwny chłopak. Przeleciałam obok dawnej alfy i obok pozostałych osób. Aaron kilka razy podstawił mi haka. Idiota. Spoglądnęłam przez ramię gdzie jest to zmutowane zwierzę. Dość daleko. Zaraz za wszystkimi ziemia się zapadnie. Będąc za Aaron'em przeskoczyłam przezroczystą linkę, którą nastawił bym się wywaliła. Zatrzymałam się, nachyliłam i bezczelnie go pocałowałam. Odwróciłam się i odbiegłam, gdy ziemia za wszystkimi wreszcie się zapadła.
-HOPEEE! -Krzyknęli wszyscy na raz.
Oj, była tam nienawiść. Nie spodziewali się tego. Obok mnie pojawił się mój ojciec. Wysoki, zawsze młodo wyglądający, białowłosy mężczyzna. Biegł w mym tempie.
-Znajdę kogoś kto pomoże Ci się  wyzbyć tego czegoś. -Wskazał palcem na tył.
-Jasne. -Mruknęłam.
Ile to ja biegłam? Godzinę? A, nie. Chociaż... Chyba, tak.  Przede mną rozpoczynała się kostka brukowa. Truchtem posuwałam się do przodu, a następnie zwolniłam. Uspakajałam oddech. Zatrzymałam się, gdy zobaczyłam tego samego chłopaka co tam, na łące. Był jeden problem. ON BYŁ ZUPEŁNIE NAGI I TULIŁ SIĘ DO DRZEWA! A, nie. On się do niego nie tulił. O jezu. Jak nie nekrofil to dendrofil. Świetnie. Spojrzał na mnie, a ja na niego. Źrenice miał rozszerzone całkowicie. Czyżby nażarł się halucynków? Możliwe. Czuję od niego dużo narkotyków. To wszystko wyjaśnia. Podrapałam się po karku i odeszłam. Po trzech, może czterech minutach zatrzymałam się przy fontannie. Znajdował się tam mój ojciec i ten... mężczyzna. Skrzywiłam się. Na szczęście miał ubrania zasłaniające to co powinno być zasłonięte.
-No! Moja córunia przyszła! -Rzuciłam ojcowi ostrzegawcze spojrzenie. -Ekhm... To jest Hope, moja córka. - Czarnowłosy podszedł do mnie z wyciągniętą ręką.- Hellmestin. Miło Cię poznać, Hope. -Chłopak uśmiechnął się. Nie wiem czy szczerze. Niechętnie przyjęłam, porządnie ściskając dłoń mężczyzny.- Mi Ciebie również. -Burknęłam.
Wolałabym go nie znać.
-Przejdźmy do rzeczy! -Chłopak odszedł ode mnie ciągle się uśmiechając.
Psychol.
Gwałcący drzewa.
-Hell zajmie się tym czymś pod zapłatą... -Uciął, ponieważ zniknął.
Czekaj, co?!
Zniknął. Po prostu wyparował.
Zostawił mnie z tym... kimś?!
Tak.
Dzięki!
Nie masz za co.
Tak o to wyglądają nasze codzienne wymienianie słów. Świetne, nie?
-Później powiem pod jaką zapłatą. -Burknął i odszedł.
Tak właśnie. Powoli mnie to już irytuje jak słyszę zagadkowe odpowiedzi. DOSZCZĘTNIE IRYTUJĄCE.
-A. BÓG JEST ZAJE**STY! -Hell krzyknął i odbiegł.
-BÓG. NIE. ISTNIEJE! -Ryknęłam. Musiał usłyszeć.
-Taa... -Dostałam w odpowiedzi.- Zapłacisz za to! -Usłyszałam jego głos odbijający się od.. nie wiem czego. Zabawne. Wyszłam z tego porypanego parku. Teraz patrzyłam się z rozbawieniem na członków watahy otrzepujących się z brudu. Zauważyłam również, brązowo włosą dziewczynę w złotej sukience, która czerwona na twarzy wchodziła do lasu. Obok stał sobie Hell. A jednak to doszczętny psychol. Nic nie poradzę. Teraz byłam w tym samym miejscu co wcześniej, gdy to cholerne krecisko przestało mnie gonić. Obok znowu pojawił się ojciec.
-Ej, młoda. Zmywajmy się stąd. Szybko! -Złapał mnie za łokieć ciągnąc.
Wyrwałam się.
-Nigdzie nie idę! Jaka to miała być zapłata?!
-To... -Przerwał mu Hellmestin.
-Dawaj mi hulajnogę, lub rower!
-Ale ja nie mam! -Uniosłam ręce do góry.
-Myślisz, że ja ślepy jestem?! TU JEST! -Wskazał palcem na moją nogę.
A, nie. Tu był rower. Górski rower. Uuu... Musiał być drogi.
-Dawaj!
Podszedł i złapał rower wsiadając na niego.
-A bierz!
-Będziesz mieć karę za BOGA! -Krzyknął, śmiejąc się psychicznie i wskazując palcem na coś na nami.
Odwróciłam się i mój tatulek również.
-A ja mówiłem, żeby iść... -Mruknął.
-ZOSTANIESZ UKARANA ZA OBRAŻENIE WIELKIEGO BOGA!
-Taa... Chyba wielkiego nieistniejącego Boga... -Burknęłam.
Skrzywiłam się z bólu, gdy dostałam w żebra od ojca.
-Za co?!
-Zamknij się.
-WYKONAĆ!
Spojrzałam na człowieka przypominającego Jezusa. O BOŻE. W jakich ja czasach jestem?!
O mało się nie wywróciłam, gdy kochany tatulek ciągnął mnie za łokieć.
-PUSZCZAJ UMIEM BIEGAĆ!
Wykonał to.
-Szybciej!
-Okej...
-ZŁAPAĆ JĄ! JĄ I TEGO MĘŻCZYZNĘ! -Krzyczała podobizna Jezuska.
Obejrzałam się przez ramię. Nie trudno było zauważyć, że rzucali w nas wszystkim. Gnojem, warzywami, wodą, widłami, owocami, obuwiem, dosłownie wszystkim! Mój rodzic się potknął i zniknął. Ubije go kiedyś. UBIJE! Obiecuje. Nawet po śmierci go znajdę i ubiję! Ciota nie będzie mieć łatwego życia. Nie ze mną takie sztuczki. Przede mną wszystko zanikało. Teraz widziałam tylko oślepiające światło.
Otworzyłam powieki. Ponownie leżałam w tym łóżku. Obok Aaron'a. Tym razem nie przytulałam się do jego pleców, a do klatki piersiowej. Jego oddech wskazywał na to, że nie spał. I to od dłuższego czasu. Zrozumiałam, że kurczowo trzymam w dłoniach kołdrę. Puściłam ją. Przejechałam dłonią po jego ciepłych plecach. Leciutko się uśmiechnęłam. Szkoda, że nie wie co mi się śniło... A, szkoda... Po chwili zastanowienia odezwałam się.
-Aaron? -Spytałam cicho.
-Hm?
-Przepraszam za to co zaraz zrobię. -Powiedziałam pewniej.
-Co...
Nie był w stanie dokończyć, ponieważ nasze wargi się złączyły. Zaskoczony nie odpowiedział. Pocałunek spowodowany przeze mnie był pełen uczuć i pasji. Chciałam przeprosić za tamto zachowanie. Wątpię, że  mi wybaczy, jednak nadzieja pozostała. Odsunęłam się od niego, od razu czując brak ciepła, którego potrzebowałam. Przeczołgałam się na drugi koniec łóżka, zwijając w kłębek. Nie byłam w stanie widzieć jego reakcji. Zamknęłam oczy.
Thanator.
Niespotykany Wilk Wszechświata.
Cholerny Złoty Kret.
Sny.
Nie zapomnę o tym.
No i o spotkaniu z ojcem.


(Szczerze? Jestem dumna z tego opowiadania, również z siebie. To działo się na prawdę! Z góry dziękuje za przeczytanie tych o to bohomazów. C:)

1 komentarz:

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits