Topór płonął ogniem. Syczał, i rozprzestrzeniał drobne iskierki. Aaron nie mógł spuścić wzroku z narzędzia. Dopiero, gdy zrozumiał w jakiej znalazł się sytuacji, zaczął reagować. Białowłosemu błysnęły oczy i cofnął się o krok do tyłu. Nieznajomy zamachnął się na chłopaka, ale tylko zamachnął. To co wydarzyło się później, dla żadnego z młodzieńców nie było przyjemne. Hope wyskoczyła przed Aaron'a, co niestety doprowadziło, że ów topór wbił się w jej bladą skórę. Nastolatka upadła na ziemię, a właściwie na ręce Aarona, który w mgnieniu oka pojawił się przy zranionej. Oszołomiony gość patrzył raz to na dłoń Hope, a raz na narzędzie zbrodni. Białowłosy położył głowę dziewczyny na ziemi i wkurzony podszedł do Quinna.
-Kim jesteś, i co tu robisz?! -warknął spoglądając mu prosto w oczy.
Wręcz przerażony chłopak przełknął ślinę i powiedział drgającym głosem.
-Quinn... -zerknął ukosem na Hope.
-Odejdź stąd, albo gorzko tego pożałujesz. -powiedział dominująco Aaron.
Wzburzony Quinn zamilkł.
-Nie. -rzekł po dłuższym namyśle.
-Co? -spytał ironicznie białowłosy. -Śmiesz mi stawiać opór?
Aaron chwycił przeciwnika za fraki i przywalił mu w twarz.
-Wydaje mi się, że ostatnio właśnie to sprawia mi przyjemność. -uśmiechnął się psychopatycznie, po czym puścił wampira, który opadł bezwładnie na ziemię.
-Nie walczysz? Nie zamierzasz się podnieść? -warknął.
-Nie. Nie zamierzam. -Wstał otrzepując się z kurzu.- A wiesz dlaczego? Bo ona tu jest. -Wskazał na nieprzytomną Hope.- Nie przy niej.
Oczy Quinn'a przybrały błękitny kolor, który walczył ze szkarłatem.
-Pójdę ale... Opatrz ją bo ja nie mogę tego zrobić. -Wampir skrzywił się.- Jeśli zrobisz jej coś złego zemszczę się. Jak nigdy.
Z gniewnymi ognikami w oczach białowłosy patrzył się jak szatyn odchodzi. Na twarzy młodzieńca pojawił się niepewny uśmieszek. Podszedł do leżącej i bez zastanowienia wziął ją na ręce.
-Nie mam zamiaru opatrzyć cię tutaj. -ruszył w kierunku wyjścia z ogrodu.
Droga ciążyła się bardzo długo. Chłopak specjalnie wybrał krętą, dość nieprzyjemną ścieżkę. W końcu dotarli do dość ponurego lasu. Aaron przemienił się w lśniącego, białego basiora. Hope nadal była zwykłą dziewczyną. Wilk przeczesał łapą jej włosy, dzięki czemu zmieniła się w smukłą waderę. Uśmiechnął się triumfalnie spoglądając na nadal nieprzytomną wilczycę.
-Mhm... -przymknął oczy.
Wykonał ogonem specyficzny gest i utworzył podłużny bandaż. Owinął go wokoło łapy Hope i siłą podniósł ją z pozycji leżącej.
-Hmy... Obudź się. Teraz. -burknął patrząc na jej przymknięte oczy.
-Wstawaj. -dodał pośpiesznie patrząc na lekko otwierające się powieki.
Wadera gwałtownie zrobiła krok w prawo patrząc z przestrachem na niebieskookiego.
-Mhm, nie bój się. Nic ci nie zamierzam zrobić, a zwłaszcza już mnie poznałaś. -uśmiechnął się psychopatycznie. -Chociaż... Teraz, już sam nie wiem. -podniósł wzrok na jego zauroczenie. Wilczyca spojrzała na niego z oburzeniem.
-Ale, skoro wróciłaś do żywych mam sprawę. Idziesz ze mną. -stwierdził i ruszył w las. -Hm? Rusz się! -zaśmiał się pogodnie, a nie wiedząc czemu Hope ruszyła za nim. Po krótkiej, milczącej wędrówce dotarli na wzgórze, gdzie rosło jedno, pozbawione liści drzewo.
-Tu powiesiła się moja siostra. -rzekł spoglądając na drzewo. -Z tej skarpy miał skakać mój brat. -spuścił wzrok w ziemię. -A ja miałem żyć. Rozumiesz? Miałem żyć ze świadomością śmierci mojego rodzeństwa. Miałem stać i patrzeć jak giną. Jak umierają. Widzę, że nie za bardzo cię to interesuje. -spojrzał impulsywnie na Hope. -Dalej.
Wyciągnął rękę ku przepaści tworząc most ociekający krwią. Spokojnie wszedł na polanę z milionami róż. Kłujących, a zarazem pięknych kwiatów. -Nie wejdziesz? -dodał rozglądając się po różanym polu.
-Nie, to wszystko jest jakieś chore... To musi być sen. -powiedziała cicho.
-Sen? Nie, to wszystko jest prawda. -oczy zaszły mu czernią. -Chodź tutaj.
Przemienił się w młodzieńca i zerknął na przemieniającą się Hope. -Dobrze robisz. -dodał.
Wyciągnął rękę ku dziewczynie, a gdy tylko dotknęła jego skóry przyciągnął ją do siebie.
-Nie wiem czy to dobry moment? Nie...Prawda? Nie obchodzi mnie to co przeżywa wataha, obchodzi mnie jedynie twoje bezpieczeństwo. Ktoś cię krzywdzi? Mogę być to tylko i wyłącznie ja. Rozumiesz? Jesteś mi potrzebna... -przybliżył twarz do jej zarumienionych policzków i zaczął ją namiętnie całować. Na początku nie odwzajemniła czynu... Stała oszołomiona ledwo trzymając się na chudych nogach. Później. Później odwzajemniła. I zrobiła to z ogromną pasją. Miłostki przerwał im kruk. Dokładniej krukon. Aaron gniewnie spojrzał na przybysza.
-Czego chcesz? -warknął.
-Khmy. Władca Watahy Karmazynowej Nocy zwołuje wszystkich członków na ogromną obradę. Ten kto się nie zjawi zostanie zamknięty w lochach lub skazany na karę śmierci. -przeczytał głośno i wyraźnie z kartki.
-Co? -spytała niedowierzająca Hope.
Wściekły Aaron wyciągnął nóż i omal nie rzucił się na czarnowłosego. Zatrzymała go dziewczyna. Chwyciła jego rękę.
-Nie rób. Jeszcze pogorszysz sytuację. -powiedziała dominująco i wzięła liścik od krukona.
-Mhm... Przeczytaj. -podała Aaron'owi karteczkę.
(No to podejrzewam Mroku, Aaron... Oraz Hope XD)
Jak romantycznie ^^! Psychopata i wampir! Love Forever!
OdpowiedzUsuń