06 czerwca 2018

Od Mishabiru [Quest 51]

Gdy znajomy prosi cię o przysługę, odmawiasz, chyba że masz z tego jakiś zysk, jednak nabierasz podejrzeń, bo wiesz, iż ów koleś jest nadwornym, debilnym śmieszkiem. Istnieje również jedno ale. Za małą kwotę tego nie zrobisz, także targujesz się niczym stara przekupa, by wyciągnąć od typa jak najwięcej.
- Trzysta monet, nie więcej, Alvarez – Mężczyzna wcisnął mu plik listów w dłonie, uśmiechając się przy tym jakże nieprzekonująco.
Basior podrzucił listy, które to posypały się na twarz zleceniodawcy.
- Za tyle nie opłaca mi się nawet przyzywać smoka, znajdź sobie innego sługusa – prychnął i odwrócił się, zaczynając oddalać.
Począł również odliczać od dziesięciu w dół, doskonale wiedząc, co zaraz nastąpi.
- Dobrze, dam ci dwa razy więcej.
Zadowolony z siebie albinos powrócił do niego z szerokim uśmiechem, dziękując za dobrą stawkę. Ponownie odebrał od niego pocztę, po czym opuścił kawiarnię, w której to się spotkali. Słońce ostro dawało się we znaki, w końcu było już południe. Najgorsza pora dnia dla niego. Przeszedł na drugą stronę ulicy, czyli tam, gdzie było najwięcej cienia, i zmierzył w stronę najbliższej stacji metra. Czy można uznać za dziwne, że wie, gdzie znajduje się zakład psychiatryczny?
Zbiegł po schodach, nie będąc aż takim leniem, jak większość ziemskiego społeczeństwa, by korzystać z windy czy też ruchomych stopni. Przyłożył dłoń do bramki, a ta ustąpiła, niczym przed królem. Przyzwyczaił się już tłumu gapiów w każdym możliwym miejscu. Fakt, odstawał wyglądem, ale trzeba było się aż tak patrzeć? Przecież, jako albinos, jest przeciwieństwem murzyna!
Dwadzieścia minut wyjęte z życia, chociaż spędzone na krótkiej drzemce. Plusy i minusy zostały uwzględnione. Po wyjściu z chłodnych podziemi musiał zmierzyć się z nasłonecznioną przestrzenią. Protip: chcesz zabić Mishkę? Wystaw go gołego na słońce. W ciągu godziny gwarantujemy spłonięcie osobnika.
Nałożył kaptur od bluzy na głowę, starając się przezwyciężyć upał. Tylko idiota wychodził z domu w taki skwar, bądź przymusowy robotnik na jakąś środkową zmianę. Żwawym krokiem tuptał do parzystego numeru, który widniał na wielkim, murowanym budynku postawionym w głębi na kilkuhektarowej działce. Na szczęście znaki poprowadziły go wprost do biura, a i na przyjęcie nie musiał długo czekać.
- Pan poczeka, muszę sprawdzić – oznajmiła starsza kobieta, odbierając od niego plik listów.
Zniechęcony przysiadł na krześle naprzeciwko niej, bawiąc się swoimi palcami u dłoni, jednocześnie myśląc, na jakie jedzenie spożytkuje otrzymane pieniądze. Może dobre wypieczone mięso? Albo zamiast jedzenia nowy płaszcz… Ostatnio strasznie niszczy swoje ubrania.
- Pan nazywa się Mishabiru Alvarez? – tym pytaniem wyrwała go z zamyślenia, zaś w odpowiedzi przytaknął. – Napisane tutaj jest, iż ma pan problemy z określeniem własnej tożsamości. Był pan już mordercą, złodziejem, kobietą, dzieckiem i stróżem prawa. Czy to prawda?
- Słucham? – pochylił się nieco, wyraźnie zdziwiony jej słowami. – Gdzie ma tak pani napisane? Nigdy w życiu nie byłem u psychiatry. Zostałem tylko poproszony o…
Tutaj zaświeciła mu się czerwona lampka oraz wystąpiła na skroń pulsująca żyłka.
Zabiję go.
- Poproszony o?
- Dostarczenie tychże listów. Jestem pewien, że to, co pani czyta, to głupi żart – podrapał się niepewnie po głowie, nie mając żadnego pomysłu na udowodnienie swojej normalności.
- Zalecam jednak konsultację z jednym z naszych psychiatrów – jej dłoń podejrzanie zmierzyła pod biurko, lecz cichy dźwięk sygnału wzywającego ochronę nie był dla niego czymś niemożliwym do usłyszenia.
Podniósł się z krzesła i skinął lekko głową.
- Pani wybaczy, ale mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia, do widzenia – Wymusił jakże przyjazny uśmiech, spokojnie opuszczając gabinet wiedźmy.
Nie powstrzymała go, będąc pewną, że zostanie złapany przez ochronę. Cóż, przeliczyła się. Przystanął na dosłowną sekundę, by określić, skąd nadchodzą. Ruszył biegiem w przeciwnym kierunku i, zamiast udać się schodami przeciwpożarowymi na dół, zaczął biec ku górze. Kamery śledziły każdy jego ruch, lecz musiało istnieć jakieś miejsce bez nich w tym cholernie śmierdzącym lekami budynku. Po czterech piętrach napotkał nieprzyjemną przeszkodę. Kraty, za którymi była dalsza część betonowych stopni prowadzących prawdopodobnie na dach.
Ujął w dłoń kłódkę i z pomocą ognia rozpalił ją do czerwoności. Metal rozpłynął się, uciekając między jego płonącymi palcami na podłogę. A ojciec-smok powtarzał: Nie baw się magią wśród ludzi!
To był wyjątek wyjątków. Nie zamierzał dać się tutaj zamknąć niczym jak jakiś wariat. Czuł się nadzwyczaj dobrze, psychicznie oraz fizycznie, chociaż przez wygląd niektórzy mogliby się spierać. Kolejna przeszkoda stanęła mu przed czerwonymi oczyma. Metalowe drzwi. Nie było czasu na ich topienia, dlatego też zaczął intensywnie kopać w pobliżu gałki, by zepsuć trzymający je zamek.
- Zabiję cię, Hanzo, zabiję – powtarzał z każdym kolejnym uderzeniem, wyobrażając sobie, że właśnie kopie znajomego, który go w to wpakował.
Nadzwyczaj okrutna wyobraźnia. Z ostatnimi słowami, które brzmiały: zatłukę jak psa; drzwi ustąpiły, ze skrzypieniem otwierając się na zewnątrz. W odpowiednim momencie, ponieważ dało się słyszeć chmarę kroków piętro niżej. Jakież musieli mieć smutne spojrzenia, kiedy biegali niczym debile po dachu w poszukiwaniu albinosa, który już dawno krył się w chmurach, głośno przeklinając tego, który śmiał zrobić sobie głupi żart.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits