07 czerwca 2018

Od Jeanette

     Nie wiedziała, jak to zrobiła. Kiedy zobaczyła swoją szansę, działała jak w jakimś upiornym transie. Zrobiła co musiała, wzięła co musiała i ruszyła przed siebie jak kukła, którą ktoś steruje. Po prostu parła przed siebie, nie oglądając się na nic. Nie zwracała uwagi na swoje obolałe ciało, na to, że każdy kolejny krok sprawiał jej ból, a ubrania za czasów porwania zdecydowanie nie nadają się na tę pogodę, którą bogowie raczyli zesłać na Ziemię w ten piękny dzień. Kiedy poczuła świeże chłodne powietrze na swojej twarzy, miała ochotę się śmiać. Oh, bogowie.. Myślała, że już nigdy nie wyjdzie z tamtego więzienia, a tu proszę. Stała na zewnątrz, wolna, a w jej oczach błyskały wesołe iskierki. Rozłożyła ręce na bok, pozwalając by wiatr rozbudził ją do końca. A potem ruszyła biegiem przed siebie. Na oślep. Byleby jak najdalej od tego strasznego miejsca. Chociaż buty raniły jej nogi, nie zatrzymywała się. Kilka razy traciła równowagę, przez co się potykała i jej tempo malało, ale nie poddawała się. Walczyła całą sobą. Najbardziej jak mogła. Czuła, jakby rodziła się na nowo. Nic już w niej nie umarło, tak jak za pierwszym wybawieniem, kiedy uratowała ją grupa policjantów. Nie straciła żadnej cząstki siebie, ba, właściwie to mogłaby powiedzieć, że stała się jeszcze silniejsza. Myślała, że będzie miała już spokój.
       Ale tak się nie stało.
       Nie wiedziała, ile udało jej się przebiec. Na pewno była już daleko od domu tamtego mężczyzny, jednak kompletnie nie wiedziała, co się stało, ani gdzie jest. Była noc, było ciemno, a ją powoli opuszczała siła. Widziała, jak kłęby pary wydobywające się z jej ust zamieniają się w białe, karykaturalne kształty na zimnym powietrzu. Bogowie, zgubiła się. Tak bardzo się zgubiła. Adrenalina opuszczała ją z każdym kolejnym krokiem na przód, coraz mocniej odczuwała ból w spiętych mięśniach. Przemoczone ubrania zdawały się ściągać dziewczynę w dół. Może to było majaczenie wycieńczonej osoby, jednak mogłaby przysiąc, że w oddali widziała reflektory samochodów. Nie, to nie było przewidzenie. W jej stronę naprawdę zbliżało się kilka samochodów. I właśnie wtedy spanikowała, niepewna czy uciekać, czy pobiec w ich stronę. Nie wiedziała, kto to jest. Czy odsiecz, czy ludzie tamtego faceta. Czuła się jak jeleń na środku ulicy uwięziony w snopie światła, nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Czuła tylko, jak jej serce tłucze o żebra, sprawiając jej niemalże ból. Sekundy zdawały się ciągnąć w nieskończoność, wydłużając tylko moment paniki, w którym czuła się tak przerażająco słaba. Aż w końcu samochody ją otoczyły, a z nich wyszła grupa ludzi z pistoletami w ręce. Jeanette już nie miała wątpliwości, że to jej koniec. Nie tak wyobrażała sobie swoją śmierć.. i chociaż czuła, jak krew odchodzi jej z twarzy, a jelita w brzuchu się skręcając, postanowiła  nie wychodzić ze swojej roli do końca swojego nędznego życia. Wyjdzie z twarzą, zapamiętana jako harda, a nie jako przestraszone i zbłąkane dziecko, którym w istocie była. Przedstawienie musi trwać. Podniosła głowę, śmiało patrząc na twarze napastników.
        — Jeanette Twardowski-Rizzoli. — powiedział jeden z nich, najwidoczniej ich przywódca. — W końcu spotka cię to, na co zasłużyłaś jako córka tej suki.
   A więc chodziło o jej matkę, czyli dopadli ją goście od samego Diabła, który ją więził. I najwidoczniej mają ochotę z nią skończyć raz na zawsze. Nie protestowała, ale też nie zaczęła łkać i nie skuliła się w sobie. Odważnie spojrzała dowódcy w oczy, siląc się na kpiący wyraz pyska. Musiała wyglądać żałośnie, ale nie to się teraz liczyło. Nie zamierzała umierać jako wystraszona Julia Twardowska, tylko jako twarda Jeanette Twardowski-Rizzoli. Nigdy się nie modliła, ale teraz podniosła jedną myśl, skierowaną do jednej, konkretnej osoby. Jedynej, którą kochała. To była krótka wiadomość: „No to w końcu się spotkamy”. Nie skuliła się nawet, kiedy dowódca zmusił ją do uklęknięcia na ziemi, tyłem do wszystkich. Nie dała mu tej satysfakcji, ale też nie szarpała się. Godność przede wszystkim. Poczuła, jak materiał jej spodni przesiąka od mokrej, zimnej ziemi. Założyła ręce na kark, kiedy tamten dźgnął ją lufą w plecy.
          — Ostatnie żądanie? — zapytał, jeszcze raz dźgając ją między łopatki trzymanym w dłoni pistoletem.
         — Przekażcie mój akt zgonu Perunowi Wołkołowi. — Niech wie, co się z nią stało, pomyślała. To dobry chłopak. Nie dałaby sobie spokoju, gdyby się przez nią zadręczał. — Ale, ale. Chwila. Chyba mam prawo do ostatnich słów.
         — Oczywiście. Ważne postacie zawsze mają inspirujące ostatnie słowa. Chętnie posłucham, co ma do powiedzenia taki szczur jak ty. — Z jego głosu pobrzmiewał jad, ale Jean się tym nie przejęła. Przecież już nie miała czym.
      — Na pohybel skurwysynom. — Kąciki jej ust uniosły się w delikatnym uśmiechu wraz z końcem ostatniego słowa.
     Kule przeszyły jej ciało, pierwsza z nich uderzyła w skroń, kiedy egzekutor zaczął strzelać od boku. Pierwszy pocisk ją wykończył. To zabawne, jak niewiele trzeba, by złamać tak pozornie silną duszę. Jej ciało upadło na ziemię. Mokrą, brudną ziemię. Głuchy łoskot roztoczył się po polanie. Jeden z ludzi podszedł bliżej i przyłożył dwa palce do jej szyi. Po tym wydał krótki wyrok: „Nie żyje”.
       Deszcz nie przestawał padać, kiedy odjechali. Nie przestawał też padać na martwe ciało Jeanette Twardowski-Rizzoli. Zupełnie, jakby nic się nie stało. Nikt po niej nie zapłakał. Życie toczyło się dalej.
           Nim wstanie świt, ziemia zrobi się ciężka od jej krwi.
...
     Wzięła głęboki oddech. Jej oczy gwałtownie otworzyły się. Poczuła, jakby przez jej ciało nagle przebiegł prąd mocy tysiąca woltów. Przez chwilę nie wiedziała, co się dzieje. Zgięła palce u dłoni, jakby utwierdzając się w przekonaniu, że coś się wydarzyło. Bo w końcu była martwa. Przyłożyła dwa palce do nadgarstka, jednak nie wyczuła pulsu. Ruda suka podniosła się na łokciach, obserwując teren wokół siebie. Jej ubranie było mokre i ubłocone, jednak nie czuła chłodu. Delikatnie dotknęła boku głowy i gwałtownie odsunęła rękę, czując na swojej skroni zimną już ciecz, a następnie otwór, który pozostawił po sobie pocisk. Nie krwawiła zbyt wiele, krwotok musiał się zatrzymać. Przez chwilę nie mogła się jeszcze podnieść, nie wierząc w to wszystko. Jeanette Twardowski-Rizzoli. Julia Twardowska. Jaskółka. Przypomniała sobie wszystkie swoje nazwiska, wszystkie swoje pseudonimy. Jeanette, miała na imię Jeanette. Nie wiedziała, co się stało. Nie miała bladego pojęcia, co poszło nie tak. Z taką raną w głowie nie miała prawa żyć, ale przecież.. nie żyła. Nie wyczuwała pulsu, nie oddychała, a mimo to czuła się dobrze. Z lewej kieszeni wyciągnęła żyletkę i na próbę rozcięła swój palec. Wypłynęło z niego trochę krwi, ale.. nie odczuła tego. Nie zdradzała żadnych oznak istoty żywej, a jednak coś ją trzymało na tym świecie. Nie była duchem, bez większego problemu oddziaływała na otoczenie, chociażby grzebiąc w ziemi. Wyciągnęła dłoń przed siebie, patrząc na swoje brudne palce. Bogowie. Słyszała o tym, ale nigdy w to nie wierzyła. Nie wierzyła też w siebie. Może trafiła do Piekła, które wyglądało jak miejsce jej śmierci. Podniosła się. Czas się o tym przekonać.
...
      Nie wiedziała, ile minęło. Stała teraz na podjeździe. Ani razu przez całą wędrówkę nie zatrzymała się na sen, nie zatrzymała się na jedzenie, nie zatrzymała się na picie. Nie potrzebowała. A teraz stała na podjeździe swojej jedynej nadziei. Nie myślała wcześniej dużo, skupiając się jedynie na dotarciu tutaj. Jeśli jej otworzą, to nie może być Piekło. Jeśli dom okaże się pusty, nie będzie miała wątpliwości. Przełknęła hałaśliwie ślinę i podeszła do drzwi, wściekle w nie łomocząc. Nie straci charakterku nawet po tym incydencie. Ze środka usłyszała jedynie wołanie, że za chwilę zejdzie. Usłyszała głos Peruna, swojego jedynego przyjaciela. Poczuła, że łzy cisną jej się do oczu. Ale nie wychodziła z roli. Nie chciała, żeby zauważył jej słabość.
     — Perun. — Uśmiechnęła się szeroko, kiedy stanął w drzwiach. Wyglądał tak.. normalnie. Miał na sobie jedynie bokserki do snu, jego włosy były rozczochrane, tak samo jak sierść. Ona zaś wyglądała jak nieboskie stworzenie. Z zaschniętą krwią na boku głowy, cała w błocie i deszczu.
     — Jeanette. — szepnął, od razu się budząc. — Moi bogowie, Jeanette.. Przecież.. przecież ty nie żyjesz. Mam twój akt zgonu! — Zbliżył się do niej, ale nie odskoczyła. Uklęknął i złapał jej brodę w palce, lekko podnosząc głowę dziewczyny. A potem ją przytulił. Tak mocno, jak jeszcze nigdy nie przytulił nikogo. Była zimna. Jak zwłoki.
   — Jak mnie nie wpuścisz, zaraz będziesz miał swój. — wydusiła z siebie. Chociaż nie potrzebowała oddychać, Perun naciskał na nią, przez co ledwo co mógł się odezwać.

Antales?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits