28 marca 2018

Od Ruperta Quest #12

Jako dziecko miał tylko kilka godzin dziennie dla siebie, pomiędzy prywatnymi lekcjami a kolacją. Małą lukę czasową przeznaczoną na wypoczynek spędzał zazwyczaj w ogrodzie, gdzie nikt prócz młodego ogrodnika nie zaglądał zbyt często. Do najbardziej ulubionych miejsc należał płot na skraju ogrodu oddzielający posiadłość od sąsiednich terenów. Przysiadał na nim słuchając szumu natury i niekończącej się paplaniny w swojej głowie. Dziś miał trochę więcej czasu, wieczorem miało się odbyć przyjęcie. Ogród od wczesnych godzin rannych zapełniony był służbą, rozwieszającą wszędzie lampiony. Przeklął w myślach i udał się na poszukiwanie spokojnego miejsca.
Tuż za wschodnią bramą znajdowała się wąska dróżka, prowadząca w stronę wzgórz i lasu. Często wybierali się nią konno wraz z nauczycielem. W lesie mieściła się chatka w której mieszkał myśliwy, starszy już mężczyzna z kompletnie siwą brodą i łysą głową. Ruperta dziwiło skąd miał siłę wychodzić rano i polować. Jego stare kości chrzęściły przy każdym ruchu, a oddech rwał się po krótkim marszu przez leśne poszycie. Z dziwną fascynacją chłopiec od czasu do czasu błąkał się blisko chatki, by czekać na moment ostatniego pożegnania starca z tym światem.
Las pomału szykował się do późnej jesieni i choć wciąż było ciepło w dzień, to noce potrafiły być już dość chłodne. Był już naprawdę blisko chatki, jeszcze jeden zakręt i tuż przy rozwidleniu w prawo. W lesie powietrze było chłodniejsze i lekko wilgotne, pachniało specyficznie, lekką zgnilizną żyznej ziemi, zasilanej przez opadłe liście i martwe konary drzew tkwiące do połowy w ziemi i z wolna wyżerane przez robactwo. Tak właśnie widział las jedenastoletni Rupert.
Chatka jak zwykle wyglądała na opustoszałą, dziś nawet bardziej niż zwykle. Z konina nie unosił się dym i chłopiec stracił nadzieję na poobserwowanie myśliwego.
- Pewnie jest na polowaniu. - pomyślał. - - czy bóg wie czym. -
Do końca Rupert nie wierzył by starzec był jeszcze zdolny do upolowania czegokolwiek, poza być może podagrą.
Chwile stał jeszcze nieopodal domostwa nasłuchując. Żaden dźwięk jednak nie mącił odgłosów lasu. Koji postanowił wyruszyć na poszukiwanie starca.
Po około pół godziny później Rupert odnalazł myśliwego przy wnykach, w które złapał się tłusty zająć. Młody prychnął z pogardą zdradzając tym samym swoją obecność. Co jak co, ale stary miał wyjątkowo dobry słuch.
- tłusty, dobry będzie na kolacje. Ale lepszy większy zwierz. Taki jeleń, dzik, czy proszę ja Ciebie łoś. Tak, taki zwierz to coś. - staruszek uśmiechnął się jakby na wspomnienie dawnej ukochanej. - Ale widzisz proszę ja Ciebie, nie każdy potrafi upolować takie zwierze. Nie każdy. No i zwierza już tu takiego nie uświadczysz. Wszystko wycieli, to i gdzie ma siedzieć taki dzik ja się pytam!? A wszystko na psy! pfuu. - zakończył stary spluwając przez ramię.
Koji słuchał z uwagą. Lubił zwierzęta zwłaszcza wilki, były podobne do jego ukochanych psów ale stanowiły wyzwanie. Swego czasu próbował oswoić osierocone wilczki w sekrecie przed rodzicami. Skończyło się to jednak głębokimi ranami po ugryzieniach i pazurach. Wilczki kazano zabić, ale jednego z nich udało się Rupertowi uratować i wypuścić w lesie. Nie widział go jednak już nigdy więcej. Staruszek ruszył w stronę chatki ze zdobyczą wiszącą przy jego boku. Dziś na nic więcej nie było czasu, posłusznie wrócił by zdarzyć na przyjęcie.
Miesiąc później staruszek zmarł. Właśnie wtedy gdy młody zdarzył się z nim oswoić i przychodzić by posłuchać o dawnych polowaniach. Strata była nagłym ciosem. Długo nie myśląc wkroczył do opustoszałej chatki i chwyciwszy broń ze ściany wybiegł w las. Szedł długo, nie znajdując ani jednej żywej duszy po drodze. Stracił już nadzieję na pamiętne ostatnie polowanie jakie obiecał mu stary. Zmęczony padł twarzą w śnieg i leżał, sam nie wiedząc jak długo, gdy ciszę zastąpiły odgłosy życia. Chyba nawet przysnął na chwilę, obudził go hałas łamanych gałęzi i skrzypienie śniegu. Ostrożnie uniósł głowę widząc przed sobą wielkiego łosia z majestatycznym porożem. Jego ręka zacisnęła się kurczowo na broni którą miał obok siebie. Wiedział co nieco o polowaniu, miedzy innymi to by być pod wiatr, tak aby zwierze nie mogło go wyczuć. Z uśmiechem zadowolenia odnotował powiew wiatru na twarzy, co świadczyło o tym że jeszcze ma szanse zaskoczyć zwierze. Wstał powoli nadal niezauważony przez łosia, jednak przecenił własne siły. Zwłaszcza zdrętwiałe z zimna ręce, które wypuściły z dłoni broń gotową już do strzału, wprost w łeb stworzenia. Hałas zaalarmował zwierze, które zamiast uciec w popłochu, szykowało się do ataku jak to łosie maja w zwyczaju. Rupert zdążył podnieść broń i bez celowania pociągnąć za spust. 
Nic jednak się nie wydarzyło, mechanizm wewnątrz najprawdopodobniej się zaciął pozostawiając chłopca na łasce półtonowego olbrzyma. 
Zza skamieniałego w miejscu chłopca wyskoczył potężny wilk, wgryzając się w odsłonięte gardło zwierzęcia. Łoś całkowicie skupiony na chłopcu przegapił szarego drapieżnika i tym samym wystawił się na atak. Rupert z bijącym sercem, z mieszaniną strachu i fascynacji obserwował starcie obu zwierząt. Po kilku minutach Dołączył się drugi wilk wspomagając swoją siłą pierwszego. Chłopak rozpoznał w wilku swojego dawnego pupila, drugi wilk musiał być zapewne jego partnerką. Koji nie zamierzał czekać by przekonać się czy dawny ulubieniec nadal go pamięta. Zabrał broń i biegł jak najszybciej potrafił, zatrzymując się na skraju zemdlenia tuż przy płocie posiadłości.
Latem jadąc konno samemu przez las dojrzał w oddali tego samego wilka. Wiedział już kto zwyciężył starcie. 
Polowanie udało się. 
Myśliwy skończył syty i cały.

Zaakceptowano

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits