11 marca 2018

Od Nany C.D Tyksony

Ten syk popierdolonego kota będę słyszeć w koszmarach na wieki wieków amen, przyglądając się jak resztki zawartości mojej tygodniówki wsiąkały w delikatny, pewnie przyjemny w dotyku materiał nowej bluzki kobiety. No, cóż, tak to się jebie dobry początek nocy. A nawet kłopotów nie było za dużo, dziewczyny na kuchni nie marudziły za bardzo, tancerki nawet jakoś takie zdawały się być bardziej ogarnięte, bardziej skore do zadowalania klientów. Tfu, nawet kelnerki nie nadskakiwały wrogo, gdy poczuły klepnięcie w tyłek. I może to było po prostu już to stadium upodlenia człowieka, gdzie cieszył się z równie beznadziejnych symptomów ludzkiej niedoli, ale egzystencjalizm nigdy nie należał do moich ulubionych nurtów w sztuce doczesnej. Człowieku, magu, na coś ty się w tą robotę pakował, teraz już po fakcie widzisz, żeby następnym razem uważniej czytać ogłoszenia.
— POPIERDOLIŁO CIĘ?! TO BYŁA NOWA BLUZKA! — warknęła wściekła, częściowo już w trakcie przemiany, jakby fakt, że oblałabym jej starą bluzkę zmieniłby cokolwiek. A pracowałam w tym barze wystarczająco długo, żeby wiedzieć, jak mało osób faktycznie pokazywało się co rusz w najnowszych kreacjach, prędzej jedynie eksponując metki, gdy przychodziło do płacenia za zniszczony materiał.
Jasne włosy stopniowo zaczęły brązowieć, jakby, bądź co bądź, młodą dziewczynę dotknęła niespotykana odmiana starości, gdy barwne akcenty czas wypleniał, zastępując bielą, jak tutaj ostało się jedynie niebieskie pasemko. Zamrugałam nerwowo, wpatrując się dalej w urzekającą przemianę, bo jednak taki przejaw kunsztu zmiennej formy nie pojawiał się każdego dnia na ulicy. Mieniące się niczym klejnoty cętki przykuwały spojrzenie, zwłaszcza bazując na kiepskim oświetleniu, gdy co jakiś czas muskały je promienie wielokolorowego reflektora, który gdzieś tam krążył. Nadal byłam nieco wyższa od, już prawie w pełni wyprostowanej i przemienionej, kobiety, dzięki za moje biedne metr dziewięćdziesiąt i stopy jak kajaki, nie czułam się przynajmniej zdominowana w mentalnym starciu z rozwścieczoną lwicą. Kocicą. Lamparcicą. W sumie nie bardzo mnie obchodziło, kim była.
— Kahona, co tu się wyprawia? — No, tak, szef nie miał się kiedy pojawić na horyzoncie, a aktualnie wpatrywał się z burzową miną w stertę szkła leżącego na podłodze.
— Standard numer sześć, szefie — mruknęłam niemrawo, machnięciem dłoni popędzając kelnerkę przy zbieraniu szkła. — Przepraszam za sytuację, moja wina, w jakiś sposób możemy to wynagrodzić? — spytałam ze zmęczonym uśmiechem, bo jednak zawsze była większa szansa, że panna nie zrobi nam tu rozróby na połowę baru, dyskoteki, czy za cokolwiek Vernas uważał swoją budę w postaci czterech ścian z paroma parami, parkietem do tańczenia i dwiema, małymi scenami. A mi się nie uśmiechało dodatkowo potrącać z wypłaty koszty stłuczonego szkła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits