18 marca 2018

Od Nany C.d Ruperta

 Nie wiem, co to, kurwa, miało być, ale zdecydowanie musiałam przeholować. Akurat teraz musiałam się odezwać, wyrzucając z siebie rzekę słów, paskudny, parszywy monolog, niby jak zwykle, gdy zaczynałam się denerwować, ale w takim momencie? Już równie dobrze mogłabym wydać wyrok, podpisać zrzeczenie się umowy z ubezpieczycielem i potem zamówić za resztki pieniędzy w miarę ładną trumnę dla mnie czy Młodej. Może nawet wywalić dodatkową forsę na miejsce na cmentarzysku w ładnym miejscu przez następne kilka dekad.
 Podchodził jak drapieżnik, stawiał ciche, swobodne kroki. W całej postawie mężczyzny dało się wyraźnie dostrzec siłę, czającą się w tym ciele, bawiąc się losem przerażonej (jestem tchórzem, zdarza się nawet najlepszym) ofiary. Chwycił krzesło, usiadł obok mnie i chwycił za poranioną dłoń. Miałam ochotę instynktownie uciec, bo to zdecydowanie było zbyt znajome, zbyt bliski ruch, tak bardzo wielokrotnie ponawiany w przeszłości, gdy ktoś zagalopował się za bardzo, a potem przychodził w milczeniu, nie czując nawet odrobiny skruchy.
A pierdolić to wszystko.
  Siedziałam cicho, bo kolejny przydługi monolog raczej nie zaliczał się do szczególnie potrzebnych w tym momencie rzeczy, za to w międzyczasie ktoś wślizgnął się do pokoju. Półprzezroczysty kostium równie wiele zasłaniał, co odkrywał, ale nie mi oceniać, jakie w tym miejscu panują porządki.
 – Zszycie lewej ręki, młodej potrzebna dobra maść na policzek bez szycia, zastosuj plastry i podaj coś przeciwgorączkowego. – Przyjęłam kolejne słowa ze spokojem, choć zamrugałam zdziwiona, że w ogóle dostrzegł tego rodzaju szczegóły.  – Viol zajmie się tym wszystkim. A my porozmawiamy kiedy skończy. 
  – Chwila, chwila, tak się bawić nie
będziemy.
  – Zaraz. Jak się mam do Pana zwracać i jak długo tu zostaniemy? – Podskoczyłam nieco, bo jednak tego rodzaju kwestie były zastanawiające. Wolałam nie wołać do faceta "Ktoś" przez cały pokój, w dodatku znając Hankę, zaraz po przebudzeniu zamierzała zalać mnie taką ilością pytań, że na połowy i tak nie będę znać odpowiedzi. A kwestia szybkiego wydostania się z tego miejsca stała się nagląca.
 – Rupert, Nano Kohona, jeśli oczywiście wolisz by tak się do ciebie zwracać. Reszta, może poczekać. – To imię niczego mi nie mówiło, nie wiedziałam jeszcze tylko, czy to dobrze, czy to źle. Raczej nie miał żadnych powiązań, ani z Agencją, ani z Robertsonem, ale z drugiej strony, nie rozumiałam po co w ogóle nas tutaj trzyma i skąd, do cholery, zna moje właściwe personalia. Nie byłam najdyskretniejszą personą na Delcie, ale starałam się w miarę.
Żyć trzeba było jednak dalej, dlatego po wyjściu kobiety i pobudce Hanki zabrałam się za codzienną rutynę, o ile można to tak nazwać w tych okolicznościach. Rozczesałam jej włosy, narzekając, że przyjęły po jej ojcu skłonność do kręcenia się i co najwyżej po mnie miały nieco ciemniejszy odcień. Szrama na policzku nadal odznaczała się, nawet na tle ciemnobrązowej skóry, ale już dało radę udawać, że wcale nie krwawiła jeszcze kilka godzin temu.
– To Ty! – Zamrugałam, odwracając się w kierunku drzwi, przez które ponownie wbiły kolejne osoby. Tym razem służący niosące pudła i ponownie Rupert.
– Hannach, w zielonym pudełku jest coś dla Ciebie. Zobacz czy ci się spodoba. – Młoda ruszyła, żeby zaraz wszystko pootwierać, ku mojej grozie i irytacji, gdzie pomiędzy zdążyłam syknąć ostrzegawcze
"Hanka!". – W drugim jest coś dla Twojej mamy. Pośpiesz ja proszę, bo wystygnie nam śniadanie. – Dłoń wyskoczyła sama, instynkt, który pojawił się kilka dni po zamieszkaniu z Robertsonem jednak jeszcze działał. Wzrokiem bombardowałam faceta, który jednak był szajbnięty, w dodatku mocno, a próbował dotknąć moje dziecko.
– Widzimy się na dole. – Jeszcze zobaczymy.

x X x

– Tak właściwie dlaczego tutaj jesteśmy? – zapytała Hanka, przyprawiając mnie o zawał serca. Obrzuciłam zirytowanym spojrzeniem Młodą, nie szczędząc cierpkich prychnięć w stronę jej nowych ubrań, które z dumą nosiła, a mnie trafiał szlag.
– Twoja mama szukała dla was nowego miejsca i dała mi znać, czy nie możecie się u mnie chwilę zatrzymać.  – Spojrzałam na niego z cichym westchnięciem, uświadamiając sobie, że ciągnięcie tej gry może być jedyną rzeczą, która utrzyma tutaj Hankę przy życiu.
– Jeśli nie skończyłaś jeść, Hanka, to siedź cicho i jedz – pouczyłam ją ponownie, gdy tylko Hanka odwróciła wzrok i niechętnie wbiła go w talerz. A potem pojawił się służący z perspektywą wyjścia, miałam już wstać i pójść za nią, zanim dziecko zniknęło za drzwiami, ale wzrok mężczyzny wyraźnie sugerował, żeby się lepiej nie ruszać.
– Czas porozmawiać, tak jak obiecałem – zaczął powoli. – Nie musisz się o nią martwić, zapewne teraz bawi się ze szczeniakiem. – Masz ci los, następnego tygodnia pytań o psa nie zdzierżę, nie w sytuacji, gdy siedzimy zamknięte, Mroku wie gdzie.
– Opowiedz mi o sobie Nano i spraw abym nagle znalazł powód, aby dalej trzymać przy życiu Ciebie i Twoją rozkoszną córeczkę.
– Czego ty w ogóle chcesz? – spytałam, rozsiadając się wygodniej, bo nie miałam już w sumie nic do stracenia, a ta pierdolona uległość z każdą upływającą sekundą wnerwiała mnie coraz bardziej. – Jestem za stara, za mało umiem i mam zbyt rozbujałe ambicje, nie wiem czego więcej oczekujesz. Ani w ogóle po co trzymasz tutaj matkę z dzieckiem, to jakaś nowa rozrywka w wyższych kręgach imperialskiej arystokracji? – parsknęłam, opierając głowę na zdrowej ręce, łokciem stukając o krzesło. Mężczyzna tylko obserwował mnie oceniająco, jakby przyrównywał z kimś własne opinie.
– Nie wiem skąd się dowiedziałeś, że nie mam na imię Nana, ale byłoby miło, jakbyś przestał grzebać mi w papierach. I, do kurwy nędzy całej tego zapchlonego kraju, przestań integrować się z moją córką. Własnych dzieci nie masz? – warknęłam, słysząc zza okna rozbawiony śmiech Hanki. Wstałam z hukiem krzesła, w końcu tracąc kontrolę nade mną i nad tą całą moją irytacją. Resztki magii wirowały pod moją skórą, choć dobrze wiedziałam, że w Imperium jest nie do użytku. – Słuchaj, po prostu zostaw nas w spokoju. Ja z Młodą zniknę, zapomnimy o wszystkich, nikt ciebie niepotrzebnie nie wyda, bo chuj mnie obchodzi co tam robiłeś, ale od Hanki wara. Żadnych prezentów, żadnych irytujących rozmów. – Podsumowałam, bo chyba o to mi głównie chodziło, a mężczyzna już dawno raczej zauważył, że to dziecko było centrum mojego świata, tym haczykiem, za który można było mnie złapać i ni kija mi się to nie podobało.
Podeszłam do niego, właściwie sama nie wiem z jakim zamiarem, ale tego było zwyczajnie za dużo, a ja miałam dosyć nabuzowanych własnym ego jegomościów. Jeden nieporadny ruch dłonią, wyciągnięta pięść, która i tak na niewiele by się zdała, patrząc na to, że magii nie mogłam ciągle użyć, żeby już po chwili wylądować na stole.
Cóż, ostatecznie w tej sytuacji to ja byłam agresorem, ale ta złość ciągle we mnie siedziała, a nie uśmiechało mi się wypłakiwanie całej historii nędznego życia, żeby facet mógł ocenić czy jestem wystarczająco godna, żeby żyć razem z Hanką. Odskoczyłam w bok, wyrywając się z mocnego uścisku, który przytrzymywał mnie przy meblu, ale prędzej z powodu decyzji Ruperta, aniżeli mojej własnej siły, miałam świadomość, że i tak byłam o wiele słabsza fizycznie.
– Ciągle nie wiem, co sobie wyobrażasz. Nic nie umiem, nic nie potrafię, a kelnerek masz w pobliżu wystarczającą ilość – wspomniałam w myślach pokaźną służbę widzianą tylko tego dnia, a przecież ledwie jedliśmy śniadanie – barmanka ci niepotrzebna, a moja historia na nicci się nie zda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits