Florence zniknęła na schodach, a białowłosy zabrał się za zmywanie
talerzy. Dziewczyna była miła i wydawała się w porządku, więc nie do
końca rozumiał niechęć, którą do niej żywił. Rzadko zdarzało się, żeby
kogoś znielubił już po pierwszym spotkaniu i zazwyczaj byli to ludzie,
którzy ukrywali sporo niezbyt przyjemnych informacji na swój temat, a
ich nowa współlokatorka była przyjazną osóbką. Z jakiegoś nieznanego
sobie powodu.
Naczynia w zlewie, co chwilę o siebie stukały. Nie potrafił się skupić na tej prozaicznej czynności, a jego myśli wciąż odbiegały w kierunku Nataniela, który krzątał się po kuchni, uparcie czegoś szukając. Spojrzał na niego kątem oka. Chyba szukał herbaty, bo otwierał wszystkie szafki po kolei i omiatał je niezadowolonym wzrokiem, gdy dochodził do wniosku, że nie znajdzie w nich zguby. Dorin patrzył na niego leciutko rozbawiony, nie możliwe, żeby znał lepiej od niego zawartość tych wszystkich półek, przecież mieszkał tu zaledwie od wczoraj.
W tym momencie boleśnie do niego dotarło jak zaczynają wyglądać jego uczucia względem mężczyzny. Ta cała niechęć do Florence, którą przyprowadził wczoraj wieczorem, co już wyglądało na podejrzane. Lekkość i zadowolenie, które odczuwał, kiedy przebywał w jego towarzystwie. Nie, nie, nie. Pewnie tylko mu się wydaje. Tak to na pewno były tylko źle zreinterpretowane uczucia. Po prostu trochę za szybko, jak na niego, polubił tego malarzynę i zwyczajnie mu się wydaje. Tak, na pewno...
– Na dole po prawej – rzucił do blondyna, wstawiając kolejny talerz na suszarkę, która znajdowała się powyżej zlewu.
Pojemnik z herbatą został wyjęty i postawiony z cichym stukotem na blacie. Białowłosy spodziewał się, że malarz weźmie kubki z szafki obok, ale najwyraźniej się przeliczył, bo Nataniel postanowił, że wybierze te znad zlewu. Oczywiście. Poczuł jak ciało blondyna zaczyna się stopniowo o niego opierać. Nie zdając sobie z tego sprawy, przerwał mycie naczyń i wstrzymał oddech. Czuł na swoim ramieniu jego ciepły oddech. Napawał się tą chwilą, mimo że miał ochotę zapaść się po ziemię. Jego policzki pokrył delikatny rumieniec. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w dłonie Nataniela, które powoli sunęły się w dół, tak jakby właściciel nagle zrezygnował z wyjęcia tych przeklętych kubków. Białowłosy w końcu przypomniał sobie o oddychaniu i nabrał kilka krótkich oddechów, które nie zmąciły tej ogarniającej ciszy.
Niespodziewanie zaczął się powoli obracać w stronę blondyna. Sam się tego po sobie nie spodziewał, ale widocznie to był jakiś pierwotny odruch. Uporczywie wpatrywał się w podłogę. Nie chciał zepsuć tej chwili spojrzeniem na twarz Nataniela, bo może to wszystko było tylko dziełem przypadku i po prostu malarz za chwilę wyciągnie te przeklęte kubki... A tak mógł się spokojnie napawać tym momentem, bliskością jego ciała i przyjemnością jaką z tego powodu odczuwał. Jedna z dłoni, która znajdowała się z boku jego twarzy, przeniosła się na jego policzek, delikatnie go obejmując. Ich oddechy rozbrzmiewały tym samym niespokojnym rytmem, serca biły w tym samym tempie. Chwila była doprawdy magiczna, chociaż może trochę psuła ją szumiąca woda, która kaskadą wylatywała z kranu, ale mężczyznom to ani trochę nie przeszkadzało.
Dorin niespiesznie podnosił swój wzrok coraz wyżej, błądził nim po całym ciele blondyna. Nie chciał jeszcze patrzeć prosto na twarz malarza, Nataniel jakby już lekko zniecierpliwiony przygniótł go mocniej do blatu. Białowłosy poczuł pewne uwypuklenie w spodniach blondyna, kiedy ten mocniej na niego naparł. Zaskoczony podniósł szybko wzrok, zatapiając spojrzenie w pięknych oczach blondyna. Nie trwało to długo, bo szybko poczuł na swoich ustach miękkie odpowiedniczki Nataniela, który wręcz się nimi w niego wbił. Białowłosy początkowo był zbyt zaskoczony, żeby cokolwiek zrobić, więc przez moment stał po prostu jak słup. Po chwili udało mu się wreszcie rozluźnić i delikatnie oddać pocałunek. Druga ręka malarza również znalazła się na jego twarzy, ale Dorin był już za bardzo zajęty, żeby to zauważyć. Wszystko wokół nich zniknęło, a w tej pustce byli tylko oni i ich spragnione siebie wargi. Białowłosy poczuł jak Nataniel wkracza powoli do wnętrza jego ust. Serce białowłosego boleśnie chciało się wyrwać z jego klatki piersiowej, a nogi zrobiły się nagle prawe bezwładne. Nie myśląc, wplątał swoje palce w długie włosy Nataniela. Podświadomie zaczął przelewać część swojego ciepła w blondyna, ale nie zwrócił na to żadnej uwagi, bo w świecie, w którym teraz się znalazł byli tylko oni. Żadnych wątpliwości, co do uczuć względem malarza, żadnej zazdrości... Nie było kompletnie niczego, co mogłoby im przeszkodzić. Chłopak czuł się jak w niebie, wreszcie, pomyślał, znalazł kogoś kogo szukał całe życie, tak mu się przynajmniej wydawało. Czuł nagłą lekkość i radość, która go przepełniała, uśmiechnął się w wargi blondyna. Był aż za szczęśliwy, to nie mogłoby być tak łatwe, ale w sumie najwyraźniej było. Nie było kompletnie niczego, co mogłoby im przeszkodzić...
Nagły huk wypełnił całe pomieszczenie, odłamki szkła poleciały w ich stronę. Dorin stał przez chwilę, zbyt zaskoczony na cokolwiek. Czuł jak Nataniel osłania go przed latającymi fragmentami okna. Czas jakby się zatrzymał, a on zafascynowany wpatrywał się w szkło, które leciało na nich z przerażającą prędkością. Chwilę mu to zajęło, ale w końcu otrzeźwiał. Upadł na ziemię, pociągając ze sobą malarza. Skulił się przy blacie. Jego uszy chyba by nie wytrzymałyby kolejnego huku. Nad ich głowami świstały kolejne kule. Dorin spojrzał w stronę leżącego blondyna, podciągnął go bliżej blatu, żeby nie dostał przypadkiem rykoszetem. Nie zobaczył zbyt wiele, bo dym z granatu za bardzo drażnił go w oczy i zasłaniał wszystko.
Po czasie, który zdawał się nieskończonością, strzelanina ustała. Adrenalina wciąż krążyła w ciele białowłosego i ten niewiele myśląc chciał się rzucić się w pościg za, miał nadzieję, że niedoszłymi zamachowcami. Został szybko powalony na kafelki, bo Nataniel przytrzymał go za kostkę. Może tym samym gestem uratował mu życie, bo nie wiadomo ile osób ich zaatakowało, a poza tym chłopak nie dałby rady raczej użyć swoich mocy i nie miałby przy sobie żadnej broni. Sam odwet, więc byłby bardziej samobójstwem niż akcją z realną szansą na wygraną.
Kafelki były mokre od krwi, na którą ze strachem spoglądał Dorin.
– Jesteś ranny!? – usłyszał krzyk blondyna.
Wcześniej o dziwo nie zwrócił na to uwagi, ale przez to, że nie czuł rwącego bólu w żadnej części ciała, odpowiedział szybko.
– Nie, nie jestem. A jak ty...? – Jego dłoń, która natrafiła na krew wyrażała więcej niż tysiąc słów. Skoro on nie był ranny, a była krew, to musieli trafić Nataniela. Przeklął pod nosem, nie dokończając pytania. W głębi siebie zaczął się piekielnie martwić o niego.
– To dobrze, a teraz zanieś mnie do pracowni i zostaw samego – powiedział malarz przez wyraźnie zaciśnięte zęby, zapewne z bólu.
Jeszcze czego, nie zamierza go zostawić rannego samego. To byłoby wbrew wszystkiemu do czego się zobowiązał. Nie powiedział, jednak nic ale wciągnął malarza z zadymionej kuchni. Zaczęli wchodzić po schodach, chociaż wyglądało to bardziej jakby białowłosy ciągnął zwłoki, niż pomagał komuś żywemu. Na piętrze stała już nieźle wystraszona Florence.
–Na litość boska co tu się dzieje?! – krzyknęła głośno, ale szybko zamilkła widząc stan Nataniela.
– Przynieś jakieś ręczniki i ciepłą wodę. Szybko! – Dorin huknął do niej, nie zwracając uwagi na pytanie. Nie miał teraz na to czasu.
Wniósł mężczyznę do wspomnianej pracowni. Położył go na niewielkiej kanapie, która się w niej znajdowała i zaniepokojony patrzył na blondyna. Wzrokiem szukał ran, ale całe jego ubranie było już w krwi, więc trudno było mu coś dostrzec.
– A teraz wyjdź i nie wchodź dopóki Cię nie zawołam – usłyszał przepełniony bólem głos Nataniela.
– Nie sądzę aby był to dobry pomysł – nie zamierzał od razu ustępować i starał się brzmieć pewnie, ale w środku drżał ze strachu o stan mężczyzny.
– Po prostu wyjdź! Proszę... – dokończył cicho.
Piekielnie się o niego bał, ale postanowił się na razie z nim nie kłócić, więc bardzo niechętnie wyszedł z pomieszczenia. Przed drzwiami stała Florence, trzymając w dłoni to co kazał jej przynieść. I momentalnie cała niechęć do niej jakby magicznie z niego wyparowała. Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Lepiej, żebyś ty tam wszedł i się nim zaopiekował. Ja nie będę go dodatkowo wpędzać w zamęt. Zostanę tu, lecz gdy będziesz czegokolwiek potrzebował-wołaj! – rzekła, wpatrując się w jego twarz.
- Powinienem sobie poradzić, ale jak coś będę pamiętał – powiedział do niej szybko i chwycił w dłoń ręcznik i miskę z ciepłą wodą.
Ponownie otworzył drzwi i szybko je za sobą zamknął, nawet nie podnosząc wzroku, jakby bojąc się, że zastanie Nataniela już nieżywego.
Wreszcie spojrzał przed siebie, ale widok go mocno zaskoczył. Zamiast wysokiego blondyna zobaczył przed sobą smoka, a więc to pewnie dlatego zdecydował się go zasłonić przed kulami i odłamkami, bo sam może się zapewne regenerować. Na ziemię upadła pierwsza kula, ciało smoka zdawało się je wypluwać na ziemię. Białowłosy odstawił miskę i ręcznik na ziemię. Nie za bardzo wiedział, co powinien ze sobą zrobić. W Imperium zapewne nie zadziała jego moc uzdrawiania, a przemywanie wodą ran regenerującego się smoka wydało mu się głupim pomysłem.
Nataniel w swojej drugiej zdawał się być jakby zawstydzony, Dorin wiedział, co mężczyzna czuł. Sam też, delikatnie mówiąc, nie przepadał za swoim drugim wcieleniem. Postanowił, jednak, że jakoś wesprze przynajmniej mentalnie malarza, który był szczególnie bliski jego sercu. I zmienił się w tego burgundowego wilka.
Naczynia w zlewie, co chwilę o siebie stukały. Nie potrafił się skupić na tej prozaicznej czynności, a jego myśli wciąż odbiegały w kierunku Nataniela, który krzątał się po kuchni, uparcie czegoś szukając. Spojrzał na niego kątem oka. Chyba szukał herbaty, bo otwierał wszystkie szafki po kolei i omiatał je niezadowolonym wzrokiem, gdy dochodził do wniosku, że nie znajdzie w nich zguby. Dorin patrzył na niego leciutko rozbawiony, nie możliwe, żeby znał lepiej od niego zawartość tych wszystkich półek, przecież mieszkał tu zaledwie od wczoraj.
W tym momencie boleśnie do niego dotarło jak zaczynają wyglądać jego uczucia względem mężczyzny. Ta cała niechęć do Florence, którą przyprowadził wczoraj wieczorem, co już wyglądało na podejrzane. Lekkość i zadowolenie, które odczuwał, kiedy przebywał w jego towarzystwie. Nie, nie, nie. Pewnie tylko mu się wydaje. Tak to na pewno były tylko źle zreinterpretowane uczucia. Po prostu trochę za szybko, jak na niego, polubił tego malarzynę i zwyczajnie mu się wydaje. Tak, na pewno...
– Na dole po prawej – rzucił do blondyna, wstawiając kolejny talerz na suszarkę, która znajdowała się powyżej zlewu.
Pojemnik z herbatą został wyjęty i postawiony z cichym stukotem na blacie. Białowłosy spodziewał się, że malarz weźmie kubki z szafki obok, ale najwyraźniej się przeliczył, bo Nataniel postanowił, że wybierze te znad zlewu. Oczywiście. Poczuł jak ciało blondyna zaczyna się stopniowo o niego opierać. Nie zdając sobie z tego sprawy, przerwał mycie naczyń i wstrzymał oddech. Czuł na swoim ramieniu jego ciepły oddech. Napawał się tą chwilą, mimo że miał ochotę zapaść się po ziemię. Jego policzki pokrył delikatny rumieniec. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w dłonie Nataniela, które powoli sunęły się w dół, tak jakby właściciel nagle zrezygnował z wyjęcia tych przeklętych kubków. Białowłosy w końcu przypomniał sobie o oddychaniu i nabrał kilka krótkich oddechów, które nie zmąciły tej ogarniającej ciszy.
Niespodziewanie zaczął się powoli obracać w stronę blondyna. Sam się tego po sobie nie spodziewał, ale widocznie to był jakiś pierwotny odruch. Uporczywie wpatrywał się w podłogę. Nie chciał zepsuć tej chwili spojrzeniem na twarz Nataniela, bo może to wszystko było tylko dziełem przypadku i po prostu malarz za chwilę wyciągnie te przeklęte kubki... A tak mógł się spokojnie napawać tym momentem, bliskością jego ciała i przyjemnością jaką z tego powodu odczuwał. Jedna z dłoni, która znajdowała się z boku jego twarzy, przeniosła się na jego policzek, delikatnie go obejmując. Ich oddechy rozbrzmiewały tym samym niespokojnym rytmem, serca biły w tym samym tempie. Chwila była doprawdy magiczna, chociaż może trochę psuła ją szumiąca woda, która kaskadą wylatywała z kranu, ale mężczyznom to ani trochę nie przeszkadzało.
Dorin niespiesznie podnosił swój wzrok coraz wyżej, błądził nim po całym ciele blondyna. Nie chciał jeszcze patrzeć prosto na twarz malarza, Nataniel jakby już lekko zniecierpliwiony przygniótł go mocniej do blatu. Białowłosy poczuł pewne uwypuklenie w spodniach blondyna, kiedy ten mocniej na niego naparł. Zaskoczony podniósł szybko wzrok, zatapiając spojrzenie w pięknych oczach blondyna. Nie trwało to długo, bo szybko poczuł na swoich ustach miękkie odpowiedniczki Nataniela, który wręcz się nimi w niego wbił. Białowłosy początkowo był zbyt zaskoczony, żeby cokolwiek zrobić, więc przez moment stał po prostu jak słup. Po chwili udało mu się wreszcie rozluźnić i delikatnie oddać pocałunek. Druga ręka malarza również znalazła się na jego twarzy, ale Dorin był już za bardzo zajęty, żeby to zauważyć. Wszystko wokół nich zniknęło, a w tej pustce byli tylko oni i ich spragnione siebie wargi. Białowłosy poczuł jak Nataniel wkracza powoli do wnętrza jego ust. Serce białowłosego boleśnie chciało się wyrwać z jego klatki piersiowej, a nogi zrobiły się nagle prawe bezwładne. Nie myśląc, wplątał swoje palce w długie włosy Nataniela. Podświadomie zaczął przelewać część swojego ciepła w blondyna, ale nie zwrócił na to żadnej uwagi, bo w świecie, w którym teraz się znalazł byli tylko oni. Żadnych wątpliwości, co do uczuć względem malarza, żadnej zazdrości... Nie było kompletnie niczego, co mogłoby im przeszkodzić. Chłopak czuł się jak w niebie, wreszcie, pomyślał, znalazł kogoś kogo szukał całe życie, tak mu się przynajmniej wydawało. Czuł nagłą lekkość i radość, która go przepełniała, uśmiechnął się w wargi blondyna. Był aż za szczęśliwy, to nie mogłoby być tak łatwe, ale w sumie najwyraźniej było. Nie było kompletnie niczego, co mogłoby im przeszkodzić...
Nagły huk wypełnił całe pomieszczenie, odłamki szkła poleciały w ich stronę. Dorin stał przez chwilę, zbyt zaskoczony na cokolwiek. Czuł jak Nataniel osłania go przed latającymi fragmentami okna. Czas jakby się zatrzymał, a on zafascynowany wpatrywał się w szkło, które leciało na nich z przerażającą prędkością. Chwilę mu to zajęło, ale w końcu otrzeźwiał. Upadł na ziemię, pociągając ze sobą malarza. Skulił się przy blacie. Jego uszy chyba by nie wytrzymałyby kolejnego huku. Nad ich głowami świstały kolejne kule. Dorin spojrzał w stronę leżącego blondyna, podciągnął go bliżej blatu, żeby nie dostał przypadkiem rykoszetem. Nie zobaczył zbyt wiele, bo dym z granatu za bardzo drażnił go w oczy i zasłaniał wszystko.
Po czasie, który zdawał się nieskończonością, strzelanina ustała. Adrenalina wciąż krążyła w ciele białowłosego i ten niewiele myśląc chciał się rzucić się w pościg za, miał nadzieję, że niedoszłymi zamachowcami. Został szybko powalony na kafelki, bo Nataniel przytrzymał go za kostkę. Może tym samym gestem uratował mu życie, bo nie wiadomo ile osób ich zaatakowało, a poza tym chłopak nie dałby rady raczej użyć swoich mocy i nie miałby przy sobie żadnej broni. Sam odwet, więc byłby bardziej samobójstwem niż akcją z realną szansą na wygraną.
Kafelki były mokre od krwi, na którą ze strachem spoglądał Dorin.
– Jesteś ranny!? – usłyszał krzyk blondyna.
Wcześniej o dziwo nie zwrócił na to uwagi, ale przez to, że nie czuł rwącego bólu w żadnej części ciała, odpowiedział szybko.
– Nie, nie jestem. A jak ty...? – Jego dłoń, która natrafiła na krew wyrażała więcej niż tysiąc słów. Skoro on nie był ranny, a była krew, to musieli trafić Nataniela. Przeklął pod nosem, nie dokończając pytania. W głębi siebie zaczął się piekielnie martwić o niego.
– To dobrze, a teraz zanieś mnie do pracowni i zostaw samego – powiedział malarz przez wyraźnie zaciśnięte zęby, zapewne z bólu.
Jeszcze czego, nie zamierza go zostawić rannego samego. To byłoby wbrew wszystkiemu do czego się zobowiązał. Nie powiedział, jednak nic ale wciągnął malarza z zadymionej kuchni. Zaczęli wchodzić po schodach, chociaż wyglądało to bardziej jakby białowłosy ciągnął zwłoki, niż pomagał komuś żywemu. Na piętrze stała już nieźle wystraszona Florence.
–Na litość boska co tu się dzieje?! – krzyknęła głośno, ale szybko zamilkła widząc stan Nataniela.
– Przynieś jakieś ręczniki i ciepłą wodę. Szybko! – Dorin huknął do niej, nie zwracając uwagi na pytanie. Nie miał teraz na to czasu.
Wniósł mężczyznę do wspomnianej pracowni. Położył go na niewielkiej kanapie, która się w niej znajdowała i zaniepokojony patrzył na blondyna. Wzrokiem szukał ran, ale całe jego ubranie było już w krwi, więc trudno było mu coś dostrzec.
– A teraz wyjdź i nie wchodź dopóki Cię nie zawołam – usłyszał przepełniony bólem głos Nataniela.
– Nie sądzę aby był to dobry pomysł – nie zamierzał od razu ustępować i starał się brzmieć pewnie, ale w środku drżał ze strachu o stan mężczyzny.
– Po prostu wyjdź! Proszę... – dokończył cicho.
Piekielnie się o niego bał, ale postanowił się na razie z nim nie kłócić, więc bardzo niechętnie wyszedł z pomieszczenia. Przed drzwiami stała Florence, trzymając w dłoni to co kazał jej przynieść. I momentalnie cała niechęć do niej jakby magicznie z niego wyparowała. Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Lepiej, żebyś ty tam wszedł i się nim zaopiekował. Ja nie będę go dodatkowo wpędzać w zamęt. Zostanę tu, lecz gdy będziesz czegokolwiek potrzebował-wołaj! – rzekła, wpatrując się w jego twarz.
- Powinienem sobie poradzić, ale jak coś będę pamiętał – powiedział do niej szybko i chwycił w dłoń ręcznik i miskę z ciepłą wodą.
Ponownie otworzył drzwi i szybko je za sobą zamknął, nawet nie podnosząc wzroku, jakby bojąc się, że zastanie Nataniela już nieżywego.
Wreszcie spojrzał przed siebie, ale widok go mocno zaskoczył. Zamiast wysokiego blondyna zobaczył przed sobą smoka, a więc to pewnie dlatego zdecydował się go zasłonić przed kulami i odłamkami, bo sam może się zapewne regenerować. Na ziemię upadła pierwsza kula, ciało smoka zdawało się je wypluwać na ziemię. Białowłosy odstawił miskę i ręcznik na ziemię. Nie za bardzo wiedział, co powinien ze sobą zrobić. W Imperium zapewne nie zadziała jego moc uzdrawiania, a przemywanie wodą ran regenerującego się smoka wydało mu się głupim pomysłem.
Nataniel w swojej drugiej zdawał się być jakby zawstydzony, Dorin wiedział, co mężczyzna czuł. Sam też, delikatnie mówiąc, nie przepadał za swoim drugim wcieleniem. Postanowił, jednak, że jakoś wesprze przynajmniej mentalnie malarza, który był szczególnie bliski jego sercu. I zmienił się w tego burgundowego wilka.
Nataniel? Florence?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!