31 marca 2018

Od Artura CD. Nemain

Nie wiedziałem czemu kobieta traktowała mnie w ten sposób, ani nawet dlaczego zostałem porwany. Owszem, miałem kilka większych czy mniejszych spraw na sumieniu, ale raczej wciąż kwestia zastanawiająca typu jak i dlaczego nurtowała moje trzewia, powodując nieprzyjemne swędzenie karku. Z irytacją prychnąłem coś niezrozumiałego pod nosem, przypominając sobie ostatnią sytuację, która wyglądała bardzo podobnie. Oh, nawet nazbyt. Wylądowałem w lochach tylko po to, żeby zostać zabranym z brudnego pomieszczenia do jeszcze większego skupiska zarazków, gmachu sądu kolegium. Mogłem tylko napluć na ziemię z irytacją, przez skute, antymagiczne kajdany nie byłem w stanie nawet wykonać poprawnego przywitania w stronę zasiadającej na podwyższeniu Rady Starszych. Grubi, pękaci magowie rozsiedli się wygodnie na rozłożystych, złotych krzesłach, przypominającym nieco podniosłe trony. Gdzie ja zawędrowałem po wyniesieniu się z rodzinnego domostwa, to nawet bogowie nie wiedzieli. Komuna, sekta, jakkolwiek by to nie nazwać Kolegium stanowiło swego rodzaju temat tabu na stołach rodzin osób uzdolnionych w sztuce czarowania. Tyle rzec się dało, że wrogów miało równie wielu, co sojuszników, a większość polityków zgrabnie patrzyła przez palce na lewe interesy robione tu i ówdzie, woląc nie igrać z nadludzkimi mocami. A przecież demony tak ładnie szły na rytualne wezwania, prawda?
- Co masz na swoją obronę, Adamie? -zamrugałem zdezorientowany, nie będąc pewien o chuj im tam wszystkim chodzi. To ja się obudziłem tutaj półżywy, z okropnym bólem głowy, w celi, która nie widziała środków czyszczących od wybudowania głównej siedziby Kolegium przed kilkoma wiekami.
- Żądam wyjaśnień, co się tutaj, kur... -przerwałem w pół słowa, jeszcze jako młokos zwykłem mniej panować nad własnym językiem, a jako piętnastolatek cechowałem się zdecydowanie nadmierną butą, której do tej pory żałowałem. Długi czas próbowałem powstrzymać zapędy do rzucania niezbyt odpowiednich tonem komentarzy, ale pewna nutka starej, dobrej zgryźliwości została mi do teraz. Kto by pomyślał, że wystarczyło wymordować jednego czy dwóch członków rzekomej "familie", żeby naprawdę poznać oblicze "wspaniałego" sądu. Komuna jak komuna, własne prawo, własne zasady, ale i własne doświadczenia, którymi dzieliła się z nielicznymi, a ja jak niczego na świecie pragnąłem wiedzy.

Tyle mi z tego przyszło, że w ciągu dwudziestu czterech godzin potrzebowałem udowodnić radzie, że nie zdradziłem żadnej z tajemnic Kolegium, tego czasu nie miałbym, gdyby nie zareagował Mistrz Leonard, wstawiając się za mną. A że to on okazał się późniejszym zdrajcą, to cóż mogłem poradzić, prawda? Nie wiedział, że podejrzenie spłynie automatycznie na mnie, poczucie winy go dobiło, a ja doskonale wiedziałem, że bez żadnej przyczyny nie sprzeciwiałby się radzie, więc rozpocząłem małe, prywatne śledztwo. Ze drastycznym końcem, zwłaszcza dla niedoszłego szpiega z Quirmu. A aktualnie jedynie siedziałem na parszywym, siwym wierzchowcu i zastanawiałem się nad czym świat stoi. 
- Czeka nas wspólny tydzień, więc będzie pan musiał się do mnie przyzwyczaić. Zapewniam, że to nie jest trudne. - Uśmiechnąłem się, prychając cicho pod nosem i wpatrując się w mijający krajobraz. - Może kiedyś przyjmie mnie pan do swojej agencji - dodała, a ja nie mogłem się nie roześmiać. Kobieta spojrzała na mnie tylko spod byka.
- Rozum panu odebrało, jak rozumiem, już na tak wczesnym etapie podróży? - zadrwiła niewymyślnie, zarabiając ode mnie tylko szerszy uśmiech, który zwykł mi (całe szczęście, bo zbliżałem się o wiele zbyt szybko do przekroczenia tej piekielnej granicy, choć fizycznie przecież nadal wciąż miałem jedynie czterdziestkę) parę lat.
- Jest pani niezwykle wybuchową kobietą, takie przynoszą zazwyczaj tylko kłopoty, a w mojej organizacji cenimy sobie pewność doznań i odpowiednią kulturę osobistą wobec przewożonych obiektów. To jakaś typowa zagrywka, zaproszenie od Mroku? Jest nazbyt samotna i potrzebuje kogoś do gry w brydża, bo Darek ją ogrywa na wszystkich frontach? - praktycznie wysyczałem z mściwym uśmiechem ostatnie słowa, wiedząc, że dziewczyna będzie wiedzieć w co celuję. To kto wygrywa tą całą wojenkę miałem całkowicie w dupie, ale skoro Mroku pofatygowała się najwidoczniej wysłać po mnie wielce uniżoną panienkę, to mogłem chociaż pozwolić sobie na rozruszanie języka. Dalsza podróż zdawała się upływać nam w ciszy, nie byłem uwiązany, ale wciąż pilnowany przez kobietę, która nuciła coś pod nosem. Wsłuchiwałem się w brzmienie jej niebiańskiego głosu, od czasu do czasu kręcąc głową przy szczególnie przyjemnych dla uszu dźwiękach. Co prawda nie nazwałbym tego odkryciem stulecia, ale miała tą nutkę czegoś pikantnego, co sprawiało, że muzyka obiecywała wiele i jeszcze więcej, aż człowiek sam pragnął odkryć wszystkie jej tajniki. Zapamiętać jak najwięcej informacji, sprawdzić po powrocie, ale wcześniej wypić herbatkę z jej... pracodawcą? Panią? Dla Mroku chyba wszyscy byli psami, więc uznajmy, że Pani będzie najlepszym określeniem.
I właśnie wtedy ktoś się na nas rzucił. Też nie do końca, bo bardziej w nasze konie, sprawiając, że oboje spadliśmy ze szkap, przewalając się gdzieś na bok. Rozejrzałem się wokoło, starając się dostrzec cokolwiek poza dogorywającym siwkiem, który tarzał się na ziemi, wydając ostatnie tchnienia. Chociaż koń kobiety wydawał się nie draśnięty. Pomogłem wstać kobiecie, zanim przybliżyłem się do zwierząt i przyjrzałem się rozharatanemu brzuchowi biedaka. Szlak, a taka kobyła z tego dobra była. Dostrzegłem jakąś dziwną maź, która sekunda po sekundzie wypalała coraz bardziej, cóż, teraz to już truchło. Odwróciłem się z powrotem do kobiety.
 - Dobra, gadaj, co Mroku odpierdala i kim jest cała reszta? - spytałem.

Nemain?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits