Błagam... Powiedzcie, że ona sobie ze mnie kpi w tym momencie. Nie
dość, iż zaciągnęła mnie niemal na drugi koniec kraju, gdzie każdy dzień
kończyłem z błogą świadomością, że wciąż jeszcze żyje, to na domiar
wszystkiego ona jeszcze mi tu w deprechę popada? Nie widzę bowiem innej
przyczyny na to, by nagle zapomniała, w jakiej sytuacji się znajdujemy, a
raczej znajdowaliśmy się kilka dni temu. Chyba, że najzwyczajniej w
świecie się zgrywa, udając, iż nie pamięta niczego... od praktycznie
samego początku? Poczułem dziwne uczucie deja vu, którego dość szybko
się pozbyłem, odpychając od siebie dziewczynę i stając naprzeciw niej.
Zmierzyłem ją chłodnym spojrzeniem, by zaraz po tym ponownie sięgnąć po
czekające na mnie buty w celu ich założenia. Cały ten czas czułem na
sobie uważny wzrok Azami, której do ukazania swojego humoru brakowało
już tylko rytmicznego podrygiwania nogą... oho, i oto jest.
— Odpowiesz mi w końcu czy mam cię zmusić siłą do gadania? — zapytała w końcu zdenerwowana.
Poświęciłem
jej zaledwie sekundę swojej uwagi, zauważając w ten sposób jej
skrzyżowane na piersi ramiona oraz wyraz twarzy nasuwający na myśl
ogólną żądzę mordu, która z powodu żadnych innych ścierw w pobliżu,
zostanie zapewne wyładowana na mnie. Znowu. Nie dając jednak po sobie
poznać, jak bardzo i mnie wkurwia już ta cała sytuacja, skupiłem się na
zawiązywaniu sznurówek oraz krótkiej, zdawkowej odpowiedzi.
— Brałaś w tym wszystkim udział, przypomnij sobie. — Rzuciłem, przenosząc spojrzenie z prawego na lewego buta.
W tym samym czasie czułem wręcz natarczywy wzrok, który
wypalając dziurę w tyle mojej głowy, świadczył o wyraźnym niezadowoleniu
mojej rozmówczyni. Ja jednak tak jak wiele razy wcześniej, miałem to
głęboko gdzieś, w spokoju kończąc wcześniej rozpoczętą czynność. Jak
można się oczywiście spodziewać, tuż po postawieniu stopy na podłogę i
ruszeniu w stronę wyjścia, znów zostałem szarpnięty za ramię, co
poskutkowało lekkim zderzeniem się ze ścianą. Przede mną natomiast
pojawiła się... słowo wkurwiona jest zbyt słabe do określenia grymasu
twarzy Azami. Niestety, miała takiego pecha, że mnie również się to
wszystko nie uśmiechało.
— Ty masz jakiś tik z tą ścianą czy jak? — warknąłem, ponownie odsuwając się od wcześniej wspomnianego elementu budownictwa.
— Odpowiesz mi w końcu, co tu się dzieje?! — krzyknęła niemal natychmiast, zaciskając dłonie w pięści.
Zamiast
jednak spełnić jej rozkaz, jak gdyby nigdy nic złapałem za klamkę drzwi
w celu opuszczenia tego pokoju, a także odcięcia się od swojej
rozmówczyni, lecz ta najwyraźniej przejrzała moje zamiary. Opierając
całe ciało o ten kawał drewna, w jej mniemaniu zablokowała mi tym samym
drogę ucieczki. Zapomniała niestety, że już raz tak zrobiła, a ja bez
problemu je otworzyłem. To było zaledwie wczoraj, aż tak krótką pamięć
ma... czekaj no, chwila moment.
— Kpisz sobie ze mnie, no
nie? — rzuciłem w jej stronę, nadal wierząc w to, że ta najzwyczajniej w
świecie się zgrywa — To przecież niemożliwe, żeby tak nagle zapomnieć,
co działo się przez kilka ostatnich tygodni i to akurat od momentu
rozpoczęcia tego całego bagna.
Po jej minie wiedziałem jednak,
że takie coś jest możliwe. Ostatnią iskierkę nadziei zgasiły także jej
słowa potwierdzenia, które w połączeniu z lekko zagubionym wzrokiem, nie
pozostawiały żadnych wątpliwości czy też domysłów, iż to po prostu
zwykły żart, słabej jakości dowcip, a za chwilę wybuchnie głośnym
śmiechem z hasłem "Mam cię!". Tak się jednak nie stało, a mnie nie
pozostawało już nic innego jak przeklinanie pod nosem, a w celu
wyładowania zbędnych emocji, z całej siły kopnąłem w pobliską szafkę, w
wyniku czego rzeczy w niej się znajdujące zmieniły swoje położenie.
— Jasny gwint... — wymruczałem, zwracając co najmniej wkurzony wzrok w
kierunku Azami i omal na nią nie wrzeszcząc, zacząłem — Powiedzieć ci,
co się wydarzyło? Nie ma sprawy. Wszystko było od początku zaplanowane,
ale nie przez ciebie. Ten twój pilocik, zamiast wylądować na lotnisku,
wysadził nas na jakimś zadupajewie, gdzie już na nas czekali. Chciałaś
ratować rodzeństwo, a sama wpakowałaś się w łapy jakiejś bandy
pomyleńców uznających się za lekarzy. Nie muszę opisywać chyba ich
radości, kiedy zamiast jednego okazu do badań, drugi dostali w
prezencie. — w tamtym momencie podciągnąłem rękaw koszulki, ukazując jej
w ten sposób bladoróżową plamę wielkości monety — Próbowali mnie spalić
żywcem, a kiedy im się to nie udało, zaczęli używać coś jakby lutownic.
A wtedy niespodziewana radość, obiekt 926 zaczął się nawet sam uleczać.
Tak, doskonały materiał dostali, nie ma co. Trwało to ponad trzy
tygodnie, gdy w końcu postanowiłaś zaszczycić mnie swoją obecnością.
Wtedy już wszystko poszło gładko.
W tym momencie przerwałem,
odrywając wzrok od wyraźnie zaskoczonej dziewczyny, kierując go na tę
cholerną ścianę obok. Cisza panująca po moich słowach wręcz
przytłaczała, jednak ani myślałem ją przerwać. W głowie bowiem znów
pojawił się obraz, który zapewne zapamiętam do końca mojego zasranego
życia.
— Gładko? — zapytała, robiąc krok w moją stronę. Ja
natomiast dalej stałem do niej bokiem, głową zwrócony w przeciwnym
kierunku — Co masz na myśli tak mówiąc?
— Sprawdzali, jak
ciężkie rany jestem w stanie wyleczyć i czy jestem odporny na ogień pod
każdą postacią. Ja sprawdziłem to samo na nich. — odparłem beznamiętnie,
spoglądając przelotnie na jej twarz — Skutek był taki, że niemal cały
personel poszedł z dymem, a reszta pacjentów rozbiegła się we wszystkie
możliwe strony. Wśród nich szukaliśmy twojego rodzeństwa, ale jak
powiedział nam jakiś gościu, kilka dni przed naszym przybyciem wywieźli
ich na dodatkowe badania do innego miasta. Po tym wpadłaś w kompletną
paranoję i byłaś gotowa iść na piechotę niemal przez cały stan, co mnie
niespecjalnie się podobało. Koniec końców jesteśmy tutaj, od tygodnia
szukając jakichś informacji na ich temat.
Po tych słowach
zapadła kompletna cisza, w czasie której jeden patrzył na drugiego,
niezbyt wiedząc, co teraz zrobić. Ja, ponieważ do jednego problemu na
głowie doszedł kolejny w postaci zaniku pamięci dziewczyny, a ona...
chyba dlatego, że bez większych zahamowań przyznałem się do zbiorowego
morderstwa.
— Tutaj to znaczy gdzie? — usłyszałem, a po chwili w ramach zrozumienia — Nadal w Miami?
— Nie. — odpowiedziałem niemal natychmiast, dodając — Witamy w mieście o nazwie Tampa.
Azami? Syriusz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!