Pomoc w szpitalu była miłą odskocznią, od siedzenia długimi godzinami przy sztalugach. Dzisiejsze przypadki
wymagały, szybkich i zdecydowanych działań. Przed oczami wciąż miałem obraz 4
letniej dziewczynki, która ledwie przeżyła atak swojego Ojca psychopaty. Bo
niby czemu by zamiast twardej i ciężkiej łapy, nie użyć dziś na kruszynie
siekiery po pijaku. Skurwiel najprawdopodobniej sam teraz znajdował się w
niezbyt miłym towarzystwie. Viol potrafiła być pomocna, jeśli chodzi o
wyjątkowo paskudnie działające trucizny i kwasy. Jeden telefon wystarczył by
zachciała ubrać się i ruszyć w tan z żywym trupem. Inaczej nie dało się już
nazwać ojca dziewczynki.
Odpaliłem papierosa, zaciągając się nim mocno. Noc była
wyjątkowo jasna, tuż przed pełnią. Wiał chłodny wiatr, wdzierający się pod
najbardziej oporne mu, części mojej garderoby. Uwielbiałem te ukłucia małych
żyletek zimna na skórze. Zwolniłem, napawając się tym i uczuciem ciepłego dymu
w płucach, nie dane mi jednak na zbyt
długo. Z kieszeni płaszcza dobiegło moich uszu ciche miauknięcie. Dziś na
oddziale zmarł pacjent, zostawiając swojego małego pupila samego na świecie.
Zabrałem więc małą, czarną kulkę ze sobą.
– Niedługo coś zjesz –
Obiecałem malcowi wydłużając kroku.
Z zaułku po prawej
usłyszałem szybkie kroki i urywany oddech, kogoś biegnącego prosto na mnie. Chciałem
już odsunąć się, by przepuści postać, gdy dotarł do mnie dobrze znany mi odór
krwi.
– Pomocy! – krzyknął, na moje oko 12 letni chłopak. W
ramionach trzymał niewielkie stworzenie, przypominające psa.
– Co się stało? – Cierpliwie czekałem, aż mały złapie oddech.
– wyszliśmy na spacer… ja i Odin – tu chłopak wskazał głową
na pseudo psa. – i… i…wtedy nie wiem …zerwał
się mi ze smyczy i ….pobiegł za czymś. – z powodu płaczu, trudno mi było
zrozumieć chłopaka.
– kiedy go znalazłem, leżał tam – chłopak wytarł nos w rękaw
kurtki, wciąż trzymając w trzęsących się ramionach swojego pupila. Głową
wskazał za siebie.
Złapałem za ramię
dzieciaka, wyciągając go na jasno oświetloną uliczkę. Nie wiedziałem co skrywał
mrok zaułka. Przytrzymując ustami papierosa, delikatnie uniosłem kudłate
stworzenie, by lepiej się mu przyjrzeć. Psiak miał na łapie ranę szarpaną. Nie była to
rana od ostrza, które zostawia po sobie równe brzegi. Wykluczyłem więc czynnik ludzki,
wariatów chcących ugryźć psa, nie brakowało oczywiście w mieście, ale ta rana
była na to zbyt mała.
Jak na takiego typu
obrażenia psiak był w dość krytycznym stanie. Dość mocno krwawiła, ale na pewno
nie na tyle, by spowodować takie spustoszenie w jego ciałku. Spodziewałem się kłopotów
ze strony układu krwionośnego, natomiast kudłacz miał wyraźne kłopoty z
oddychaniem. Od czasu do czasu kaszlał, jakby próbując się czegoś pozbyć z
płuc.
Tylko raz spotkałem się z czymś takim, będąc jeszcze na
wyspach. W porcie, dochodziło do zgonów zwierząt przeznaczonych na sprzedaż.
Zwierzęta miały podobne objawy jak ten tutaj. Przyczyną okazało się szczuropodobne
stworzenie, roznoszące zarazę.
W małym mieście raczej trudno było je spotkać, znacznie częściej
występowały blisko portów, lub w metropoliach. Nieraz te małe paskudztwa,
pakowały się na statek, niezauważone prze nikogo. W ten sposób rozmnażały się,
w coraz to nowych miejscach.
– Trzeba pozbyć się tego kurestwa, najszybciej jak się da –
Pomyślałem.
– mam do Ciebie prośbę – przemówiłem łagodnie, patrząc
prosto w zapłakane oczy chłopca, który posłusznie kiwnął głową – w kieszeni
płaszcza mam małego kociaka – chłopak uważnie przyjrzał się mojej prawej
kieszeni, z której ciekawsko wystawiła główkę czarna kuleczka – możesz go z
niej wyciągnąć i przez chwilę dla mnie potrzymać? – Mały posłusznie zrobił o co
go prosiłem. Zdjąłem z ramion płaszcz,
jedną ręką podtrzymując psiaka, a następnie otulając go w ciepły jeszcze materiał.
Malec przypatrywał się mi uważnie, tuląc pod swoją kurtką kociaka.
– przykro mi mały – odezwałem się łagodnie i w kilka
dosłownie sekund po tym, stworzonko wydało swoje ostatnie tchnienie. Łzy
zrozumienia i bólu zakwitły na nowo w oczach chłopaka. Było mi go szkoda,
cholernie szkoda.
– Dziś ten tutaj – wskazałem za kociaka – również stracił
kogoś bliskiego – podrostek mocniej przytulił kuleczkę do swojej piersi.
Wiedziałem, że już nie muszę szukać jej nowego Pana.
– zajmę się twoim Odinem i obiecuję Ci, że pozbędę się tego
paskudztwa, które mu to zrobiło. A teraz uciekaj już do domu, bo robi się już
późno i coraz bardziej niebezpiecznie, jak dla waszej dwójki – Chłopak trochę
mniej płakał i dzięki temu usłyszałem jego ciche ”dziękuję”, kiedy znikał mi za
rogiem ulicy, wracając do domu. Ostrożnie odłożyłem zawiniątko na chodnik. Dzisiejszy
dzień jeszcze trochę się przeciągnie. Dałem nura w zaułek trzymając w dłoni mój lodowy sztylet. Tej nocy nie
ratowałem życia, tej nocy byłem mordercą z lodowym błyskiem w oku.
Długo nie musiałem
szukać, Ruszcz wybrał sobie za miejscówkę norę na końcu uliczki. Stwór stał
przed swoim gniazdem, w którym ruszały się jego małe. Tyle co musiała urodzić. Stworzenie
było szybkie, znacznie szybsze niż się tego spodziewałem. Zamiast otwartej
konfrontacji wybrało ucieczkę. Wspięło się po pojemnikach, które walały się na całej długości ślepej
uliczki. Pognałem za nim. Kiedy stworek chciał ukryć się w pokaźnej stercie
śmieci, cisnąłem sztyletem z całej siły trafiając w jego czaszkę. To była
jedyna moja szansa. Ruszcz potrafił doskonale się chować, gdybym stracił go z
oczy, pewnie zajęłoby mi wiele godzin zanim bym go złapał. Zależało mi na jego
szybkiej śmierci. Wyjąłem sztylet z czaszki stworka, obróciłem się na pięcie i
wróciłem do gniazda. Policzyłem czy ilość się zgadza i podpaliłem gniazdo.
Poczekałem tak długo dopóki nie byłem pewny że wszystkie zginęły. Zagasiłem
resztki i udałem się w drogę powrotną. Podniosłem delikatnie mój ładunek
całkiem już zimny i z nim w ramionach wróciłem do domu. Po powrocie Umyłem się
dokładnie i rozpaliłem ognisko kładąc w nim to co pozostało z Odina. Długo
trwałem przy tlących się już popiołach. Ocknąłem się czując na ramieniu ciepłą
dłoń Viol. Nie pytała o nic, stała tylko obok trzymając mnie za rękę.
– Wróć do nas
Natanielu – przemówiła do mnie łagodnie – Wszyscy tęsknimy za Tobą, zwłaszcza
Rupert – jej słowa były jak miód, a ja byłem głodny- głodny ciepła, które tak
szybko ulatuje z małych ciałem. Dłużej nie musiała mnie przekonywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!