23 stycznia 2018

Od Nataniela C.D. Dorina



Rin wszedł do niewielkiego hotelu. Każąc mi czekać na siebie przed nim.
Zastanawiałem się, dlaczego zostałem potraktowany jak pies. Posłusznie jednak oparłem plecy o lekko nagrzaną w słońcu ścianę budynku. Było dziś dość chłodno. Nie to aby mi to przeszkadzało, wolałem jednak  ten chłód od dusznego ciepła a przynajmniej wolało je moje ciało. Idąc za moim asystentem wyczułem delikatną woń wilka. Nie spodziewałem się poczuć jej tu w centrum.
Wilki upodobały sobie raczej bardziej przepełnione magią miejsca. Miały tam swoje watahy i rzadko opuszczały ich tereny. Zastanawiało mnie co skłoniło go do opuszczenia swojej. Może był samotnikiem? Szybko jednak pozbyłem się tej myśli. Wilki są stworzeniami stadnymi. Choćby najbardziej antyspołeczny spośród nich trzymał się grupy. Na jej obrzeżach, ale zawsze.
Nie miałem zamiaru wnikać co go tu sprowadziło. Nie moja sprawa. Sam też miałem kilka sekretów, z których nie miałem zamiaru się nikomu spowiadać.
Duch ognia był doskonale wyczuwalny przez moje zmysły. Potrafiłem z kilku centymetrową precyzją określić, w jakim miejscu znajduje się teraz Rin. Uśmiechnąłem się, nie mogąc zaprzeczyć istnieniu tego ciepłego uczucia wewnątrz mnie. Widocznie głupiałem z wiekiem. Przymknąłem z zadowoleniem powieki. Czułem się komfortowo chłonąc światło i jego obecność. Nagle jednak Dorin zniknął z mojego radaru. Drgnąłem i nieświadomie warknąłem, strasząc przy tym parę przechodzącą chodnikiem. Oderwałem się od fasady budynku. Wzrokiem próbując przewiercić okno jego pokoju. Ok, nie panikuj tylko. Może po prostu nie jestem takim kozakiem za jakiego się uważałem albo chłopak wyciszył ogień wewnątrz siebie. Skupiłem się na oddychaniu. Wdech, wydech. Przecież nie jestem pierdolonym psem aby skomleć, gdy tylko nie ma w pobliży mojego „Pana”. Udało mi się uspokoić. Po kilku zdających mi się trwać wieczność minutach, znów poczułem obecność Rina. Śpieszył się do wyjścia.
– Już jestem – rzucił z delikatnym uśmiechem.
Poprawił wypchana sportową torbę na ramieniu i rozejrzał się wokół nawet nie patrząc na mnie.
– Idziemy? – zapytał jeszcze obrzucając mnie łaskawie spojrzeniem tych swoich złotawych ślipi.
Miałem irracjonalną ochotę uduszenia go gołymi rękami za moje męki. Zamiast tego uśmiechnąłem się szeroko i kiwnąłem głową na znak zgody. Nie byłem dość pewny swego głosu, puki walczyłem ze sobą wewnętrznie. Ruszyłem jako pierwszy wskazując mu kierunek w którym znajdować miał się od dziś jego dom. Dorin szybko mnie dogonił. Po raz nie wiadomo który poprawiając opadającą mu na oczy grzywkę. Słodki był, trzeba mu to przyznać. Miał w sobie jednak coś z żołnierskiej sztywności i czujności. Nakazałem sobie bardziej uważać na mojego nowego towarzysza.
Po około dwudziestu minutach dotarliśmy na miejsce. Rin obrzucił kamienice uważnym spojrzeniem, lustrując najbliższą okolice. Niewielki kamienny murek z bramą, z za której widać było kawałek trawnika. Przyłożyłem dłoń do żelaznej bramy lekko ją popychając.
 – Zapraszam  – Rzuciłem w stronę Rina. Chłopak jakby na chwilę wrósł w ziemię, ale szybko się ogarnął i ruszył za mną. Minęliśmy staranie przycięty po obu stronach trawniczek, wiecznie zielony pomimo panującej pory roku. Jeszcze tylko trzy stopnie i znaleźliśmy się naprzeciw drzwi wejściowych. Kochałem szczerą miłością te wrota, zdobione figurami serafinów i aniołów beztroskich i pląsających. Jednak czym bliżej środkowej części, tym bardziej ich twarze zastygały w grymasie strachu i trwogi. Kołatka przedstawiała bowiem demona trzymającego w dłoniach kostur, który służył do stukania w drzwi. Nie było potrzeby zamykania ich na klucz, ponieważ wewnątrz zawsze ktoś był.
Wprowadziłem mojego asystenta do środka, kładąc mu delikatnie dłoń pomiędzy łopatkami. Wyczułem jak sztywnieje, by po chwili rozluźnić się i poddać. Zaprowadziłem go w stronę niewielkiego gabinetu. Wskazałem mu fotel naprzeciw biurka, sam siadając w fotelu po drugiej jego stronie. Szybko zabrałem się do dzieła. Na pergaminie nakreśliłem treść umowy, uwzględniając wszystkie wcześniej uzgodnione warunki. Po czym podałem jedną z kopi gotowej umowy chłopakowi. Rin zlustrował z grubsza treść.
– Masz ładne pismo – stwierdził, wstając i odbierając mi pióro. Jego podpis był chaotyczny i zamaszysty. Oddał mi jedną kopie. Zbliżał się już wieczór. W lekkim półmroku czterech ścian, lepiej czułem jego zapach. Jego oczy zdobiły złotawe błyski i może tylko wyobraziłem sobie ten nagły głód, kryjący się gdzieś na ich dnie. Szybko spuścił spojrzenie podnosząc torbę.
 – Skutek uboczny mojej pracy – uśmiechnąłem się – Pozwól że zaprowadzę Cię teraz na nasze piętro, a później oprowadzę po innych pomieszczeniach. –Rin kiwnął tylko głową.
Wspięliśmy się schodami na 2 piętro. Po drodze wyjaśniłem mu, że oprócz mnie kamienica ma jeszcze paru lokatorów i każdy dysponuje swoim piętrem. O ile więc może w pełni korzystać z mojego i parteru, o tyle lepiej aby nie wchodził na inne piętra.
Otwierałem każde z drzwi po kolei. Trzy pokoje po lewej, w tym jeden należący do mnie. Na samym końcu pracownia i symetrycznie do reszty trzy pozostałe pokoje. Zauważyłem, że pokój z niewielką kanapom w starym stylu wstawioną tam prócz łóżka, zwrócił jego największą uwagę
– masz do dyspozycji każdy z pokoi, prócz pracowni oczywiście. Rozpakuj się i daj mi znać gdybyś czegoś potrzebował – mówiąc to spojrzałem na zegar – za godzinę będzie gotowa kolacja. Mam nadzieję że lubisz sarninę? – czekałem na jego odpowiedź.
– nie będę wybrzydzał – uśmiechnął się i skierował niepewnie kroki w kierunku pokoju znajdującego się naprzeciw mojego. Nie ukrywam, że bardzo pasowała mi ta lokalizacja. Ruszyłem na dół trochę się rozluźnić w czasie gotowania.
Po godzinie Rin zszedł punktualnie na dół, zjedliśmy wspólnie kolacje. Rozmawialiśmy na neutralne tematy raczej wyczuwając siebie nawzajem, niż chcąc poruszać jakieś istotne sprawy. Był ciekawym rozmówcą jak już zdecydował się mówić. Sam nie należałem do gaduł, więc chwile wspólnej ciszy przyjmowaliśmy z wdzięcznością.
– jako Twój asystent powinienem przynajmniej pozmywać – zatrzymał mnie w miejscu odbierając mi z rąk brudne naczynia 
– To dobrze się składa bo bardzo nie lubię tego robić – widać było, że to również nie jest jego ulubione zajęcie. Do leniuchów raczej nie dało się go zaliczyć. Szybko i sprawnie wziął się do dzieła, w czasie kiedy wstawiałem wodę na herbatę.
– Mam jeszcze dziś parę spraw do załatwienia na mieście, tak więc ten wieczór możesz wykorzystać jak tylko chcesz – oznajmiłem chłopakowi gdy siedzieliśmy w salonie. Nie pytał czy może mi towarzyszyć, za co byłem mu wdzięczny. Nie był nachalny i dobrze nam się współpracowało. Gdyby tylko nie to palące uczucie wewnątrz, które czułem za każdym razem kiedy znajdował się blisko mnie. Jego dotyk parzył moją skórę. Można nazwać to lekko masochistyczną przyjemnością którą chciałem czuć częściej.
Dorin? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits