Krew, wszędzie w pracy tylko krew. Ludzie są jak plastikowe woreczki napełnione po brzegi tą ciepłą cieczą. Sam widok jest uzależniający, a być sprawcą rozlewu tak drogocennego surowca, to dar. Też paradoksalnie obie moje prace polegają na zabijaniu i ratowaniu. Zawsze to wychodzi na zerowy rachunek. Ilość ofiar i pacjentów. Czy jest to prawidłowy punkt widzenia ze strony moralnej? Nie czuję się w żaden sposób obciążony. Jestem święcie przekonany, że nie jestem osobą pozbawioną sumienia. Niekiedy się odzywa, ale praca jest tylko pracą. Ktoś musi to robić, najlepiej ktoś kwalifikowany.
- Somin jesteś tam?
- Tak.
- Wiesz, że bez pociągnięcia spustu, kula sama nie opuści lufy?
- Wiem.
- A wiesz, że twój cel zaraz zniknie ci z pozycji strzału?
- Nie dasz się nacieszyć chwilą. Bez odbioru. - wyłączyłem radio i odsłoniłem lunetę.
Zaczęło kropić, a ja siedziałem na dachu budynku z przyłożoną do ramienia snajperką. Celem był maleńki człowieczek w czarnej czapeczce owinięty niebieskim szalikiem. Kiedy spojrzałem przez przyrząd celowniczy, ludzik przestał być już tylko tycią kropeczką. Strzał miał być oddany z półtora kilometra. Na szczęście ja nie muszę brać żadnych poprawek związanych z pogodą. Wciągnąłem do płuc powietrze i wypuściłem, blokując swój wydech w połowie. Na ułamek sekundy krople deszczu zatrzymały się w miejscu, a pocisk poszybował prosto do celu. Często mam wrażenie, że widzę, jak pocisk przecina powietrze i wszystkie napotkane w nim krople deszczu. Jednak moment od pociągnięcia za spust, a dotarciem pocisku na miejsce trwa mniej niż mrugnięcie. Nie można dostrzec lecącej kuli. Dla człowieka jest to fizycznie niemożliwe.
Deszcz znów się zmorzył a ciało, z którego życie uciekło w jednej chwili, osunęło się z nóg, lądując na chodniku. Schowałem broń do pokrowca po kontrabasie. Duże rzucające się w oczy, ale dzięki temu zmieści się w środku mój ukochany Baret i zakryje go jeszcze wierzchnią warstwą niegdyś prawdziwego kontrabasu. Waży kilka kilo więcej, ale po wadze nikt kto nie grał kiedyś na kontrabasie, się nie skapnie. Najgorsza część roboty w tym zawodzie to włóczenie się tym tobołkiem na plecach przez miasto. Siedzenie na dachu przez niekiedy kilka godzin nie jest złe. Jest to czas przemyśleń. Nie zaliczyłbym tego czasu nigdy do zmarnowanego.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła trzynasta. Dzisiaj zmianę zaczynam na szesnastą, więc mam jeszcze sporo czasu, by się przebrać i zjeść obiad. Mieszkałem niedaleko, więc wejście do domu zajęło mi dwadzieścia minut. Zdążyłem tylko otworzyć drzwi, kiedy to zadzwonił telefon służbowy.
- Somin, pilna sprawa. Jesteś natychmiast potrzebny na sali operacyjnej. Za ile będziesz w stanie dojechać?
- Właśnie z domu wychodzę. – odłożyłem pokrowiec i powrotem zamknąłem drzwi. – Będę za pięć minut.
W takich sytuacjach liczy się każda sekunda. Tylko wybiegłem z mojego bloku mieszkalnego i już znalazłem się w powietrzu. Zmiana w orła trwa tyle, co nic. Poleciałem prosto do przychodni. Z powodu nagłej sytuacji odpuściłem sobie wchodzenie frontowymi drzwiami placówki. Z racji na to, że sale operacyjne znajdowały się od tylnej strony budynku, wleciałem w pierwsze lepsze otwarte okno. Był to akurat hol główny. Często jest wietrzony, bo szpital oszczędza na wentylacji w tej sekcji.
- Która sala? – zapytałem się dłużej już znaną mi pielęgniarkę z recepcji, przemieniając się z powrotem w człowieka.
- To ta. – wskazała niewzruszona. Takie nagłe przypadki były dla niej czymś zwyczajnym.
Ruszyłem prosto na salę. Założyłem na siebie kitel lekarski i na zacząłem myć ręce na sali.
- Już jestem, wybaczcie za spóźnienie. Jaka sytuacja.
- Postrzelono faceta. Kula przeszła na wylot o centymetr pod sercem. Mamy spore krwawienie, bo prawy płat wątrobowy został rozerwany.
Założyłem maskę i podszedłem do stołu, na którym leżał człowiek, którego dosłownie przed chwilą miałem okazję przestrzelić. Strasznie dużo ma koleś szczęścia w nieszczęściu. Przeżył tylko po to, by trafić pod mój skalpel.
- Spora dziura. – przypatrywałem się z ciekawością swojemu dziełu.
- Doktorze?
- Tak, tak. – zastanawiałem się, czy jest sens operować osobę skazaną na zagładę.
I tak miał małe szanse, by to przeżyć. Chwyciłem za laser i igłę. Zacząłem szyć i przypalać mocniej krwawiące tkanki.
- Kto do tej pory prowadził pacjenta? – zapytałem z ciekawości.
- Ja.
Nie poznałem głosu. Oderwałem na chwilę wzrok od stołu, ale w pełnym ubraniu chirurga zobaczyłem tylko jej oczy, które przy spotkaniu natychmiast uciekły na stół.
- Mamy dzisiaj gości? – zabrałem się z powrotem za pacjenta.
- Mam już kilka operacji na koncie, ale na tę nie byłam przygotowana. Miałam tylko pana na jakiś czas zastąpić.
- Podaliście na krzepliwość?
- W pierwszej kolejności.
- Przynieście jeszcze jedną zerówkę, bo ta zaraz się skończy.
- Oczywiście. – odezwała się asystentka i wyszła.
-Pani godność, jeśli można?
- Ravenis.
-Mam nadzieję, że będzie pani nam częściej towarzyszyła. Nie musiałem wiele robić. – oderwałem się od stołu z lepkimi i czerwonymi rękawicami. – Zaszyjcie go, nie zapominając o dziurze z tyłu.
Pacjentowi już nic nie zagrażało, musiał tylko znieść bóle pooperacyjne i dojść do siebie, by znowu dostać kulkę, lub po cichu załatwić to na oddziale, ale moja nieskazitelna kartoteka chirurga nie będzie maiła żadnych specjalnych niepowodzeń na koncie.
- Nie wiem, czy kiedyś jeszcze wpadnę. Aktualnie prowadzę śledztwo w sprawie postrzelonego mężczyzny.
W głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Nie dobrze, kiedy biegły lekarz jest gliną. Trzeba się pilnować na każdym kroku.
- I jest pani chirurgiem? Nic tylko pogratulować. Mnie tylko to wychodzi najlepiej. – zacząłem ściągać lekarskie ubranie.
- Dokąd się pan wybiera?
- Na obiad. Zaczynam pracę dopiero od szesnastej. Jak skończycie, też wam radzę zrobić sobie przerwę na kawę. Gdyby coś się zmieniło, jestem na stołówce.
Sprawy morderstw osób zabitych z broni snajperskiej, najtrudniej jest dowieść ze względu na brak poszlak. Mam nadzieję, że nie śmierdzą moje ubrania prochem strzelniczym na kilometr. Zostawiłem marynarkę w biurze i zszedłem na szpitalną stołówkę. Zamówiłem sobie mocno pachnącą kawę i dużą porcję naleśników. W zasadzie wszystko tu pachnie środkiem dezynfekującym i tak jak w moim przypadku, krwią. I tak wolę trzymać się od niej z daleka. Na przekór losu, nieopierzony chirurg pojawił się na stołówce. Nie robiło to na mnie wrażenia. Kolejny zabiegany dzień. Pomachałem do niej, by się przysiadła. Może sobie trochę pogawędzimy. Zainteresowała mnie ta wszechstronna osoba.
RAVENIS ?
Słowa: 1017
Somin zdobywa punkty dla Imperalczyków!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!