(akcja zaczyna się dość daleko w przeszłości)
- Znowu siedzisz i nic nie robisz? - zacisnąłem zęby.
Feniks siedział na jednym z stelaży dla roślin, na wysokości 2 piętra. Szczerzył zęby w irytujący sposób i bujał lekko nogą. Jak zwykle nie mógł być cicho przez dłużej niż 5 minut. Tak, Feniks posiada również moją wrodzoną gadatliwość. Jej również musiałem się pozbyć. Moja profesja wymagała wyzbycia się wielu rzeczy. Taka moja droga. Może mógłbym przywrócić coś z siebie skoro już tu jestem... Ale to mogłoby tylko zaszkodzić.
W każdym razie, starałem się ignorować drugiego siebie. Ostatnio starałem się dokładniej zbadać ten "las" kryształów. Zauważyłem, że kiedy wysłannik "pana" Mroku pojawia się tutaj, można do nich spokojnie podejść. Nie odsuwają się. Kolejnym odkryciem jest to, że przed szeregami stoi zawsze jeden "otwarty" kryształ. Odbiera wspomnienie, zapisuje je i ustawia się wśród innych.
Zawsze miał dobre wejścia. Tym razem najpierw zobaczyłem czarną błyskawicę przedzierającą się przez niewidzialną ścianę. Zamiast grzmotu usłyszałem wrzask. Potem znikąd pojawiła się biała ściana. Po jej środku coś wybuchło, przez co powstał w niej płonący otwór. Następnie z dziury wylał się czarny jak smoła dym. Zdawał się stopniowo schodzić w dół. Po krótkiej chwili przybrał kształt schodów. No i wtedy pojawił się owy on. W momencie pojawienia się go w otworze wybuchły kolejne płomienie. Zadarł łeb i zaczął schodzić po schodach wyuczonym majestatycznym krokiem. Jak dla mnie było to trochę pedalskie ale no... Trzeba przyznać, robiło wrażenie.
Dla Feniksa wrażenie było bardziej irytujące. To w końcu jego hobby. Burknął coś pod nosem, że ciota, pedał, i że on zrobiłby to 10 razy lepiej. W sumie z tego co pamiętam Feniks też robił niezłe widowiska. Można by zorganizować zawody, żeby zagryźli się nawzajem. Niezły plan, ale raczej niewykonalny.
Kiedy dotknął śnieżnobiałego podłoża wyszczerzył zęby, stożkowate i dziwnie krótkie. Po krótkiej chwili wypuścił dym z nozdrzy i zaczął swoje gadanie.
- Jak się mają moi więźniowie? Nic nie brakuje? Nic nie przeszkadza? ... No dalej powiedzcie coś! Wiem, że cieszycie się na mój widok. - zamilkł, zamarł w wyuczonej jak mniemam pozie i czekał. Mój mózg pracował na pełnych obrotach. Liczyłem na coś, nie wiedziałem na co konkretnie. Może na olśnienie? Cud? Albo chociaż jakiś zwrot akcji. Hmmm.... może to ten moment, w którym to ja powinienem przejąć inicjatywę.
"Wysłannik" odwrócił się i zaczął odchodzić.
- Czekaj! - zawołałem. - Jest jedna rzecz. - odwrócił się udając zainteresowanie.
- O co chodzi? - zapytał, po czym podszedł do mnie.
- Tam - pokazałem na kryształy - coś jest nie tak. Zachowują się inaczej niż zwykle.
- A co robią? - rzucił od niechcenia.
- Nie wiem jak to powiedzieć.... Na pewno będziesz wiedział. - miałem ochotę poklepać siebie samego po ramieniu za to posunięcie. Ma zbyt nadęte ego by powiedzieć, że cię na tym nie zna. Ruszyliśmy w ich stronę, szedł kawałek przede mną zachowaniem udając znawcę.
Tak jak przewidywałem pojawił się przy nas Feniks. Nie pozwoliłby, żeby coś wydarzyło się bez jego udziału.
Nasze kroki nie wydawały żadnego dźwięku. Tak jakby "podłoga" była tylko siłą utrzymującą nas gdzieś w przestrzeni. Kryształy były coraz bliżej.
Nie oddalały się. Po minucie marszu staliśmy już przed nimi. Pusty kryształ był na wyciągnięcie ręki.
- Ciekawy okaz.. - to jak rozpoczął swoją wypowiedź prosiło się o kpiny. Wyglądał tak jakby mówił o jakimś zasranym gatunku zasranej roślinki. Nie dałem mu kontynuować.
- Najdziwniejsze jest to, że zaczęły wibrować przy dotyku. - odwrócił się do mnie gwałtownie i dość gniewnie powiedział:
- Sam to zauważyłem. - wygrałem. W tym momencie wyciągnął łapę do kryształu. A potem.... potem było szybko. Rozpadł się jakby na milion cząstek, które jak zaciągnięte odkurzaczem wleciały do wnętrza kryształu. Patrzyłem na scenę z podziwem. To było niesamowite uczucie. Tak jakby ktoś wymienił mi baterie. Niestety, zapomniałem o kimś.
Feniks bezceremonialnie popchnął mnie w stronę kryształu. Oparłem o niego ręce.... I miałem szczęście. Ten kryształ był pełen.
Odbiłem się od niego, akurat w ostatniej chwili, bo właśnie ruszył w stronę rzędu by się ustawić. Niestety pomysł był.... Ekhm do dupy. Feniks złapał mnie za nogę gdy leciałem nad nim i najzwyczajniej w świecie grzmotnął mną o ziemię. Poczułem ból rozchodzący się po całym kręgosłupie, a potem but przygniatający mi szyję. Otworzyłem oczy mrużąc je od jasnego światła z góry zauważyłem to jak chwiejnie feniks stoi. Wygląd nad skuteczność? Tym razem to on popełnił błąd.
Złapałem go za nogę na szyi i docisnąłem ją tak aby przechylił się do przodu. Potem obunóż kopnąłem go w dupę tak, że wyleciał do góry i zarył głową o bok kryształu. Stało się z nim to co z jego poprzednikiem. Tyle, że on krzyczał, długo, okropnie. Czułem jego ból, w końcu był częścią mnie.
Uczucie bólu zastąpiło poczucie lekkości, przechodzące w uczucie wznoszenia. I faktycznie, jakimś cudem zacząłem wzlatywać do góry. Z początku powoli, potem szybko, aż do momentu, w którym dziwna siła mnie puściła. Zacząłem spadać w dół. Z dzikim wrzaskiem spadałem ku podłodze. Zamknąłem oczy. Jednak o nic nie uderzyłem. Przynajmniej przez chwilę. Poczułem jak spadam tyłkiem na ziemię. Nie była gładka i czysta, była twarda, brudna, zimna i nierówna.
Otworzyłem oczy. Byłem w jakimś pomieszczeniu. Styl architektoniczny podsuwał na myśl Deltę, a dokładniej Rivangoth. Po krótkiej analizie sytuacji, ignorując zdrowy rozsądek nakazujący nie ujawniać się, wydałem okrzyk radości.
- A hahah!!! Taaak! Na reszcie wróciłem!!!
I tyle było tej radości. Sekundę po tym świat zawirował i znalazłem się na jakiejś ulicy, wszystko było rozmyte i wirowało. Czułem, się jak na nieprzyjemnym haju, badtripie. Ale czułem jeszcze coś innego. Dotyk, czułem jak trzymam kogoś za dłoń. Mimo, że nie byłem w stanie nawet spojrzeć na tą osobę wiedziałem kim była. Tego dotyku nie pomyliłbym, z żadnym innym. Tiffany, była tu ze mną. Serce zabiło mi szybciej, nie obchodziło mnie już to dlaczego tu jestem, ważne było tylko to, że ona tu jest. Cała, żywa. Niestety podobnie jak ja nie czuła się najlepiej. Musiałem zaprowadzić ją tam gdzie będzie bezpieczna. Obejrzałem okolicę. Wtedy zrozumiałem co się stało. Ktoś zakłócił czas, naruszył go. Dlaczego? Byliśmy na głównej ulicy w Rivangoth! Tętniła życiem! Żadnych śladów zniszeń, krwi i flaków. Mogłem zrobić tylko jedno. Chwyciłem ją mocniej i zdając się na pamięć powłóczyłem się z nią w stronę pałacu.
Po ledwie paru minutach dotarliśmy do bramy. Widziałem rozmyte sylwetki strażników, którzy na szczęście bez słowa otworzyli bramę. Ruszyłem w stronę komnat. Droga do nich zajęła nam więcej niż dotarcie do pałacu. Droga tam była usiana schodami, a w korytarzach łatwo było się zgubić. Finalnie, udało nam się tam dotrzeć. Wpadliśmy do losowej komnaty. Był tam zgromadzony mały tłum. Nie widziałem twarzy ale na szczęście po głosach rozpoznałem tam tych których szukałem. Darkness, Viper i tyle mi wystarczyło. Dalej niewiele pamiętam. Wiem, że nas rozdzielili i odprowadzili do komnat.
Mija trzeci tydzień w łóżku. No tak jakby. Bo przez trzy dni byłem nieprzytomny, a potem jeszcze przez tydzień trzymał mnie ten dziwny stan. Przez cały czas byłem pod nadzorem medyków. Do tego zarządzili izolację. Nikt nie mógł do mnie przychodzić. Przez niemal każdą chwilę wegetowania, nie licząc medyków, byłem sam. Tylko raz Darkness wpadł na chwilę, zapytał się mnie czy pamiętam co się wydarzyło i czy przypadkiem nie pomieszało mi się w głowie. Odpowiedziałem mu i tyle go było. Na szczęście tego dnia powinienem móc już wyjść. No i mogłem, na salę treningową. Zrozumiałe, że muszę zregenerować mięśnie, zwiotczałe po tak długim czasie. Tylko po co mi tam izolacja? Irytowało mnie to niezmiernie. Ale medyk to medyk. Z nimi nie można się kłócić.
Już po dwóch tygodniach treningu. Jestem niemalże sprawny. Przydałby się też trening psyhiczny. Ciężko mieć w głowie dwie przeszłości. Jedna z tamtego świata drugą z tego. Fiu fiu..... Porąbane. Z tego co trafiło do mojej głowy wiem, że teraz zarządzam siatką wywiadowczą Rivangoth, nadal dowodzę werranami, do tego jest to moment w czasie kiedy trenowałem Tytanię i Vipera, tyle że oni już wtedy tak jakby żądzili, a teraz robi to Darkness. Dobrze by było gdyby czas postanowił zmienić Darknessa na powrót w Warrena. Wyszłoby to na dobre wszystkim, i królewskiemu rodzeństwu, poznałoby w końcu ojca z dobrej strony, i całemu królestwu, byłoby rządzone przez kogoś porządnego.
Byłem w łazience kiedy ktoś wszedł do pokoju. Jest za wcześnie na obiad i za późno na leki. Szybko wytarłem głowę ręcznikiem. Zmieniłem się w wilka po czym otworzyłem drzwi od łazienki i wszedłem do pokoju. Koło łóżka stał medyk w wilczej postaci.
- Naczekałeś się. Jesteś już wolny. - przerwał i ruszył ku wyjściu.
- Uważaj na siebie, mam innych pacjentów. - dodał po czym znikł za drzwiami.
Nie zastanawiałem się długo nad tym co teraz zrobię. Zmieniłem się w człowieka, ubrałem się i wybiegłem na korytarz. Celu chyba każdy się domyśla. Tak, była to komnata Tytani. Nikt nie śmiał mnie poinformować w jakim jest stanie. Strach zżerał mnie już zbyt długo. Biegłem przez korytarze, mijałem zakręty, nie zwrałem uwagi na nikogo. Pod jej drzwiami spotkałem Vipera.
- Dokąd tak biegniesz kochasiu? - hmmm.... Albo żartuje, albo faktycznie nie pamięta co działo się w tamtym czasie.
- Widzę, że ktoś chciałby mieć trening wytrzymałościowy przez cały dzień? - musiałem się upewnić.
- Nie ma jej tu. - widziałem jak zgryźliwość schodzi z jego twarzy.
- Gdzie?
- Od momentu kiedy przestała się do ciebie dobijać cały czas chodzi polować na wschodniej przełęczy chociaż pewnie znowu siedzi dupą w miejscu i "rozmyśla".- przy ostatnim słowie przewrócił oczami.
- Dzięki. Trening i tak się odbędzie ale skrócę go do dwóch godzin. - odszedłem kawałek spokojnym krokiem, a za zakrętem zaczęłem biec. Dość szybko minąłem bramę i dostałem się za przedmieścia. Nie miałem czasu na podziwianie lasu, nie zniszczonego przez Mroku. Żyjącego i pełnego zwierzyny. Za lasem znajdowała się wschodnia przełęcz. Cała pokryta lekko przesuszoną trawą, sięgała mi mniej więcej do kostek ale cała przełęcz była jakby nakrapiana kępami trawy, jakby małe wyspy o średnicy półtorej metra. Na dole płynęła kamienista rzeka a za nią po drugiej stronie polany znajdował się kolejny las. Obejrzałem się do okoła, przypomniałem sobie o naturalnym punkcie widokowym. Było to wzniesienie, jakby przyrosłe do zbocza. Ruszyłem w jego stronę. Po chwili wchodziłem już po nim. Wszedłem na szczyt. Był zaokrąglony i porośnięty krótką trawą. Dość blisko miejsca w którym wzniesienie opadało leżała czarna wilczyca z fioletowymi runami. Patrzyła na rozpościerający się pod wzniesieniem krajobraz, oddychała powoli tak, że nie udało mi się nawet wyłapać dźwięku oddechu. Może to przez wiatr smagający lekko szczyt. Wybrałaś świetne miejsce na przemyślenia Tytanio.
- Widzę, że zażarcie polujesz, nie przemęczaj się.
( No w końcu. Napisałem. Yesssss! Czekam na odpowiedź, bo tak w sumie nie będę miał nic do roboty więc będę mógł pisać :) )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!