17 marca 2017

Pacyfista z bronią (a właściwie bez) (Od Evangeline - Quest 21)

-Dobrze, zrobię to - klamka zapadła. Już po chwili żałowałam swojej decyzji. Tytania poprosiła mnie, żebym wyruszyła w podróż, by zawrzeć sojusz, z jakimiś kotowatymi. Nie rozumiem: Że niby jak czarownica, to musi od razu skoty lubić?! Ale no nic, słowo się rzekło. Pożegnałam Tytanię i poszłam się spakować. Niestety, nie mogłam zabrać moich mieczy,  nad czym głęboko ubolewałam. Jednak z drugiej strony broń mogłaby wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Tak więc musiałam zdać się tylko na moje moce. Ale ja nie dam rady?! Spakowałam sprawnie mój worek, w którym umieściłam trochę jedzenia, jakieś lekarstwa, strój na zmianę i tym podobne. Musiałam być przygotowana na każdą, nawet najbardziej niespodziewaną ewentualność. Wyspa mieściła się daleko na północy, więc sama podróż mogła zająć mi wiele dni. Na szczęście nie mam choroby morskiej; to musiałby być koszmar. I tak może być niebezpiecznie, tamtejsze wody potrafią być naprawdę niebezpieczne, a z taką przypadłością praktycznie nie miałabym żadnych szans na powrót do domu w jednym kawałku. Wyszłam z domu i ruszyłam pieszo do najbliższego portu. Stamtąd miał mnie zabrać jakiś znajomy Tytanii, który akurat płynął w tamtą stronę. Na wyspie miałam więc spędzić dwa dni, a gdy mężczyzna będzie wracał, to zabierze mnie ze sobą. Przynajmniej pierwsza część planu Tytanii się udała. Mężczyzna wziął mnie na swój statek i tak rozpoczął się długi i dość żmudny rejs. Co chwilę ktoś z załogi zadawał mi czasem dziwne pytania ("A co panienka tu tak sama podróżuje?", "A dokąd to tak?", "A czy mamusia w domu z obiadkiem nie czeka?"), na które odpowiadałam dość zwięźle. Nie za bardzo miałam ochotę na pogaduszki. Oczywiście, byli też tacy, którzy nie podeszli, tylko komentowali ("Ta młodzież dzisiejsza!", "Lepiej by do nauki siadła, a nie się włóczy po krańcach świata!", "A co to, jakiś nowy sposób buntu młodzieżowego?!"). Jak te... No... Na Ziemi tak mówią... O! Już wiem. Jak moherki. Nie miałam ochoty na tłumaczenie im, że od połowy z nich (co najmniej) jestem starsza. No cóż... Ludzie i tak będą gadać.Dlatego też udałam się po prostu do mojej kajuty, gdzie mogłam w spokoju robić coś bardziej pożytecznego, niż słuchanie narzekań starych zgredów. Czytałam książki, spałam, jadłam codziennie ćwiczyłam (najpierw masa, potem rzeźba). Któregoś pięknego, niezwykle słonecznego dnia do mojej kajuty zapukał kapitan. Słysząc pozwolenie, wszedł do środka. Spojrzałam na niego pytająco.
-Dzisiaj po południu dotrzemy do celu panienko - powiedział.
-Dziękuję, kapitanie Graves - mężczyzna wciąż stał i charakterystycznie zacierał ręce. Westchnęłam i rzuciłam w jego stronę sakiewkę pełną złotych monet. Złapał ją łapczywie i ukłonił się.
-To był zaszczyt, móc transportować kogoś takiego - jeszcze raz skłonił się i wyszedł szybko, zapewne po to, by policzyć pieniądze. A tak w ogóle: "transportować"?! Przez chwilę poczułam się jak towar nielegalnie przewożony przez granicę, ale potem postanowiłam przestać zaprzątać sobie tym głowę. Zebrałam moje rzeczy i schowałam je do worka.Wyszłam z mojej kajuty. Musiałam zmrużyć oczy, bo oślepiło mnie ostre światło słońca. Podeszłam do dziobu i rozejrzałam się. Niedaleko przed nami mieściła się wysepka, która była celem naszej podróży. Była dość niewielka, jej brzegi były skaliste, ale gdy spojrzało się głębiej, można było dostrzec zupełnie inne miejsce. Jej serce było obrośnięte kwiatami, krzewami i drzewami, których gałęzie aż uginały się od nadmiaru owoców.
-Dalej popłyniesz łódką - usłyszałam głos bosmana Odwróciłam się w jego stronę i skinęłam głową. Jasnowłosy mężczyzna zaprowadził mnie w stronę szalup. Przygotowaliśmy jedną z nich. Statek został zacumowany kilkaset metrów od wyspy, bo dalej osiadłby na mieliźnie. A ja zostałam wysłana na łódce, który w porównaniu do wszechogarniającego oceanu, bardziej podobna była do łupinki orzecha włoskiego niż do łódki. Po jakimś czasie dotarłam do wyspy. Wciągnęłam łódkę na piasek i zostawiłam ją tam. Wzięłam worek i ruszyłam w poszukiwaniu jakiejkolwiek formy życia. Już po chwili zostałam zatrzymana przez blondwłosą kobietę w ubraniu z liści. W ręku trzymała coś podobnego do dzidy.
-Kim jesteś? - zapytała, celując we mnie bronią.
-Evangeline Nobody. Przysyła mnie Tytania, alfa Sekty Cieni. Przybyłam w pokoju, by zawrzeć sojusz z waszym rodem.
-Tak? - nie wyglądała na przekonaną - Co masz w tym worku? - posłusznie pokazałam jej zawartość. Zmrużyła oczy, ale po chwili ledwo zauważalnie skinęła głową.
-Zaprowadzę cię do naszej alfy - powiedziała w końcu. Ruszyłyśmy razem. A właściwie ja szłam pierwsza, a ona niemalże wbijając dzidę w moje plecy, nawigowała mnie, gdzie mam iść dalej. W ten sposób doprowadziła mnie do wioski. Na mój widok zrobiło się spore poruszenie; zapewne rzadko miewają gości. Nawet sama alfa wyszła, by zobaczyć, co się takiego dzieje. Była kobietą o nieokreślonym wieku. Miała niesamowicie niebieskie oczy z pionowymi tęczówkami i czarne jak słoma włosy. Odziana była tak samo jak jej towarzyszka za mną.
-Wysłali cię w delegacji? - zapytała.
-Tak - odpowiedziałam.
-Wspaniale. W takim razie myślę, że musimy porozmawiać - uśmiechnęła się do mnie. Gdy to zrobiła ukazał mi się rząd białych zębów i dość długie i ostro zakończone górne kły. - Kelly, możesz już odejść - dziewczyna za mną głośno westchnęła, ale po chwili ociągania odeszła. Najpierw jednak wyszeptała coś do ucha alfie.
-Witamy cię w naszej wiosce, Evangeline! - powiedziała alfa, na tyle głośno, by mógł ją usłyszeć każdy z zebranych - Cieszymy się, że będziesz naszym gościem. Jednak pamiętaj! Darzymy cię szacunkiem, dopóki na niego zasługujesz. Gdyby było inaczej, zrobi się... Nieprzyjemnie. Ale na pewno tego nie zrobisz! - zaprowadziła mnie do swojego domku.Usadziła mnie na przeciw siebie w salonie i po chwili jakiś mężczyzna przyniósł herbatę.
-Ah! Nie przedstawiłam się! Jestem Caelen - wyciągnęła rękę w moją stronę. Uścisnęłam ją - Myślę, że możemy zaczynać - po tych słowach jej postawa zmieniła się; stała się bardziej... groźna. Usta rozciągnęły się w niemalże drapieżnym uśmiechu.
-Widzisz... Nie potrzebujemy tego sojuszu. Tytania wywarła na mnie presję, więc musiałam zgodzić się na negocjacje. - a więc tak chcesz się bawić, babo?! Świetnie. Włączyłam moją moc specjalną - negocjatora.
-Ależ nie - zaczęłam powolnym, spokojnym głosem.
-Nie? - czyli moc działa.
-Przecież to miejsce jest wspaniałym punktem strategicznym. Jeżeli jacyś wrogowie zechcą się tu wedrzeć - do mojego głosu wdarła się szczerze brzmiąca rozpacz - zginiecie! Wszyscy. Nie możemy na to pozwolić. Potrzebujecie tego - mój głos z powrotem się uspokoił - Z resztą Sekta cieni też. Musimy zawrzeć ten sojusz.
-Tak? - no kobieto no!!! Dajże się wreszcie przekonać!
-Tak. To jak będzie?
-Skoro tak przedstawiasz sprawę... To rzeczywiście potrzebne. Zgadzamy się zawrzeć sojusz - uścisnęłyśmy dłonie na znak przypieczętowania umowy. "Wyłączyłam" moc. Moim oczom znów ukazała się miła Caelen. Uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Możesz tu zostać dokąd chcesz - powiedziała, przytulając mnie.
-To byłby zaszczyt, jednak za dwa dni przypłyną po mnie znajomi. -odpowiedziałam

1 komentarz:

  1. Czemu nie dodałaś Tyksu tego dopisku co był pod spodem? -.- Poza tym hajsy poproszę xD

    OdpowiedzUsuń

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits