Dzień
jak co dzień. Mama wyruszyła rano poszukać ziół na przeziębienie, które
strasznie męczyło członków watahy. Było za zimno, żeby Teda mogła na
dłużej wyjść z kryjówki, toteż zostałem sam. Straszne nudy! Co z tego,
że wokół wszędzie śnieg jak mam się bawić sam! Na Ralfa też nie ma co
liczyć. Idiota wziął i walnął w kimę na całą zimę! Rany, co z niego za
leń.
Zostałem całkiem sam. W lesie panowała głucha cisza. Na początku zrobiłem bałwana, później pozjeżdżałem na kłodzie z górki. Podczas zimy można wyciągnąć znacznie większą prędkość. W końcu to też mi się znudziło. Chciałem porobić parę aniołków, ale szczerze zabawa samemu nie jest za fajna. Spojrzałem w niebo. Słońce już dawno przeszło półmetek swojej podróży. To był znak, że mama zaraz przyjdzie. Postanowiłem wyjść jej na spotkanie.
Głucha cisza. Jedynie co było słyszalne to skrzypienie śniegu pod moimi łapami. Nikogo nie było. Ni jednej żywej duszy. Miałem wrażenie jakby las emanował złowrogą aurą. Coś jakby miało się zaraz złego stać.... Zerwał się porywisty wiatr od strony w którą zmierzałem. Co chwilę podrywał on zalegający na ziemi śnieg i sypał mi nim w twarz. Przyspieszyłem kroku.
Nagle usłyszałem krakanie i to nie pojedynczego ptaka a całej gromady. Wyglądały na spłoszone. Leciały stamtąd dokąd szedłem. Niedługo później obok mnie czmychnęła przerażona łania, a za nią zajączek. Wątpiłem, że uciekły ot tak sobie. Coś musiało je spłoszyć. „Super! W końcu coś się dzieje!” - tak nie więcej wtedy pomyślałem i przyspieszyłem kroku. Po chwili szybki chód zmienił się w dalekie skoki przez zaspy, których tam nie brakowało. Na szczęście nie trwało to długo.
Las się lekko przerzedził. To tam właśnie zazwyczaj latem znajdowało się wrzosowisko. Dostrzegłem sylwetkę dwóch postaci. Szybko schowałem się w krzewy i tylko lekko rozsunąłem gałęzie, aby lepiej przyjrzeć się potencjalnym intruzom. Dostrzegłem mamę. Okrążała intruza, cały czas szczerząc kły. Wyglądała na wściekłą, gotową w każdej chwili wbić się w ciało przeciwnika. Tylko raz widziałem mamę w takim stanie i było to wtedy, gdy zaatakował nas Evil. Drugim kształtem okazał się jakiś wielki, czarny wilk. Wyglądał... dziwnie.
Mama spojrzała w moją stronę i nastroszyła się. Chyba musiała mnie zauważyć. Warknęła po czym pobiegła w stronę wilka, próbując wbić się w ciało przeciwnika. Wilk szybko ją zrzucił. Nie pozwoliła jednak mu się zbliżyć do siebie i przeturlała się jak najdalej od niego, przy okazjo prowadząc go w stronę przeciwną. Pomiędzy nimi odbyło się jeszcze kilka wymian ciosów. Mama zdecydowanie przegrywała. Musiałem coś zrobić ale nie wiedziałem co. Wilk pochylił się nad mamą. Zadziałałem impulsywnie i zrobiłem pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy. Niepostrzeżenie wyskoczyłem z kryjówki i podbiegłem do przeciwnika, wgryzając się mocno w tylną nogę wilka...
Zostałem całkiem sam. W lesie panowała głucha cisza. Na początku zrobiłem bałwana, później pozjeżdżałem na kłodzie z górki. Podczas zimy można wyciągnąć znacznie większą prędkość. W końcu to też mi się znudziło. Chciałem porobić parę aniołków, ale szczerze zabawa samemu nie jest za fajna. Spojrzałem w niebo. Słońce już dawno przeszło półmetek swojej podróży. To był znak, że mama zaraz przyjdzie. Postanowiłem wyjść jej na spotkanie.
Głucha cisza. Jedynie co było słyszalne to skrzypienie śniegu pod moimi łapami. Nikogo nie było. Ni jednej żywej duszy. Miałem wrażenie jakby las emanował złowrogą aurą. Coś jakby miało się zaraz złego stać.... Zerwał się porywisty wiatr od strony w którą zmierzałem. Co chwilę podrywał on zalegający na ziemi śnieg i sypał mi nim w twarz. Przyspieszyłem kroku.
Nagle usłyszałem krakanie i to nie pojedynczego ptaka a całej gromady. Wyglądały na spłoszone. Leciały stamtąd dokąd szedłem. Niedługo później obok mnie czmychnęła przerażona łania, a za nią zajączek. Wątpiłem, że uciekły ot tak sobie. Coś musiało je spłoszyć. „Super! W końcu coś się dzieje!” - tak nie więcej wtedy pomyślałem i przyspieszyłem kroku. Po chwili szybki chód zmienił się w dalekie skoki przez zaspy, których tam nie brakowało. Na szczęście nie trwało to długo.
Las się lekko przerzedził. To tam właśnie zazwyczaj latem znajdowało się wrzosowisko. Dostrzegłem sylwetkę dwóch postaci. Szybko schowałem się w krzewy i tylko lekko rozsunąłem gałęzie, aby lepiej przyjrzeć się potencjalnym intruzom. Dostrzegłem mamę. Okrążała intruza, cały czas szczerząc kły. Wyglądała na wściekłą, gotową w każdej chwili wbić się w ciało przeciwnika. Tylko raz widziałem mamę w takim stanie i było to wtedy, gdy zaatakował nas Evil. Drugim kształtem okazał się jakiś wielki, czarny wilk. Wyglądał... dziwnie.
Mama spojrzała w moją stronę i nastroszyła się. Chyba musiała mnie zauważyć. Warknęła po czym pobiegła w stronę wilka, próbując wbić się w ciało przeciwnika. Wilk szybko ją zrzucił. Nie pozwoliła jednak mu się zbliżyć do siebie i przeturlała się jak najdalej od niego, przy okazjo prowadząc go w stronę przeciwną. Pomiędzy nimi odbyło się jeszcze kilka wymian ciosów. Mama zdecydowanie przegrywała. Musiałem coś zrobić ale nie wiedziałem co. Wilk pochylił się nad mamą. Zadziałałem impulsywnie i zrobiłem pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy. Niepostrzeżenie wyskoczyłem z kryjówki i podbiegłem do przeciwnika, wgryzając się mocno w tylną nogę wilka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!