Tytania opuściła namiot zostawiając mnie zupełnie samą. Do
moich oczy cisnęły się łzy. Nie wiem czemu płakałam. W końcu byłam tak
szczęśliwa! To co powiedziała Tytania... Nazwała siebie moją
przyjaciółką, a to znaczy, że jestem tym samym ważna dla niej? Chcę w to
wierzyć. Nawet jeśli jestem w błędzie wolę nie budzić się z tego snu.
Czeka na mnie ciężka praca ale przyrzekam nie zawiodę jej! Z takimi
myślami zamknęłam powieki. Nie czekałam długa, by zmorzył mnie sen.
Dni mijały spokojnie. Nikt nie zakłócał mojego spokoju. Poza alphą
członkowie Sekty mieli kategoryczny zakaz zbliżania się do mojego namiotu.
Ona sama odwiedzała mnie bardzo często. Było to miłe... Zupełnie jakby
zależało jej na mnie. Nawet gdy pytała o moje samopoczucie, nie słyszałam
nutki irytacji ani nic z tych rzeczy. Może po prostu byłam głucha, ale to
dobrze. W ten sposób dni zmieniły się w tygodnie, te w miesiące, aż
nadeszła ta pamiętna noc. Od rana czułam się silne skurcze. Ból był
okropny. Kompletnie nie mogłam się uspokoić... Do tego to nieopisane
zmęczenie. Z początku nawet trochę pochodziłam dla relaksu, jednak szybko
straciłam resztki sił. Upadłam. Akurat do namiotu weszła Tytania z
jedzeniem. Szybko postawiła posiłek przy wejściu i pomogła mi wstać.
Dostała reprymendę za przemęczanie się. Ułożyła mnie na poduszce. Kiedy
tak jak to w zwyczaju miała zapytała o moje samopoczucie, nie wiedziałam co
odpowiedzieć. Nie chciałam jej okłamywać, ale wiedziałam, że ma wiele
obowiązków jako nasz lider. Od razu zauważyła, że coś ukrywam i kazała
powiedzieć mi prawdę...To bardzo spostrzegawcza i dobra wadera. Wciąż nie
rozumiem dlaczego WKJN ją tak potraktował. Nie jej winą było to co zrobiła
tylko Mroku. Wątpię, że jej celem było dokonanie tamtej masakry. Cóż,
czego się spodziewam po watasze, której ON zasila szeregi...
Nagle poczułam jak coś podchodzi mi pod gardło. Znów poranne wymioty. Szybko
sięgnęłam po miskę i pozwoliłam, aby to co się cisnęło opuściło mój
organizm. Na jedzenie, które przyniosła Tytania nie mogłam nawet spojrzeć.
Gdy skończyłam się oczyszczać przeprosiłam ją. Musiało ją to
zniesmaczyć.
- Nic nie szkodzi. - odparła i pogłaskała mnie delikatnie po plecach. Muszę
przyznać, że było to bardzo przyjemne. Niestety nie mogła zostać zbyt
długo ale obiecała przyjść później. Nie winiłam jej za to. Musiała mieć
wiele spraw na głowie. I tak byłam jej wdzięczna za to co zrobiła dla mnie
do tamtej pory.
* * * * *
Miałam wrażenie, że moje ciało płonie. Skurcze były coraz częstrze i
dłuższe, a dotego boleśniejsze. Do tego silny ból głowy i zaburzenia
wzroku... Szczerze? Myślałam, że umieram a najgorsze było dopiero przede
mną. Z trudem łapałam oddech. Nie zdziwiłoby mnie wtedy, że moje głośne
sapanie zaalarmowałoby alphę znajdującą się na drugiej stronie Delty.
Zabawne, że kiedy akurat tak myślałam do namiotu wbiegła Tytania. Widząc
mnie pobladła. Mówiła coś o krwi... Sama nie wiedziałam, że właśnie się
znajduje w takowej plamie. W połączeniu z moim dyszeniem naprawdę musiało to
wyglądać okropnie. Dokądś pobiegła, zostawiając mnie samą. Nie
wiedziałam się co się dzieje. Bałam się. Nikt mi nie powiedział, że to
właśnie tak będzie wyglądać mój poród. Po chwili wróciła Tytania z
ręcznikami i ciepłą wodą. Cały czas była przy mnie. Trzymała moją dłoń
i starała się uspokoić „Wszystko będzie dobrze!” - powtarzała. Niby
się uśmiechała, ale był on spowodowany nerwową sytuacją a nie radością.
Widać to było. Mimo to nawet to dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Nie
denerwawałam się aż tak. Dobra, próbowałam. Średnio mi to szło ale liczą
się intencje!
Pojawił się na początku mały fragment główki, potem cała a na końcu
maluszek wyszedł na zewnątrz cały.
- Chłopiec! - powiedziała z uśmiechem. Malec strasznie płakał.
- Pewnie tam w środku było ci lepiej co nie Apollo? - wydyszałam. Nie
wierzyłam, że taka mała urocza istotka może być jego dzieckiem. Wciąż nie
wierzę. Jeśli kiedykolwiek o niego zapyta, wyprę się wszystkiego. Nie
zasługuje na takiego wyrodnego ojca.
- Apollo? - powtórzyła nieco zdziwiona Tytania. Pokiwałam głową. - Więc
tak się nazywa najmłodszy członek Sekty. Czekaliśmy na ciebie, Apollo! -
zawołała z uśmiechem na twarzy po czym położyła chłopca ma moim brzuchu.
W tej samej chwili jęknęłam głośno. Zdezorientowana czarnowłosa nie
wiedziała co zrobić. Ostatecznie zabrała go ode mnie. Chciałam się mu
przyjrzeć. Dotknąć! Powąchać... Po protu czuć jego bliskość. Ból znów
się nasilił a oczy zaszły mi mgłą. Nie pamiętam co się stało później.
Zemdlałam podczas własnego porodu. Trochę śmieszne. Najgorsze, że
zostawiłam Tytanię z tym samą. Gdy się obudziłam, nadal jeszcze trochę
cierpiałam, jednak już znacznie mniej. Całe szczęście było już po
wszystkim. Nie ma to jak przespać własny poród. Wiedziałam do czego
jestem zdolna niemniej jednak nawet jak na mnie to osiągnięcie. Oczy były
lekko załzawione przez co obraz był nie wyraźny. Już wtedy miałam
wrażenie, że Tytania trzyma coś jeszcze oprócz Apollo chodź raczej powinnam
powiedzieć „kogoś”. Zauważywszy, że już nie śpię uśmiechnęła
się.
- A ona jak się nazywa? - zapytała.
- Ona?
- Twoja mała córeczka. Gratuluję ci, Rena. Zostałaś mamą bliźniąt! -
powiedział nieco uroczystym tonem. Łzy nareszcie zleciały i teraz wszystko
widziałam. Zadowolona z siebie Tytania.... Dwójkę pulchnych, różowiutkich
dzieciaczków w jej ramionach. Moje maluchy! Zaśmiałam się a że byłam nieco
zmęczona mogło to brzmieć histerycznie.
- Artemida. - szepnęłam.
- Widzę, że ktoś odrobił lekcje z greckiej mitologii. Przypadek? -
zapytała. Chyba mój jakże NIE skomplikowany plan zaimponowania jej
zadziałał. Posłałam jej wielki uśmiech. To była bardzo wyczerpująca noc a
zarazem taka szczęśliwa. Noc, której nigdy nie zapomnę...
<Tytanio? Jeżeli nie masz już siły to uznajmy to za koniec a
najwyżej kiedy ci wena wróci popiszemy. Decyzja należy do cb>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!