Sam nie wiem, który to już raz wpatrywałem się w sylwetkę swojej
przyszłej ofiary, zastanawiając się nad sposobem, w jaki zakończę jej
marny żywot. Uzmysłowiłem sobie, jak bardzo moje obecne polowania
różniły się od tych dawnych. Kiedyś, z bijącym szybko sercem i
trzęsącymi się łapami byłem bliski błagania zwierzyny, by dała złapać
się w pułapkę. Obecnie ograniczam się do tropienia i szybkiego, w miarę
możliwości bezbolesnego zabijania. O ile zabijanie może być bezbolesne.
Tak więc i tym razem skradałem się w stronę sarny. Zwierzę było
wyjątkowo duże. Odczekałem, aż stanie, po czym wyciągnąłem łuk i
naciągnąłem cięciwę. Schowany za drzewem byłem niemal niewidoczny,
dlatego moje zdumienie było ogromne na widok rozszerzakących się ze
strachu czarnych ślepi mojej ofiary. Czy zrobiłem coś nie tak? Zwierz
nie powinien mnie przecież widzieć. Błyskawicznie przejrzałem listę
kolejno wykonywanych przeze mnie czynności. Może zauważyła moje ślady,
mimo, że starałem się je tak dokładnie zacierać? Każda możliwość
wydawała mi się nieprawdopodobna, biorąc pod uwagę wszystkie lata, jakie
spędziłem na łowach. Rzeczywistość była jednak jeszcze mniej
prawdopodobna.
Niecałe dziesięć metrów od sarny, na nagiej skale, przycupnął smok. Tak,
taki wielki gad ze skrzydłami i miotaczem ognia w gardle. Bestia
spoglądała na biedne zwierzę spode łba, najwyraźniej przeglądając w
głowie książkę kucharską "1000 sposobów na przyrządzenie dziczyzny".
Kiedy przeminęła moja pierwsza myśl pod tytułem "Ej, on zamierza zabrać
mi obiad!" dotarło do mnie, że moim najważniejszym problemem jest to,
czy na jego półce nie znajduje się również książka pełna "Domowych porad
na przyrządzenie wilkołaka". Przełknąłem głośno ślinę na tę myśl i
przez chwilę miałem niepokojące wrażenie, że bestia to usłyszała.
Nim zdążyłem mrugnąć, ogromny gad kłapnął zębami i po moim ślicznym
obiadku nie został nawet ślad. Najgorsze było jednak to, że w wyniku
tej, zapewne codziennej dla stwora, czynności, obrócił on głowę idealnie
w moim kierunku i teraz wpatrywał się we mnie obsydianowymi oczami.
Strach, który zawładnął całym moim ciałem, przez ułamek sekundy nie
pozwolił mi się ruszyć. Na szczęście, bogom niech będą dzięki, sama
bestia wydawała się być zbyt zaskoczona moim widokiem, by wykonać
jakiekolwiek działanie opisane w jej książce "Domowe porady na
przyrządzenie wilkolaka", w której istnienie zaczynałem coraz bardziej
wierzyć.
W takich sytuacjach zawsze mile widziany jest jakiś ambitny pomysł.
Niestety ja takowego nie posiadałem. Krzyknąłem zamiast tego "och, co to
jest?" pokazując ręką w jakiś przypadkowy punkt na niebie, nie łudząc
się nawet, by cokolwiek to dało. Tak więc moja samoocena została mile
połechtana, gdy smok spojrzał we wskazanym kierunku. Nie czekając ani
chwili, rzuciłem się do ucieczki. Stwór zdążył tylko warknąć i posłać w
moją stronę ognisty pocisk. Środowisko, w którym się znajdowałem,
najprawdopodobniej uratowało mi życie - bestia była zbyt duża, by
zmieścić się w wąskich przestrzeniach między drzewami, dlatego już po
kilku chwilach straciła mnie z oczu. Gdy znalazłem się już daleko, czyli
w odległości, w której nie było słychać ryku potwora, miałem ochotę
skakać ze szczęścia i niedowierzania, że mi się udało. Zacząłem nawet
traktować to wydarzenie jako świetną opowieść, którą raczyć będę
głodnych wrażeń członków mojej watahy. Euforia trwała jednak krótko,
gdyż po chwili dotarł do mnie dość istotny szczegół. Nie miałem ze sobą
łuku. Musiałem upuścić go, gdy smok patrzył w moim kierunku... Nie, to
niemożliwe... To ta bestia musiała mi go zabrać. Moje uczucia uległy
zmianie o 180 stopni. Radość i ulgę zastąpiły złość i frustracja. Łuk
był dla mnie najważniejszym przedmiotem. Nie rozstawałem się z nim
praktycznie nigdy. Nagle poczułem się zupełnie bezbronny, mimo sztyletów
znajdujących się za pasem.
"Dobra, Hunter, uspokój się. Wystarczy, że odczekasz, aż smok odejdzie, i
po prostu zabierzesz stamtąd swoją broń", próbowałem się uspokoić.
Chodziłem nerwowo w kółko, mimo całego swojego opanowania będąc nieźle
podenerwowanym. Czułem się tak, jakbym stracił bliską osobę.
-Czy coś się stało? - usłyszałem chłopięcy głos tuż za mną.
Odwróciłem się w jego kierunku i, o dziwo, ujrzałem dziewczynę. Szła w
moim kierunku z jakimś dziwnym uśmieszkiem na ustach. Wyglądało na to,
że była albo bardzo znudzona, albo bardzo wścibska. Nie wyglądała mi na
osobę, która z dobroci serca przejmuje się czyimś losem.
-A dlaczego pytasz? - rzuciłem, może nieco zbyt chłodnym tonem.
<Larota?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!