30 listopada 2016

Od Miyashi - Quest 15 [+16] [+18]

 Była siódma rano. Nie spałam od około czwartej nad ranem, kolejny koszmar mi przerwał sen. A w sumie sama przerwałam, ponieważ sen wzbudzał we mnie strach z tego powodu. Powstrzymywałam się od niego. Przy okazji bolało mnie gardło, sama nie wiem od czego. Jak mogłam się czymkolwiek zarazić w domu? Krzyczałam? Nie, na pewno nie… ktoś by usłyszał i mnie obudził… Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Chciałam pójść otworzyć, kiedy usłyszałam:
- Policja, otwierać!
Do mnie? Nie rozumiałam tego trochę, ponieważ nie wychodziłam na zewnątrz od ponad tygodnia. A jakbym coś zrobiła to przyszliby od razu... Na pewno… Szybko się ubrałam. Chciałam jeszcze pościelić łóżko i poprawić kilka rzeczy, ale wtedy zagrozili, że wyważą drzwi. Wtedy przestraszona podeszłam, przekręciłam górny zamek i delikatnie nacisnęłam na klamkę. Z tego wszystkiego nie schowałam uszu i ogona… niedobrze… Chciałam to szybko zrobić przed otwarciem drzwi, ale weszło do środka dwóch policjantów. Od razu mnie wzięli mocno za ręce, wykręcili je i zakuli w kajdanki, jakbym była kryminalistką.
- Jesteś aresztowana z powodu morderstwa! – powiedział jeden z nich. Jeden mnie trzymał, a drugi w tym czasie wziął moje klucze od domu i zamknął mieszkanie na klucz, który schował do kieszeni. Potem zanieśli mnie do radiowozu. Wszystko działo się tak szybko, że nie nadążałam za tym. Dopiero w radiowozie zorientowałam się o co chodzi. W tym momencie moje serce biło bardzo szybko, a do płaczu brakowało bardzo niewiele. Wystarczył widok oddalającego się domu. W ciągu minuty usłyszałam:
- Nie rycz, to ci nic nie da. Masz na co zasłużyłaś.
To nic nie dało, tylko pogorszyło sprawę.
- Niech się ona zamknie albo ją zastrzelę! – wydarł się kierowca.
- Mamy ją żywą dowieźć – uspokajał go drugi. – Już niedaleko.
- To ją chociaż walnij kilka razy, się uspokoi… - odwarknął. Jednak do tego nie doszło.
Minęło pół godziny i dojechaliśmy. Wyciągnęli mnie i ujrzałam zakład karny. Zbudowany był z czerwonej cegły, gdzieniegdzie miał okna, oczywiście z kratami. Budynki obok się od siebie nie różniły. Ale było coś, co wzbudzało we mnie strach - wokół był mur. Na nim był drut kolczasty i żółta tabliczka, gdzie był napis „Pod napięciem”. Około metr przed murem była żółta linia. W rogu była wieża strażnicza, gdzie były 2 uzbrojone osoby, patrzyły się na nas. Potem policjanci wnieśli mnie do środka. Ściany wewnątrz pokryte były żółtą farbą, a samo pomieszczenie było puste. Tylko była ławka i niewielkie okienko, które też miało kraty. Podeszliśmy tam, po czym ujrzałam pierwszą osobę z personelu więzienia.
- Czego? – spytał, a następnie wypił coś, prawdopodobnie kawę.
- Zostawiamy ją tu – powiedział jeden z policjantów i zostawił jakąś kartkę. Dalej mnie trzymali.
- Imię? – zapytał mnie pan zza okienka. Próbowałam mu odpowiedzieć, ale bez skutku. Nie mogłam z siebie nawet najprostszej sylaby wydusić. Potem powtórzył pytanie, ale głośniej.
- Może to niemowa – powiedział jeden z policjantów. – Ani razu się jeszcze nie odezwała.
Wtedy on się zaśmiał i podał mi kartkę z długopisem, każąc mi je napisać. Więc napisałam i podałam kartkę z powrotem.
- Coś ty tu napisała?! – spojrzał na kartkę i ją z powrotem dał. – Od nowa, ale wyraźniej!
Więc napisałam jeszcze raz, powoli i ostrożnie, by nie krzyczał. Ale gdy mu oddałam kartkę, znowu się na mnie wydarł. Nie umiał tego przeczytać. Kazał mi dać dowód osobisty czy coś takiego, ale nie miałam takiego czegoś. Upominali się o to, ale nawet nie mogłam im odpowiedzieć. Zamiast tego powstrzymywałam się od płaczu. Wtedy on tylko wypełnił dokumenty tymi danymi, które miał przed nosem i na kartce. Potem zabrali mnie do innego pomieszczenia – miałam przebrać się w więzienne ubrania i oddać rzeczy osobiste. Zrobiłam to, po czym dostałam wyprawkę – naczynia, mydło, pasta do zębów i podobne przedmioty.  Wtedy zaprowadzili mnie do celi, wręczając jeszcze jedną kartkę. Przeczytałam ją, ale większość danych się nie zgadzała. Wprowadzili mnie, a potem zamknęli to ciasne pomieszczenie. W środku były już 4 osoby.
- O, nowa przyszła – powiedziała jedna z kobiet w środku. Wszystkie patrzyły na mnie szyderczo.
- Nie wierzę, dziecko nam dali… - powiedziała inna.
- Może się trochę… po-ba-wi-my? – powiedziała trzecia patrząc w moją stronę. Potem wyrwała mi kartkę i zaczęła czytać. Po chwili powiedziała ze śmiechem:
- Ty masz 20 lat? Nawet na 16 nie wyglądasz!
Wszystkie zwijały się ze śmiechu. Niepewnie podeszłam do wolnego miejsca na jednym z piętrowych łóżek, potem chciałam schować swoje rzeczy. Wtedy poczułam mocne szarpnięcie za ogon, przez co pisnęłam.
- Chodź tu… - ciągnęła dalej. Posłusznie się cofnęłam i spojrzałam na dziewczynę, która mnie trzymała. Miała brązowe oczy, krótkie, z jednej strony wygolone kruczoczarne włosy i bladą skórę z licznymi bliznami i zszyciami. Było widać też tatuaże. W tej chwili patrzyła mi prosto w oczy.
- Co się nie odzywasz? – spytała. – Tak bardzo ci się tu podoba? No, odpowiadaj jak się pytam!
Wtedy szarpnęła mocniej, co bolało jeszcze bardziej.
- Co, boisz się? – spytała inna, stała za mną i odchyliła moją głowę do tyłu. – No, odpowiedz mi jak się ciebie pytam…
Byłam cicho. Bałam się odezwać i jej odpowiedzieć. Wtedy druga szarpnęła mnie za ogon jeszcze raz. Tym razem mocno – tak mocno, że się lekko skuliłam. To jednak tylko spotęgowało ból, jakby ciągnęła jeszcze.
- No, piesku, odpowiadaj! Niemową jesteś? – mówiła. W moich oczach pojawiły się łzy. A po niecałej minucie uderzyła mnie w plecy ta, która ciągnęła mnie za ogon. Pisnęłam z bólu, po czym usłyszałam dźwięk taki, jakby coś się przesuwało.
- Obiad! – ktoś zapowiedział. Wszystkie dziewczyny wzięły miski i podchodziły do okienka, tam dostawały jedzenie. Tylko ja nie podeszłam.
- Nowa, ty też! – powiedział wydający posiłki. Nie chciałam jeść, ale ostatecznie wzięłam miskę i podeszłam. Dostałam jakąś wodnistą zupę, a na drugie danie był kotlet z ziemniakami i kapustą. Nie miałam ochoty tego jeść, nie czułam się głodna – wręcz bolał mnie brzuch. Dodatkowo ból ogona powstrzymywał mnie od jedzenia. Wszystkie dziewczyny zdążyły zjeść, a przydzielony mi posiłek ostygnąć.
- Piesku, już, jedz – ta z kruczoczarnymi włosami i brązowymi oczami położyła mi miskę na podłodze. Następnie uderzyła mnie mocno w plecy, przez co padłam na kolana przed miską. Druga, leżąca na tej samej wysokości co ona, ale na drugim łóżku, stanęła przede mną. Chciałam wstać, ale położyła swoją nogę na mojej szyi, bym tego nie zrobiła. Dziewczyna ta miała blond włosy, dość długie. Oczy niebieskie i mnóstwo tatuaży. Jedyne co miała z obrażeń to zadrapanie na policzku i liczne ukłucia na rękach. Dla mnie była ona bardzo wysoka. Nagle poczułam jak nadeptuje mocniej, tak, że od powierzchni płynu w misce dzielił mnie centymetr. Nie chciałam by mnie tam podtapiała, więc stawiałam opór z całej siły. Po chwili jednak nagle nie dałam rady i miałam twarz mokrą z zupy. Usłyszałam jeszcze jak mówią, bym jadła. Ale nawet nie otworzyłam ust, tylko powoli się dusiłam, licząc, że umrę. Jednak puściły mnie, a odruchy mojego organizmu wzięły nade mną górę i wyciągnęłam głowę z miski. Wszystkie zaczęły się śmiać, a moje oczy znowu zaczęły łzawić.
- Patrzcie no, ona się zaraz rozryczy! – czarnowłosa powiedziała ze śmiechem. – Co, chcesz do mamusi dziecino?
To spowodowało, że zachciało mi się płakać jeszcze bardziej. Zabrały miskę wylewając zawartość do umywalki, po czym przede mnie blondynka zrzuciła drugie danie, każąc mi jeść. Nie ruszyłam tego, ale zaczęła mnie kopać i szarpać za ogon. Wtedy z obrzydzeniem polizałam to, co przede mną leżało.
- Jedz szybciej, nie wybrzydzaj… Masz wylizać to do czysta – rozkazywała. Wtedy jej uległam i jadłam, próbując się nie wykrzywiać. Nie mogłam użyć rąk, ponieważ dziewczyna zabroniła. Po około półgodzinie skończyłam, zlizując fragment podłogi do czysta, tak jak ona kazała.
- Dobry piesek… - uśmiechnęła się szyderczo. – A teraz zmyj naczynia.
Wstałam, po czym niestabilnym krokiem (czego powodem było długie klęczenie i nachylanie się) podeszłam do umywalki. Teraz rządziła mną dziewczyna z zielonymi oczami i rudymi, krótkimi włosami.
- A tylko czegoś nie domyjesz… - ostrzegła mnie.
Czym prędzej zabrałam się za mycie naczyń. Kubki, szklanki, talerze, sztućce, miski. Niby niewiele… ale wszystko trzeba było pomnożyć 5 razy i uważać na szczegóły – wszystko miało lśnić.
- Szybciej! – poganiała mnie, co jakiś czas uderzając. Gdy skończyłam, dały mi chwilę spokoju. Jednak niezbyt długą.
- Za 2 minuty wychodzicie na spacer! – ktoś krzyknął z korytarza. Wszystkie dziewczyny pościeliły swoje łóżka, więc też się za to zabrałam. Wszystkie szybko byłyśmy gotowe, więc wyszłyśmy. Z nami byli inni więźniowie. Patrzyli na mnie z rozbawieniem, zdziwieniem i innymi reakcjami. Ale cała uwaga wszystkich skupiona była na mnie. Strażnicy nawet się dziwili na mój widok. Jednak na spacerniaku każdy poszedł w swoją stronę, a ja ukryłam się w kącie. W pewnej chwili nagle zrobiło mi się niedobrze. Bardzo bolał mnie brzuch, po czym zaczęłam czuć, jak zwęża mi się gardło. Szybko odwróciłam się w bok, po czym zaczęłam wymiotować. W ciągu kilku minut pozbyłam się całego obiadu, nic nie zostało. Na szczęście nikt tego nie zauważył.
Przesiedziałam tam cały czas, kiedy nagle kazano nam wracać. Musiałam iść z powrotem… Nie chciałam, ale nie było wyjścia. Wszystkie wróciłyśmy, po czym dziewczyna z rudymi włosami zdjęła mi koszulkę. Tak ukazały się moje ślady po samookaleczeniach, próbowałam je zasłonić, ale było tego za dużo.
- O, widzę że już nas trochę wyręczyłaś… ale i tak swoje zrobię.
Wtedy wyjęła coś z materaca łóżka, było to coś na wzór igły. Tym zaczęła mnie kaleczyć, w szczególności na plecach. Czasami miałam wrażenie, że coś po mnie pisała. Próbowałam się wyrwać, ale za każdym razem jedna z dziewczyn mnie w takim przypadku kopała lub podduszała przez nadepnięcie na szyję. Potem założyły mi koszulkę, a ja się rozpłakałam.
- Dziecko się nam rozpłakało! - zaśmiały się.
- Co, mamusia będzie zła? – zaśmiała się czarnowłosa. Przez chwilę śmiały się wszystkie, potem stopniowo wszystkie ucichły. Ja nie potrafiłam się powstrzymać. Wstrzymywałam oddech tak długo jak mogłam. Po chwili poczułam kopnięcie.
- Przestań już ryczeć – rozkazała blondynka. Kopała mnie tak długo, aż nie zemdlałam.
Otworzyłam oczy w porze kolacji. Wszystkie dziewczyny wzięły już swoją porcję, tylko na mnie czekali.  Szybko wzięłam, po czym odłożyłam na bok. Po półgodzinie jedna z dziewczyn mnie uderzyła, była to rudowłosa.
- Co tak długo? – powiedziała. Następnie szarpnęła za ogon. – Odpowiadaj!
- Lepiej byś zrobiła, jakbyś ją alfabetu nauczyła. Przecież to niemowa… - prychnęła czarnowłosa.
- Nie martw się, nauczymy ją – blondynka uśmiechnęła się lekko i popatrzyła mi w oczy. – No, daj głos piesku…
Nie odpowiedziałam znowu. Wtedy pociągnęła mnie mocno za ogon, przez co cicho pisnęłam. Po chwili popatrzyła mi w oczy i uśmiechnęła się szyderczo do mnie.
- No już, dawaj… - szarpnęła mnie za ogon bardzo mocno. Chyba z całej siły, bo aż padłam na ziemię, jęknęłam z bólu i próbowałam chwycić swój ogon. – Bo jak nie, to ci to wyrwę…
- Jak jej wyrwiesz to potem będzie problem z ciągnięciem jej za ogon – mruknęła czarnowłosa. – A to się przydaje, widzisz jej reakcje.
- Cicho, wszystko zepsułaś! – tupnęła nogą, przypadkiem trafiła na moją lewą rękę. To spowodowało że pisnęłam, a potem cicho zaczęłam płakać.
- Trudno, dasz radę, i tak z nią jest jak z dzieckiem… - przewróciła oczami.
- Przecież ona wygląda jak dziecko – zachichotała, popatrzyła na mnie i się zdenerwowała. – No nie, zaraz znowu się rozryczy!
- A jak nie da nam spać, to ty za to odpowiesz… - wzdycha rudowłosa. – Widzę że ją uwielbiasz…
- Ale jest wspólna – powiedziała śmiejąc się.
- A jak klawisz przyjdzie to ty będziesz się przed nim tłumaczyć – prychnęła czarnowłosa, potem wskazała na mnie. – Ja nie zamierzam się tłumaczyć z powodu tego psa.
- Spokojnie, w dzień nas nie usłyszą… - przewróciła oczami.  – Mogłabyś włączyć wiertarkę udarową i nikt by nie usłyszał jakbyś wierciła coś.
Chciałam wtedy wstać, ale wszystko mnie za mocno bolało. Poza tym blondynka mnie kopnęła i położyła swoją nogę na klatce piersiowej. Powoli zaczęła naciskać coraz mocniej, a ja zaczęłam kaszleć i próbować nabrać jak najwięcej powietrza. Na twarzy robiłam się powoli czerwona.
- No proszę, jak się piesek zburaczył… - uśmiecha się i tupnęła nogą. Wtedy znowu zaczęłam kaszleć, jednak nawet jak zdjęła nogę to nie przestałam od razu. Minęła chwila, a ja dopiero odzyskiwałam normalny oddech, dzięki temu przestałam być czerwona na twarzy. Nagle usłyszałam, jak ktoś woła, by przygotować się do mycia. Wzięłam swoje mydło i ręcznik, po czym wypuszczono nas z celi i zaprowadzono do umywalni. Tam wszystkie rozebrały się i weszły pod prysznic. Niepewnie się też rozebrałam i zaczęłam myć.
Już prawie skończyłam i miałam wyjść, kiedy one mnie otoczyły.
- Co, już idziesz? – zaśmiały się i podchodziły coraz bliżej. Blondynka dotknęła delikatnie mojego biustu.
- Nie za duże, ale mi się podobają – uśmiechnęła się, jednak tak, jakby chciała coś złego ze mną zrobić. Potem zaczęła mnie dalej obmacywać, a dwie pozostałe dziewczyny mnie trzymały. Chciałam się wyrwać, ale uderzyła mnie rudowłosa.
- Dokąd to? – zaśmiała się i uniosła moje nogi. Chociaż nimi mocno ruszałam, nic sobie z tego nie robiła, byłam za słaba. Po chwili czarnowłosa podsunęła pod mój nos jedną ze swych piersi i rozkazała mi ich lizanie. Nie robiłam tego, więc pociągnęła mnie za ogon.
- A jak zobaczą? – spytała ruda.
- Nie ma mowy, mamy mnóstwo czasu – zachichotała blondynka. -  Tylko nie możemy być za głośno.
- Zawsze można zagłuszyć to prysznicami lub wsadzić jej mydło do pyska - zachichotała.
- Fu, mydło? Tym się myjemy! – odpowiedziała. – Chyba że jej.
- Oczywiście że jej, idiotko… - przewróciła oczami.
Blondynka tylko prychnęła. Wtedy ta z czarnymi włosami włożyła mi fragment swojej piersi do ust.
- No, dawaj… - polizała mi wilcze uszko. Pokiwałam głową przecząco, więc do ust włożyły mi słuchawkę prysznicową z odkręconą wodą i zatkały nos. Woda pod dość wysokim ciśnieniem wypełniała mi usta i zmuszała mnie do połykania tego. Nie mogłam oddychać, więc siniałam. Puściły po dłuższej chwili. Teraz gdy kazała to robić, uległam i niechętnie ją lizałam. Wymieniały się między sobą, więc po chwili wszystkie były polizane wielokrotnie. Następnie kazały mi stanąć na czworaka i lizać im nogi. Stawiałam opór, ale przez bicie musiałam znowu ulec – nie dawałam rady. Wszystko bolało tak bardzo, że nie mogłam już tego wytrzymać. Delikatnie lizałam stopy każdej z dziewczyn, po czym położyły mnie na podłodze. Jedna z nich zaczęła mnie dotykać, co mnie przerażało. Co chcą zrobić? Po ich minach myślałam, że coś strasznego… Zaczęłam drżeć ze strachu, ale zostałam ponownie uderzona.
- Uspokój się… - powiedziała potem blondynka.. – Dobrze ci idzie malutka.
Wcale mnie to nie zachęciło. Próbowałam im uciec, ale nawet wstać nie mogłam. Przerażona trzęsłam się jeszcze mocniej, nawet tego nie kontrolując. Po chwili poczułam delikatne pocieranie na klatce piersiowej – to była znowu ona. Zaczęłam cicho jęczeć, próbując się skulić, by tego nie dokonała. Jednak czarnowłosa i rudowłosa trzymały mnie bym tego nie robiła. Były dla mnie za silne, mogły bawić się mną jak lalką. Kiedy zaczęła mnie obmacywać intensywniej, zaczęłam jęczeć głośniej. Lekko, ale dość intensywnie zaczęła mi podszczypywać moje niewielkie brodawki sutkowe. Czułam coś dziwnego – z jednej strony chciałam się im wyrwać, ale czułam też przyjemność, nie wiedziałam tylko dlaczego. Nie wiedziałam jak to mogę nazwać, ale nie chcę już tego nigdy więcej czuć. Znowu zaczęłam się z całej siły wyrywać, ale znowu za słabo. Zostałam wielokrotnie za to uderzona, w szczególności po plecach. Przez to głośno piszczałam z bólu. Po chwili ona znowu zaczęła mnie lekko podszczypywać i wróciłam do jęczenia. Nagle potarła mnie między nogami, a rudowłosa rozchyliła mi nogi. Chciałam je splątać ze sobą, ale nie dałam rady, była mocniejsza. Trzymała moje nogi prawie że w szpagacie, do czego nie byłam przyzwyczajona. Bolało to trochę. Chciałam coś powiedzieć, a w moich oczach pojawiły się łzy. Dalej miałam problemy z powiedzeniem czegokolwiek. Ból był okropny, a brak możliwości jakiejkolwiek słownej reakcji dodatkowo przerażał. Nagle poczułam pocieranie między nogami. Wtedy zaczęłam jęczeć głośniej, nie przerywając prób wyrywania się. Po chwili poczułam coś w sobie, przez co nagle podskoczyłam. W oczach miałam łzy – zaczynałam się coraz bardziej bać.
- Co, przyjemnie? – uśmiechnęła się uwodzicielsko blondynka. Nie mogłam na nią patrzeć. To, co robiła ze mną, było bardzo bolesne. Nagle poczułam jak wsuwa we mnie kolejne palce i nimi mocno ruszała w środku. Nie zostało mi nic innego jak jęczenie, próby wyrywania się, a także zamykanie oczu, by nie patrzeć na otoczenie i oprawczynie, które mnie w tak upokarzający sposób wykorzystywały. Po chwili wszystkie zaczęły robić to samo ze mną. Nawet się nie mogłam wyrwać. Nie mogłam zrobić tego co chciałam, jedynie jęczałam lekko podkulając nogi i poruszając swoim mocno nadszarpanym ogonem w różne strony, oczywiście nie kontrolując tego. Nagle rudowłosa wepchnęła głębiej swój palec, przez co zacisnęłam zęby ze łzami w oczach. Po kolei robiły to coraz głębiej, ale i mocniej. To powodowało, że łez było coraz więcej, wszystkie z bólu.
Trwało to bardzo długo. Kiedy w końcu wszystkie przestały, a najdłużej robiła to blond włosa dziewczyna, to powiedziała:
- No malutka, spodobałaś mi się… - szepnęła mi do uszka. – Na pewno na tym razie się nie skończy…
Nie! Ja już nie chcę…! Nigdy! Chciałam to do niej krzyknąć. Najgorsze, że nawet nie mogłam jej tego powiedzieć, wybełkotać, cokolwiek… Ani stąd uciec. Wszystko po tym mnie bardzo mocno bolało, do tego stopnia, że nie miałam siły wstać. Wielokrotnie, gdy próbowałam to zrobić, ślizgałam się po podłodze. To dodawało bólu, który i tak był nie do zniesienia. Ponownie zaczęłam płakać, leżąc na brzuchu.
- Piesku, do nogi – powiedziała dziewczyna z czarnymi włosami. Szarpiąc za ogon wyciągnęła mnie.
Czym prędzej się ubrałam i wyszłyśmy, wracając do celi pod kontrolą strażników więziennych. Tam szybko położyłam się spać, by tylko nie myśleć o tym, co mi się przydarzyło. Jednak mimo tego, że światło było zgaszone, nie mogłam zasnąć. Cały czas czułam jakby to się dalej działo. A najgorsze, że blondynka leżała naprzeciwko mnie. Jak na nią patrzyłam, znowu wszystko czułam. To bolało jeszcze bardziej. W świadomości miałam myśl, że może to powtórzyć nawet w nocy, a ja nie będę miała siły się przeciwstawić. Bardzo mocno drapałam swoje nadgarstki, by tylko dodrapać się do krwi, potem jakoś by poszło. Wtedy cichutko piszczałam, bo nawet to już było nadmiarem bólu. Gdy ujrzałam krew, cicho westchnęłam i ułożyłam ręce tak, by mogła wypłynąć swobodnie. Ułożyłam jeszcze miskę by ona nie brudziła wszystkiego wokoło. Powoli krwawiłam, a krew wpadała do miski. Poczułam już jak moje ręce drętwieją, więc liczyłam na to, że zdążę się wykrwawić przed ranem. Jednak po 30 minutach wszystko się zagoiło i przestałam krwawić. Z tego powodu zaczęłam drapać ponownie, tym razem o wiele mocniej. Nie chciałam już nigdy więcej się obudzić po dzisiejszym dniu. Dla mnie było to już za dużo, a istniało jeszcze ryzyko, że powtórzy się to wielokrotnie. Według kartki informującej o moim pobycie tutaj, miałam tu przebywać przez ponad 20 lat, jeśli nie dłużej… Drapałam bardzo mocno pomimo krwawienia, co też bardzo bolało. Jednak nie byłam w stanie dalej drapać, więc to się w miarę szybko goiło. I tak w kółko do samego rana, rozdrapywałam, nie byłam w stanie drapać mocniej, aż w końcu rozdrapałam swoją ranę tak, że przymykałam oczy i rozmazywał mi się obraz. Wszystko mi drętwiało, a łzy wpadały do rany, co zaczęło szczypać, potęgując ból. W pewnej chwili spadłam na ziemię przewracając miseczkę, której zawartość rozlała się po moim ciele. Cicho pisnęłam i się skuliłam, a dalej nic nie pamiętałam.
Po długim czasie usłyszałam jakieś hałasy. Wszystkie głosy były bełkotliwe i niewyraźne, chociaż słyszałam wszystko. Słyszałam coś o pomocy, krwi… Potem o pobycie w więzieniu. Chciałam wstać, ale nic nie czułam. Jakbym nie istniała. Jednak później zmieniła się akustyka wokół mnie, co znaczyło, że gdzieś mnie wynoszą. Jednak po chwili nagle przestałam też cokolwiek słyszeć i pamiętać.
Nagle poruszyłam uszami – na pewno nie byłam już w więzieniu. Usłyszałam wielu ludzi, więc nagle się skuliłam. Nie chciałam być znowu wykorzystana – nawet teraz czułam ten ból. Po chwili usłyszałam blondynkę z celi, co spowodowało że pisnęłam i zaczęłam płakać. Tylko nie ona… Nawet nie mogłam dokończyć wykrwawiania się. Po chwili znowu ją usłyszałam, razem z resztą dziewczyn. Ponownie pisnęłam, po czym poczułam ból w sercu, jakby masa szpilek mi się w nie wbijała. Przez długi czas miałam z bólu zaciśnięte zęby, a potem znowu przestałam cokolwiek pamiętać.
Zaczęłam się krztusić. Miałam coś w ustach, co miało prostokątny kształt i było twarde, drapało moje gardło. Kiedy otworzyłam oczy było już ciemno i niewiele widziałam, ale zauważyłam rurkę. Jedynym światłem w pomieszczeniu były jakieś monitory. Rozejrzałam się niespokojnie i próbowałam ją wyrwać. Jednak gdy tego dokonałam, zaczęłam czuć mocny ból gardła. Znowu kaszlałam, tym razem pojawiła się krew, pewnie od tej rurki. Nikt nie przychodził, ale nieznane mi miejsce wzbudzało we mnie strach. Obok mnie na krześle spał ktoś noszący odzienie służby więziennej. Przez to pisnęłam i się skuliłam na drugim końcu łóżka, przypadkowo wyrywając kroplówkę, co znowu bolało i wywołało krwawienie z nadgarstka. Chciałam to rozdrapać by się wykrwawić, ale ilość bandaży na rękach mi to uniemożliwiała. Starałam się być cicho, ale miejsce po wyrwanej kroplówce okropnie bolało, tak jak wszystko pozostałe. Po chwili znowu poczułam kłucie w sercu i usłyszałam głos jednej z dziewczyn z więzienia. Nagle krzyknęłam głośno z bólu. Bolało mnie serce, a ból się nasilał. Powoli zaczynałam się też dusić. W ciągu jednej chwili ujrzałam lekarza i pielęgniarkę z defibrylatorem, nie wiedziałam tylko co zamierzają nim zrobić. Na wszelki wypadek skuliłam się, co jednak zwiększyło ból.
- Cholera… - powiedział lekarz. Napełnił czymś strzykawkę, nałożył igłę i próbował wbić. Ja szybko zabrałam rękę, ale pielęgniarka ją przytrzymała. Zacisnęłam oczy, po czym poczułam zimny płyn w sobie. Po chwili rozluźniłam się, a ból ustał. W ciągu 2 minut prawie spałam, ale jeszcze co nieco słyszałam.
- Idź po kardiologa, szybko, musi to zobaczyć – powiedział lekarz i usłyszałam szybkie kroki. Po chwili po słuchu poznałam, że wchodzą dwie osoby.
- Patrz na to – odgłos drukarki igłowej, szelest kartki i głos lekarza pierwszego. – Wydaje mi się to dziwne…
- Jasna cholera, kiedy to było? – zapytał drugi. – Przecież to trzeba leczyć! Natychmiast! Co jej dałeś?
- Kwas acetylosalicylowy i beta-blokery.
Wtedy znowu usłyszałam szelest kartki i zaczęłam czuć znowu kłucie. Cicho pisnęłam i zaczęłam drżeć.
- No co jest… - warknął drugi.
Nagle moje serce zaczęło wariować. Raz biło bardzo szybko, raz wolno, raz zatrzymywało się, czy to w skurczu, czy w rozkurczu i w dowolnej fazie cyklu. Zaczynało to coraz mocniej boleć.
- Psiakrew! – wydarł się pierwszy – Co to jest?!
- Neurologa! – zawołał drugi. – To na pewno nie tylko serce!
- Co ci da neurolog?
- Widzisz to? To nie jest normalne, a to nie jest serce!
- Cokolwiek to jest, widzę to pierwszy raz…
Usłyszałam jeszcze jak ktoś wchodzi, ale to wszystko, nic więcej. Od tamtej chwili straciłam przytomność kompletnie.
Znowu była noc. Niewiele się od tamtego czasu zmieniło, tylko strażnik więzienny zasnął i kilka rzeczy zostało przestawionych. Na zewnątrz wiatr był dość mocny. Po chwili usłyszałam jakiś brzdęk metalowych przedmiotów, przez co pisnęłam. Jeszcze usłyszałam głośne przekleństwo, po czym strażnik się obudził.
- Co jest? – mruknął. – Co to za hałasy?
Spojrzał na mnie, po czym zasnął. Wtedy i ja próbowałam, bezskutecznie. Słyszałam odgłosy jeżdżących wózków, łóżek, krzyki lekarzy i cierpiących pacjentów. To powodowało, że zaczęłam się bać tego miejsca. Chociaż wolałam słuchać tego, niż spać i śniąc o czymś strasznym. Jednak zasnęłam w nieznanym mi momencie.
Minęła już cała noc, a ja co chwilę się budziłam. To było okropne uczucie, nawet nie mogłam spokojnie zasnąć.
- O, już nie śpisz? – spytała pielęgniarka, która sprawdziła wszystko, po czym szybko poszła dalej. – Jutro ciebie wypisujemy.
Nie, nie chcę tam wracać… Zdecydowanie wolałabym umrzeć tu, niż w tamtym okropnym miejscu. Popatrzyłam na strażnika, który jeszcze spał. Przez cały dzień leżałam w łóżku, a strażnik mnie pilnował.
- Co, warto było? – się mnie spytał. – Po co to zrobiłaś?
- Ale… co…? – spytałam przestraszona.
- Za coś tu siedzisz chyba, nie?
Pokiwałam głową przecząco.
- Każdy tak mówi – prychnął. – Potem tylko „uwolnij mnie, to nie ja zrobiłem”…  Albo uciekają, tacy też są nieźli. Często skaczą z okien albo ukrywają się jako zwłoki.
Nie odpowiadałam słuchając jego długich opowieści, ale po chwili przestał. Nie wiedziałam co robić, nie chciałam tam być, ale też nie chciałam żyć w konflikcie z prawem, ukrywać się i uciekać przed policją. Po chwili lekarz wypisał kilka dokumentów, a następnie dzień szybko się skończył.
Przerażało mnie to – jak wrócę to one znowu zaczną to robić, co robiły wtedy. To okropnie bolało i wywoływało u mnie mdłości, ból głowy i brzucha. Niestety nie mogłam tam nie jechać… Wszystkie dokumenty zostały już podpisane, czekałam tylko na kartę wypisu. Oczekiwanie się bardzo dłużyło, a czekałam na to jak na skazanie. W końcu zasnęłam, a rano obudził mnie strażnik. Już czekał na mnie konwój powrotny. Ze strachem się przygotowałam i poszłam tam.
- No dawaj… Szybciej… - poganiał. Kiedy nagle zadzwonił telefon. Zdążyłam wsiąść, a konwojent zamknął drzwi pojazdu. W tym czasie drugi – kierowca, rozmawiał przez telefon.Po chwili porozmawiali, a następnie zawieźli do zakładu karnego. Tam podprowadzili pod celę. Otworzyli ją i mnie wprowadzili, po czym powiedzieli:
- Dobra, dyrekcja powiedziała że wychodzisz. Za 2 minuty bądź gotowa.
I zamknęli drzwi. W tym czasie dziewczyny były najpewniej na placu więziennym, tzw. spacerniaku. Ale na szczęście nie musiałam ich widzieć. Rozejrzałam się szybko za swoimi rzeczami i je zebrałam. Następnie jeden ze strażników zaprowadził mnie do sali, gdzie wszystko oddałam i przebrałam się w swoje rzeczy. Jak cudownie być znowu w swoich ubraniach, móc nosić co się chce bez problemu… Po tym poszłam do biura, ale było ono gdzieś indziej. Tam strażnik mnie zostawił i drzwi mi otworzył wąsaty, starszy pan. Już zdążył wyłysieć, nie był specjalnie wysoki, ale dalej wyższy ode mnie.
- Witaj, usiądź proszę – zamknął drzwi wskazując mi krzesło. Usiadłam bardzo niepewnie, po czym on usiadł naprzeciwko mnie, za biurkiem.
- Nie jesteś nią, prawda? – obrócił monitor w moją stronę. Była tam dziewczyna, podobna do mnie. Jednak miała rude włosy i nie miała uszu. Oczy też miała inne – jej były bliskie zielonego. – No przecież widać że nie. Posłuchaj… Nie trafiłaś tutaj z powodu przestępstwa, tylko przez przypadek. Chociaż właściwe co dziecko robi w więzieniu? Muszę ich przypilnować.
- Mam… 15 lat… - szepnęłam.
- Ach, piętnastolatka… Wybacz, jesteś tak ładna że mylę ciebie z dzieckiem. No nieważne… Więc, zostajesz dzisiaj wypisana. Normalnie wypisujemy więźniów w innej sali, ale ty trafiłaś tu przez przypadek. Dlatego teraz tu rozmawiamy. Dlaczego nic nie mówiłaś, że nic nie zrobiłaś?
- N-nikt nie przyznał mi racji… - cichutko powiedziałam.
- A czy do dokumentów było dołączone zdjęcie?
- N-nie… - odpowiedziałam uczciwie. Naprawdę nie było tam żadnego zdjęcia.
- Widocznie zgubili lub nie chcieli przypiąć… Należy im się kara. Przecież zawsze upewniamy się kogo zamykamy w więzieniu. A pokazałaś dowód osobisty?
- N-nie… nie miałam…
- Jak to? Dlaczego?
- W-wy… wyciągnęli mnie… wcześnie…
- Ach, rozumiem… I nie zdążyłaś zabrać? A nie pytali o dowód?
- N-nie…
- Świetnie… Wiesz, teraz możemy zrobić tak. Nie zdziwię się jeśli pozwiesz wszystkich do sądu. Trafiłaś chociaż na dobrych współwięźniów?
O nie… tylko nie ten temat… W tej chwili chciało mi się płakać. To co ze mną zrobiły… To wszystko… Tak okropnie bolało. Wzbudzało we mnie strach.
- Co się dzieje? – spytał. – Nie było dobrze?
- N-nie jest to ważne… - powiedziałam powstrzymując płacz.
- Jest, wtedy będzie można je ukarać.
- Nie… To nie od tego… - skłamałam. W głowie miałam te wszystkie dziewczyny… A najgorsza była blondynka.
- Właśnie chcę ci zaproponować psychologa. Myślę że pomoże, ale nie mogę cię zmusić.
- Nie… nie trzeba… - odpowiedziałam.
- Niech będzie – podał mi wizytówkę telefonu zaufania. - W razie czego zadzwoń tam, onipomogą.
- Dobrze – przytaknęłam. Następnie wypełniłam jakieś dokumenty i mnie puścił.
Wyszłam stamtąd jak najszybciej. Nie wiedziałam tylko jak trafić mam do domu, który był pewnie dość daleko – budynek więzienia był w nieznanej mi części miasta.Rozejrzałam się uważnie, ale nic nie widziałam znajomego. Spróbowałam więc iść według najwyższych budynków miasta. Jednak gubiłam się coraz bardziej. Chciałam już iść po torach kolejowych, kiedy usłyszałam płacz dziecka. Jednak nie był to płacz w stylu „mamo, ja chcę to”. To był płacz przesycony bólem. Poszłam w stronę głosu, ale nagle dźwięk ucichł. Teraz stałam przed podniszczonym i opuszczonym budynkiem, prawdopodobnie jakimś domem. Już chciałam odejść dalej, kiedy płacz był głośniejszy i dochodził z tego domu. Więc niepewnie weszłam do środka.
Wnętrze wyglądało na spalone. Przedpokój był pusty, ale na ziemi leżało mnóstwo spalonych desek, rozbite, osmalone szyby i jeszcze czuć było duszący zapach dymu, co znaczyło, że dom spalił się niedawno. Rozglądałam się trochę niepewnie, bałam się, że dom się zawali.
- Pomóż…- usłyszałam delikatny, ale przestraszony i niepewny głos małej dziewczynki. Zaczynałam jej szukać, po czym weszłam schodami na górę. Przez to unosił się w powietrzu popiół pozostały po pożarze. Było też widać nadpalone gazety i inne drewniane rzeczy. Wszystko co metalowe było zniekształcone. Z większości rzeczy zostały tylko zwęglone resztki. Z rzeczy plastikowych –tylko niewielkie plamy.Rozejrzałam się po pierwszym piętrze, ale nic takiego nie widziałam. Kiedy jednak zobaczyłam pokój dziecięcy – co stwierdziłam po resztkach książeczek – przeraziłam się. Wszystko leżało porozrzucane. Już chciałam wyjść, kiedy ujrzałam coś białego, wystającego ze sterty desek, papierów i innych rzeczy. Coś nagle pisnęło z tamtego miejsca. Podeszłam i rozejrzałam się wokoło. Chwyciłam biały przedmiot, po czym delikatnie wyciągnęłam. Była to rączka – niezbyt duża, porcelanowa rączka. Jednak zaczęłam szukać czegoś więcej, nie wiem dlaczego. Po chwili znalazłam lalkę. Ale nie była to zwykła, plastikowa lalka, jakie są w sklepach. Takich lalek w żadnym normalnym sklepie nie można kupić, a już tym bardziej tej samej. A dlaczego? Dlatego, że to była lalka z porcelany. Poza oderwaniem rączki i drobnymi zabrudzeniami nie było jej nic, nawet jej ubranko i dodatki do niego były całe. Jednak pod jej oczami były kropelki wody. Chociaż czy to na pewno woda? Miałam wątpliwości. Ale kiedy je starłam, były one ciepłe. Ostrożnie ją podniosłam, po czym przyjrzałam się jej. Miała duże oczka, brązowe, długie włosy, a nosek malutki. Jednak zastanawiało mnie do kogo należy ta lalka, ponieważ nie mogę jej sobie przywłaszczyć. A porcelanowe lalki, szczególnie tak piękne, na pewno mają swoich właścicieli, którzy nie chcą ich zostawić. Jeszcze rozejrzałam się po domu w poszukiwaniu informacji o właścicielach, ale nie było o tym nic. Popatrzyłam na lalkę, a tam z powrotem pojawiły się łzy. Ponownie je wytarłam i poszłam na tory. Idąc wzdłuż torów, po drodze trafiłam na kilka pociągów przejeżdżających w pobliżu. Wszystkie trąbiły gdy przejeżdżały w pobliżu mnie. Więc przyspieszyłam kroku, by nikogo nie wezwali do mnie. W końcu to nie jest normalne, jak ktoś idzie torami, mogą pomyśleć, że chcę coś ukraść. A tego nie chciałam, zależało mi tylko na naprawieniu tej lalki i oddaniu jej właścicielowi. W końcu zobaczyłam znajomą stację będącą w pobliżu mojego domu. Stamtąd już wiedziałam jak trafić. Poszłam do domu, po czym wyciągnęłam książkę telefoniczną. Była z roku 2012, więc na pewno większość numerów była nieaktualna. Jednak pomimo tego przewertowałam całą w poszukiwaniu lalkarza lub kogoś, kto zająłby się jej naprawą. W końcu znalazłam w pobliżu takie miejsce, opisane jako manufaktura porcelany. Wybrałam numer, po czym zadzwoniłam.
- Słucham? – usłyszałam w słuchawce.
- D-dzień dobry… czy dodzwoniłam się do manufaktury porcelany? – odpowiedziałam niepewnie.
- Manufaktura porcelany? A w jakiej sprawie dzwonisz?
- Naprawy lalki…
- Lalki… Ale nie naprawiam lalek, musisz zadzwonić do producenta.
- Ale… nie znam go…
- No dobrze, spróbuję tobie pomóc. Przyjdź do mnie z rodzicami kiedy będziesz mogła. A co jej jest?
- Rączka jej pękła i się oderwała.
- To nie wiem czy będę w stanie to naprawić. Jeśli bardzo ci zależy to przyjdź. Znasz adres?
- Tak, jest w książce telefonicznej.
- Ale przecież już ten numer wycofałem… No nic, przyjdź do mnie z lalką. Spróbuję coś zrobić.
- Dziękuję, za chwilę będę – odpowiedziałam jeszcze i się rozłączyliśmy. Wzięłam pieniądze i je schowałam, a do papierowej torebki ostrożnie włożyłam lalkę. Następnie wyszłam z domu i poszłam pod wskazany w książce adres, trzymając książkę. Była trochę ciężka, ale dawałam radę. Po chwili już byłam na miejscu. Jednak gdy weszłam do budynku, wszystko wyglądało jakby to było normalne mieszkanie. Na drzwiach był tylko prostokąt po tabliczce, która została zdjęta. Zapukałam do środka.
- Słucham? – otworzył mi starszy pan, z długimi, ale siwymi włosami. Lekko się do mnie uśmiechnął.
- Dzień dobry… To ja dzwoniłam… - cicho odpowiedziałam.
- Dobrze, wchodź. Gdzie są twoi rodzice?
- N-nie mam… - spuściłam wzrok, niepewnie wchodząc przez podwójne drzwi mieszkania. W środku ujrzałam różne narzędzia, a na półkach mnóstwo porcelanowych artykułów. Wśród nich były miski, talerzyki, imbryki, a także łyżki i inne elementy serwisu stworzone z porcelany. Trzymałam mocno swój ogon by przypadkiem czegoś nie strącić czy nie zepsuć. Po drugiej strony pomieszczenia była druga półka, ale z samymi porcelanowymi lalkami. Były różne – duże, małe, z długimi włosami, krótszymi… Było ich całe mnóstwo. Wszystkie były bardzo śliczne.
- Dobrze, nieważne. Pokaż tą lalkę, spróbujemy ją skleić czy coś… - powiedział wyciągając narzędzia. Ja wyciągnęłam lalkę, a on ściągnął okulary z niedowierzaniem.
- Tobie naprawdę chodzi o porcelanową lalkę? Skąd ją masz? – spytał zaskoczony. – Jakbym wiedział, od razu przygotowałbym wszystko! Było tak od razu…
Wtedy pobiegł wyciągnąć co trzeba. Wszedł do drugiego pomieszczenia, gdzie były rzeczy przykryte kocami. Zdjął jeden z koców, po czym ujrzałam niezbyt wielką, ale starą maszynę. Za jej pomocą mężczyzna stworzył trochę białej masy, którą skleił rączkę lalki. Jeszcze ją zabarwił.
- No, porcelana będzie jeszcze trochę schła. Chcesz może herbaty? – uśmiechnął się.
- N-nie, dziękuję… - odpowiedziałam.
- Więc gdzie ją znalazłaś? Skądś ją kojarzę…
- Znalazłam… w… spalonym domu…
- Spalonym? A którym?
- Mogę… Pokazać… ale nie wiem jaki to adres…
Wtedy mężczyzna wyjął mapę miasta i ją rozłożył na stole. Wskazałam mu adres, a on złapał się za głowę.
- To było tak dawno… Jak mogli o niej zapomnieć… - westchnął. – Ale… ich niestety nie ma…
- Co się stało…? – spytałam.
- Właściciele tej lalki zginęli w wypadku lotniczym… Jakieś 10 lat temu. Od tamtego czasu dom przejęli inni właściciele, a opuszczony stał od 2 lat. A teraz dowiaduję się, że to ten spłonął… Oglądałem wiadomości o pożarze, niecały tydzień temu. Ale nie wiedziałem że to ten… Ale w takim razie… Ta lalka zostaje bez właściciela. To smutne…
- Biedna… - spojrzałam na nią. – Taka śliczna, a samotna…
- Właśnie wiem… Myślę, że powinna być twoja, ty ją znalazłaś.
- M-moja…? Ale… Ona… Ona jest…
- Bez „ale”, młodziutka… Już jest twoja – uśmiechnął się i wręczył mi lalkę. Zarumieniona się też uśmiechnęłam, a to rzadko mi się zdarza. – Niestety będę musiał z tym skończyć… Nikt już nie kupuje lalek z porcelany, a innych wyrobów porcelanowych też nikt nie kupuje ani nie potrzebuje naprawić. A urządzenia się psują i nie zarabiają na siebie… Może nauczę cię zajmowania się porcelaną, a w szczególności lalkami?
- Dobrze – uśmiechnęłam się. Od razu zaczęliśmy od nauki.
Takie uczenie się nie było łatwe, ale pan, jak się później dowiedziałam, pan Rudolf, nauczył mnie wszystkiego co dotyczy takich lalek i innych wyrobów z porcelany. I jak to wszystko robić w warunkach domowych, bez profesjonalnego sprzętu. Czym barwić porcelanę, jak to robić, jak dokonać podstawowych napraw u lalek lub jak skleić talerz by nie było widać śladów po uszkodzeniu. Wszystko trwało do drugiej w nocy, a wtedy poszłam do domu ze swoją lalką. Chciałam zapłacić, ale pan Rudolf odmówił. Powiedział, że wystarczy mu to, że z nim spędzam czas. Przychodziłam do niego codziennie by się uczyć. Po około 2 miesiącach powiedział, że wszystko umiem wspaniale robić, ale gdy chciałam pewnego dnia go odwiedzić, nie otworzył mi. Pukałam, ale bez skutku. Wtedy pewna starsza pani, która wychodziła, powiedziała smutno:
- Pan Rudolf nie żyje. Zmarł wczoraj w nocy na zawał. Pogrzeb odbędzie się w czwartek o dwunastej, tu, na cmentarzu.
Wtedy w moich oczach pojawiły się łzy. Ktoś, kto mnie tyle nauczył, teraz nagle umiera. Chciało mi się płakać, ale musiałam się powstrzymać – nienawidziłam płakać przy wszystkich. Nie chciałam by musieli tego słuchać. Więc po prostu pobiegłam do domu próbując się powstrzymywać. To było naprawdę straszne… Ktoś, kogo ledwo poznałam… Ledwo mnie wszystkiego nauczył… Wszystko minęło tak szybko…
Weszłam do domu i zaczęłam bardzo głośno płakać. Usiadłam na stoliku, gdzie położyłam swoją lalkę, po czym oparłam głowę o stolik. Poruszyłam uszkiem, ponieważ poczułam jak coś mi je dotknęło. Podniosłam wzrok i zobaczyłam tę lalkę. Stała ona na stole przede mną i mnie delikatnie głaskała. Następnie złożyła delikatny pocałunek na moim policzku.
- Dziękuję – powiedziała bardzo delikatnym głosem.
- Ty… naprawdę żyjesz…? – cicho spytałam zaskoczona. Do tego stopnia, że przestałam płakać.
- Tak – uśmiechnęła się. Była naprawdę śliczna, a jeszcze do tego żywa! To było niezwykłe… Nie wiedziałam że takie coś mi się przytrafi. Ale było to bardzo miłe. – Dziękuję ci za pomoc, już się bałam, że tak będę leżeć przez wieczność…
- Nie ma sprawy… - uśmiechnęłam się i lekko zarumieniłam. – Jak ci na imię?
- Nie mam imienia… Nikt mnie jeszcze nie nazwał, a ty? – uśmiechnęła się.
- Miyashi, miło ciebie poznać.
- Mi też miło. Co powiesz na to, by mnie nazwać? – uśmiechnęła się leciutko.
- Bardzo chętnie… - zarumieniłam się. Wtedy zaczęłam myśleć nad imieniem dla niej. Po chwili wymyśliłam.
- Czy podoba ci się imię „Sadako”? – spytałam.
- Jasne – uśmiechnęła się. – Piękne imię, dziękuję.
Wtedy przytuliła mnie. Leciutko się zarumieniłam i wtuliłam ją w siebie.Nigdy bym nie pomyślała, że lalki z porcelany ożywają. Miałam nadzieję, że nie jest to jednorazowe.Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Wzięłam Sadako na ręce, po czym zobaczyłam kto to. Był to Turoki, więc otworzyłam.
- …bry, jak …ię cz…sz?
- Dzień dobry – lekko się uśmiechnęłam. – Dobrze, a ty?
Uśmiechając się pokazałam mu lalkę. Wtedy mrugnęła i też się z nim przywitała.

<Zdrajca? ^^ >

1 komentarz:

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits