Była siódma rano. Nie spałam od około czwartej
nad ranem, kolejny koszmar mi przerwał sen. A w sumie sama przerwałam, ponieważ
sen wzbudzał we mnie strach z tego powodu. Powstrzymywałam się od niego. Przy
okazji bolało mnie gardło, sama nie wiem od czego. Jak mogłam się czymkolwiek
zarazić w domu? Krzyczałam? Nie, na pewno nie… ktoś by usłyszał i mnie obudził…
Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Chciałam pójść otworzyć, kiedy usłyszałam:
- Policja,
otwierać!
Do mnie? Nie
rozumiałam tego trochę, ponieważ nie wychodziłam na zewnątrz od ponad tygodnia.
A jakbym coś zrobiła to przyszliby od razu... Na pewno… Szybko się ubrałam.
Chciałam jeszcze pościelić łóżko i poprawić kilka rzeczy, ale wtedy zagrozili,
że wyważą drzwi. Wtedy przestraszona podeszłam, przekręciłam górny zamek i
delikatnie nacisnęłam na klamkę. Z tego wszystkiego nie schowałam uszu i ogona…
niedobrze… Chciałam to szybko zrobić przed otwarciem drzwi, ale weszło do
środka dwóch policjantów. Od razu mnie wzięli mocno za ręce, wykręcili je i
zakuli w kajdanki, jakbym była kryminalistką.
- Jesteś
aresztowana z powodu morderstwa! – powiedział jeden z nich. Jeden mnie trzymał,
a drugi w tym czasie wziął moje klucze od domu i zamknął mieszkanie na klucz,
który schował do kieszeni. Potem zanieśli mnie do radiowozu. Wszystko działo
się tak szybko, że nie nadążałam za tym. Dopiero w radiowozie zorientowałam się
o co chodzi. W tym momencie moje serce biło bardzo szybko, a do płaczu
brakowało bardzo niewiele. Wystarczył widok oddalającego się domu. W ciągu
minuty usłyszałam:
- Nie rycz,
to ci nic nie da. Masz na co zasłużyłaś.
To nic nie
dało, tylko pogorszyło sprawę.
- Niech się
ona zamknie albo ją zastrzelę! – wydarł się kierowca.
- Mamy ją
żywą dowieźć – uspokajał go drugi. – Już niedaleko.
- To ją
chociaż walnij kilka razy, się uspokoi… - odwarknął. Jednak do tego nie doszło.
Minęło pół
godziny i dojechaliśmy. Wyciągnęli mnie i ujrzałam zakład karny. Zbudowany był
z czerwonej cegły, gdzieniegdzie miał okna, oczywiście z kratami. Budynki obok
się od siebie nie różniły. Ale było coś, co wzbudzało we mnie strach - wokół
był mur. Na nim był drut kolczasty i żółta tabliczka, gdzie był napis „Pod
napięciem”. Około metr przed murem była żółta linia. W rogu była wieża
strażnicza, gdzie były 2 uzbrojone osoby, patrzyły się na nas. Potem policjanci
wnieśli mnie do środka. Ściany wewnątrz pokryte były żółtą farbą, a samo
pomieszczenie było puste. Tylko była ławka i niewielkie okienko, które też
miało kraty. Podeszliśmy tam, po czym ujrzałam pierwszą osobę z personelu więzienia.
- Czego? –
spytał, a następnie wypił coś, prawdopodobnie kawę.
- Zostawiamy
ją tu – powiedział jeden z policjantów i zostawił jakąś kartkę. Dalej mnie
trzymali.
- Imię? –
zapytał mnie pan zza okienka. Próbowałam mu odpowiedzieć, ale bez skutku. Nie
mogłam z siebie nawet najprostszej sylaby wydusić. Potem powtórzył pytanie, ale
głośniej.
- Może to
niemowa – powiedział jeden z policjantów. – Ani razu się jeszcze nie odezwała.
Wtedy on się
zaśmiał i podał mi kartkę z długopisem, każąc mi je napisać. Więc napisałam i
podałam kartkę z powrotem.
- Coś ty tu
napisała?! – spojrzał na kartkę i ją z powrotem dał. – Od nowa, ale wyraźniej!
Więc
napisałam jeszcze raz, powoli i ostrożnie, by nie krzyczał. Ale gdy mu oddałam
kartkę, znowu się na mnie wydarł. Nie umiał tego przeczytać. Kazał mi dać dowód
osobisty czy coś takiego, ale nie miałam takiego czegoś. Upominali się o to,
ale nawet nie mogłam im odpowiedzieć. Zamiast tego powstrzymywałam się od
płaczu. Wtedy on tylko wypełnił dokumenty tymi danymi, które miał przed nosem i
na kartce. Potem zabrali mnie do innego pomieszczenia – miałam przebrać się w
więzienne ubrania i oddać rzeczy osobiste. Zrobiłam to, po czym dostałam
wyprawkę – naczynia, mydło, pasta do zębów i podobne przedmioty. Wtedy zaprowadzili mnie do celi, wręczając
jeszcze jedną kartkę. Przeczytałam ją, ale większość danych się nie zgadzała.
Wprowadzili mnie, a potem zamknęli to ciasne pomieszczenie. W środku były już 4
osoby.
- O, nowa
przyszła – powiedziała jedna z kobiet w środku. Wszystkie patrzyły na mnie
szyderczo.
- Nie
wierzę, dziecko nam dali… - powiedziała inna.
- Może się
trochę… po-ba-wi-my? – powiedziała trzecia patrząc w moją stronę. Potem wyrwała
mi kartkę i zaczęła czytać. Po chwili powiedziała ze śmiechem:
- Ty masz 20
lat? Nawet na 16 nie wyglądasz!
Wszystkie
zwijały się ze śmiechu. Niepewnie podeszłam do wolnego miejsca na jednym z
piętrowych łóżek, potem chciałam schować swoje rzeczy. Wtedy poczułam mocne
szarpnięcie za ogon, przez co pisnęłam.
- Chodź tu…
- ciągnęła dalej. Posłusznie się cofnęłam i spojrzałam na dziewczynę, która
mnie trzymała. Miała brązowe oczy, krótkie, z jednej strony wygolone
kruczoczarne włosy i bladą skórę z licznymi bliznami i zszyciami. Było widać
też tatuaże. W tej chwili patrzyła mi prosto w oczy.
- Co się nie
odzywasz? – spytała. – Tak bardzo ci się tu podoba? No, odpowiadaj jak się
pytam!
Wtedy
szarpnęła mocniej, co bolało jeszcze bardziej.
- Co, boisz
się? – spytała inna, stała za mną i odchyliła moją głowę do tyłu. – No,
odpowiedz mi jak się ciebie pytam…
Byłam cicho.
Bałam się odezwać i jej odpowiedzieć. Wtedy druga szarpnęła mnie za ogon
jeszcze raz. Tym razem mocno – tak mocno, że się lekko skuliłam. To jednak
tylko spotęgowało ból, jakby ciągnęła jeszcze.
- No,
piesku, odpowiadaj! Niemową jesteś? – mówiła. W moich oczach pojawiły się łzy.
A po niecałej minucie uderzyła mnie w plecy ta, która ciągnęła mnie za ogon.
Pisnęłam z bólu, po czym usłyszałam dźwięk taki, jakby coś się przesuwało.
- Obiad! –
ktoś zapowiedział. Wszystkie dziewczyny wzięły miski i podchodziły do okienka,
tam dostawały jedzenie. Tylko ja nie podeszłam.
- Nowa, ty
też! – powiedział wydający posiłki. Nie chciałam jeść, ale ostatecznie wzięłam
miskę i podeszłam. Dostałam jakąś wodnistą zupę, a na drugie danie był kotlet z
ziemniakami i kapustą. Nie miałam ochoty tego jeść, nie czułam się głodna –
wręcz bolał mnie brzuch. Dodatkowo ból ogona powstrzymywał mnie od jedzenia.
Wszystkie dziewczyny zdążyły zjeść, a przydzielony mi posiłek ostygnąć.
- Piesku,
już, jedz – ta z kruczoczarnymi włosami i brązowymi oczami położyła mi miskę na
podłodze. Następnie uderzyła mnie mocno w plecy, przez co padłam na kolana
przed miską. Druga, leżąca na tej samej wysokości co ona, ale na drugim łóżku,
stanęła przede mną. Chciałam wstać, ale położyła swoją nogę na mojej szyi, bym
tego nie zrobiła. Dziewczyna ta miała blond włosy, dość długie. Oczy niebieskie
i mnóstwo tatuaży. Jedyne co miała z obrażeń to zadrapanie na policzku i liczne
ukłucia na rękach. Dla mnie była ona bardzo wysoka. Nagle poczułam jak
nadeptuje mocniej, tak, że od powierzchni płynu w misce dzielił mnie centymetr.
Nie chciałam by mnie tam podtapiała, więc stawiałam opór z całej siły. Po
chwili jednak nagle nie dałam rady i miałam twarz mokrą z zupy. Usłyszałam
jeszcze jak mówią, bym jadła. Ale nawet nie otworzyłam ust, tylko powoli się
dusiłam, licząc, że umrę. Jednak puściły mnie, a odruchy mojego organizmu
wzięły nade mną górę i wyciągnęłam głowę z miski. Wszystkie zaczęły się śmiać,
a moje oczy znowu zaczęły łzawić.
- Patrzcie
no, ona się zaraz rozryczy! – czarnowłosa powiedziała ze śmiechem. – Co, chcesz
do mamusi dziecino?
To
spowodowało, że zachciało mi się płakać jeszcze bardziej. Zabrały miskę
wylewając zawartość do umywalki, po czym przede mnie blondynka zrzuciła drugie
danie, każąc mi jeść. Nie ruszyłam tego, ale zaczęła mnie kopać i szarpać za
ogon. Wtedy z obrzydzeniem polizałam to, co przede mną leżało.
- Jedz
szybciej, nie wybrzydzaj… Masz wylizać to do czysta – rozkazywała. Wtedy jej
uległam i jadłam, próbując się nie wykrzywiać. Nie mogłam użyć rąk, ponieważ
dziewczyna zabroniła. Po około półgodzinie skończyłam, zlizując fragment
podłogi do czysta, tak jak ona kazała.
- Dobry
piesek… - uśmiechnęła się szyderczo. – A teraz zmyj naczynia.
Wstałam, po
czym niestabilnym krokiem (czego powodem było długie klęczenie i nachylanie
się) podeszłam do umywalki. Teraz rządziła mną dziewczyna z zielonymi oczami i
rudymi, krótkimi włosami.
- A tylko
czegoś nie domyjesz… - ostrzegła mnie.
Czym prędzej
zabrałam się za mycie naczyń. Kubki, szklanki, talerze, sztućce, miski. Niby
niewiele… ale wszystko trzeba było pomnożyć 5 razy i uważać na szczegóły –
wszystko miało lśnić.
- Szybciej!
– poganiała mnie, co jakiś czas uderzając. Gdy skończyłam, dały mi chwilę
spokoju. Jednak niezbyt długą.
- Za 2
minuty wychodzicie na spacer! – ktoś krzyknął z korytarza. Wszystkie dziewczyny
pościeliły swoje łóżka, więc też się za to zabrałam. Wszystkie szybko byłyśmy
gotowe, więc wyszłyśmy. Z nami byli inni więźniowie. Patrzyli na mnie z rozbawieniem,
zdziwieniem i innymi reakcjami. Ale cała uwaga wszystkich skupiona była na
mnie. Strażnicy nawet się dziwili na mój widok. Jednak na spacerniaku każdy
poszedł w swoją stronę, a ja ukryłam się w kącie. W pewnej chwili nagle zrobiło
mi się niedobrze. Bardzo bolał mnie brzuch, po czym zaczęłam czuć, jak zwęża mi
się gardło. Szybko odwróciłam się w bok, po czym zaczęłam wymiotować. W ciągu
kilku minut pozbyłam się całego obiadu, nic nie zostało. Na szczęście nikt tego
nie zauważył.
Przesiedziałam
tam cały czas, kiedy nagle kazano nam wracać. Musiałam iść z powrotem… Nie
chciałam, ale nie było wyjścia. Wszystkie wróciłyśmy, po czym dziewczyna z
rudymi włosami zdjęła mi koszulkę. Tak ukazały się moje ślady po
samookaleczeniach, próbowałam je zasłonić, ale było tego za dużo.
- O, widzę
że już nas trochę wyręczyłaś… ale i tak swoje zrobię.
Wtedy wyjęła
coś z materaca łóżka, było to coś na wzór igły. Tym zaczęła mnie kaleczyć, w
szczególności na plecach. Czasami miałam wrażenie, że coś po mnie pisała. Próbowałam
się wyrwać, ale za każdym razem jedna z dziewczyn mnie w takim przypadku kopała
lub podduszała przez nadepnięcie na szyję. Potem założyły mi koszulkę, a ja się
rozpłakałam.
- Dziecko
się nam rozpłakało! - zaśmiały się.
- Co,
mamusia będzie zła? – zaśmiała się czarnowłosa. Przez chwilę śmiały się
wszystkie, potem stopniowo wszystkie ucichły. Ja nie potrafiłam się
powstrzymać. Wstrzymywałam oddech tak długo jak mogłam. Po chwili poczułam
kopnięcie.
- Przestań
już ryczeć – rozkazała blondynka. Kopała mnie tak długo, aż nie zemdlałam.
Otworzyłam
oczy w porze kolacji. Wszystkie dziewczyny wzięły już swoją porcję, tylko na
mnie czekali. Szybko wzięłam, po czym
odłożyłam na bok. Po półgodzinie jedna z dziewczyn mnie uderzyła, była to
rudowłosa.
- Co tak długo?
– powiedziała. Następnie szarpnęła za ogon. – Odpowiadaj!
- Lepiej byś
zrobiła, jakbyś ją alfabetu nauczyła. Przecież to niemowa… - prychnęła
czarnowłosa.
- Nie martw
się, nauczymy ją – blondynka uśmiechnęła się lekko i popatrzyła mi w oczy. –
No, daj głos piesku…
Nie
odpowiedziałam znowu. Wtedy pociągnęła mnie mocno za ogon, przez co cicho
pisnęłam. Po chwili popatrzyła mi w oczy i uśmiechnęła się szyderczo do mnie.
- No już,
dawaj… - szarpnęła mnie za ogon bardzo mocno. Chyba z całej siły, bo aż padłam
na ziemię, jęknęłam z bólu i próbowałam chwycić swój ogon. – Bo jak nie, to ci
to wyrwę…
- Jak jej
wyrwiesz to potem będzie problem z ciągnięciem jej za ogon – mruknęła
czarnowłosa. – A to się przydaje, widzisz jej reakcje.
- Cicho,
wszystko zepsułaś! – tupnęła nogą, przypadkiem trafiła na moją lewą rękę. To
spowodowało że pisnęłam, a potem cicho zaczęłam płakać.
- Trudno,
dasz radę, i tak z nią jest jak z dzieckiem… - przewróciła oczami.
- Przecież
ona wygląda jak dziecko – zachichotała, popatrzyła na mnie i się zdenerwowała.
– No nie, zaraz znowu się rozryczy!
- A jak nie
da nam spać, to ty za to odpowiesz… - wzdycha rudowłosa. – Widzę że ją
uwielbiasz…
- Ale jest
wspólna – powiedziała śmiejąc się.
- A jak
klawisz przyjdzie to ty będziesz się przed nim tłumaczyć – prychnęła
czarnowłosa, potem wskazała na mnie. – Ja nie zamierzam się tłumaczyć z powodu
tego psa.
- Spokojnie,
w dzień nas nie usłyszą… - przewróciła oczami.
– Mogłabyś włączyć wiertarkę udarową i nikt by nie usłyszał jakbyś
wierciła coś.
Chciałam
wtedy wstać, ale wszystko mnie za mocno bolało. Poza tym blondynka mnie kopnęła
i położyła swoją nogę na klatce piersiowej. Powoli zaczęła naciskać coraz
mocniej, a ja zaczęłam kaszleć i próbować nabrać jak najwięcej powietrza. Na
twarzy robiłam się powoli czerwona.
- No proszę,
jak się piesek zburaczył… - uśmiecha się i tupnęła nogą. Wtedy znowu zaczęłam
kaszleć, jednak nawet jak zdjęła nogę to nie przestałam od razu. Minęła chwila,
a ja dopiero odzyskiwałam normalny oddech, dzięki temu przestałam być czerwona
na twarzy. Nagle usłyszałam, jak ktoś woła, by przygotować się do mycia.
Wzięłam swoje mydło i ręcznik, po czym wypuszczono nas z celi i zaprowadzono do
umywalni. Tam wszystkie rozebrały się i weszły pod prysznic. Niepewnie się też
rozebrałam i zaczęłam myć.
Już prawie
skończyłam i miałam wyjść, kiedy one mnie otoczyły.
- Co, już
idziesz? – zaśmiały się i podchodziły coraz bliżej. Blondynka dotknęła
delikatnie mojego biustu.
- Nie za
duże, ale mi się podobają – uśmiechnęła się, jednak tak, jakby chciała coś
złego ze mną zrobić. Potem zaczęła mnie dalej obmacywać, a dwie pozostałe
dziewczyny mnie trzymały. Chciałam się wyrwać, ale uderzyła mnie rudowłosa.
- Dokąd to?
– zaśmiała się i uniosła moje nogi. Chociaż nimi mocno ruszałam, nic sobie z
tego nie robiła, byłam za słaba. Po chwili czarnowłosa podsunęła pod mój nos
jedną ze swych piersi i rozkazała mi ich lizanie. Nie robiłam tego, więc
pociągnęła mnie za ogon.
- A jak
zobaczą? – spytała ruda.
- Nie ma
mowy, mamy mnóstwo czasu – zachichotała blondynka. - Tylko nie możemy być za głośno.
- Zawsze
można zagłuszyć to prysznicami lub wsadzić jej mydło do pyska - zachichotała.
- Fu, mydło?
Tym się myjemy! – odpowiedziała. – Chyba że jej.
- Oczywiście
że jej, idiotko… - przewróciła oczami.
Blondynka
tylko prychnęła. Wtedy ta z czarnymi włosami włożyła mi fragment swojej piersi
do ust.
- No, dawaj…
- polizała mi wilcze uszko. Pokiwałam głową przecząco, więc do ust włożyły mi
słuchawkę prysznicową z odkręconą wodą i zatkały nos. Woda pod dość wysokim
ciśnieniem wypełniała mi usta i zmuszała mnie do połykania tego. Nie mogłam
oddychać, więc siniałam. Puściły po dłuższej chwili. Teraz gdy kazała to robić,
uległam i niechętnie ją lizałam. Wymieniały się między sobą, więc po chwili
wszystkie były polizane wielokrotnie. Następnie kazały mi stanąć na czworaka i
lizać im nogi. Stawiałam opór, ale przez bicie musiałam znowu ulec – nie
dawałam rady. Wszystko bolało tak bardzo, że nie mogłam już tego wytrzymać.
Delikatnie lizałam stopy każdej z dziewczyn, po czym położyły mnie na podłodze.
Jedna z nich zaczęła mnie dotykać, co mnie przerażało. Co chcą zrobić? Po ich
minach myślałam, że coś strasznego… Zaczęłam drżeć ze strachu, ale zostałam
ponownie uderzona.
- Uspokój
się… - powiedziała potem blondynka.. – Dobrze ci idzie malutka.
Wcale mnie
to nie zachęciło. Próbowałam im uciec, ale nawet wstać nie mogłam. Przerażona
trzęsłam się jeszcze mocniej, nawet tego nie kontrolując. Po chwili poczułam
delikatne pocieranie na klatce piersiowej – to była znowu ona. Zaczęłam cicho
jęczeć, próbując się skulić, by tego nie dokonała. Jednak czarnowłosa i
rudowłosa trzymały mnie bym tego nie robiła. Były dla mnie za silne, mogły
bawić się mną jak lalką. Kiedy zaczęła mnie obmacywać intensywniej, zaczęłam
jęczeć głośniej. Lekko, ale dość intensywnie zaczęła mi podszczypywać moje
niewielkie brodawki sutkowe. Czułam coś dziwnego – z jednej strony chciałam się
im wyrwać, ale czułam też przyjemność, nie wiedziałam tylko dlaczego. Nie
wiedziałam jak to mogę nazwać, ale nie chcę już tego nigdy więcej czuć. Znowu
zaczęłam się z całej siły wyrywać, ale znowu za słabo. Zostałam wielokrotnie za
to uderzona, w szczególności po plecach. Przez to głośno piszczałam z bólu. Po
chwili ona znowu zaczęła mnie lekko podszczypywać i wróciłam do jęczenia. Nagle
potarła mnie między nogami, a rudowłosa rozchyliła mi nogi. Chciałam je splątać
ze sobą, ale nie dałam rady, była mocniejsza. Trzymała moje nogi prawie że w
szpagacie, do czego nie byłam przyzwyczajona. Bolało to trochę. Chciałam coś
powiedzieć, a w moich oczach pojawiły się łzy. Dalej miałam problemy z
powiedzeniem czegokolwiek. Ból był okropny, a brak możliwości jakiejkolwiek
słownej reakcji dodatkowo przerażał. Nagle poczułam pocieranie między nogami.
Wtedy zaczęłam jęczeć głośniej, nie przerywając prób wyrywania się. Po chwili
poczułam coś w sobie, przez co nagle podskoczyłam. W oczach miałam łzy –
zaczynałam się coraz bardziej bać.
- Co,
przyjemnie? – uśmiechnęła się uwodzicielsko blondynka. Nie mogłam na nią
patrzeć. To, co robiła ze mną, było bardzo bolesne. Nagle poczułam jak wsuwa we
mnie kolejne palce i nimi mocno ruszała w środku. Nie zostało mi nic innego jak
jęczenie, próby wyrywania się, a także zamykanie oczu, by nie patrzeć na
otoczenie i oprawczynie, które mnie w tak upokarzający sposób wykorzystywały.
Po chwili wszystkie zaczęły robić to samo ze mną. Nawet się nie mogłam wyrwać.
Nie mogłam zrobić tego co chciałam, jedynie jęczałam lekko podkulając nogi i
poruszając swoim mocno nadszarpanym ogonem w różne strony, oczywiście nie
kontrolując tego. Nagle rudowłosa wepchnęła głębiej swój palec, przez co
zacisnęłam zęby ze łzami w oczach. Po kolei robiły to coraz głębiej, ale i
mocniej. To powodowało, że łez było coraz więcej, wszystkie z bólu.
Trwało to
bardzo długo. Kiedy w końcu wszystkie przestały, a najdłużej robiła to blond
włosa dziewczyna, to powiedziała:
- No
malutka, spodobałaś mi się… - szepnęła mi do uszka. – Na pewno na tym razie się
nie skończy…
Nie! Ja już
nie chcę…! Nigdy! Chciałam to do niej krzyknąć. Najgorsze, że nawet nie mogłam
jej tego powiedzieć, wybełkotać, cokolwiek… Ani stąd uciec. Wszystko po tym
mnie bardzo mocno bolało, do tego stopnia, że nie miałam siły wstać.
Wielokrotnie, gdy próbowałam to zrobić, ślizgałam się po podłodze. To dodawało
bólu, który i tak był nie do zniesienia. Ponownie zaczęłam płakać, leżąc na
brzuchu.
- Piesku, do
nogi – powiedziała dziewczyna z czarnymi włosami. Szarpiąc za ogon wyciągnęła
mnie.
Czym prędzej
się ubrałam i wyszłyśmy, wracając do celi pod kontrolą strażników więziennych.
Tam szybko położyłam się spać, by tylko nie myśleć o tym, co mi się
przydarzyło. Jednak mimo tego, że światło było zgaszone, nie mogłam zasnąć.
Cały czas czułam jakby to się dalej działo. A najgorsze, że blondynka leżała
naprzeciwko mnie. Jak na nią patrzyłam, znowu wszystko czułam. To bolało
jeszcze bardziej. W świadomości miałam myśl, że może to powtórzyć nawet w nocy,
a ja nie będę miała siły się przeciwstawić. Bardzo mocno drapałam swoje
nadgarstki, by tylko dodrapać się do krwi, potem jakoś by poszło. Wtedy
cichutko piszczałam, bo nawet to już było nadmiarem bólu. Gdy ujrzałam krew,
cicho westchnęłam i ułożyłam ręce tak, by mogła wypłynąć swobodnie. Ułożyłam
jeszcze miskę by ona nie brudziła wszystkiego wokoło. Powoli krwawiłam, a krew
wpadała do miski. Poczułam już jak moje ręce drętwieją, więc liczyłam na to, że
zdążę się wykrwawić przed ranem. Jednak po 30 minutach wszystko się zagoiło i
przestałam krwawić. Z tego powodu zaczęłam drapać ponownie, tym razem o wiele
mocniej. Nie chciałam już nigdy więcej się obudzić po dzisiejszym dniu. Dla
mnie było to już za dużo, a istniało jeszcze ryzyko, że powtórzy się to
wielokrotnie. Według kartki informującej o moim pobycie tutaj, miałam tu
przebywać przez ponad 20 lat, jeśli nie dłużej… Drapałam bardzo mocno pomimo
krwawienia, co też bardzo bolało. Jednak nie byłam w stanie dalej drapać, więc
to się w miarę szybko goiło. I tak w kółko do samego rana, rozdrapywałam, nie
byłam w stanie drapać mocniej, aż w końcu rozdrapałam swoją ranę tak, że
przymykałam oczy i rozmazywał mi się obraz. Wszystko mi drętwiało, a łzy
wpadały do rany, co zaczęło szczypać, potęgując ból. W pewnej chwili spadłam na
ziemię przewracając miseczkę, której zawartość rozlała się po moim ciele. Cicho
pisnęłam i się skuliłam, a dalej nic nie pamiętałam.
Po długim
czasie usłyszałam jakieś hałasy. Wszystkie głosy były bełkotliwe i niewyraźne,
chociaż słyszałam wszystko. Słyszałam coś o pomocy, krwi… Potem o pobycie w
więzieniu. Chciałam wstać, ale nic nie czułam. Jakbym nie istniała. Jednak później
zmieniła się akustyka wokół mnie, co znaczyło, że gdzieś mnie wynoszą. Jednak
po chwili nagle przestałam też cokolwiek słyszeć i pamiętać.
Nagle
poruszyłam uszami – na pewno nie byłam już w więzieniu. Usłyszałam wielu ludzi,
więc nagle się skuliłam. Nie chciałam być znowu wykorzystana – nawet teraz
czułam ten ból. Po chwili usłyszałam blondynkę z celi, co spowodowało że
pisnęłam i zaczęłam płakać. Tylko nie ona… Nawet nie mogłam dokończyć
wykrwawiania się. Po chwili znowu ją usłyszałam, razem z resztą dziewczyn.
Ponownie pisnęłam, po czym poczułam ból w sercu, jakby masa szpilek mi się w
nie wbijała. Przez długi czas miałam z bólu zaciśnięte zęby, a potem znowu
przestałam cokolwiek pamiętać.
Zaczęłam się
krztusić. Miałam coś w ustach, co miało prostokątny kształt i było twarde,
drapało moje gardło. Kiedy otworzyłam oczy było już ciemno i niewiele
widziałam, ale zauważyłam rurkę. Jedynym światłem w pomieszczeniu były jakieś
monitory. Rozejrzałam się niespokojnie i próbowałam ją wyrwać. Jednak gdy tego
dokonałam, zaczęłam czuć mocny ból gardła. Znowu kaszlałam, tym razem pojawiła
się krew, pewnie od tej rurki. Nikt nie przychodził, ale nieznane mi miejsce
wzbudzało we mnie strach. Obok mnie na krześle spał ktoś noszący odzienie
służby więziennej. Przez to pisnęłam i się skuliłam na drugim końcu łóżka,
przypadkowo wyrywając kroplówkę, co znowu bolało i wywołało krwawienie z
nadgarstka. Chciałam to rozdrapać by się wykrwawić, ale ilość bandaży na rękach
mi to uniemożliwiała. Starałam się być cicho, ale miejsce po wyrwanej kroplówce
okropnie bolało, tak jak wszystko pozostałe. Po chwili znowu poczułam kłucie w
sercu i usłyszałam głos jednej z dziewczyn z więzienia. Nagle krzyknęłam głośno
z bólu. Bolało mnie serce, a ból się nasilał. Powoli zaczynałam się też dusić.
W ciągu jednej chwili ujrzałam lekarza i pielęgniarkę z defibrylatorem, nie
wiedziałam tylko co zamierzają nim zrobić. Na wszelki wypadek skuliłam się, co
jednak zwiększyło ból.
- Cholera… -
powiedział lekarz. Napełnił czymś strzykawkę, nałożył igłę i próbował wbić. Ja
szybko zabrałam rękę, ale pielęgniarka ją przytrzymała. Zacisnęłam oczy, po
czym poczułam zimny płyn w sobie. Po chwili rozluźniłam się, a ból ustał. W
ciągu 2 minut prawie spałam, ale jeszcze co nieco słyszałam.
- Idź po
kardiologa, szybko, musi to zobaczyć – powiedział lekarz i usłyszałam szybkie
kroki. Po chwili po słuchu poznałam, że wchodzą dwie osoby.
- Patrz na
to – odgłos drukarki igłowej, szelest kartki i głos lekarza pierwszego. –
Wydaje mi się to dziwne…
- Jasna
cholera, kiedy to było? – zapytał drugi. – Przecież to trzeba leczyć!
Natychmiast! Co jej dałeś?
- Kwas
acetylosalicylowy i beta-blokery.
Wtedy znowu
usłyszałam szelest kartki i zaczęłam czuć znowu kłucie. Cicho pisnęłam i
zaczęłam drżeć.
- No co
jest… - warknął drugi.
Nagle moje
serce zaczęło wariować. Raz biło bardzo szybko, raz wolno, raz zatrzymywało
się, czy to w skurczu, czy w rozkurczu i w dowolnej fazie cyklu. Zaczynało to
coraz mocniej boleć.
- Psiakrew!
– wydarł się pierwszy – Co to jest?!
- Neurologa!
– zawołał drugi. – To na pewno nie tylko serce!
- Co ci da
neurolog?
- Widzisz
to? To nie jest normalne, a to nie jest serce!
- Cokolwiek
to jest, widzę to pierwszy raz…
Usłyszałam
jeszcze jak ktoś wchodzi, ale to wszystko, nic więcej. Od tamtej chwili
straciłam przytomność kompletnie.
Znowu była
noc. Niewiele się od tamtego czasu zmieniło, tylko strażnik więzienny zasnął i
kilka rzeczy zostało przestawionych. Na zewnątrz wiatr był dość mocny. Po
chwili usłyszałam jakiś brzdęk metalowych przedmiotów, przez co pisnęłam.
Jeszcze usłyszałam głośne przekleństwo, po czym strażnik się obudził.
- Co jest? –
mruknął. – Co to za hałasy?
Spojrzał na
mnie, po czym zasnął. Wtedy i ja próbowałam, bezskutecznie. Słyszałam odgłosy
jeżdżących wózków, łóżek, krzyki lekarzy i cierpiących pacjentów. To
powodowało, że zaczęłam się bać tego miejsca. Chociaż wolałam słuchać tego, niż
spać i śniąc o czymś strasznym. Jednak zasnęłam w nieznanym mi momencie.
Minęła już
cała noc, a ja co chwilę się budziłam. To było okropne uczucie, nawet nie
mogłam spokojnie zasnąć.
- O, już nie
śpisz? – spytała pielęgniarka, która sprawdziła wszystko, po czym szybko poszła
dalej. – Jutro ciebie wypisujemy.
Nie, nie
chcę tam wracać… Zdecydowanie wolałabym umrzeć tu, niż w tamtym okropnym miejscu.
Popatrzyłam na strażnika, który jeszcze spał. Przez cały dzień leżałam w łóżku,
a strażnik mnie pilnował.
- Co, warto
było? – się mnie spytał. – Po co to zrobiłaś?
- Ale… co…?
– spytałam przestraszona.
- Za coś tu
siedzisz chyba, nie?
Pokiwałam
głową przecząco.
- Każdy tak
mówi – prychnął. – Potem tylko „uwolnij mnie, to nie ja zrobiłem”… Albo uciekają, tacy też są nieźli. Często
skaczą z okien albo ukrywają się jako zwłoki.
Nie
odpowiadałam słuchając jego długich opowieści, ale po chwili przestał. Nie
wiedziałam co robić, nie chciałam tam być, ale też nie chciałam żyć w
konflikcie z prawem, ukrywać się i uciekać przed policją. Po chwili lekarz
wypisał kilka dokumentów, a następnie dzień szybko się skończył.
Przerażało
mnie to – jak wrócę to one znowu zaczną to robić, co robiły wtedy. To okropnie
bolało i wywoływało u mnie mdłości, ból głowy i brzucha. Niestety nie mogłam
tam nie jechać… Wszystkie dokumenty zostały już podpisane, czekałam tylko na
kartę wypisu. Oczekiwanie się bardzo dłużyło, a czekałam na to jak na skazanie.
W końcu zasnęłam, a rano obudził mnie strażnik. Już czekał na mnie konwój
powrotny. Ze strachem się przygotowałam i poszłam tam.
- No dawaj…
Szybciej… - poganiał. Kiedy nagle zadzwonił telefon. Zdążyłam wsiąść, a
konwojent zamknął drzwi pojazdu. W tym czasie drugi – kierowca, rozmawiał przez
telefon.Po chwili porozmawiali, a następnie zawieźli do zakładu karnego. Tam
podprowadzili pod celę. Otworzyli ją i mnie wprowadzili, po czym powiedzieli:
- Dobra,
dyrekcja powiedziała że wychodzisz. Za 2 minuty bądź gotowa.
I zamknęli
drzwi. W tym czasie dziewczyny były najpewniej na placu więziennym, tzw.
spacerniaku. Ale na szczęście nie musiałam ich widzieć. Rozejrzałam się szybko
za swoimi rzeczami i je zebrałam. Następnie jeden ze strażników zaprowadził
mnie do sali, gdzie wszystko oddałam i przebrałam się w swoje rzeczy. Jak
cudownie być znowu w swoich ubraniach, móc nosić co się chce bez problemu… Po
tym poszłam do biura, ale było ono gdzieś indziej. Tam strażnik mnie zostawił i
drzwi mi otworzył wąsaty, starszy pan. Już zdążył wyłysieć, nie był specjalnie
wysoki, ale dalej wyższy ode mnie.
- Witaj,
usiądź proszę – zamknął drzwi wskazując mi krzesło. Usiadłam bardzo niepewnie,
po czym on usiadł naprzeciwko mnie, za biurkiem.
- Nie jesteś
nią, prawda? – obrócił monitor w moją stronę. Była tam dziewczyna, podobna do
mnie. Jednak miała rude włosy i nie miała uszu. Oczy też miała inne – jej były bliskie
zielonego. – No przecież widać że nie. Posłuchaj… Nie trafiłaś tutaj z powodu
przestępstwa, tylko przez przypadek. Chociaż właściwe co dziecko robi w
więzieniu? Muszę ich przypilnować.
- Mam… 15
lat… - szepnęłam.
- Ach,
piętnastolatka… Wybacz, jesteś tak ładna że mylę ciebie z dzieckiem. No
nieważne… Więc, zostajesz dzisiaj wypisana. Normalnie wypisujemy więźniów w
innej sali, ale ty trafiłaś tu przez przypadek. Dlatego teraz tu rozmawiamy.
Dlaczego nic nie mówiłaś, że nic nie zrobiłaś?
- N-nikt nie
przyznał mi racji… - cichutko powiedziałam.
- A czy do
dokumentów było dołączone zdjęcie?
- N-nie… -
odpowiedziałam uczciwie. Naprawdę nie było tam żadnego zdjęcia.
- Widocznie
zgubili lub nie chcieli przypiąć… Należy im się kara. Przecież zawsze upewniamy
się kogo zamykamy w więzieniu. A pokazałaś dowód osobisty?
- N-nie… nie
miałam…
- Jak to?
Dlaczego?
- W-wy…
wyciągnęli mnie… wcześnie…
- Ach,
rozumiem… I nie zdążyłaś zabrać? A nie pytali o dowód?
- N-nie…
- Świetnie… Wiesz,
teraz możemy zrobić tak. Nie zdziwię się jeśli pozwiesz wszystkich do sądu.
Trafiłaś chociaż na dobrych współwięźniów?
O nie… tylko
nie ten temat… W tej chwili chciało mi się płakać. To co ze mną zrobiły… To
wszystko… Tak okropnie bolało. Wzbudzało we mnie strach.
- Co się
dzieje? – spytał. – Nie było dobrze?
- N-nie jest
to ważne… - powiedziałam powstrzymując płacz.
- Jest,
wtedy będzie można je ukarać.
- Nie… To
nie od tego… - skłamałam. W głowie miałam te wszystkie dziewczyny… A najgorsza
była blondynka.
- Właśnie
chcę ci zaproponować psychologa. Myślę że pomoże, ale nie mogę cię zmusić.
- Nie… nie
trzeba… - odpowiedziałam.
- Niech
będzie – podał mi wizytówkę telefonu zaufania. - W razie czego zadzwoń tam, onipomogą.
- Dobrze –
przytaknęłam. Następnie wypełniłam jakieś dokumenty i mnie puścił.
Wyszłam
stamtąd jak najszybciej. Nie wiedziałam tylko jak trafić mam do domu, który był
pewnie dość daleko – budynek więzienia był w nieznanej mi części miasta.Rozejrzałam
się uważnie, ale nic nie widziałam znajomego. Spróbowałam więc iść według
najwyższych budynków miasta. Jednak gubiłam się coraz bardziej. Chciałam już
iść po torach kolejowych, kiedy usłyszałam płacz dziecka. Jednak nie był to
płacz w stylu „mamo, ja chcę to”. To był płacz przesycony bólem. Poszłam w
stronę głosu, ale nagle dźwięk ucichł. Teraz stałam przed podniszczonym i
opuszczonym budynkiem, prawdopodobnie jakimś domem. Już chciałam odejść dalej,
kiedy płacz był głośniejszy i dochodził z tego domu. Więc niepewnie weszłam do
środka.
Wnętrze
wyglądało na spalone. Przedpokój był pusty, ale na ziemi leżało mnóstwo
spalonych desek, rozbite, osmalone szyby i jeszcze czuć było duszący zapach
dymu, co znaczyło, że dom spalił się niedawno. Rozglądałam się trochę
niepewnie, bałam się, że dom się zawali.
- Pomóż…-
usłyszałam delikatny, ale przestraszony i niepewny głos małej dziewczynki. Zaczynałam
jej szukać, po czym weszłam schodami na górę. Przez to unosił się w powietrzu popiół
pozostały po pożarze. Było też widać nadpalone gazety i inne drewniane rzeczy.
Wszystko co metalowe było zniekształcone. Z większości rzeczy zostały tylko
zwęglone resztki. Z rzeczy plastikowych –tylko niewielkie plamy.Rozejrzałam się
po pierwszym piętrze, ale nic takiego nie widziałam. Kiedy jednak zobaczyłam
pokój dziecięcy – co stwierdziłam po resztkach książeczek – przeraziłam się. Wszystko
leżało porozrzucane. Już chciałam wyjść, kiedy ujrzałam coś białego,
wystającego ze sterty desek, papierów i innych rzeczy. Coś nagle pisnęło z
tamtego miejsca. Podeszłam i rozejrzałam się wokoło. Chwyciłam biały przedmiot,
po czym delikatnie wyciągnęłam. Była to rączka – niezbyt duża, porcelanowa
rączka. Jednak zaczęłam szukać czegoś więcej, nie wiem dlaczego. Po chwili znalazłam
lalkę. Ale nie była to zwykła, plastikowa lalka, jakie są w sklepach. Takich lalek
w żadnym normalnym sklepie nie można kupić, a już tym bardziej tej samej. A
dlaczego? Dlatego, że to była lalka z porcelany. Poza oderwaniem rączki i
drobnymi zabrudzeniami nie było jej nic, nawet jej ubranko i dodatki do niego
były całe. Jednak pod jej oczami były kropelki wody. Chociaż czy to na pewno
woda? Miałam wątpliwości. Ale kiedy je starłam, były one ciepłe. Ostrożnie ją
podniosłam, po czym przyjrzałam się jej. Miała duże oczka, brązowe, długie
włosy, a nosek malutki. Jednak zastanawiało mnie do kogo należy ta lalka,
ponieważ nie mogę jej sobie przywłaszczyć. A porcelanowe lalki, szczególnie tak
piękne, na pewno mają swoich właścicieli, którzy nie chcą ich zostawić. Jeszcze
rozejrzałam się po domu w poszukiwaniu informacji o właścicielach, ale nie było
o tym nic. Popatrzyłam na lalkę, a tam z powrotem pojawiły się łzy. Ponownie je
wytarłam i poszłam na tory. Idąc wzdłuż torów, po drodze trafiłam na kilka
pociągów przejeżdżających w pobliżu. Wszystkie trąbiły gdy przejeżdżały w
pobliżu mnie. Więc przyspieszyłam kroku, by nikogo nie wezwali do mnie. W końcu
to nie jest normalne, jak ktoś idzie torami, mogą pomyśleć, że chcę coś ukraść.
A tego nie chciałam, zależało mi tylko na naprawieniu tej lalki i oddaniu jej
właścicielowi. W końcu zobaczyłam znajomą stację będącą w pobliżu mojego domu.
Stamtąd już wiedziałam jak trafić. Poszłam do domu, po czym wyciągnęłam książkę
telefoniczną. Była z roku 2012, więc na pewno większość numerów była
nieaktualna. Jednak pomimo tego przewertowałam całą w poszukiwaniu lalkarza lub
kogoś, kto zająłby się jej naprawą. W końcu znalazłam w pobliżu takie miejsce,
opisane jako manufaktura porcelany. Wybrałam numer, po czym zadzwoniłam.
- Słucham? –
usłyszałam w słuchawce.
- D-dzień
dobry… czy dodzwoniłam się do manufaktury porcelany? – odpowiedziałam
niepewnie.
-
Manufaktura porcelany? A w jakiej sprawie dzwonisz?
- Naprawy
lalki…
- Lalki… Ale
nie naprawiam lalek, musisz zadzwonić do producenta.
- Ale… nie
znam go…
- No dobrze,
spróbuję tobie pomóc. Przyjdź do mnie z rodzicami kiedy będziesz mogła. A co
jej jest?
- Rączka jej
pękła i się oderwała.
- To nie
wiem czy będę w stanie to naprawić. Jeśli bardzo ci zależy to przyjdź. Znasz
adres?
- Tak, jest
w książce telefonicznej.
- Ale
przecież już ten numer wycofałem… No nic, przyjdź do mnie z lalką. Spróbuję coś
zrobić.
- Dziękuję,
za chwilę będę – odpowiedziałam jeszcze i się rozłączyliśmy. Wzięłam pieniądze
i je schowałam, a do papierowej torebki ostrożnie włożyłam lalkę. Następnie
wyszłam z domu i poszłam pod wskazany w książce adres, trzymając książkę. Była
trochę ciężka, ale dawałam radę. Po chwili już byłam na miejscu. Jednak gdy
weszłam do budynku, wszystko wyglądało jakby to było normalne mieszkanie. Na
drzwiach był tylko prostokąt po tabliczce, która została zdjęta. Zapukałam do
środka.
- Słucham? –
otworzył mi starszy pan, z długimi, ale siwymi włosami. Lekko się do mnie
uśmiechnął.
- Dzień
dobry… To ja dzwoniłam… - cicho odpowiedziałam.
- Dobrze,
wchodź. Gdzie są twoi rodzice?
- N-nie mam…
- spuściłam wzrok, niepewnie wchodząc przez podwójne drzwi mieszkania. W środku
ujrzałam różne narzędzia, a na półkach mnóstwo porcelanowych artykułów. Wśród
nich były miski, talerzyki, imbryki, a także łyżki i inne elementy serwisu
stworzone z porcelany. Trzymałam mocno swój ogon by przypadkiem czegoś nie
strącić czy nie zepsuć. Po drugiej strony pomieszczenia była druga półka, ale z
samymi porcelanowymi lalkami. Były różne – duże, małe, z długimi włosami,
krótszymi… Było ich całe mnóstwo. Wszystkie były bardzo śliczne.
- Dobrze,
nieważne. Pokaż tą lalkę, spróbujemy ją skleić czy coś… - powiedział wyciągając
narzędzia. Ja wyciągnęłam lalkę, a on ściągnął okulary z niedowierzaniem.
- Tobie
naprawdę chodzi o porcelanową lalkę? Skąd ją masz? – spytał zaskoczony. –
Jakbym wiedział, od razu przygotowałbym wszystko! Było tak od razu…
Wtedy
pobiegł wyciągnąć co trzeba. Wszedł do drugiego pomieszczenia, gdzie były
rzeczy przykryte kocami. Zdjął jeden z koców, po czym ujrzałam niezbyt wielką,
ale starą maszynę. Za jej pomocą mężczyzna stworzył trochę białej masy, którą
skleił rączkę lalki. Jeszcze ją zabarwił.
- No,
porcelana będzie jeszcze trochę schła. Chcesz może herbaty? – uśmiechnął się.
- N-nie,
dziękuję… - odpowiedziałam.
- Więc gdzie
ją znalazłaś? Skądś ją kojarzę…
- Znalazłam…
w… spalonym domu…
- Spalonym?
A którym?
- Mogę…
Pokazać… ale nie wiem jaki to adres…
Wtedy mężczyzna
wyjął mapę miasta i ją rozłożył na stole. Wskazałam mu adres, a on złapał się
za głowę.
- To było
tak dawno… Jak mogli o niej zapomnieć… - westchnął. – Ale… ich niestety nie ma…
- Co się
stało…? – spytałam.
- Właściciele
tej lalki zginęli w wypadku lotniczym… Jakieś 10 lat temu. Od tamtego czasu dom
przejęli inni właściciele, a opuszczony stał od 2 lat. A teraz dowiaduję się,
że to ten spłonął… Oglądałem wiadomości o pożarze, niecały tydzień temu. Ale nie
wiedziałem że to ten… Ale w takim razie… Ta lalka zostaje bez właściciela. To
smutne…
- Biedna… -
spojrzałam na nią. – Taka śliczna, a samotna…
- Właśnie
wiem… Myślę, że powinna być twoja, ty ją znalazłaś.
- M-moja…? Ale…
Ona… Ona jest…
- Bez „ale”,
młodziutka… Już jest twoja – uśmiechnął się i wręczył mi lalkę. Zarumieniona się
też uśmiechnęłam, a to rzadko mi się zdarza. – Niestety będę musiał z tym
skończyć… Nikt już nie kupuje lalek z porcelany, a innych wyrobów porcelanowych
też nikt nie kupuje ani nie potrzebuje naprawić. A urządzenia się psują i nie
zarabiają na siebie… Może nauczę cię zajmowania się porcelaną, a w szczególności
lalkami?
- Dobrze –
uśmiechnęłam się. Od razu zaczęliśmy od nauki.
Takie
uczenie się nie było łatwe, ale pan, jak się później dowiedziałam, pan Rudolf,
nauczył mnie wszystkiego co dotyczy takich lalek i innych wyrobów z porcelany.
I jak to wszystko robić w warunkach domowych, bez profesjonalnego sprzętu. Czym
barwić porcelanę, jak to robić, jak dokonać podstawowych napraw u lalek lub jak
skleić talerz by nie było widać śladów po uszkodzeniu. Wszystko trwało do
drugiej w nocy, a wtedy poszłam do domu ze swoją lalką. Chciałam zapłacić, ale
pan Rudolf odmówił. Powiedział, że wystarczy mu to, że z nim spędzam czas. Przychodziłam
do niego codziennie by się uczyć. Po około 2 miesiącach powiedział, że wszystko
umiem wspaniale robić, ale gdy chciałam pewnego dnia go odwiedzić, nie otworzył
mi. Pukałam, ale bez skutku. Wtedy pewna starsza pani, która wychodziła,
powiedziała smutno:
- Pan Rudolf
nie żyje. Zmarł wczoraj w nocy na zawał. Pogrzeb odbędzie się w czwartek o
dwunastej, tu, na cmentarzu.
Wtedy w
moich oczach pojawiły się łzy. Ktoś, kto mnie tyle nauczył, teraz nagle umiera.
Chciało mi się płakać, ale musiałam się powstrzymać – nienawidziłam płakać przy
wszystkich. Nie chciałam by musieli tego słuchać. Więc po prostu pobiegłam do
domu próbując się powstrzymywać. To było naprawdę straszne… Ktoś, kogo ledwo
poznałam… Ledwo mnie wszystkiego nauczył… Wszystko minęło tak szybko…
Weszłam do
domu i zaczęłam bardzo głośno płakać. Usiadłam na stoliku, gdzie położyłam
swoją lalkę, po czym oparłam głowę o stolik. Poruszyłam uszkiem, ponieważ
poczułam jak coś mi je dotknęło. Podniosłam wzrok i zobaczyłam tę lalkę. Stała
ona na stole przede mną i mnie delikatnie głaskała. Następnie złożyła delikatny
pocałunek na moim policzku.
- Dziękuję –
powiedziała bardzo delikatnym głosem.
- Ty…
naprawdę żyjesz…? – cicho spytałam zaskoczona. Do tego stopnia, że przestałam
płakać.
- Tak – uśmiechnęła
się. Była naprawdę śliczna, a jeszcze do tego żywa! To było niezwykłe… Nie
wiedziałam że takie coś mi się przytrafi. Ale było to bardzo miłe. – Dziękuję
ci za pomoc, już się bałam, że tak będę leżeć przez wieczność…
- Nie ma
sprawy… - uśmiechnęłam się i lekko zarumieniłam. – Jak ci na imię?
- Nie mam
imienia… Nikt mnie jeszcze nie nazwał, a ty? – uśmiechnęła się.
- Miyashi,
miło ciebie poznać.
- Mi też
miło. Co powiesz na to, by mnie nazwać? – uśmiechnęła się leciutko.
- Bardzo
chętnie… - zarumieniłam się. Wtedy zaczęłam myśleć nad imieniem dla niej. Po
chwili wymyśliłam.
- Czy podoba
ci się imię „Sadako”? – spytałam.
- Jasne –
uśmiechnęła się. – Piękne imię, dziękuję.
Wtedy
przytuliła mnie. Leciutko się zarumieniłam i wtuliłam ją w siebie.Nigdy bym nie
pomyślała, że lalki z porcelany ożywają. Miałam nadzieję, że nie jest to
jednorazowe.Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Wzięłam Sadako na ręce, po
czym zobaczyłam kto to. Był to Turoki, więc otworzyłam.
- …bry, jak
…ię cz…sz?
Uśmiechając
się pokazałam mu lalkę. Wtedy mrugnęła i też się z nim przywitała.
<Zdrajca?
^^ >
Fragment na szaro jest +18, reszta +16.
OdpowiedzUsuń