Nowy York był pięknym miastem. Zwłaszcza nocą, a cudownie się go obserwowało na dachu. Pamiętam, kiedy pierwszy raz Viper zabrał mnie tutaj. Bałam się. Nienawidziłam wcześniej wspinaczki, zwłaszcza po dachach. Teraz jednak przyzwyczaiłam się do tego. Kiedy byłam bezdomna, musiałam jakoś umieć spieprzyć przed policją.Zamknęłam znowu oczy i położyłam cię na zimnych płytkach. Było cudownie. Przez może kilka sekund zapomniałam o tych wszystkich kłopotach. Przypomniałam sobie jednak, kiedy zdałam sobie sprawę..że nie ma obok mnie żadnego z moich braci.
Automatycznie zaczęłam płakać. Czy byłabym w stanie naprawdę go zabić? Nie mogę. Nie jestem pewna. A jeżeli jednak? Otworzyłam oczy.
Usłyszałam huk i odruchowo schowałam się za pobliskim kominem. Obok mnie pojawili się nagle dwaj mężczyźni, uzbrojeni w karabiny maszynowe. Wycelowali we mnie. Wstrzymałam oddech. Nabój minął mnie dosłownie o kilkanaście centymetrów. Zacisnęłam wargi i pomimo obaw wyszłam z ukrycia i ze złowrogim uśmiechem podeszłam do pierwszego mężczyzny. Ten spojrzał na mnie jak na wariatkę. I w sumie nic dziwnego. W mojej prawej dłoni pojawił się sztylet. Zacisnęłam go z całej siły. Po chwili bez ostrzeżenia rzuciłam się na niego z bronią w ręku. Nie zdążył zareagować, bo już po chwili leżał na ziemi martwy, z pustymi oczyma, wpatrującymi się w niebo. Jego kolega zdołał jednak strzelić do mnie. Prosto w twarz. Poczułam ból ale...nie przejęłam się. To był jak trans. Strzelił do mnie po raz drugi, w klatkę piersiową. Uśmiech stał się nienaturalnie szeroki. Zeszłam z ciała mojej ofiary i ruszyłam ku uzbrojonemu mężczyźnie.
Ten wiedząc, że strzały nie zrobią mi krzywdy, przerażony wyrzucił broń za plecy i podniósł dłonie. "Nie zabijaj!" - krzyczał. Coś jednak nie pozwoliło mi przestać. Zaczęłam podchodzić powolutku do niego ze sztyletem, jeszcze brudnym od krwi poprzedniej ofiary.
Otworzyłam usta i przyssałam się do jego szyi. Po chwili przestał całkowicie oddychać. Padł na ziemię, a z rany ciągle lała się krew. Przemieniłam się w waderę. Teraz wyglądałam inaczej. Futro było czarno-białe, a oczy fioletowe. Nie posiadałam skrzydeł. Jednak pomimo to skoczyłam z budynku. Posiadał może z...dwanaście pięter. Po chwili znalazłam się na ziemi. Czułam sączącą się z mojej rany postrzałowej krew, jednak wystarczyło jedynie liźnięcie, abym zatamowała krwawienie. Co więcej: rana sama zniknęła. No i dobrze. Pomimo iż skoczyłam z ogromnej wysokości, nic sobie nie złamałam. Żyłam. Byłam..bogiem. Mogłam robić, co mi się podobało. I to było niezwykłe uczucie. Teraz wiem, jak sobie radzi Darkness.
Zapomniałam całkowicie o swoim zadaniu związanym ze skrzynką. Dopiero później zobaczyłam przedmiot, który faktycznie mógł być ową złotą skrzynią. Był to porzucony portfel. Sięgnęłam po niego i coś jakby odezwało się w mojej głowie.
"Naprawdę chcesz?"
Coś we mnie wtedy zaiskrzyło.Wypuściłam skrzynię. Nie chciałam. Mogłam tu zostać. Odpuścić bratu. Tak, zrobię to. Zostanę. Będę robić, co tylko mi się spodoba. Zadowolona ze swojego "inteligentnego" planu wypuściłam portfel na ziemię.
Chwilę jeszcze wpatrywałam się w niego, ale on...zniknął. I dobrze. Zadowolona ruszyłam w stronę najbliższej kawiarenki. Usłyszałam jednak mrożący krew w żyłach ryk. Odwróciłam się. Rozpoznałam, kim był ten krzykacz. Terror. Czarno-fioletowy smok. Spojrzał na mnie tymi swoimi oczyma, jakby chciał mnie przewiercić. Po chwili zrezygnował z niszczenia pobliskiego budynku i podleciał do mnie. Zadowolona z siebie stanęłam przy nim dumna. Smoczysko zaatakowało mnie. Poczułam ból. Terror przebił mnie pazurem. Poniosło mnie. Może byłam odporna tylko na ludzkie ataki, czy coś w tym stylu? To było potworne. Umierałam. Teraz naprawdę.
"I jak? Miło?"
Nie był to ewidentnie głos Pana Smoków. Raczej mojego ojca. Rzucił mną o pobliski blok. Upadłam pół przytomna, ale nadal żywa. O dziwo. Skupiłam całą swoją energię na własnej ranie. Po chwili nie było po niej śladu.
- WALCZ JAK WILK Z WILKIEM! - krzyknęłam i zaatakowałam go.
Darkness zaśmiał się i odepchnął mnie ogonem. Znowu wylądowałam na jakiejś twardej powierzchni. Tym razem jednak podniosłam się od razu i przemieniłam w wilka. Oczy zaświeciły mi na fioletowo. Darkness również dokonał przemiany, ale tym razem postanowił pobawić się w Vipera. Gdy tylko ujrzałam swojego brata, ogarnęła mnie jeszcze większa furia. Pseudo Viper przekręcił swój łeb i zaczął się rozciągać. Pierwsza wykonałam ruch. Był to jednak bardzo kiepski pomysł. Tym bardziej, że nie walczyłam z prawdziwym Viperem, a jego ojcem. Pokazał mi swoje ostre jak brzytwa zęby. Byłam pewna, że za chwilę mnie zaatakuje. Jednak on zrobił tylko unik. No cóż, słabo jak na niego. Jednak kiedy tylko przygotowałam się do skoku, on złapał mnie za szyję i wykręcił dosyć brutalnie. Zapiszczałam jak małe szczenię i upadłam na ziemię, cała się trzęsąc. Co gorsza, podszedł do mnie i unieruchomił moje łapy..siłą woli. Po chwili do mnie podszedł i zaczął delikatnie naciskać moje krocze. To już nie było normalne. On robił to z pazurami. Piekło mnie jak cholera. Wrzeszczałam.
- No już już... - powiedział spokojnym głosem, po czym polizał moje intymne miejsce.
Otworzyłam oczy. Leżałam półżywa obok jakiegoś budynku. Czułam, że kości zaczęły mi się regenerować. Niedaleko mnie leżał, dzięki Darkossowi, portfel, który rzekomo wyrzuciłam. Modliłam się w duchu, żeby był to tylko sen. Myliłam się jednak. Obok mnie była kartka. Odwróciłam ją i przeczytałam napis:
Nie chciałam nikomu mówić o tym wydarzeniu. Otworzyłam portfel."Było cudownie, tylko niepotrzebnie się wierciłaś. Rany ci się zagoją skarbeńku, spokojnie."
"Jako iż Tytania spóźniła się kilka godzin, w skrzyni nie znajduje nic. Następny: ZDRAJCA"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!