08 września 2016

Od. Raza c.d Tytania

Rzucali się na siebie. Jak wsciekłe psy, które nie pamiętają już powodu walki. Tylko, że u nich była taka różnica, że takiego powodu nie mieli. Patrzyli sobie w oczy z gniewem. Myślałem dość krótko co się z nimi stało. Niedawno "lubiące" się rodzeństwo, a teraz najwięksi wrogowie? Zrozumiałem wszystko dzięki jednemu szczegółowi. Jednemu, małegu szczególikowi jakich wiele. Jednemu z tych, które niezwykle łatwo przeoczyć. Jeden mały błysk na ręce Tiffany roświetlił mi umysł. I ułożył cały plan. Dobry plan. Plan bezbłędny...  no chyba. Ale początek tego planu zaczął się właśnie w tym momencie gdy Tif upadła, a Percy podchodził do niej z wiadomym nieprzyjemnym zamiarem. Zagrodziłem mu drogę zasłaniając Tif.
Ona w tym czasie wstawała zadowolona myśląc, że dzięki mnie ma przewagę ale...
- Nie skrzywdzisz Tif.- przerwałem na chwilę by odwrócić się do niej przodem.
- Ani ty nie skrzywdzisz jego - Tak. Tiffany bardzo się pomyliła.
- Co..? - wyraźnie zdziwiła ją moja postawa. Myślała, że dzięki mnie pokona brata. Może faktycznie... jest dla mnie bardzo ważna. Ale przysięga była inna. Miałem chronić ich oboje. Nawet przed nimi samymi. Ale w tym momencie oboje jakby mnie nie słuchali znów zaczęli do siebie podchodzić. Wyjęłem swoje siekierki i wyciągnęłem je w ich stronę tak szybko, że ledwo zdążyli się zatrzymać aby nie pociąć sobie i nie gardeł.
- Sam was skrzywdzę jak nie posłuchacie! Już! Odejść mi od siebie. - czy dokonałem cudu? Czy się posłuchali? Tak udało się! Myślałem, że z podziwu jeszcze zdemaskuję swój udawany gniew i powagę. Odsunęli się od siebie. Nie chciałem tak ostro brzmieć ale wyszło.
- Czy może "wielmożne królewskie rodzeństwo" nie zauważyło jak dziwnie się zachowuje!? - słyszałem tylko ciche "jeb się" wypowiedziane pod nosem przez Vipera. 
- Dobra koniec. Chodźcie tu do mnie. Ale zwyczajnie. Nie tak jakbyście widzieli największego wroga. - no jakoś im się udało. Teraz pozostało najgorsze. Ogarnąć ich.
- Teraz się skupcie. Będziecie musieli intensywnie pomyśleć. Najpierw może niech każdy spojrzy na ten swój nowy nabytek. Mówię o znaku klepsydry, rzecz jasna.  - reakcja przewidziana... ogromne zdziwienie. Świeci=działa. Działa=Ktoś go używa. Ktoś=Darkness. Najwidoczniej na to wpadli.
- Darkness używa mocy labiryntu aby was skłócić. Nie wierzycie? A nie dziwi was wasza nagła nienawiść do siebie nawzajem? Paranoja władzy? Jak się pozabijacie to on prawowicie zajmie tron. - myślałem już, że jednak się nie udało... i faktycznie było blisko, bo przez jakiś czas spoglądali nieufnie to na mnie, to na siebie. Podczas tej całej akcji z "ogarnianiem" zapomniałem o najważniejszej. No poza kimś jeszcze tutaj osobie. Fragonia siedziała na tyłku w kącie i chyba starała się wszystko ogarnąć. Była gdzieniegdzie poraniona. Ale nie było to nic niebezpiecznego. Popatrzyłem po Tif i Percym. Czekali....
- Mam nadzieję, że się pogodziliście albo przynajmniej nie macie zamiaru się zamordować. W każdym razie, możecie mieć nawroty tych fałszywych uczuć. Musicie z nimi walczyć. Inaczej wszystko przepadnie. Rozumiecie? Wszystko. - pokiwali głowami. To wszystko w sprawie godzenia.
*
Na dole dało się słyszeć kroki. Wiele kroków. Kroków oznaczających jedno. Niebezpieczeństwo. Coś z czym żyję na co dzień. Ale dzisiaj nie będę mu stawiał czoła. Jeszcze będzie czas. Teraz trzeba zabezpieczyć najważniejsze... Tif, Fragonia, Kamień, Percy i reszta. Resztą zajmę się później.
- Chodźcie do mnie wszyscy i złapcie się mnie. - Rodzeństwo chwyciło mnie za ręce, Fragonia chwyciła jedną z rąk w łokciu. - miejsce już wybrałem. Teraz się tylko skupić... mocno.
- Gdzie? - usłyszałem Tif i się rozproszyłem.
- W bardzo przytulne, bezpieczne, wolne od zombie i moim zdaniem ładne miejsce. - taka odpowiedź najwyraźniej wystarczyła. Znów zacząłem myśleć o miejscu. Zbierałem energie... kiedy przez drzwi nagle przebiła się siekiera. Taka duża, czerwona... zatrzymała się zaraz obok głowy Fragoni. Poczułem jak ich uchwyty lekko się rozluźniły.
- Nie puszczać, bo nie uciekniemy! - udało nam się praktycznie w ostatnim momencie akurat gdy coś rozwaliło klamkę.
*
Wszyscy upadliśmy na drewnianą podłogę. Było cholernie zimno. Miejsce? Idealne. Duuuży drewniano-kamienny dom w górach.  Wysokich górach. Ma dwa piętra. Na górne wchodzi się schodami w wielkiej sali z głównym kominkiem. Cztery pokoje na górze, trzy na dole + wielki salon, kuchnia i trzy łazienki... miło być w zimowym domu. Teraz trzeba wszystko ogarnąć.
- Witam w domu. Rozgościcie się za chwilę. Teraz trzeba szybko napalić bo zamarzniemy... Ja i Viper drewno, Tif i Fragonia szukają czegoś zjadliwego.- wszyscy jakby w końcu zaczeli rozumieć to, że płyniemy na tym samym kawałku deski, który nas ledwo co utrzymuje. Zabrałem Vipera i poszliśmy po drewno. Tak jakby. Wszystko na zewnątrz był zamarznięte. Drewnem były nieużywane stare meble. Zbieraliśmy "chrust" w niezręcznej ciszy... Czułem, że coś jest nie tak. Chłód niestety nie pozwalał mi o tym myśleć. Po jakiś paru minutach mieliśmy wystarczająco dużo drewna. Przynajmniej mi się tak wydawało. Ruchem ręki zawołałem Vipera. Złapał jeszcze pare deseczek będących kiedyś stołkiem i ruszył za mną. Wyszliśmy z powrotem do dużego salonu. Poukładaliśmy część drewna w kominku. Dziewczyn jeszcze nie było. Wyjęłem kawałek papieru z kieszeni. Podpaliłem go zapałkami i włożyłem pod drewno. Podmuchałem trochę i ogień opanował drewno. Zaczeło się trochę ocieplać kiedy usłyszrliśmy tupanie. Dziewczyny wróciły i miały więcej niż mogłem się spodziewać. Rzuciły wszystkie na jeden z ostatnich stolików w tym domu. Było dosyć sporo kawałków mięsa. Zamrożonych oczywiście. To samo stało się z ważywami i odrobiną pieczywa. Ale! Najlepsze jeszcze na koniec. Przyniosły też coś do picia. To coś to stare wino. Trzy butelki. Ono było stare jak już się urodziłem więc teraz ma procentów jak przy spirytusie.
*
Po posiłku przygotowanym na kracie nad ogniskiem zaczęliśmy "smakować" wino. Przez cały posiłek był zupełnie cicho... ale wiadomo po jednej butelce już wszyscy gadali. No poza Fragonią. Ona jest za młoda na picie. Dostała w sumie trochę ale do wypicia zamiast wody. Więc jakąś "mocno" na nią nie wpłynęło.
- To miejsce jest świetne. Wysoko, daleko, ładnie, bezpiecznie. Zombie Darknessa tu nie dojdą, bo zamarzną po drodze.  O co wam chodzi?  - tak... to miejsce był wyjątkowym punktem strategicznym. Idealne jeżeli potrzeba chwili spokoju. A wracając:
- Tu jest zimno! - odpowiedź była jednoczesna. - stwierdziłem, że pora objaśnić im wszystko.
- Labirynt, tam otworzymy portal. - na szczęście zdążyłem mówić dalej zanim mi przerwali. - Dlatego, że będzie tam Darkness. Musimy pozbyć się jego pierścienia. Rozwalić, zdjąć go. Nie możr mieć go na palcu. Wtedy blokada mocy zniknie. Potem uciekniemy.... Wiecie, że do pomocników musicie dobrać najważniejsze osoby. Warte tego by uciec. Mało tego. Robimy podział. "Kamień" będzie w jednej grupie, a Fragonia w drugiej. Jakby komuś znowu odbiło to nie ucieknie bez reszty. To chyba tyle co nie? A i Fragonio... na twoich barkach spoczywa ogromny ciężar. Nie możesz dać się zabić. Pamiętajcie wszyscy. Cel to największy "dziedziniec". Jest tam "tron :obserwatora". I Darkness. Ok koniec odprawy hah.
*
Postanowiłem odprowadzić Tif. Potrzebuje wsparcia w tej chwili. Otworzyłem ciężkie drzwi. Usiedliśmy na łóżku na niedźwiedzich skórach.Usiedliśmy blisko siebie. Po krótkim czasie opierała o mnie głowę a ja obejmowałem ją ramieniem. Po dłuższym czasie rozluźniona leżała z głową na moich kolanach. Zapytałem.
- Tiffany? Czy póki jeszcze mamy taką możliwość... może mówmy do siebie jakąś czulej?. - Tif tylko wtuliła się we mnie bardziej.
- Dobrze Skarbie.... - kiedy to usłyszałem zrobiło mi się ciepło na sercu . Na tym rannym, chorym sercu. Usłyszałem za drzwiami łomot , a przedtem stąpanie po deskach. Podniosłem z siebie Tif, przytuliłem i położyłem obok. Wyszedłem z pokoju. Stał tam sam . Wyraźnie zdenerwowany. Mam nadzieję, że w końcu wyjaśni się o co chodzi.
- Viper. Wiesz przecież, że jestem twoim zapasowym bratem. Tak jakby. O co chodzi? - Viper nie odezwał się. Opierał się o komodę. I patrzył w ścianę. Było to trochę dziwne u niego. Nie był to przrz labirynt. Znak nie działał. Był pochmurny. Widać, że coś mu przeszkadzało.
- Viper... rozumiem, że mnie nie lubisz. Od początku nie wiem czemu za mną nie przepadałeś. Ale to twoja sprawa.... ja jestem pozytywnie do ciebie nastawiony. Powiedz mi o co chodzi. Masz coś przeciwko mnie i Tytani? - Chłopak spojrzał na mnie. Chyba chce zrzucić coś z serca.
( Powrót... sorry! Ale hej! Jestem. To chyba dobrze nie?😉)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits