Kasai nie była w najlepszym stanie, po krótkiej potyczce z basiorem. A
teraz jeszcze pojawili się członkowie tamtej watahy. Już raz próbowali
mnie zabić, tak niedawno. Zrobiłam krok głębiej w cień. Przybyszki chyba
nawet nie zauważyły, ze tu jestem, bo całą swoją uwagę poświęciły mojej
towarzyszce. Stały tak, mierząc się wzrokiem. Dwie watahy, przedzielone
niewielkim strumieniem, pełznącym wśród drzew. Spięte. Czujne. Gotowe
do walki. Każda ze stron czekała na ruch przeciwnika. Położyłem się w
miękkiej trawie, głębszym cieniu, a gdy wstałem i podszedłem nieco
bliżej Kasai, dając się zauważyć, byłem już zupełnie inną osobą. Wysoki,
choć wychudzony, a z brzucha wystające żebra. Wilcza czaszka,
zakrywająca pysk oraz łańcuch na łapie. Bujna grzywa falowała lekko w
podmuchu letniego wietrzyku. Wykrzywiłem się w grymasie niezadowolenia i
pochyliłem łeb do mojej towarzyszki.
- …ie …steś w st…nie. Cof…j …ię – wymamrotałem, rzucając złowrogie
spojrzenia na skamieniałe wadery. Widać Alpha watahy był dość znaną
postacią i budzącą raczej powszechny respekt. A może budził go sam
rozmiar? Kasai zacisnęła zęby, spoglądając na mnie.
- Co…?
Zrobiłem jeszcze krok na skraj cienia, a z krtani wydobył się głuchy
warkot. Nie mogłem być pewny, jednak miałam nadzieję, że w tej chwili
moje oczy są czerwone. Członkinie konkurencyjnej watahy zrobiły krok do
tyłu. Wymieniły ze sobą dwa zdania i czmychnęły w las. Zamiatając ogonem
po glebie i chwiejąc się na łapach odwróciłam się do Kasai.
- …ste..my kwi…a. – Wyszczerzyłem się, chyba dość złowieszczo, i
ruszyłem wzdłuż strumienia, powoli tracąc nadprogramową masę. Chwilę
później zapadłem się w chłodny mrok, tracąc poczucie rzeczywistości. O
tak… tak bardzo byłem zmęczony. Istnienie jest tak wyczerpujące…
Obudził mnie ból. Instynktownie odskoczyłem o krok do tyłu, zaplątując
się we własny ogon i przewracając się. Tam, gdzie przed chwilą był mój
nos jakiś czas temu musiał zawędrować blask księżyca, bo zwykle jego
blade światło nie działa na mnie tak intensywnie. Choć trzeba przyznać,
że noc była wyjątkowo jasna. I cicha. W okolicy nie było nikogo, a
wartki strumień błyszczał magicznie w nocnym blasku. Co powinno się
robić w takich sytuacjach? Pozbierałem się z podłoża i, mimo wszystko
trzymając się poza obrębem księżycowego światła, ruszyłem wzdłuż wody.
(Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć. Ktoś? Coś?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!