Biegłem.
Dyszałem ciężko. Sprint przez pół godziny był bardzo męczący. Ale nie
mogłem zwolnić. Sekunda opóźnienia mogła okazać się zgubna. Nie
odwracałem się, patrzyłem jedynie przed siebie. Nie chciałem się o nic
przewrócić, upaść, potknąć się. Ramię bolało mnie niemiłosiernie. Nawet
nie zerkałem na nie. Jak to bydle przedostało się na ziemię?! To
właściwe nieważne, ważne jest to, że w obecnym momencie uciekałem przed
krwiożerczą Wyvern’ą, która chciała się mnie pozbyć. Mogłaby dać już
sobie spokój. Kilkanaście metrów przed sobą ujrzałem skały. Były
idealnym schronieniem. Wbiegłem miedzy nie i ukryłem się za jednym z
kamieni. Wyjrzałem nad skałę, nigdzie nie widziałem Wyvern’y. Spojrzałem
na moje ramię. Wyglądało jak oparzone. No cóż, to monstrum pluło
kwasem. Nic nie mogłem poradzić, nie byłem przygotowany na coś takiego.
Może jednak zacznę od początku. Kiedy dzisiaj rano ktoś napomknął mi o
obozie Krukonów znajdującym się gdzieś w lesie, wręcz nie mogłem
przepuścić takiej okazji do małej zabawy. Ponadto, doszły mnie słuchy,
że mogą mieć przy sobie sporo ciekawych magicznych artefaktów oraz
złota. Szybko więc spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak
telefon, woda czy jakaś broń. Nie przewidywałem żadnych komplikacji,
miałem już kilku Krukonów na koncie, może teraz mieli jakieś nowe moce,
jednak i tak nie wydawali się niemożliwymi do pokonania przeciwnikami.
Tak przygotowany opuściłem dom i szybko dotarłem na skraj lasu, w którym
to mieli się ukrywać. Na początku podążałem wydeptaną ścieżką, z której
zszedłem po około kwadransie. Jak najciszej i najuważniej przemykałem
się między drzewami i krzakami. Wreszcie dostrzegłem kilka namiotów
ukrytych na małej polanie. Na środku rozpalone było niewielkie ognisko,
wkoło którego zebrało się około sześciu Krukonów. Oprócz nich pewnie
jeszcze kilku kryło się w namiotach. No cóż, chyba powinienem dać sobie
radę. Wyciągnąłem katanę i przygotowałem się do ataku. Oczywiście nie
miałem zamiaru rzucać się na nich bez konkretnego planu. Wziąłem do ręki
kamień i rzuciłem go w krzaki kawałek ode mnie. Mężczyźni wstali z
ziemi. Pięciu z nich ruszyło w tamtym kierunku. Jeden został przy
ognisku. Kiedy znalazł się blisko mnie, zaszedłem go od tyłu i jednym
ruchem pozbawiłem go głowy. Tak, raczej nie stosowałem takich środków,
jednak obecnie nie miałem przy sobie żadnego noża, którym mogłem podciąć
mu szyi. Ciało opadło bezwładnie na ziemię. Zakradłem się do pierwszego
z namiotów i sprawdziłem go szybko. Nikogo tam nie było. Pozbyłem się
jeszcze dwóch innych Krukonów, którzy nie zdążyli nawet pisnąć. Tak więc
pozostało już tylko tych pięciu, którzy wcześniej poszli do lasu.
Chciałem się ukryć, jednak jeden z mężczyzn akurat pojawił się na skraju
obozu. Tuż za nim wyskoczyła reszta Krukonów. Spostrzegli martwych
towarzyszy. Zdziwiło mnie jednak, że nie rzucili się na mnie. Jeden z
nich wskazał na jeden z namiotów. Drugi posłusznie do niego podbiegł i
wypuścił z niego jakąś dziwną kreaturę. Rozkazał jej, by mnie
zaatakowała. Nie wiedziałem co robić, wszystko działo się tak szybko.
Zanim zdążyłem uciec, Smoko-podobna istota rzuciła się w moim, kierunku.
Próbowała mnie ugryźć, odskoczyłem w bok. Następnie poczułem okropny
ból w okolicach lewego ramienia. To cholerstwo pluło jakimś jadem. I
oczywiście mnie trafiło. Przez chwilę trudno mi było się poruszyć. Po
chwili jednak się ogarnąłem i ruszyłem szybko w kierunku lasu. Biegłem,
jak najszybciej się dało. Wręcz sprintem. To cholerstwo jednak wciąż
mnie goniło. Słyszałem jego kroki oraz krzyki Krunkonów. Próbowałem
przypomnieć sobie co to za dziwne stworzenie. Wolałem wiedzieć co mnie
goni. Podsumujmy, pluje kwasem, ma skrzydła, wygląda jak smok. To mogła
być Wyvern’a.
No, to chyba tyle. Tak mniej więcej znalazłem się w tym miejscu. Ukryty
między skałami odpoczywałem po tym morderczym biegu. Chyba ich zgubiłem.
A przynajmniej miałem taką nadzieję. Oparłem się o kamień za mną i
odetchnąłem głośno, miałem chwilę spokoju. Z plecaka wyjąłem butelkę z
wodą i wziąłem łyk. Zimna woda była bardzo orzeźwiająca. Martwiło mnie
jednak moje ramię, było nieźle oparzone, a ja, nie posiadałem żadnych
lekarstw. Nie przewidywałem, że coś takiego się wydarzy. Przydałaby się
jakaś maść, może bandaż. Wylałem trochę wody na ramię, syknąłem z bólu,
świetnie. Zacząłem grzebać w niewielkim plecaczku. Na samym jego dnie
znalazłem jakieś tabletki. Na opakowaniu pisało, że są przeciwbólowe,
dobre i to. Ciekawe czy już sobie dali spokój, właściwie to chyba ich
zgubiłem. Siedziałem na miejscu kilka minut, wreszcie podniosłem się z
ziemi. Dopiero wtedy usłyszałem coś jakby kroki. Ktoś szepnął. Coś
trafiło mnie w głowę. Wylądowałem na ziemi.
Otworzyłem oczy.
Rozejrzałem się. Byłem w obozie Krukonów.
Wyvern’a stała przywiązana do drzewa i wbijała we mnie swoje żółte
ślepia. Czyli mnie znaleźli. Kurde, to się wkopałem. Mężczyźni nie
zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Gawędzili przy ognisku, jednak mimo
wszystko wydawali się bardzo czujni. Leżałem na piachu, każdemu mojemu
ruchowi towarzyszył odgłos. Kiedy tylko próbowałem się podnieść,
narobiłem tyle hałasu, że Krukoni od razu mnie zauważyli. Nie pozostało
mi więc nic innego jak leżeć tak bez ruchu i czekać na okazje do
ucieczki. Zaczęło się ściemniać, kiedy wreszcie Krukoni nieco ruszyli
zadki. Czterech poszło do namiotów, przez chwilę słychać było ich głosy,
jednak po kilku minutach one ucichły. Piąty z Krukonów został jednak
przy ognisku. Im później się robiło, tym na bardziej sennego wyglądał.
Wreszcie, chyba dla jakiejś rozrywki, podniósł mnie i posadził obok
siebie przy ognisku. Łypałem na niego wzrokiem, Krukon zaczął coś
opowiadać. Co chwila popijał sobie kilka łyków jakiegoś trunku.
Pozostało mi jedynie czekać. Już po godzinie mężczyzna zachwiał się na
swoim miejscu. Wystarczyło jeszcze kilka minut, by cały upity wylądował
na ziemi. Przysunąłem się bliżej niego. Z jego kieszeni wyciągnąłem mały
nożyk, którym zacząłem piłować sznur, którym związali mi ręce. Wreszcie
jednak się oswobodziłem. Rozejrzałem się za moim mieczem i plecakiem.
Leżały kilka metrów ode mnie. Skradając się, podszedłem do nich i
wziąłem do ręki. Usłyszałem jęk nieprzytomnego mężczyzny. Był niestety
na tyle głośny, że zaalarmował resztę Krukonów. Pierwszy z nich wystawił
głowę z namiotu. Zdecydowanie nie był wyspany. Mimo to miał siłę, żeby
rzucić się w moim kierunku z nożem. Uniknąłem go. Następnie jednym
cięciem zadałem mu ranę na klatce piersiowej. Mężczyzna upadł na ziemię
bez ruchu. Ktoś złapał mnie od tyłu za szyję i zaczął podduszać.
Kopnąłem go nogą w brzuch. Uścisk się rozluźnił a ja wyrwałem się od
Krukona. Następnie pozbyłem się go w ten sam sposób co jego towarzysza.
Trzeci Krukon był już nieco ostrożniejszy, razem z czwartym mężczyzną
podbiegł, ku mojemu przerażeniu, do Wyvern’y uwiązanej kilka metrów
dalej. Szybkim ruchem podniosłem z ziemi nóż, którym wcześniej się
oswobodziłem, i rzuciłem nim w jednego z Krukonów. Ten padł w tej samej
sekundzie. Mężczyźni byli właśnie w trakcie odwiązywania łańcucha.
Ostatniego powaliłem w dość niecodzienny sposób, bo rzuciłem w niego
kataną. No cóż, nie miałem zamiaru walczyć z tym jaszczurem. Za późno.
Wyvern’a uwolniła się. Wbiła swoje żółte ślepia w moją osobę. Byłem bez
broni, katana leżała tuż obok nogi Wyvern’y. Potwór zrobił dwa kroki w
przód i przekręcił lekko głowę. Wyvern’a otworzyła pysk, ukazując rząd
ostrych, pożółkłych zębów oraz długi język rozdwojony na końcu niczym u
węża. Po chwili splunął kwasem w moją stronę. Znajdowałem się około
dziesięć metrów od niego więc zasięg tej umiejętności był dość duży, bo
musiałem odskoczyć w bok, by się uchronić. Z każdą chwilą potwór
podchodził coraz bliżej mnie. Jednocześnie ja starałem się zmierzać do
mojej katany. Zerknąłem w stronę miecza. Wyvern’a wykorzystała chwilę
mojej nieuwagi. Skoczyła w moim kierunku. Jej przednia łapa zakończona
czterema długimi szponami powędrowała w moim kierunku. Przesunąłem się w
bok, jednocześnie potknąłem się o wystający korzeń i w jednej chwili
wylądowałam z hukiem na ziemi. Wyvern’a stanęła tuż za mną i uniosła
łapę do góry gotowa zaatakować. Potwór machnął łapą, w ostatniej chwili
przeturlałem się w bok. Pazury zahaczyły o moją koszulkę, rozdzierając
ją na boku. Byłem już coraz bliżej mojej katany. Próbowałem doczołgać
się do niej. Wyciągnąłem po nią rękę, jednak w ostatniej chwili Wyvern’a
złapała mnie za nogę. Pociągnęła mnie po ziemi i przyszpiliła jedną
łapą do ziemi. Znów otworzyła paszczę i wydała z siebie ryk. Ponadto
oprócz hałasu, poczułem ohydny odór z gęby potwora. Wyvern’a podniosła
łapę. Machnęła nią tuż nad moją twarzą. Na szczęście unosząc łapę,
przestał przyciskać moją rękę do ziemi. W ostatniej chwili zasłoniłem
się ją, na ręce pojawił się czarny kryształ, który skutecznie zadziałał
jako obrona. Świetnie, wreszcie ta moc się do czegoś przydała. Wyvern’a
była dość zdezorientowana. Rozluźniła nieco uścisk. Wstałem. Jednym
susem skoczyłem do katany. Złapałem ją gotowy do odparcia ataku. Jednak
Wyvren’a dalej stała w miejscu. Szykowała się do ataku. Splunęła kwasem w
moją stronę. Przesunąłem się w bok, jednocześnie Wyvren’a korzystając
ze sposobności, skoczyła na mnie. Pchnęła mnie na ziemię. Na szczęście
miałem katanę. Skierowałem ją pionowo w kierunku Wyvren’y, która z
impetem się na niego nadziała. Potwór wydał z siebie cichy skowyt i
przestał się ruszać. Zepchnąłem jej cielsko ze mnie i wstałem.
Byłem bezpieczny, trochę mi to zajęło, ale wreszcie mogłem zabrać się za
przeszukanie namiotów w celu zrabowania jakichś kosztowności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!