Moon była wyjątkowo uparta, za wszelką cenę chciała pokazać mi, że jest
silna i wytrwała. Nie chciałem się kłócić, ale wadera mogła sobie coś
nadwerężyć, to mogło się źle skończyć. Już wcześniej zauważyłem, że
wadera kuleje na jedną z łap, ale najwidoczniej nie miała zamiaru mi o
tym powiedzieć.
- Chyba kumple tych zabitych krukonów – odpowiedziałem na jej wcześniejsze pytanie.
Szliśmy dość zarośniętą ścieżką między starymi i wysokimi drzewami.
Naokoło panowała idealna cisza przerywana tylko naszą rozmową. Wiał
chłodny wiatr, ale niebo było czyste, bez żadnej, nawet najmniejszej
chmurki.
- Mnie też się tak wydaje, ale od kiedy oni się interesują swoimi kompanami? – zauważyła podejrzliwie.
Wzruszyłem ramionami. Skąd miałem to wiedzieć? Z każdym krokiem na
twarzy wadery pojawiał się coraz większy wyraz niezadowolenia i bólu.
Najwidoczniej łapa musiała ją coraz bardziej boleć. Cóż, chciała iść,
zamiast odpocząć więc niech tak będzie. Zmierzaliśmy ku karczmie, w
której zbierały się wszystkie rasy żyjące na Delcie. No, może oprócz
elfów, ale te były zbyt dumne, by się tam pokazać. Właściwie byliśmy już
niedaleko, kiedy Moon się zatrzymała i oparła o jedno z drzew, by
odsapnąć. Spojrzałem na nią tryumfalnie.
- Mówiłem, już wcześniej powinnaś była dłużej odpocząć.
Wadera spojrzała na mnie swoimi złotymi oczyma i stanęła pewnie przede
mną. Mimo to, chwile później podniosła bolącą łapę do góry. Mina jej
zrzedła.
- Wytrzymaj jeszcze pięć minut – pocieszyłem Moon – zaraz dojdziemy do
karczmy, gdzie będziesz mogła odpocząć. – Uśmiechnąłem się ciepło.
Wadera zacisnęła zęby i dzielnie ruszyła za mną. Do karczmy doszliśmy po
kilku minutach, zajęliśmy stół w rogu sali. Moon najwidoczniej ulżyło,
oparła się na krześle i uśmiechnęła się zadowolona. Chyba dzisiaj
marzyła jedynie o możliwości odpoczynku. Podeszła do nas tęga kelnerka.
Miała postrzępione, jasne włosy, które spięła w luźnego koka. Zmierzyła
nas ostrym wzrokiem.
- Czego chcecie? – warknęła, biorąc do ręki długopis i notatnik.
Spojrzałem na Moon.
- Herbatę – odparła po chwili.
- A dla mnie może być kawa – dodałem po dziewczynie.
Kelnerka zanotowała coś i odeszła do kuchni. Wredny babsztyl.
Moon przyglądała się swojej bolącej łapie ze wszystkich stron. Po chwili
kelnerka wróciła i z hukiem postawiła na stole tackę z parującymi
napojami. Odeszła pozostawiając nas samych. Zabrałem się do picia, Moon
zrobiła to samo.
- Fuj, przesłodzili – powiedziała zniesmaczona i odstawiła kubek z powrotem na stół.
Zastanawiałem się, czy należy do watahy, czy może jednak jest po stronie
Mroku, lub nie jest nawet zamieszana w ten konflikt. Chociaż krukoni
nie byli do niej zbyt przychylni, więc prawdopodobnie nie miała z nimi
nic wspólnego. Zamyśliłem się, o ile dobrze pamiętałem, to mogła być tą
dziewczyną, która podczas ostatniego zebrania siedziała w kącie pokoju,
nie odzywała się, ale uważnie słuchała i obserwowała rozwój wydarzeń.
Właściwie byłem prawie pewny, że to ona. Cisze przerwał odgłos
otwieranych drzwi. Odwróciłem lekko głowę patrząc na nowych gości.
Kolejni krukoni. Chyba nawet ci, których spotkaliśmy wtedy w lesie.
Świetnie. Nie ma chyba spokojnego miejsca na tym świecie.
- Co robimy? –zapytała Moon patrząc ukradkiem na mężczyzn odzianych w czarne płaszcze.
Rozejrzałem się po sali, wypatrując drogi ucieczki, opcja walczenia w
środku karczmy, na oczach innych ludzi była dla mnie dość nieciekawa.
<Moon?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!