Ahh... Że się zgodziłam przeszukać to miejsce. Chociaż... Ma to i swoje zalety! Przez najbliższy czas nie zobaczę Aaron'a. Na samą myśl poczułam ukłucie gdzieś w klatce piersiowej. Czyżbym tęskniła? Nie... Przymknęłam oczy odganiając wszelkie myśli i skupiając się na swym planie dnia. Szczerze? Nie miałam zbytnio chęci, jednak olbrzymie zapasy energii dawały się we znaki. Wstałam i przeciągnęłam swoje, jak dla mnie, stare kości. Czas rozpocząć. Czy byłam poinformowana i zapoznana ze wszystkim? Tak. Wiedziałam co i jak. W jaki sposób mogę rozpoznać owe miejsce. Oby było ciekawie. Skierowałam swoje myśli na miejsce akcji wyobrażając sobie jak wygląda, jakie dźwięki wydaje wszelkie szczegóły. Oczy zalała mgła, a ciało bezwładnie przysłoniło skrawek ziemi. Krok w przód. Znajdowałam się na skarpie. Krajobraz ukradł mi oddech. Jakże tu pięknie. Rozległe pola. W niektórych miejscach zasłonięte śnieżnobiałym puchem, który tylko podkreślał złociste fale kierowane przez wiatr. Na mój pysk wpłynął lekki uśmieszek. Nie ma co ukrywać. Zawsze miałam coś takiego, że... nie potrafiłam docenić innych krajobrazów. Tych pięknych. Tych słodkich, zapierających dech w piersi, różowych... Gówien. Oh. Przepraszam. Obsranych przez tęczowe lamy. Widok powoli zanikał. Dostrzegłam jeszcze to. Nawiedzony dom. Samotnie stojący powyżej pól. Wróciłam do ciała. Głęboki oddech. Mrowienie w kończynach. Więc ile mnie nie było? Hmm... Najwidoczniej dosyć długo. Zamrugałam kilka razy by naostrzyć widoczność, która przez kilka wlokących się sekund była całkowicie zamazana. Prędko wstałam i rozglądnęłam się sprawdzając teren. Czysto.
-No to do dzieła... -Mruknęłam do siebie.
Impulsywnie zaczęłam truchtać tam, skąd czuć można było zapach zgnilizny, spalenizny i... wrogości. Ano, zapomniałabym. Jeszcze zapach pól. Złocistych pól... Ahh... Otrząsnęłam się. Coś mi odbija. Oj... Chyba na pewno. Po kilkunastu minutach zrobiło mi się ciężko. Nie przez to, że się zmęczyłam. Myśli okalały cały mój łeb nie dając się skupić na tym intrygującym zapachu. Trucht przerodził się w szalony bieg. Jak za zdobyczą. Moje łapy unosiły się bardzo wysoko, co chwilę odbijając od zmarzniętej ziemi. Koniec lasu. Bieg ponownie zmienił się w trucht. Powolny. Zatrzymałam się w tym samym miejscu co wcześniej. Jako zwykła dusza. Jeszcze kawałek do celu. Jeden skok i znajdowałam się na złoto - białym polu. Szumiało mi w głowie. Nie głośno jednak... było to denerwujące, a z każdym kolejnym bardzo ostrożnym krokiem nasilał się przeradzając w szepty i ciche śmiechy. Spojrzałam krzywo na zniszczony dom. Czyli to prawda? On to powoduje? Machnęłam kilka razy głową. Nie podziałało. No cóż... Przyśpieszyłam. Z wielką chęcią chciałam to zakończyć z powodzeniem! Dzieliło mnie kilka metrów od domu. Krzyk. Śmiech. Płacz. Błagania. Grzmiało to we mnie pobudzając niektóre emocje. Czyli to dlatego jest nawiedzony... Jeszcze raz spojrzałam w niebo. Było jasno. Dopiero co dzień się rozpoczynał. Na moje oko... coś około 9, może 10. Czyli mam cały dzień. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Przekształciłam się w dziewczynę, dzierżawiąc w dłoni sztylet zabrany z miejsca pobytu w świecie ludzi. Jeden z porządniejszych jakie posiadam. W drugiej dłoni, otóż to, trzymałam latarkę. Poprawiłam kaptur na głowie i podchodząc do drzwi otworzyłam je. Wzdrygnęłam się, gdy one nieprzyjemnie dla moich uszu zaskrzypiały. Z trudem ignorowałam wszelkie dźwięki. Czas znaleźć dysk i czym prędzej się stąd zmywać. Światło zalało wnętrze potężnego domu. Jeden krok. Drugi. Trzeci. Uderzenie pełne magii. Coś tu było... Nie. Nie było. Jest. Drzwi wyjściowe zatrzasnęły się z hukiem. Obrót w tył. Nikogo nie ma. Mięśnie cały czas były spięte. Ponownie się odwróciłam, czując lekki powiew wiatru i ledwo słyszalne uderzenie obuwia o stare i pogniłe deski. Nikogo nie było. A nie. Jednak coś było. Smród, jakby ktoś wytarzał się w trupach i biegał rozprzestrzeniając go. Obleśne. Podejrzewam, iż gdzieś u jest Krukon lub... Demon. Szybciej to drugie. Po plecach przeszedł mnie dreszcz zaniepokojenia.Latarka padła. Świetnie... Tak w ogóle to po co ją wzięłam? Moje źrenice zwęziły się, a ja byłam w stanie zobaczyć wszystko w ciemności. Zimny oddech uderzał o mój kark, powodując, że włoski na nim stanęły dęba. Odwróciłam się na pięcie ściskając w dłoni podłużny sztylet i patrząc na koniec korytarza. Tam niczego nie było. Zabłysły szkarłatne oczy i białe zęby. A jednak. Stwór ciemności uśmiechał się szeroko ukazując szeregi ostrych zębów.
-No, no. Czyżby ma kolacja przyszła? Jak się cieszę!
Zaklaskał w dłonie z uciechy. Ślinił się, a z czaszki odstawały mu zagięte rogi. Demon niższej rangi. Zdziczały. Inaczej cholernie agresywny. No świetnie. Jak nie wampir psychopata, to na najniższym poziomie demon. Obróciłam kilka razy sztyletem w dłoni patrząc na niego krzywo.
Dziwne, że nie odgryzł sobie języka tymi psimi kłami.
-Nie jestem Twoją kolacją i nie będę nikogo, ów kolacją. Możemy negocjować. Oddasz mi fragment dysku i nie tkniesz mnie, albo zrobimy to brutalniej.
Uśmiechnęłam się złowrogo.
-O jakim fragmencie dysku kolacja mi mówi? -Kreatura powiedziała niewinnie.
-Czyli robimy to po mojemu...
Demon zaśmiał się i wbiegł na ścianę, a następnie skierował na mnie z pazurami i zębami na wierzchu. Jednak jest jeszcze niżej niż mi się wydawało. Westchnęłam znużona już tym wszystkim i wbiłam stworowi sztylet pierw serce, a następnie zamachnęłam się i odcięłam łeb obleśnej istocie leżącej pod moimi stopami. Myślałam, że będzie gorzej. Powycierałam krew z broni o jego łachmany. Przeszukałam wszystkie pokoje, jednakże nie znalazłam fragmentu. Gdzie on mógł być? Przy jednym z kroków deska podgięła się trochę do góry. Uklękłam na jedno kolano i wyrwałam dechę. Zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam pięknie zdobioną szkatułkę. Otworzyłam i wyciągnęłam przedmiot znajdujący się w niej. Cały był owinięty w skóry. Odwinęłam wszystko, a moim oczom ukazał się fragment dysku. Uśmiech wpłynął na moją twarz. Ponownie zawinęłam w skóry i schowałam do torby, którą miałam przerzuconą przez plecy. Ostatnia część misji.
Powrót i przekazanie go Darkness'owi.
Nie ma co kłamać. Dom był spory. Wisiały tam najróżniejsze obrazy. Nie było ich wiele. Ogólnie skąpo ustroje miejsce. A szkoda, że jest opustoszały i, że tak powiem, przeklęty. Po minucie wszelkie odgłosy starające się odstraszyć napastnika powróciły ze zdwojoną siłą. Złapałam się za głowę chwiejąc się. Ogłuchnąć można... Fala dźwiękowa uderzyła. Otworzyłam szerzej oczy. Straciłam równowagę. Przywaliłam ramieniem w ścianę, wbijając w nie długi gwóźdź. Nie spodziewałam się tego. Syknęłam. Na chwilę wszystko ucichło. Zacisnęłam szczękę i wyrwałam kończynę z ostrego przedmiotu. Ciemną ścianę ochlapała krew.
Nie będę tu już dłużej siedzieć!
Krzyknęłam w duchu. Trzymając się za okaleczone ramię wybiegłam z budynku, otwierając zdrową kończyną drzwi. Wszystko było wykonywane w biegu. Potknęłam się o korzeń. Upadłam na ziemię i zwinęłam się w kulkę zaciskając zęby by nie krzyknąć.
To tak cholernie boli...
Wstałam i ręką wymacałam w kieszeni bandaż, który wcześniej zabrałam ze sobą. Przytrzymałam go w zębach i od razu zmieniłam się w wilka. Biegłam. Rana krwawiła. Słabłam. Coraz bardziej. Traciłam siły. Nie byłam już w stanie biec. Zatrzymałam się. Wyplułam z pyska bandaż. Owinęłam nim ranę. Aktywowałam Hael, aby wzmocnić żywotność. Poczułam się o wiele lepiej. Biały materiał przybrał kolor cieczy. Zignorowałam to. W tej chwili interesowało mnie tylko i wyłącznie zakończenie misji. Zmierzałam do siedziby nowej Alphy. Dotarcie zajęło mi na pewno gdzieś z godzinę, ponieważ powoli się ściemniało. Weszłam do budynku i do pokoju w którym powinien być upierdliwiec. Zmieniłam się w kobietę, gdy znajdowałam się na przeciwko nich. Otworzyłam z hukiem drzwi i spojrzałam krzywo na mężczyznę odwróconego do mnie plecami. Usłyszałam jak bierze głęboki wdech. Poczuł krew. Moją.
-Hej, Darkness! - Krzyknęłam, a ten się odwrócił.- Orient!
Rzuciłam szkatułką, która w powietrzu wykonała kilka obrotów przed tym, gdy znalazła się u chłopaka w rękach. On chwilę patrzył na przedmiot, jednakże podniósł wzrok na mnie.
-A Tobie co się stało? -Spytał się ledwo powstrzymując by nie zacząć śmiać.
-Nie Twój interes. -Odwróciłam się, trzymając za klamkę od drzwi.
-Jak Ty...
-Zamknij się. -Przerwałam mu.
Z triumfalnym uśmieszkiem wyszłam z pomieszczenia nie zamykając drzwi. Teraz dam czas okaleczonemu ramieniu na zagojenie. Misja wykonana. Nastał chwilowy spokój. Chyba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!