Gdy moja dłoń napotkała dno, skrzywiłam się niezadowolona. Zwlokłam się z kanapy i doturlałam się do kuchni. Taa, cieszyłam się, że nie mam żadnych współlokatorów. Chyba od razu uznali by mnie za wariatkę, ale czy to moja wina, że akurat dzisiaj nie chce mi się chodzić? Podniosłam się z ziemi i zaczęłam szukać w szafce herbaty. Wyjęłam jedną torebeczkę ziół i wrzuciłam ją do kubka. Zalałam to gorącą wodą i dosypałam trzy łyżeczki cukru. Po chwili woda zabarwiła się na brązowo, po pokoju zaczęła roznosić się ziołowa woń. Z lodówki wyciągnęłam cytryne i wycisnęłam trochę do napoju. Wymieszałam wszystko i wzięłam kubek do ręki.
Idąc do salonu potknęłam się o zagięcie na dywanie. Runęłam na ziemię wylewając przy tym zawartość kubka na swoje włosy. Podniosłam się do klęczek, herbata ociekała po czerwonych kosmykach na moją twarz. Przeklnełam cicho i odgarnęłam mokre włosy. Powlokłam sie do łazienki po ręcznik. Wzięłam jeden z wieszaka i wytarłam nim twarza następnie włosy. Gdy odsunęłam go od siebie, ku mojemu przerażeniu ujrzałam jakąś czarną postać w lustrze. Odskoczyłam zaskoczona i prawie wypadłam z łazienki. Wbiłam wzrok w lustro, otworzyłam szerzej oczy.
- To ty?! – wykrzyknęłam podchodząc bliżej do czarnej postaci.
Mężczyzna w lustrze uśmiechał się w dość niecodzienny sposób ukazując swoje białe zęby, przyglądałam mu się niepewnie. Darkness. Tajemniczy mężczyzna, który postanowił wbić na zebranie i przejąć władzę nad watahą spychając w ten sposób Vipera na dalszy tor i ogłaszając się alfą, cudowny ojciec.
- Co ty tu robisz?! Jak w ogóle się tu dostałeś?!
- A nie widać? – powiedział opryskliwie – przez lustro z tobą rozmawiam.
Spojrzałam na niego tempo. Jak? Jak?! JAK?! Przez lustro?!
- Przejdźmy może od rzeczy – powiedział nagle Darnkess. Spojrzałam nań pytająco. – Wiem, że chcesz dostać się do zaświatów, a dokładnie, do krainy Lucyfera. Powiedzmy, że ci w pewien sposób pomogę – wyszczerzył zęby – zrób coś dla mnie a bez problemu tam trafisz i równie bezproblemowo stamtąd wrócisz. – Widząc mój zaciekawiony wzrok kontynuował. – Odpraw dla mnie czarną msze, na której poświęcisz mi, hmm, pomyślmy, ciało jakiegoś człowieka bądź wilka.
- A-ale jak to się niby robi? – zapytałam zdezorientowana.
Mężczyzna w lustrze wzruszył ramionami. Jego sylwetka powoli zaczęła się rozmazywać, zdziwiona podeszłam do lustra i popukałam w nie kiedy tylko Darkness zniknął. Obejrzałam je ze wszystkich stron. Dalej nie rozumiałam w jaki sposób się w nim pojawił, pewnie za sprawą magii i tych jego demonicznych zaklęć. Blada na twarzy podeszłam do kanapy i rzuciłam się na nią zamyślona. Nie wiedziałam od czego zacząć, skąd wziąć człowieka? Jak odprawić tą mszę? Żadnym księdzem nie byłam więc nie miałam pojęcia jak się do tego zabrać. Wyciągnęłam koc z szafy i nakryłam się nim szczelnie, zmrużyłam oczy.
Obudziłam się około północy kiedy na zewnątrz było już ciemno a ludzie pochowali się do swoich domów bądź mieszkań. Zaspana przetarłam oczy i powoli, chwiejąc się podeszłam do szyby. Spojrzałam w dół ulicy, mój wzrok zatrzymał się na niewielkim Domie pogrzebowym. Właściwie, Darkness nie wspominał czy człowiek musi być żywy, wiec czemu nie miałabym zatachać tu jakichś zwłok. To był chyba dobry pomysł. Pierw jednak musiałam poczytać trochę o tych całych „czarnych mszach”, nie miałam bladego pojęcia jak niby mam mu kogoś poświęcić. Otworzyłam laptopa, który od razu poraził mnie jasnym światłem ekranu, skutkiem czego o mało go nie upuściłam. Przejrzałam kilka stron i porównałam większość rzeczy, które były tam napisane.
Założyłam kurtkę i naciągnęłam kaptur tak by nie było widać mojej twarzy, jeszcze tego mi brakuje, żeby dowiedzieli się kto wykradł zwłoki. Wyszłam z wysokiego budynku, w którym znajdowało się moje niewielkie mieszkanko i przemykając między latarniami dotarłam pod dom pogrzebowy. Przyjrzałam się mu z bliska uważając jednak by nikt mnie nie zauważył. Na szerokiej szybie wisiało kilka nekrologów. Rzuciłam na nie wzrokiem jednak nie widząc, że ktoś z grona moich przyjaciół umarł (całe szczęście) podeszłam do drzwi budynku. Zamknięte. Jeśli jednak dobrze pamiętałam, mały dom pogrzebowy dopiero zaczynał swoją pracę i wciąż nie mieli żadnych rodzajów zabezpieczeń czy kamer, zresztą, kto chciałby kraść czyjeś zwłoki?
Wyciągnęłam wsuwkę z włosów i zaczęłam nią kręcić w zamku. Nie liczyłam, że mi się uda jednak kilka sezonów seriali kryminalnych przydało się, drzwi ustąpiły a ja znalazłam się w środku ponurego pomieszczenia. Znajdowała się tu niewielka lada z ciemnego drewna, stolik, kilka foteli, wszystko utrzymane w ciemnych barwach, a pod ścianą kilka pustych trumien z jasnego oraz zwykłego drewna. Ściany zostały wytapetowane na czarno i kremowo. Za ladą znajdowały się masywne drzwi prowadzące prawdopodobnie do pokoju gdzie trzymano zwłoki gotowe do pogrzebu. Na paluszkach przekradłam się do pokoju obok. Pod jedną ze ścian leżała jasna trumna zdobiona licznymi wzorami, nie wyglądała jednak na nic szczególnego a co najwyżej na marną kopię. Przesunęłam palcami po jej wieku, wsunęłam kciuki pod zatrzaski i lekko uniosłam ją do góry. Nie przyśrubowali jeszcze pokrywy więc ta szybko i gładko uniosła się do góry. Przyjrzałam się ciału. Wyglądało jak lalka w pudełku, był to niewysoki mężczyzna o jasnych i krótkich włosach. Nie wyglądał staro, musiał umrzeć w młodym wieku. Ubrany był w ciemny garnitur, jego twarz została pokryta grubą warstwą makijażu. Nieco pozieleniały koniuszek nosa kazał mi przypuszczać, że właściciel zakładu przyoszczędził na formalinie, użytej do balsamowania ciała.
Taa, seriale kryminalne to naprawdę świetne źródła informacji.
Musiałam się jednak śpieszyć na wypadek gdyby okazało się, że ktoś mnie widział.
Uniosłam jedną z dłoni zmarłego ułożoną na jego brzuchu. Tuż za nią w górę podniosła się również druga ręka przyszyta do pierwszej tak by ciało pozostało w jednej pozycji. Pociągnęłam mężczyznę do pozycji siedzącej i zarzuciłam jego ciało na swoje ramię. Ugięłam się pod jego ciężarem, nieprzewyższający mnie wzrostem facet okazał się ważyć sporo kilo. Wyszłam na zewnątrz zakładu pogrzebowego udając, że zwłoki to jedynie mój dobry, nieco schlany przyjaciel. Chwiałam się pod jego ciężarem co jeszcze bardziej potęgowało wrażenie, ze jestem jedynie pijana i wracam z jakiejś dzikiej imprezy. Zanim ktokolwiek zauważył, byłam już na klatce schodowej. Windom dojechałam na przedostatnie piętro i wtoczyłam się do mieszkania. Musiałam przyznać, że ciało mimo zabiegów właściciela domu pogrzebowego, wydawało dość nieprzyjemną woń zgnilizny. Zamknęłam drzwi na klucz i zamek tak, by nikt przypadkiem nie dowiedział się o moim nowym „przyjacielu”, nieco martwym ale co z tego. Położyłam ciało na niskim stoliku w salonie zrzucając przy tym wszystkie szklanki, puste paczki po chipsach i innych słodyczach na ziemię. Na szczęście dywan zamortyzował je więc nic nie zagłuszyło idealnej ciszy. Nie chciałam obudzić nikogo spod niższego piętra. Znając mieszkańców bloku, to od razu znalazła by się jakaś ciekawska sąsiadka. Zgasiłam wszystkie światła i zapaliłam kilka świeczek które rozstawiłam wkoło ciała.
- Mmm – usłyszałam przeszywający pomruk zadowolenia i jak poparzona odwróciłam się do tyłu.
Nie wiedzieć skąd, za moimi plecami pojawił się Darkness. Odsunęłam się na bezpieczną odległość i wbiłam wzrok w postać odzianą w ciemny płaszcz. Mężczyzna podszedł do zwłok i zaczął je… wąchać! Zdziwiło mnie to chociaż wiedziałam, że jako demon ma różne zainteresowania i dziwne upodobania, chociaż wąchanie zwłok było dość degustujące.
- Jakież to pasjonujące – powiedział przyglądając się ciału – wyobraź sobie, że już kilka minut po zgonie, organy wewnętrzne zaczynają się same trawić z powodu braku dopływu tlenu. – Rzucił mi przelotne spojrzenie. – Chociaż musze powiedzieć niezadowolony, że to konkretne ciało nie jest zbyt świeże, widać już zgnliznę na nosie.
Darkness rozsiadł się wygodnie na kanapie cały czas wpatrując się w zwłoki.
- Nie licz, że pozwolę ci je zabrać – ostrzegłam go chociaż nic sobie z tego nie zrobił – muszę je jeszcze dzisiaj w nocy oddać tak by nikt się nie pokapował więc raczej nie dam ci ich w prezencie.
- Oh, nie, jego marna duszyczka już od dawna należy do mnie, chciałbym jedynie posmakować jego krwi – powiedział i oblizał wargi.
Skrzywiłam się, naprawdę nigdy jeszcze nie spotkałam takiego szaleńca. Rozejrzałam się niepewnie po pokoju, nie wiedząc co zrobić. Jeszcze raz sięgnęłam po kurtkę, która była na tyle długa, by imitować płaszcz. Naciągnęłam kaptur zakrywając twarz i stanęłam nad ciałem – tak jak czytałam w Internecie.
- No więc, poświęcam to ciało – zaczęłam machając rękoma – tobie, o wielki demonie, Królu Zaświatów, Panie Umarłych, Darkossie demonie nad demony etc. – zatrzymałam się i zamyśliłam.
- No?? – zapytał zniecierpliwiony Darkness.
- No co? Myślę – wysyczałam zdenerwowana. Jak śmiał jeszcze się czepiać?!
Podniosłam dłoń zmarłego i nakłułam jego palec nożem przyniesionym z kuchni, strużka krwi popłynęła do szklanki, którą następnie podałam demonowi. Krwi nie było dużo jednak demon zabrał szybko napój i obejrzał go ze wszystkich stron, powąchał i nabrał trochę na palec wskazujący.
- Ach, może i ciało nieświeże, ale krew wyśmienita – zachwycił się popijając łyk.
Przyglądałam mu się zdegustowana. Podeszłam do ciała i wycisnęłam kilka kropel krwi do drugiej szklanki, spróbowałam i od razu skrzywiłam się. Ohydztwo. Poszłam do kuchni przepłukać usta jednak gorzki, zgniły posmak został. Darkness natomiast oblizał się zadowolony i podniósł się z kanapy. Podszedł do mnie i wręczył mi dwa niewielkie papierki. Przyjrzałam im się, były to dość specyficzne bilety, właściwie nie umiałam nic z nich wyczytać.
- Prowadzą do zaświatów – powiedział nagle Darkness widząc jak przyglądam sie biletom. – Wystarczy, że przerwiesz jeden z nich a otworzy się portal przez który się tam dostaniesz, jeśli będziesz chciała wrócić, powtórz to na drugim bilecie.
Złapał za ciało na stole i przerzucił je sobie przez ramie. Zaprotestowałam, jednak mężczyzna zniknął tak szybko jak się pojawił. Schowałam twarz w dłonie myśląc tylko czy przypadkiem nie zaczną poszukiwania ciała. Potrząsnęłam głową i nalazłam sobie szklankę wody, którą wypiłam jednym łykiem. Przetarłam stół z krwi, pozbierałam szklanki, umyłam je i usiadłam patrząc na dwa bilety. Wyglądały jak połączenie tych do kina z autobusowymi. Oba były czarne, pokryte gdzieniegdzie niezrozumiałymi literami i wyrazami. Wyciągnęłam plecak z szafy i zapakowałam do niego najpotrzebniejsze przedmioty jak butelka wody, coś do pochrupania, kompas ale również mój miecz, który zapłonął gdy tylko wzięłam go do ręki. Tak przygotowana wzięłam do jednej ręki bilet a drugi schowałam w kieszeni. Wzięłam głęboki oddech przygotowywując się psychicznie na to co mogę zobaczyć w zaświatach. Przedarłam papier.
W jednej chwili pod moimi nogami otworzył się ogromny portal świecący na czarno, wkoło którego unosiły się błękitne światełka. Poczułam jak powoli zaczynam się w nim zapadać, spojrzałam w dół i ujrzałam iż znajduję się po pas w portalu. Zaczęłam trochę panikować i machać rękoma próbując się wydostać. Dopiero po chwili zrozumiałam, że jestem już po drugiej stronie, portal znajdował się nad moją głową, zamknął się chwile po tym jak ostatni raz na niego spojrzałam. Powoli podniosłam się z ziemi rozglądając się uważnie dookoła. Czyli to tak prezentował się Tartar, królestwo Lucyfera. Składało się z wielu dróg prowadzących w jedną stronę, były to wielkie ulice przepełnione starymi, zniszczonymi samochodami ale również ścieżki otoczone krzakami o ostrych kolcach. Gdzieniegdzie stały zapyziałe, na wpół zniszczone i opuszczone budynki, których postapokaliptyczny wygląd przyprawiał o dreszcze. Rozejrzałam się dookoła, stałam na jednym z opuszczonych samochodów, był to zwykły maluch o pordzewiałej karoserii, która kiedyś musiała mieć niebieski kolor. Tutaj pogoda była nieco inna, nie padał deszcz jednak niebo zasnute było ciemnymi chmurami a na jego środku świecił czerwony księżyc. Usłyszałam szmer po lewej stronie, wychyliłam się i ujrzałam coś na podobieństwo człowieka. Chociaż bardziej przypominało cień, było czarne, powłóczyło nogami jednak miało ludzkie rysy. Czyżby dusza potępiona? Dopiero w tym momencie zaczęłam dostrzegać podobne istoty zmierzające w jednym kierunku wzdłuż drogi. Nie chcąc ich dotykać, przeskoczyłam na dach następnego samochodu. Omijając cienie podążałam w tym samym kierunku co one. Ze wszą dochodziły mnie przerażające głosy, okrzyki bólu i jęki. Nie wiedziałam co je powoduje. Dopiero gdy jeden z cieni idących obok samochodu wydał z siebie przeszywający okrzyk bólu zrozumiałam co tu się dzieje. Cała trasa usłana była wszelkiego rodzaju pułapkami, kolcami, zatrutymi strzałami, zapadniami, miotaczami ognia, wszystkim co mogło wywołać u dusz ból. Cień, który wydał z siebie okrzyk leżał teraz kilka metrów dalej przeszyty bełtem, który został najwyraźniej wystrzelony z maszyny w samochodzie. Przyśpieszyłam kroku z uwagą obserwując wszystko naokoło by jak najszybciej odnaleźć pułapki. To było dziwne, że żaden z cieni nie wpadł na pomysł przeskakiwania po samochodach, na ich dachach nie napotkałam jeszcze żadnej pułapki. Przeskoczyłam na kolejny pojazd, przystanęłam na chwilę rozglądając się dookoła. Usłyszałam ciche tykanie, cienie jak poparzone odsunęły się od samochodu na którym stałam. Gdy tylko zrozumiałam co się dzieje, skoczyłam przed siebie jednak bomba zamontowana na dachu okazała się mieć spore pole rażenia. Poczułam uderzenie fali i po chwili cała poobijana wylądowałam na ziemi. Moje ubranie było postrzępione i podziurawione . Czułam dźwięczenie w uszach, głowa mnie bolała, leżałam na ziemi dobrą chwilę zanim dźwięki w głowie ustały i byłam w stanie wstać. Podniosłam się powoli do pozycji siedzącej, oddychałam głośno i przenosiłam wzrok z cienia na cień. Wszystko było rozmazane, zamknęłam oczy, postanowiłam odczekać chwilę zanim znów ruszę.
- A cóż to? – usłyszałam skrzeczący głos za moimi plecami.
Obróciłam się i spojrzałam na cień stojący nade mną. Kształtem przypominał tęgiego mężczyznę. W ręce trzymał bilet. MÓJ BILET! Ten sam, który miał zapewnić mi bezpieczny powrót do domu. Podniosłam się i chwiejnie, słaniając się na nogach podeszłam do cienia. Spróbowałam wyrwać mu papier jednak skutecznie mnie unikał. Z każdym krokiem cofał się w stronę wysuszonego drzewa rosnącego na środku ulicy. Gdy tylko do niego podszedł, z dziupli wystrzeliła zaostrzona strzała i przeszyła cień na wylot. Korzystając z okazji wyrwałam mu bilet.
- O-oddawaj! – krzyknął plując przy tym krwią. – T-to mój bilet!
Upadł na ziemię i zaczął czołgać się w moją stronę. Odskoczyłam od niego jak najdalej. Poczułam na sobie wzrok wielu cieni. Po czarnej armii przeszedł szmer „Bilet? Ten?”, „Trzeba go zabrać”. W jednej chwili rzucili się na mnie, zostałam zasypana wrogami. Wyciągnęłam miecz, który od razu zapłonął na czerwono. Pierwsze cienie napierały, siekałam wszystkie, które tylko się do mnie zbliżyły jednak nie mogłam robić tego w nieskończoność. Szybko się zmęczyłam, w uszach dalej mi dźwięczało, mniej, ale wciąż. Gdy odparłam kolejną grupę cieni, ruszyłam biegiem torując sobie między nimi drogę. Kolejne cienie padały posiekane moim mieczem, inne krzyczały z bólu gdy tylko dotknęły płonącego ostrza. Biegłam jak najszybciej tylko mogłam jednak cienie rządne mojego biletu wciąż podążały za mną, słyszałam wybuchy, krzyki, dźwięki wydawane przez aktywowane mechanizmy. Właściwie nie wiedziałam w jakim punkcie drogi do Lucyfera jestem, miałam nadzieje, ze już niedługo będę musiała iść. Biegnąc tak przed siebie, ujrzałam nagle postać na tle ciemnego nieba. Usłyszałam chichot za plecami. Zanim zdążyłam zareagować, poczułam jak ktoś łapie mnie i podsuwa nóż pod szyję. Zamarłam. Oderwałam wzrok od postaci na niebie i skupiłam się na cieniu.
- A teraz łaskawie oddaj mi ten bilet – wysyczał i sięgnął do kieszeni płaszcza.
- A teraz łaskawie się od niej odczep – usłyszałam donośny głos. Należał do tajemniczej postaci na niebie. – Niegrzeczna dusza. – Na twarzy mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech, nawet z tej odległości widziałam jego rząd ostrych i śnieżnobiałych zębów. – Nie miłe ci życie w mojej urokliwej krainie? – Cień zbladł gdy tylko usłyszał jego głos. Odsunął się ode mnie wyjmując rękę z mojej kieszeni, odwróciłam się w jego kierunku.- Czyżbyś o czymś nie zapomniał? – Wycelował palcem w cień a ten po chwili zaczął zwijać się z bólu.
Upadł na ziemię, zaczął pluć krwią i krzyczeć. Złapał bilet, który trzymał w ręce gotowy by go przerwać jednak w ostatniej chwili zabrałam go mu. Cień przestał się ruszać, inne potwory nie próbowały się do mnie zbliżyć. Usłyszałam szum powietrza.
Obróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z wysokim mężczyzną o granatowych włosach, czerwonych oczach oraz rogach. Odziany był w długi, sięgający ziemi płaszcz. Z jego pleców wyrastały czarne, postrzępione skrzydła. Uśmiechał się patrząc na mnie z góry.
- Widzę, że przysłał cię mój „przyjaciel” – ostatnie słowo wypowiedział z naciskiem. – Czegóż ode mnie chcesz? – Wzięłam głęboki wdech żeby przedstawić mu sytuacje kiedy przerwał mi – A, a, a, nie mam zamiaru rozmawiać z tobą w takich warunkach – wskazał ruchem ręki otaczające nas cienie – I co się tak gapicie śmiecie?! – warknął i znów odwrócił się do mnie – poza tym, chyba nie wypada z twojej strony, rozmawiać z kimś takim jak ja w takim stroju.
Jednym ruchem dłoni otworzył średniej wielkości portal i polecił mi przez niego przejść. Posłusznie wykonałam jego rozkaz, raczej nie chciałam zostać potraktowana tak jak jeden z cieni. Znaleźliśmy sie przed masywnym zamczyskiem wybudowanym z ciemnego kamienia. Znajdowało się w nim kilka niewielkich okienek, mnóstwo wysokich wież a do środka prowadziły wysokie drzwi z ciemnego drewna. Rozglądając się naokoło weszłam do środka. Powitał nas niewysoki mężczyzna, który od razu skojarzył mi się z rodzynka. Mogło to się wydawać dziwne jednak staruszek był pomarszczony niczym wysuszone winogrono. Lucyfer – bo to właśnie nim był granatowo włosy mężczyzna, polecił mu coś i oddalił się korytarzem. Staruszek podszedł do mnie i kazał mi podążać za sobą. Wspinaliśmy sie po schodach, kluczyliśmy korytarzami aż wreszcie stanęliśmy przed bogato zdobionymi drzwiami.
- Pan L. kazał pani się przebrać i umyć, wszystkie potrzebne rzeczy oraz ubrania znajdzie panienka w tym pokoju, za dwie godziny kolacja, proszę się nie spóźnić, Pan L. nie toleruje spóźnień – wyrecytował szybko i chwile później zniknął w cieniu.
Byłam dość niezadowolona, że ktoś wydaje mi rozkazy ale cóż mogłam zrobić. Pokój był dość duży, znajdowało się w nim wysokie łóżko, szafa, komoda, fotel, mały stoliczek oraz biurko. Wszystko wykonane z ciemnego drewna, bogato zdobione. Na łóżku, między zielonymi poduszkami leżała biała, damska koszula i czarne spodnie, obejrzałam je, miały mój rozmiar. Przy szafie znajdowały się drzwi prowadzące do staroświeckiej łazienki z wanną na rzeźbionych łapkach, umywalką i toaletą. Wykąpałam się, umyłam włosy, opatrzyłam prowizorycznie większość głębszych ran zadanych przez cienie. Na pół godziny przed kolacją, wyszłam z łazienki, ubrałam się, rozczesałam włosy i wyszłam z pokoju. Wzięłam ze sobą miecz, mimo wszystko nie czułam się bezpiecznie w tym miejscu. Odnalazłam jadalnie, w której stał długi stół nakryty do posiłku. Na jednym z jego końców siedział Lucyfer i czytał grubą księgę.
- Jesteś – powiedział patrząc na zegarek – trzy minuty spóźnienia, zupełny brak kultury.
- Przepraszam, zgubiła się, jest tu mnóstwo korytarzy – zaczęłam się tłumaczyć.
- Dobrze siadaj – polecił.
Musiałam przyznać, ze jedzenie było całkiem dobre, nałożyłam sobie an talerz kilka plasterków szynki i sałatkę. Lucyfer nie odezwał się ani słowem dopóki nie skończyliśmy jeść kolacji.
- Co cie tu sprowadza? – zapytał przyglądając mi się uważnie.
- Przyszłam negocjować.
Lucyfer uniósł lekko brew. Zamknął z hukiem książkę i odłożył ją na blat.
- Powiedz coś więcej. Jesteś kolejnym człowiekiem chcącym odzyskać kogoś bliskiego? Jeśli tak to nie licz na to, ja nie oddaje moich cudownych duszyczek.
Pokręciłam głową.
- Chodzi o Platynowy Dysk, doszły mnie słuchy, że posiadasz jedną z siedmiu części, chciałabym byś ją mi dał, jest mi, to znaczy nam, bardzo potrzebna.
- Nam? – Lucyfer udawał zaciekawionego chociaż w duchu czułam, że już wszystko wie.
- Naszej Wataszę. Proszę. Oddaj go, tylko w ten sposób możemy pokonać Mroku – na dźwięk tego imienia Lucyfer przysunął się bliżej mnie nie ukrywając zainteresowania.
- Co będę z tego miał? Nie wiem czy mi to się opłaca. Codziennie dostaję mnóstwo nowych dusz do zabawy zabitych przez Mroku, jest mi to bardzo na rękę.
- Co chcesz w zamian? – zapytałam szybko, chciałam wiedzieć czego chce a nie dalej bawić się w kotka i myszkę.
- Hmm, może twoją duszę? – powiedział z uśmiechem. – A może kogoś ci bliskiego? Może jakiegoś członka tej twojej wataszki? Dużo osób cię otacza, więc mam duży wybór.
Wstałam z krzesła odsuwając je do tyłu, upadło z hukiem na ziemie. Podeszłam bliżej do Lucyfera i spojrzałam w jego czerwone oczy. Co on sobie myślał, że tak łatwo oddam mu swoją duszę albo kogokolwiek innego?!
- Chyba ci coś na mózg padło – odpowiedziałam wściekła odrzucając jego propozycje.
Zaśmiał się donośnie.
- Taki mały człowiek jak ty ma odwagę mi się sprzeciwić? – zapytał kpiąco i stanął przede mną.
W jednej chwili oboje wyciągnęliśmy miecze, ten należący do Lucyfera był zdecydowanie dłuży i cięższy więc demon musiał trzymać go oburącz, natomiast mój był lekki więc spokojnie utrzymywałam go w jednej ręce. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, odsunęliśmy się od siebie gotowi do ataku. W jednej chwili ruszyłam na niego z całą moją siłą. Cały dystans pokonała w czasie trzy razy krótszym, niż Lucyfer mógł przewidywać. Opuściłam klingę niżej szykując się do cięcia płasko w lewe biodro. Demon dalej stał w miejscu.
~ Pan. D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!